Skąd biorą się problemy Lecha? Zapytaliśmy Huberta Michnowicza.

Sytuacja Lecha Poznań jest delikatnie mówiąc nieciekawa. Wyniki doskonale oddają nijaką grę zespołu prowadzonego przez Dariusza Żurawia. Postanowiłem, więc zapytać Huberta Michnowicza, sympatyka futbolu, a zarazem dziennikarza – pasjonata, zajmującego się sprawami Lecha Poznań, o opinię dotyczącą obecnej sytuacji w klubie.


Przejdźmy od razu do rzeczy. Co Pana zdaniem jest główną przyczyną słabej gry Lecha Poznań? Jeszcze kilka miesięcy temu Lech potrafił zachwycać.
Należy oddzielić grę Lecha w europejskich pucharach od poczynań w Ekstraklasie. Droga Lecha do  LE była bardzo udana. Poza meczem z Valmierą, do każdej z rund kwalifikacyjnych Lech nie przystępował w roli faworyta, czyli drużyny, która może, ale nie musi. Koniec końców Lechowi udało się wywalczyć awans, co niewątpliwie mogło cieszyć i jest było powodem do dumy, Od dłuższego czasu żadna z polskich drużyn nie zdołała się zakwalifikować do fazy grupowej, a Lech osiągnął to, prezentując styl godny podziwu. Byłem świadkiem spotkań eliminacyjnych i doskonale pamiętam, że w zespole panowała doskonała atmosfera. W tej drużynie było jakości, która przekładała się na grę.

Europa nie znała Lecha i nie miała czasu na rozgryzienie Lecha. Natomiast w Ekstraklasie sytuacja wyglądała już zgoła inaczej. Bardzo szybko trenerzy drużyn przeciwnych rozszyfrowali grę Kolejorza. Wyniki, które Lech uzyskiwał w lidze, nie były pokłosiem pecha, ponieważ pech może odnosić się do jednego, czy dwóch spotkań. Po pierwszym meczu z Górnikiem w styczniu, zapytałem trenera, czy nie martwi go styl. Odpowiedział, że zacznie się martwić, jeśli stylu nie będzie przez kilka spotkań. Co było dalej, doskonale pamiętamy

Myślę, że jedną z przyczyn to tarcia. Nie sądzę, że są to tarcia pomiędzy zawodnikami, choć nie wykluczam, że takowe też występują. Obstawiam, że raczej wynikają z oczekiwań piłkarzy w kontrze do możliwości trenera. Raczej też, nie winiłbym trenerów od przygotowania fizycznego. Można to porównać do sytuacji w reprezentacji Polski za kadencji Brzęczka.  Wyniki do pewnego momentu były dobre, ale brakowało stylu, a frustracja wśród piłkarzy i kibiców narastała. Zgrzyty wisiały w powietrzu tym bardziej, że wypowiedzi Brzęczka i czasami też piłkarzy, wzbudzały kontrowersje. A ja uważam, że w Lechu piłkarze pokroju Pedro Tiby, Daniego Ramireza, Lubomira Satki oczekują od trenera lepszego warsztatu trenerskiego.

Jednak z jakiegoś powodu postawiono na Żurawia.
Nie winiłbym trenera. Prowadząc inne zespoły nie wiodło mu się szczególnie. Otrzymał szansę wykazania się w czołowym zespole ekstraklasy. Ciężko mu się dziwić, że podjął wyzwanie. Na jego miejscu każdy by skorzystał z takiej szansy.


Nie wydaje się Panu, że decydując się na niedoświadczonego trenera, powinno się go otoczyć osobami, które uzupełniłyby jego braki?
Teoretycznie tak. Teraz możemy tylko gdybać. Suche fakty też pokazują, że za trenera Skrzypczaka i Bartkowiaka Lech prezentował się lepiej. Jednak tak naprawdę nie wiemy, co działo się wewnątrz drużyny. Trenerzy Bartkowiak oraz Skrzypczak byli odbierani przez piłkarzy bardzo pozytywnie. Na początku roku 2020 uczestniczyłem z Lechem w obozie w Belek. Byłem obecny na praktycznie wszystkich treningach w pierwszym tygodniu zgrupowania. Takiej relacji jak miał chociażby trener Skrzypczak z zawodnikami nie da się zapomnieć. Przyznam szczerze, że nie wiem dokładnie, czy to trener Skrzypczak naciskał na to, by móc podjąć pracę jako pierwszy trener, czy być może trener Żuraw czuł, że jego decyzje są czasami podważane, bo i tego typu wersje wydarzeń słyszałem. Wiemy natomiast, że Lech z nowymi asystentami radzi sobie gorzej. I ja tak naprawdę do tej pory nie wiem, za co odpowiada trener Dudka i Góra.

A co sądzi Pan o transferach letnich? O ile cześć z tych zawodników ma określony poziom sportowy, o tyle nie jestem przekonany, czy wszyscy pasują do Lecha. Czy te ruchy można uznać za przemyślane?
Jest to temat złożony. Pozyskiwanie zawodników wiąże się z wieloma zmiennymi. Pandemia również dołożyła swoje trzy grosze i skomplikowała sytuację. Obserwacja zawodnika w takim wypadku jest ograniczona. W świecie futbolu ważną rolę odgrywają agenci, a internet dziś sprawia, że kluby mają dostęp do wielu platform, dzięki którym mogą ocenić potencjał zawodnika, nie ruszając się z klubu.

Posłużę się przykładem Jana Sykory. Lech od dawna walczył o zakontraktowanie tego zawodnika, ale z różnych powodów finalizacja nastąpiła dopiero w 2020. Problem Jana polega na tym, że w Czechach gra się trochę inaczej. Polska liga jest bardzo fizyczna. Na czeskich boiskach można zaobserwować większą kulturę gry. Dlatego nie za bardzo mogę zrozumieć, jak Sykora mógł się znaleźć jako jedynka skrzydłowego.

W pewnym sensie liczne wypożyczenia Sykory mogły stanowić dla Lecha sygnał, że być może czegoś temu zawodnikowi brakuje. Jednak Lech mocno skupił się na jego pozyskaniu, a dziś można powiedzieć, że z Jankiem jest dramat. Pomijając jego problemy ze zdrowiem, słyszałem też, że pojawiały się małe tarcia pomiędzy nim a trenerem. Teraz nawet jak nic mu nie dolega, to nie jest skrzydłowym na miarę Lecha Poznań.

Ciekawym wątkiem są też wypożyczenia do Lecha.
Odnoszę wrażenie, że w tym przypadku wypożyczenia są robione w celu dobicia do pewnej liczby graczy. Na przykład Awwad nie dostał zbyt wielu szans, ale wg mnie miał coś w sobie. Tak naprawdę nie można było go normalnie zweryfikować w grze, bo tych szansach dostawał bardzo mało, a okazje ku temu były. Brakowało zaufania ze strony trenera i podejrzewam, że podobnie może być z Kvekveskirim. Który może mieć nawet większe umiejętności, ale zrobiono z niego znowu typowego zapchajdziurę. Selekcja zawodników wypożyczonych, nawet jeśli nie jest błędna, to momentami działa w myśl zasady sztuka dla sztuki.

Po raz kolejny wracamy do tematu trenera.
Wg mnie w Lechu na ten moment nie ma żadnej konkurencji w walce o wyjściowy skład. I tu nie chodzi nawet o liczebność zawodników. Są niedociągnięcia na niektórych pozycjach, ale kadra nie jest przetrzebiona, jak chociażby jesienią.

A dla wzrostu jakości w drużynie nie ma nic gorszego jak brak konkurencji. Myślę, że gdyby miał Pan obstawić skład Lecha na kolejne spotkanie, miałby Pan problem z wytypowaniem może jednego nazwiska. Bez względu na to, jak zawodnik wypadnie w danym mikrocyklu i tak wyjdzie w pierwszym składzie. Tak to widzę niestety i takie też głosy dochodzą mnie z szatni Lecha. Jak posłucha się piłkarzy, którzy wyjeżdżają za granicę, tam jest walka o miejsce w składzie na każdym treningu. U nas tego nie ma.


Według mnie trener Żuraw nie ma na tyle charyzmy i wizji, że mógłby dokonać radykalnych zmian. Myślę, że trener czasami i może myśli o roszadach, ale blokuje go wizja tego, jak inni mogliby zareagować na zmiany, mam tu na myśli nie tylko zawodników, ale też zarząd Lecha, więc odpuszcza.

Dobrym przykładem zjazdu formy jest Dani Ramirez.
Dani przechodził Covida i być może z tego powodu nie gra najlepiej, ale czy słusznym działaniem jest próba odbudowy zawodnika poprzez dawanie mu okazji do gry w każdym ze spotkań? Moim zdaniem nie. Przykładowo taki Filip Marchwiński często jest przerzucany pomiędzy zespołem rezerw a Ekstraklasą, a przecież jesienią był pierwszym zmiennikiem Daniego Ramireza. Teraz go nie ma i należy się zastanowić, co tu się wydarzyło.

Jak już jesteśmy przy Marchwińskim, to podzielę się swoją myślą. W pewnym momencie w Lechu grało wielu młodych piłkarzy, choć Żuraw wcale chętnie na nich nie stawiał, o czym świadczy akcja bilet dla Muhara. Teraz wydaje mi się, że Marchwiński został pozostawiony samemu sobie.
Z tego, co wiem, Filip Marchwiński dobrze się prowadzi. Wiemy, że dużo potrafi, choć ma kilka mankamentów fizycznych, które wiążą się z jego wiekiem. Ale wg mnie Lech nie ma pomysłu na Filipa. Trener boi się podejmować decyzje, które w danym meczu mogłyby zaskoczyć rywali Lecha, a jednocześnie przy słabszej dyspozycji Daniego, mogłaby się otworzyć szansa dla Filipa. A inne zespoły mają wiedzę jak grać z Lechem. Dla wytrawnego trenera, który zjadł zęby na tej lidze, rozpracowanie Lecha nie stanowi problemu.


Uważa Pan, że Lech powinien już podziękować Żurawiowi?
Dla mnie czas trenera Żurawia się skończył. Już pierwsze 3-4 wiosenne mecze były jasnym sygnałem, że dzieje się coś niedobrego. Taki klub jak Lech nie może sobie pozwolić, by grać tak nijako. Uprzedzając ciąg dalszy, muszę przypomnieć, że jesienią przedłużono kontrakt z trenerem. Myślę, że gdyby do tego nie doszło, to już po czterech pierwszych wiosennych kolejkach doszłoby do zwolnienia Żurawia. Nie byłoby nawet dyskusji, czy ta decyzja jest słuszna, czy nie, bo Lech grał bardzo, ale to bardzo słabo. Teraz zwolnienie świadczyłoby o tym, że pół roku temu podjęto złą decyzję, a a’la korporacja, jaką stał się Lech, nigdy do błędnych decyzji się nie przyzna,


Zarządzający klubem ślepo podążają za strategią, która się nie sprawdza i nie potrafią w porę zareagować.
Świetnym przykładem jest sytuacja, która była z Muharem. Na siłę broniono tego transferu zakłamując rzeczywistość. Wymyślano historie, że dzięki Muharowi była konkurencja, która pozwoliła rozwinąć się Moderowi. To jest niestety obracanie kota ogonem. Skoro wszyscy dookoła mówią, że jest coś nie tak, to znaczyć, że rzeczywiście coś jest nie tak. W środowisku kibicowskim jest mnóstwo ludzi, którzy znają się na rzeczy i proszę mi wierzyć, w wielu kwestiach wychodzi na „ich”, że mieli rację.

W innych klubach już dawno zrezygnowano by z Żurawia. Jakby Pan mnie zapytał, czy zmiana trenera coś da, to sądzę, że mogłaby coś dać, ale problem tkwi głębiej. Ktoś podjął decyzję o zatrudnieniu Żurawia, do drużyny z takimi przychodami, z takimi aspiracjami i zapleczem kibicowskim. Lech w Wielkopolsce ma praktycznie monopol kibicowski. Ten „ktoś” to mam na myśli zarząd i politykę klubu. Nie da się żyć tylko z akademii, jeśli jest się klubem sportowym, o tak wspaniałej historii. Co roku musi być cel sportowy, jasno i wyraźnie postawiony, dlatego śmieszą mnie te teksty o pięknej grze i wypadkowej tej gry.

Wracając do tematu, to tak jak Panu mówiłem. To jest specyfika korporacyjnego ładu, która nie pomaga. Wszyscy widzą, że jest olbrzymi pożar, a mam wrażenie, że Lech go spłyca do poziomu malutkiego ogniska. Przyświeca im wiara, że skoro się pali, to za chwilę pożar samoistnie zniknie, albo przyjdą jakieś deszcze monsunowe.

Myślę, że błędem może być też to, że Lech skupia się na szczegółach, a zaniedbuje podstawy.
Spójrzmy na to, co dzieje się w Warcie. Jaka tam jest otoczka, jak trener jest postrzegany przez zawodników, jak trener wypowiada się o swoich piłkarzach. Przed sezonem byli skazani na walkę o utrzymanie, a pokazali, że są w stanie walczyć o środek tabeli, a nie wiadomo nawet czy nie o coś więcej. Byłoby miło, gdyby ktoś z Lecha spojrzał na Wartę i zwrócił uwagę na te aspekty. Tam każdy tryb do siebie pasuje. W Lechu funkcjonuje to zgoła inaczej. I nie jest to nowość.

Kogo widziałby Pan w roli trenera po ewentualnym zwolnieniu?
Mówi się o trenerze Skorży. Podobno był blisko Śląska. Ponoć w rozmowach wypadł bardzo dobrze, ale zrezygnował z ubiegania się o tę posadę. Ciekawe, czy oznacza to, że czeka na lepszą ofertę. Kiedyś w jednym z wywiadów powiedział, że nie jest strażakiem i nie będzie przejmował zespołu w trakcie sezonu. Możliwe, że poczeka do momentu, w którym wszystkie karty będą na stole. Pytanie zasadnicze, dlaczego jednak teraz nie przyjdzie, ale nie jako strażak.

Z jednego powodu uważam, że zmiana trenera Żurawia na trenera o warsztacie trenera Skorży mogłaby wyjść na plus. Według mnie dalsza degrengolada Lecha będzie zrażać niestety zawodników. Dziś sobie nie wyobrażam, że latem mógłby odejść Ishak, ale ma dobre liczby i znajduje się pod obserwacją innych klubów. Wielu z tych piłkarzy ma ambicje, które trzeba zaspokoić. Pedro Tiba chce zakończyć karierę w Poznaniu, ale trzeba wiedzieć jak zadbać o takiego piłkarza. Nie wiem, czy pozostawienie Żurawia nie przyniesie większych strat. Pozostało tylko osiem kolejek, ale brak reakcji może wywołać nieciekawe sytuacje kadrowe.

Czy ten sezon można jeszcze odratować?
Miejsce czwarte bez pucharów czy też ósme będzie przyjmowane za podobny kaliber porażki. Nie jestem zwolennikiem tego, by Żuraw rozpoczął kolejny sezon, nawet jeśli Lech jakimś cudem wywalczyłby możliwość startów w eliminacjach. Myślę, że nic dobrego by to nie przyniosło. A teraz trzymanie trenera na siłę do końca sezonu, tak jak wspomniałem może negatywnie odbić się też na zespole.

Abstrahując od tego, jak Pan by się czuł, gdyby Pan wiedział, że za dwa miesiące Pana nie będzie, choć nikt w oczy tego Panu nie powiedział. To, co dzieje się w klubie jest konsekwencją niestety wielu decyzji z ostatnich lat. Trener to jeden z trybów. Za wyniki odpowiada również zarząd oraz dział skautingu, a w Lechu łatwiej przychodzi zarabianie na zawodnikach niż sukcesy sportowe. Lech zarabia więcej na sprzedaży piłkarzy niż dzięki sukcesom sportowym. Obawiam się, że w Lechu obowiązuje niepisana zasada mówiąca, że wynik sportowy jest tylko celem drugorzędnym. Może w końcu ktoś tam na górze zrozumie, że przez zrealizowany i ambitny cel sportowy można zarobić o wiele więcej niż do tej pory, a przede wszystkim odzyskać zszargane doszczętnie już zaufanie kibiców.

Rozmowę przeprowadził Paweł Ożóg

Rozmowa z piłkarskim obieżyświatem. Yudai Miyamoto.

Dziś rozmowa z wyjątkowym gościem. Zrezygnował ze studiów w Jokohamie, by zostać zawodowym piłkarzem. Próbował swoich sił w ponad 10 krajach, a od ponad roku przebywa w Polsce. Ostatnio podpisał kontrakt z Bronią Radom. Co myśli o Polsce? Który japoński piłkarz jest jego zdaniem najlepszy? Najlepsza rzecz, która przydarzyła mu się w Polsce?

Czytaj dalej „Rozmowa z piłkarskim obieżyświatem. Yudai Miyamoto.”

Historia współczesnych derbów Sevilli.

W życiu są pewne tylko trzy rzeczy śmierć, podatki i emocje związane z piłkarskimi derbami. Już samo słowo derby wzbudza ludzką ciekawość, kojarzy się z zaciętą rywalizacją, a przy okazji oddaje charakter wyjątkowego wydarzenia, z którym mamy do czynienia tylko od czasu do czasu. Dziś wcielam się w rolę przewodnika po współczesnych derbach Sevilli.

Z CYKLU NIETYPOWE PRAKTYKI

Na przełomie XX i XXI w. konflikt pomiędzy fanami obu ekip wciąż narastał, a najzagorzalsze grupy kibicowskie pozwalały sobie na coraz więcej. Swoje trzy grosze dorzucili również czterej piłkarze Sevilli, którzy sprowokowani przez grupę fanatyków Betisu wzięli udział w bójce w jednym z lokalnych barów. Na boiskach również dochodziło do czynów, które nie miały wiele wspólnego ze sportową rywalizacją, ale sytuacja w barze była skandaliczna. W ramach 40. kolejki sezonu 96/97 (ostatni sezon przed zmniejszeniem ligi do 20 zespołów) Betis mierzył się na własnym stadionie ze Sportingiem Gijon, który walczył o ligowy byt. Wygrana gości oznaczała spadek Sevilli. 

Kibice „Verdiblancos” poprzez swoje zachowanie postanowili dać swoim piłkarzom do zrozumienia, że ten mecz należy odpuścić. Za każdym razem, gdy zawodnicy Betisu byli przy piłce, ich kibice wyrażali swoje niezadowolenie poprzez rzęsiste porcje gwizdów. Kiedy piłką operowali gracze z Gijon, stadion wrzał i oklaskiwał „bohaterów”, którzy sprawią, że Sevilla pożegna się z LaLigą. 

Ku uciesze fanów Betisu, Sporting wygrał po bramce Dmitrija Cherysheva (ojca Denisa Cherysheva). Kilka lat później doszło do swego rodzaju rewanżu. W sezonie 99/00 oba kluby ze stolicy Andaluzji szorowały po dnie ligowej tabeli. Po 34. serii spotkań Sevilla była już pewna spadku. Mając w pamięci okoliczności z końcówki sezonu 96/97 postanowiła podłożyć się Realowi Oviedo, dzięki czemu Betis również pożegnał się z LaLigą.

PORADNIK JAK NIE KIBICOWAĆ

Obie ekipy spędziły zaledwie rok w Segunda Division, a wzajemna nienawiść pomiędzy ekipami osiągnęła astronomiczne poziomy. W pierwszej połowie 2002 roku podczas derbów zapłonęła część krzesełek, w październiku na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan doszło do kolejnego skandalu. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem ochroniarz pracujący przy zabezpieczaniu spotkania został pobity przez grupę pseudokibiców Sevilli, którzy mniej więcej przez minutę okładali go ze wszystkich sił. W trakcie spotkania również dochodziło do przykrych incydentów. W pewnym momencie ktoś rzucił racą w kierunku bramkarza Betisu Toniego Pretsa, a nieco później jeden z fanatyków Sevilli postanowił wkroczyć na murawę i uderzyć golkipera Betisu. Zdarzenia, o których mowa sprawiły, że komisja ligi nałożyła na Sevillę karę czterech spotkań bez udziału publiczności.

HISTORIA Z BUTELKĄ W TLE

Brzmi niczym afera alkoholowa pełna wzlotów i jak to często bywa również upadków, natomiast odnosi się jedynie do aktu głupoty pewnego kibica, który podczas spotkania Copa del Rey rozgrywanego na stadionie Betisu postanowił rzucić butelką w stronę ławki rezerwowych Sevilli. Największym pechowcem całego zajścia okazał się szkoleniowiec Sevilli Juande Ramos, który w wyniku trafienia w głowę stracił przytomność, po czym został przewieziony do szpitala. 

Haniebny czyn sprawił, że sędzia postanowił przerwać spotkanie w 57. minucie w obawie o bezpieczeństwo zawodników oraz osób zasiadających na trybunach. Pozostała część rywalizacji decyzją Królewskiej Hiszpańskiej Federacji Piłki Nożnej została przeniesiona na neutralny dla obu ekip stadion Getafe. Na Coliseum Alfonso Pérez już bez udziału publiczności wynik nie uległ zmianie. Bramka Fredericka Kanoute zdobyta w przerwanym spotkaniu zdecydowała o awansie drużyny Juande Ramosa. W następnej rundzie Sevilla zdołała wyeliminować Deportivo La Coruña, a w finale pokonała Getafe. Po raz kolejny bohaterem czerwonej części Sevilli okazał się kameruński napastnik Frederick Kanoute. Sezon 2006/07 Sevilla zakończyła na trzeciej pozycji w lidze, a co ważniejsze do gabloty trafił Puchar UEFA oraz wspomniany wcześniej Puchar Króla.

DERBY POD ZNAKIEM WZAJEMNEGO SZACUNKU

Nic tak nie zbliża ludzi, jak różnego rodzaju tragedie. Pewnego sierpniowego wieczoru na Estadio Sanchez Pizjuan Sevilla podejmowała Getafe i nic nie zapowiadało momentu, w którym po raz kolejny świat piłki pogrąży się w smutku. Pod koniec pierwszej połowy na oczach kilkudziesięciu tysięcy kibiców w wyniku zatrzymania akcji serca na murawę upadł Antonio Puerta. Niemal natychmiast zareagowali Andrés Palop oraz Ivica Dragutinovic i dzięki reanimacji Puerta zdołał podnieść się z murawy, po czym udał się do szatni, w której po raz kolejny upadł.

Następnie 21-latek został przewieziony do szpitala. Po trzech dniach świat obiegła smutna informacja o śmierci jednokrotnego reprezentanta Hiszpanii. Śmierć zawodnika Sevilli złagodziła obyczaje pomiędzy zwaśnionymi klubami. Kibice Betisu wielokrotnie pokazywali, jak bardzo wstrząsnęła nimi śmierć piłkarza, który był wychowankiem ich największego rywala. Na Estadio Benito Villamarin zagościły sztandary z napisami „Gdziekolwiek jesteś, jesteśmy z tobą. Połączyłeś Sevillę i nigdy cię nie zapomnimy”. Pierwsze spotkanie derbowe po śmierci Puerty okrzyknięto mianem „Derbi de Puerta”, a na boisku Sevilla nie dała szans Betisowi, wygrywając 3:0, choć nie obyło się bez kontrowersji. Sędzia Undiano Malenco uznał bramkę Luisa Fabiano pomimo tego, że ten uderzył piłkę ręką. Bramkę na 2:0 zdobył również Luis Fabiano, a wynik spotkania ustalił Dani Alves.

DERBY W LIDZE EUROPY

Po sezonie 13/14 Betis po raz kolejny pożegnał się z najwyższą klasą rozgrywkową. Kibice „Verdiblancos” już od 15. kolejki oglądali swoich ulubieńców na dole ligowej tabeli. Wówczas piłkarzem Betisu był Damien Perquis, który częściej leczył urazy, niż wychodził na murawę. Betis o dziwo o wiele lepiej radził sobie w Lidze Europejskiej. Zdołał wyjść z grupy, w której mierzył się z OL, Jabloncem i Vitorią Guimaraes. W 1/16 wyeliminował Rubin Kazan, by w następnej rundzie trafić na Sevillę. 

Pierwsze spotkanie wygrali niespodziewanie goście, u których rolę kapitana pełnił Damien Perquis. Rewanż od samego początku nie układał się po myśli trenera Betisu – Gabriela Calderóna, który od połowy stycznia do końca sezonu prowadził ekipę z zielono-białej części Sevilli. W rewanżu lawinę nieszczęść zapoczątkowała kontuzja Polaka, w wyniku której ze łzami w oczach opuścił murawę. W następnych fragmentach spotkania bramki na wagę dogrywki zdobyli Jose Antonio Reyes oraz Carlos Bacca. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia, więc doszło do serii rzutów karnych, w których lepsza okazała się Sevilla, a jej awans przypieczętował Ivan Rakitić.

NIECH ŻYJE FUTBOL

Na początku sezonu 17/18 stery w Betisie przejął Quique Setien, dla którego był to pierwszy sezon pracy na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Hiszpanii. Efekty pracy Setiena można było dostrzec niemal natychmiast. Betis pod jego wodzą grał futbol przyjemny dla oka zwłaszcza dla kibiców postronnych. Śledzących regularnie spotkania Betisu kompletnie nie dziwiło, że w jednej kolejce potrafił ograć Getafe 4:0, by kilka kolejek później ulec 0:5 ekipie Eibar. Pierwsze derby Setiena okazały się prawdziwym świętem futbolu nie tylko na boisku, ale również na trybunach, ponieważ kibice obu ekip stworzyli fantastyczną atmosferę godną pojedynku derbowego. 

Gospodarzem spotkania była Sevilla, która tydzień wcześniej dokonała istotnej zmiany. Nowym szkoleniowcem Sevilli został Vincenzo Montella, który zastąpił Eduardo Berizzo. Goście postanowili wejść mocno w to spotkanie i nie minęło nawet 30 sekund, gdy Sergio Rico po raz pierwszy musiał wyciągać piłkę z siatki po firmowym strzale lewą nogą Fabiana Ruiza. W tym momencie rozpoczęła się wymiana ciosów. Kolejne bramki zdobywali kolejno Ben Yedder na 1:1, Feddal na 2:1 oraz Kjaer na 2:2. Niespełna 5 minut później sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy. W drugiej części spotkania za sprawą Durmisiego i Sergio Leona Betis wyszedł na dwubramkowe prowadzenia. Bramkę kontaktową w 67. minucie zdobył Clement Lenglet. Oba zespoły wściekle atakowały, co również przełożyło się na liczbę żółtych kartoników pokazanych przez Jesusa Gila Manzano. W 95 minucie wynik na 3:5 ustalił Cristian Tello i tym samym ekipa Setiena rozpoczęła pogoń za miejscem dającym możliwość występów w europejskich pucharach. Ostatecznie sezon zakończyli na 6 miejscu, które dla zespołu z Estadio Benito Villamarin powrót do gry w Lidze Europy. Sevilla na koniec sezonu uplasowała się tuż za Betisem.

PAWEŁ OŻÓG

Bohater miesiąca w Hiszpanii?

Każdy zespół potrzebuje goleadora, który w kluczowych momentach przesądzi o losach spotkania. Na kogoś takiego w Realu Sociedad wyrasta młody Szwed. Imponujący wzrost, momentami krnąbrny charakterek oraz instynkt killera sprawiły, że od najmłodszych lat Alexander Isak był porównywany do swojego słynnego rodaka Zlatana Ibrahimovicia. Czy były to porównania na wyrost? Oceńcie sami.

Na Isaku porównywania do Ibry nie robiły wrażenia. Reagował podobnie jak Kamil Stoch na porównania do Adama Małysza. Rozumiał je, ale podkreślał, że nosi inne nazwisko. Isak ma 21-lat, a już zdążył zaliczyć kilka wzlotów i upadków, które można usprawiedliwić wciąż niewielkim doświadczeniem, ale czas pokazuje, że potrafi wyciągać wnioski.

Nigdy nie miał renomy grzecznego chłopca z sąsiedztwa, który każdemu się kłaniał, a złośliwym obrońcą nadstawiał drugą nogę do skopania. Od początku swojej przygody z piłką wiedział, czego oczekuje od życia i nie rzadko zadzierał nosa. W końcówce jednego ze spotkań reprezentacji Szwecji pojawił się na ostatnie minuty i po strzeleniu bramki, spojrzał na swój nadgarstek niczym na Rolexa, stwarzając wokół siebie aurę gwiazdy, która sprawdza, ile zajęło jej rozprawienie się z kolejnym rywalem.

Długo nie musiał czekać na wejście do dorosłego futbolu. Już mając 16 lat, zadebiutował w seniorskiej piłce. Nie miał łatwego życia, przepychając się ze znacznie silniejszymi i bardziej doświadczonymi obrońcami, ale to doświadczenie nauczyło go szybkiego podejmowania decyzji, a dzięki twardej grze bark w bark szybko zmężniał, a jego pseudonim żyrafa szybko uległ przedawnieniu.

Kiedy tak młody piłkarz zbiera regularnie minuty na najwyższym poziomie ligowym w swoim kraju, od razu zjeżdża się grono skautów z największych europejskich klubów. Swego czasu wzbudził zainteresowanie Realu Madryt, ale lepsze na tamten moment warunki rozwoju zaproponowała Borussia Dortmund. W Niemczech Isak zbyt wiele sobie nie pograł. Tuchel wolał stawiać na innych zawodników, wierząc, że czas Isaka dopiero nadejdzie. To oznaczało, że Isak musiał szukać gry gdzieś indziej. Gra w rezerwach w żaden sposób nie rekompensowała mu gry w Bundeslidze, więc nadszedł czas na podjęcie kolejnej decyzji.

Szwed w porozumieniu ze swoimi agentami szukał rozwiązania pośredniego. Ligi, która będzie przetarciem przed Bundesligą, a przy tym będzie dobrą ekspozycją na topowe ligi. Padło na Eredivisie. Willem II przyjęło go z otwartymi ramionami, a on swoimi bramkami odwdzięczył się za szansę, którą otrzymał. Po bardzo dobrym sezonie powrócił do Dortmundu, ale na krótko. Na stole pojawiła się oferta Realu Sociedad, a wraz z nią wizja długofalowego rozwoju zawodnika. W ten sposób zawitał na hiszpańskie boiska.

Pierwsza eksplozja formy Isaka miała miejsce mniej więcej rok temu. Wówczas regularnie zdobywał bramki w rozgrywkach ligowych, a w Pucharze dosłownie się bawił. Na dobrą sprawę passa Szweda zakończyła się po meczu z Realem Madryt, w którym ustrzelił dublet. Czy zahuczało w głowie młodego piłkarza i czy poziom wody sodowej osiągnął stan powodziowy? Można podejrzewać, że do pewnego stopnia ta teza jest prawdziwa, tym bardziej, że pojawiały się takie głosy. Z drugiej strony można zrozumieć chwilowe nadmierne samouwielbienie Isaka, po tym, jak w Dortmundzie był postacią marginalną, a nagle w Hiszpanii jedną nogą wszedł na stopień z napisem gwiazda. Wszyscy chwalili trenera Imanola Alguacila oraz piłkarzy na czele z Odegaardem, Oyarzabalem i Portu, więc mogło zaszumieć.

Później z wiadomych przyczyn liga przestała grać, a Real w wyniku problemów zdrowotnych głównego dyrygenta zespołu znacząco obniżył loty, co przełożyło się też na gorszą grę Isaka. Sezon 20/21 rozpoczął w pierwszym składzie, ale bez oczekiwanych fajerwerków. Jego głównego konkurenta do miejsca w składzie z gry wykluczył pozytywny test, ale pomimo tego, że w ten sposób Isak sztucznie wygrał rywalizację, nie przekonywał. Często przechodził obok spotkań i brakowało mu już słynnego ognia w oczach. William Jose od dłuższego czasu siedział na walizkach, a Jon Bautista przy całym szacunku dla tego zawodnika, nie stanowi realnej konkurencji dla Isaka. W zimowym oknie transferowym Jose w końcu opuścił txuri-urdin i powietrze dla Isaka stało się jakby rzadsze. Złapał niesamowity luz i nawiązał do oczekiwań, jakie z nim wiązano. Nagle wszystko stało się dla niego łatwe i praktycznie każdy kontakt z piłką kończył się strzałem, który lądował w siatce. Dziewięć bramek w ostatnich siedmiu spotkaniach LaLigi mówi samo za siebie.

Bramkostrzelni napastnicy bez względu na sytuację na rynku transferowym zawsze cieszą się dużym zainteresowaniem. Zawsze znajdzie się zespół, który potrzebuje maszyny do zdobywania bramek. Warto pamiętać, że kwota odstępnego za Isaka wynosi 70 milionów euro, ale przy tym należy postawić gwiazdkę. Dortmund oddając Szweda na preferencyjnych warunkach, zastrzegł sobie możliwość odkupienia gracza za 30 milionów euro. O ile sam Isak przebąkiwał, że Dortmund jest dla niego przeszłością, a nie przyszłością, o tyle sytuacja może ulec zmianie w momencie transferu Erlinga Haalanda do jednego z gigantów. Wówczas zwolni się miejsce dla bramkostrzelnego napastnika. Do Haalanda Isakowi nadal daleko, natomiast zna dortmundzkie realia. Przy zachowaniu wszelkich proporcji, Isak ze swoją charakterystyką mógłby godnie zastąpić Norwega, bez większej ingerencji w grę całego zespołu.

Jednak choć ewentualny powrót do BVB jest możliwy, to Isak w Hiszpanii czuje się dobrze. Szybko nauczył się języka i dobrze dogaduje się z pozostałymi piłkarzami Realu. RSSS latem ściągnął Davida Silvę, żeby pokazać takim zawodnikom jak Isak, że sufit klubu jest stale podnoszony, a wraz z klubem mogą też rosnąć piłkarze. Zaplecze Realu San Sebastian jest fenomenalne i nie trudno przekonać młodych zawodników do dołączenia do projektu, tym bardziej że trener Imanol Alguacil potrafi wprowadzać nowe twarze do zespołu bez utraty jakości ogółu. Oczywiście RSSS na miano hiszpańskiego giganta musi jeszcze zapracować, ale stopniowo buduję swoją renomę i stał się atrakcyjnym miejscem dla piłkarzy, którzy chcą stopniowo budować swoją pozycję w europejskiej piłce.

PAWEŁ OŻÓG

O kilku takich, którzy zawodzą w tym sezonie.

W każdym sezonie można znaleźć duże grono piłkarzy, którzy nie spełniają oczekiwań. Oto krótka lista zawodników LaLiga, którzy w tym sezonie nie grają na miarę potencjału. Oczywiście lista zawodników, którzy zawodzą, mogłaby być zdecydowanie dłuższa, ale postanowiłem się skupić na tych, o których się tak często się nie mówi, a oczekiwania wobec nich były zdecydowanie wyższe.

EDER MILITAO

Kiedy zawodnik trafia na Estadio Santiago Bernabeu za kwotę 50 milionów euro, wymaga się od niego przynajmniej gry na przyzwoitym poziomie. Brazylijczyk w zamyśle miał być trzecim środkowym obrońca w hierachii, który będzie naciskał na Rafaela Varane, a w perspektywie czasu może stworzyć z nim duet, jeżeli Sergio Ramos zdecyduje się na opuszczenie klubu. Plany planami, ale Militao przez ponad 18 miesięcy w ekipie Los Blancos nie wyróżnił się niczym szczególnym in plus.

Niestety problem tego zawodnika polega na tym, że często przytrafiają mu się drobne urazy, a kiedy już dostaje szanse od Zinedine’a Zidane, na ogół je marnuje, jak choćby w starciu z Levante, w którym otrzymał czerwoną kartkę już w dziewiątej minucie spotkania.

W poprzednim sezonie wiele mu wybaczana. W końcu trzeba było dać mu czas na aklimatyzację, jednak okres ochronny dobiegł końca, a szczególnej poprawy w grze 23-latka nie widać. Popełnia wiele błędów w ustawieniu, które na poziomie LaLiga nie jest w stanie nadrobić szybkością, która niewątpliwie jest jego atutem. Brazylijczyk jest wciąż dość młodym zawodnikiem, ale jeżeli w niedalekiej przyszłości nie poczyni znaczących postępów, ciężko mu będzie utrzymać się w Realu na dłużej.

CLEMENT LENGLET

Francuz w Barcelonie miewa wzloty i upadki, ale w ostatnich miesiącach tych drugich było zdecydowanie więcej. Mógłby być jednym z najlepszych obrońców, ale kompletnie nie potrafi wykorzystać swojego potencjału. Barcelona zwłaszcza w obecnej sytuacji potrzebuje obrońców, grających odpowiedzialnie. Ciężko liczyć na Umtitiego, który bardzo często zmaga się z urazami, nie ma Pique, a w obwodzie pozostają młodzi piłkarze, którzy potrzebują wsparcia od bardziej doświadczonego kolegi. Niestety Lenglet często ma ze skoordynowaniem swoich boiskowych poczynań, a co dopiero nadzorowaniem mniej doświadczonych kolegów.

Można wspomnień choćby błąd Francuza w meczu z Realem Madryt. Na 30 minut przed końcem podstawowego czasu gry Lenglet pociągnął za koszulkę Sergio Ramosa, przez co sędzia został zmuszony do podyktowania rzutu karnego, który kapitan królewskich wykorzystał z zimną krwią. Lenglet przechodzi trudny czas i musi jak najszybciej wziąć się w garść. Dołączył do Barcelony, by zdobywać trofea niedostępne dla Sevilli, ale do tego potrzebna jest jego stabilna forma.

MIRALEM PJANIĆ

Latem Barcelona wymieniła Arthura na Bośniaka, który miał wnieść do zespołu międzynarodowe doświadczenie i wspomóc proces przebudowy drużyny. Rzeczywistość okazała się brutalna dla Bośniaka. Kiedy już jest na boisku, zazwyczaj wybiera bezpieczne rozwiązania, które nie przyspieszają gry, a wręcz ją hamują. Ma to przełożenie również na jego statystyki. Jak dotąd nie zanotował choćby jednej asysty w LaLiga oraz rozgrywkach Ligi Mistrzów w obecnym sezonie. Nie zdobył również choćby jednej bramki.

Zdecydowanie lepiej od niego prezentuje się w teorii żółtodziób, czyli Pedri, który w przeciwieństwie do byłego piłkarza Juventusu potrafi wziąć grę na siebie. W ostatnim czasie Pjanic udzielił wywiadu w programie Telefoot, podczas którego stwierdził, że nie wie, dlaczego nie występuje regularnie, ale nadal ciężko pracuje. Cóż sama praca nie wystarczy. Riqui Puig w pewnym momencie znajdował się w kolejce do składu nawet za woźnymi, a dziś gra w miarę regularnie, więc pozostaje czekać, aż Bośniak otrzyma swoje kolejne minuty i wówczas będzie miał okazję przekonać do siebie Koemana.

VITOLO

Jeszcze nie tak dawno był ważnym zmiennikiem w zespole Diego Simeone, a w ostatnich miesiącach nie dostaje nawet ogonów. Vitolo po raz ostatni pojawił się na murawie w starciu Copa del Rey przeciwko Cornelli i jak większość zapewne pamięta Atletico odpadło w kompromitujących okolicznościach. W lidze ostatni raz zagrał w grudniu przeciwko Realowi Valladolid, co pokazuje jego pozycję w hierarchii.

Vitolo nie jest już najmłodszym graczem. W tym roku skończy 32 lata. Kiedyś imponował zwinnością i dryblingami, które przy jego warunkach fizycznych wyglądały widowiskowo. Śledziło się losy tego zawodnika z dużą przyjemnością. Co prawda nie zapowiadało się na to, że kiedykolwiek zostanie legendą Atletico, ale w wielu trudnych momentach potrafił dać drużynie oddech. Dziś pozostał cień z tego piłkarza i należy oczekiwać, że Vitolo latem poszuka nowego pracodawcy. W tym sezonie rozegrał tylko 6 spotkań w lidze (zaledwie 225 minut).

RENAN LODI

W gruncie rzeczy Lodi miał trudne wejście do zespołu w rozgrywkach 2019/20. Wielu piłkarzy z Ameryki Południowej przeżywa na początku europejskiej przygody trudne chwile, ale Lodi względnie szybko się odnalazł, pomimo niesprzyjających okoliczności. Atletico przeszło gruntowną przebudowę i potrzebny był czas, by poszczególne ogniwa zaczęły do siebie pasować. W pewnym momencie wydawało się, że Renan Lodi zdążył zbudować dość mocną pozycję w zespole, ale po lockdownie miał problem z powrotem na właściwe tory.

Ten sezon nie rozpoczął najlepiej. Po zmianie taktyki przestał się liczyć w walce o pierwszy skład. Simeone na wahadle woli korzystać zamiennie z Yanicka Carrasco lub Saula, co pokazuje, że Lodi jest dopiero trzeci w kolejce do miejsca w składzie. Ciężko dziś skreślać Brazylijczyka. Sezon jest długi i wiele się może wydarzyć. Swoje minuty na pewno otrzyma. Nie mniej jednak można było spodziewać się więcej po byłym piłkarzu Athletico Paranaense.

KANG-IN LEE

W Valencii od dawna ciężko doszukać się normalności, która sprzyjałaby rozwojowi zawodników. Jest pewna grupa piłkarzy, która miała pociągnąć grę zespołu w erze zachowawczej polityki transferowej Valencii. Do tego grona zaliczano Koreańczyka. Na razie nie daje tyle, ile mógłby dać zespołowi, ponieważ zatrzymał się na etapie piłki juniorskiej. Umiejętności nikt mu nie może odmówić, natomiast ciężko go nazwać piłkarzem uporządkowanym.

Kang-In bardzo wierzy w siebie, ale wiara we własne umiejętności przerodziła się z czasem w pychę i coś w rodzaju samouwielbienia. Tak jak wielu młodym zawodnikom często brakuje pewności siebie, tak Kang-In mógłby obdzielić nią minimum trzech piłkarzy. Na boisku już też nie błyszczy i od dłuższego czasu dochodzą z jego środowiska głosy, że chciałby opuścić ekipę Los Ches. Niewykluczone, że tak się stanie. Latem pozostanie już tylko rok do końca kontraktu utalentowanego gracza i potencjalni pracodawcy będą mieli stosunkowo duże pole do popisu w gestii negocjacji transferu.

DANI PAREJO

Dani Parejo dołączył do Villarreal w ramach projektu, który miał wznieść Villarreal na wyższy poziom. Oprócz niego dołączyło jeszcze kilku innych doświadczonych piłkarzy oraz doskonale znany trener Unai Emery. Zdaniem wielu drużyna w takich kształcie powinna podjąć próbę walki o pierwszą czwórkę, a najważniejszym piłkarzem ma być Parejo. Okazało się jednak, że były piłkarz Valencii nie odgrywa w tym zespole pierwszych skrzypiec, a wręcz momentami na nich rzępoli.

W większości spotkań Villarrealowi brakuje błysku, który miał zapewnić właśnie Parejo. Wiele osób zarzuca mu, że mało biega, natomiast ta teza jest nieprawdziwa. W wielu spotkaniach przebiegł ponad 12 km, ale niewiele z tego wynikało, ponieważ prędkość, z jaką się porusza, często nie przystoi piłce na najwyższym poziomie. Pod tym względem można go porównać do Sergio Busquetsa, któremu również nie można odmówić umiejętności strikte piłkarski, natomiast można się przyczepić do sposobu poruszania po murawie.

Villarreal jest zespołem najczęściej remisującym w lidze. W pewnym stopniu można doszukiwać się usprawiedliwień w liczbie urazów, które często uderzają w ekipę Unaia Emerego, ale po to wzięli Parejo, by w meczach, które są na styku, przesądził o losach spotkania nieszablonowym zagraniem. Tego niestety mu brakuje.

ENES UNAL

Swego czasu był nazywany jednym z największych tureckich talentów, co sprawiło, że Manchester City zdecydował się sprowadzić tego gracza na Etidah. W następnych latach trafiał na liczne wypożyczenia. Zdążył opuścić definitywnie szeregi The Citizens na rzecz Villarreal, z którego był ponownie wypożyczany (dwukrotnie wypożyczany), aż w końcu tego lata zasilił zespół Jose Bordalasa. Getafe zapłaciło za niego aż 9 milionów euro, przez co stał się trzecim najdroższym piłkarzem w historii Los Azulones. Na ten moment wydaje się, że pieniądze zostały zmarnowane.

Unal nie zdobył choćby jednej bramki w LaLiga i zawodzi jak zresztą całe Getafe. Wcześniej podśmiewywano się z Los Azulones, że mają najstarszy atak w całej lidze, ale trzeba szczerze powiedzieć, że wówczas ten zespół miał większą siłę ognia niż obecnie. Unal jest daleki od dorobków strzeleckich, które do niedawna gwarantował choćby Jorge Molina. Nie przepadam za skreślaniem piłkarzy, ale w przypadku Unala mam duże wątpliwości, czy kiedykolwiek wejdzie na najwyższy poziom. Raczej będzie się kręcił w widełkach od 6 do 12 bramek na sezon.

PAWEŁ OŻÓG

W Lechii sezon przejściowy w pełni.

Lechia Gdańsk w tym sezonie delikatnie rzecz ujmując, nie zachwyca. Jeżeli ktoś spodziewał się postępów, to mógł się zawieść niczym pracownik oczekujący znacznej podwyżki, który zamiast niej otrzymał bakaliowe środy i owocowe czwartki. Należy zadać sobie pytanie, w którą stronę zmierza ten zespół, w czym tkwi problem i gdzie upatrywać szans.

PODSTAWOWA GARŚĆ STATYSTYK


Lechia zazwyczaj jako pierwsza traci bramkę. W 10 z 16 rozegranych spotkań traciła gola jako pierwsza, co pokazuje, że zespół Stokowca lubi sobie utrudniać zadanie. Jeżeli chodzi o dorobek bramkowy, Lechia strzeliła dokładnie tyle samo bramek co czwarty w tabeli Śląsk Wrocław. Lechia podobnie jak Pogoń większość bramek strzela po stałych fragmentach gry. W ten sposób Lechia zdobyła 13 spośród 21 bramek (najwyższy udział procentowy bramek po SFG w całej lidze).


TYLKO JEDEN ZESPÓŁ SPADA Z LIGI

Najprostszym wytłumaczeniem przeciętnej oraz słabej gry w większość spotkań jest fakt, że tylko jeden zespół po sezonie opuści ligę. Regulamin rozgrywek 20/21 sprzyja zespołom, które postanowiły urządzić sobie tzw. sezon przejściowy. Jeśli dany klub ma kadrę na miejsca powiedzmy 6-10, może sobie przebimbać sezon, a i tak prawdopodobnie nie skończy na ostatnim miejscu, o ile spręży się w spotkaniach ze słabeuszami. Zespół Stokowca działa jak bystry uczeń, któremu nie zależy na stypendium, ale wie, że musi zdać do następnej klasy i robi to bez zbędnego wysiłku. Lechia na ogół nie zachwyca, ale potrafi wypunktować drużyny, które dopiero co awansowały do Ekstraklasy:
– wygrali na wyjeździe z Wartą 0:1,
– wygrali u siebie ze Stalą Mielec 4:2,
– wygrali u siebie z Podbeskidziem 4:0,
– zremisowali w Grodzisku z Wartą Poznań 1:1.


Dziesięć punktów w czterech spotkaniach z beniaminkami, to połowa dorobku punktowego Lechii w tym sezonie. Pozostałe punkty zawodnicy Piotra Stokowca wywalczyli w spotkaniach z Cracovią, Wisłą Kraków, Zagłębiem oraz Śląskiem.

TYLKO UZUPEŁNIENIA

Transfery letnie:
Bartosz Kopacz z Zagłębia Lubin,
Kristers Tobers z Lipawy (sprowadzono na stałe),
Kenny Saief wyp. z Anderlechtu (a właściwie przedłużono jego wypożyczenie).


Transfery zimowe:
Mykola Musolitin z Valmiery,
Jan Biegański z GKS-u Tychy,
Joseph Ceesay z Helsingborgsa.

O ile na ocenę zimowych transferów jeszcze przyjdzie czas, o tyle letnie ruchy można już rzetelnie podsumować. Tobers i Saief już w poprzednim sezonie grali dla biało-zielonych, więc ciężko ich rozpatrywać w kontekście wzmocnień. Docenić należy transfer Bartosza Kopacza, który gra bardzo solidnie i tworzy dobry, jak na warunki Ekstraklasy duet stoperów.

Letnim pomysłem na uzupełnienie kadry było postawienie na młodych zawodników, którzy ostatnio przebywali na wypożyczeniach, czyli Mateusza Żukowskiego i Mateusza Sopoćko. Pierwszy zagrał tylko raz w podstawowym w składzie, ale na tle Wisły Płock prezentował się na tyle słabo, że otrzymał w przerwie wędkę od trenera Stokowca. Jak dotąd uzbierał 98 minut w 6 spotkaniach ligowych. Sopoćko już zdążył pożegnać się z Lechią. Uzbierał nieco więcej minut, ale również nie zachwycał. Raczej nikt nie spodziewał się, że Sopoćko podbije ekstraklasowe boiska, ponieważ w poprzednim sezonie będąc na wypożyczeniu w Podbeskidziu, nie był nawet podstawowym młodzieżowcem.

MARAZM, MARAZM I MARAZM

Lechia potrafi ciułać punkty, ale niestety na tym poprzestaje. Ciężko doszukać się w tym zespole większych pokładów kreatywności, bo nawet jak któryś z zawodników wybija się ponad przeciętność, to za moment reszta ściąga go w dół. Na pierwszy plan wysuwa się środek pola, który bez względu na personalia prezentuje się zazwyczaj przeciętnie bądź słabo. Od Kubickiego raczej nikt nigdy nie wymagał stania się nowym Tonim Krossem, ale jego rozwój w pewnym momencie stanął i Stokowiec, który pracował z nim jeszcze w czasach Zagłębia, nie sprawił, że były młodzieżowy reprezentant Polski podniósł swój poziom sportowy. Tomasz Makowski w zasadzie nie ma atutów poza byciem młodzieżowcem. Ostatnio przynajmniej podejmuje próby strzałów z dystansu, ale wciąż śrubuje statystykę spotkań bez strzelonej bramki na poziomie Ekstraklasy.

Maciej Gajos to już wyższy poziom ligowego dżemiku. Kiedy przechodził do Lechii, wielu kibiców Lecha żartowało, że duet Klimczak&Rutkowski podrzucił do Gdańska konia trojańskiego. Niewiele dziś zostało z piłkarza, który kilka lat temu nieźle się zapowiadał, a dziś nie jest w stanie wziąć na siebie gry cieniującej Lechii w większości spotkań Lechii. Egzon Kreyzu zagrał tylko dwa spotkania i niczym szczególnym się nie wyróżnił. Młody Kałuziński zdążył już wylecieć z boiska w meczu z Jagiellonią i – co gorsza – potem Lechia zaczęła grać nawet lepiej. Nadal musi ciężko pracować, ale daleki jestem od skreślenia 18-letniego zawodnika.

Z oceną Kennego Saiefa można mieć problem. Widać u tego zawodnika jakość czysto piłkarską, ale nie ma liczb. Trzynaście spotkań i aż biją po oczach zera po stronie bramek i asyst. Faktem jest, że w wielu spotkaniach koledzy z zespołu „okradali” go z asyst, ale już przyzwoite 2+3 wyglądałoby zdecydowanie lepiej. Wydaje się, że mógłby z powodzeniem grać na tzw. „kierownicy”, ale ostatnio trener Lechii postanowił wrócić do ustawienia z Saiefem na boku.

Na skrzydłach sytuacja też nie wygląda kolorowo. Conrado zdarzają się przebłyski, ale brakuje mu regularności. Brazylijczyk potrafi zrobić coś z niczego, ponieważ nie kalkuluję. Podejmuje ryzyko i to może podobać się kibicom Lechii. Haydary w ostatnich spotkaniach wygląda tragicznie. Wspomniany wcześniej Sopoćko oraz Mihalik zdążyli już pożegnać się z klubem. Swoją drogą samo sprowadzenie Mihalika było tematem dość kontrowersyjnym, ponieważ w Cracovii zaliczył mnóstwo żenujących spotkań i ktoś, kto postawił na niego, był człowiekiem wielkiej wiary. Kilka dni temu do Lechii dołączył Joseph Ceesay, który w 2020 spadł z ligi szwedzkiej. Bazuje przede wszystkim na szybkości i w dzisiejszym spotkaniu z Puszczą zdobył bramkę już w trzeciej minucie spotkania. Pod koniec pierwszej połowy miał jeszcze jedną doskonałą okazję, ale jej nie wykorzystał. W zimowym oknie dołączył również Ukrainiec Musolitin, ale wciąż czeka na debiut w spotkaniu ligowym.

GŁOWNE ATUTY

O ile można wytykać Lechii braki na wielu pozycjach, o tyle duet środkowych obrońców Kopacz – Nalepa prezentuje się bardzo solidnie i śmiało można powiedzieć, że należą do ligowej czołówki. Co ciekawe Michał Nalepa z trzema bramkami na koncie jest drugim strzelcem w zespole, co powinno uwierać graczy ofensywnych. Dziś nie miał najlepszego dnia – zdobył bramkę samobójczą i miał kilka niepewnych interwencji – ale zazwyczaj gra dobrze.

Promykiem nadziei na lepsze czasy dla Lechii jest Rafał Pietrzak. Zaliczył w tym sezonie już 6 asyst, co prawda aż trzy w meczu z Podbeskidziem, ale w Lechii brakuje piłkarzy, którzy potrafią regularnie asystować i trafiać do bramki. Jeżeli już mowa o asystach, to warto przedstawić również statystykę kluczowych podań:
– Pietrzak 33,
– Kubicki 15,
– Conrado 13,
– Saief 12,
– Paixao 11,
– Fila 10,

Haydary 10,
– Gajos 8,
– Makowski 5.


W Ekstraklasie tylko Bartosz Nowak uzbierał więcej kluczowych podań niż Rafał Pietrzak, co pokazuje potencjał, który drzemie w lewym obrońcy Lechii. Gdyby większa liczba piłkarzy Lechii potrafiłaby wziąć grę na siebie, to ich sytuacja wyglądałaby zdecydowanie lepiej. Grają tak, jak grają, ale czwarte miejsce jest nadal na wyciągnięcie ręki. Przez długi czas dość zachowawcza gra Lechii przynosiła dobre rezultaty. Niestety pragmatyzm przełożył się na znaczący regres, który nie oddaje tabela. Złośliwi mogą powiedzieć, że Lechia, kiedy strzela bramkę cofa się, ale kiedy traci, również się cofa. Nawet spotkanie z Puszczą to pokazało. Lechia szybko strzeliła bramkę na 1:0 i nie zdecydowała się pójść za ciosem, a końcówka meczu wyglądała, jak typowy pomysł Cracovii na spotkanie, czyli wrzutki bez ładu i składu.

Lechia jeszcze nie tak dawno grała w finale Pucharu Polski, a rok wcześniej wywalczyła Puchar i Superpuchar, a dziś stała się drużyną, której głównym celem jest gra na poziomie Ekstraklasy, ale nic więcej. Czy zwolnienie Stokowca mogłoby pomóc? Być może. Trzeba jednak pamiętać, że od jakiegoś czasu Lechia działa na określonych zasadach, które nie każdemu trenerowi mogą odpowiadać, a trener Stokowiec, co by nie mówić, zna już ten klub od podszewki, zdobył zaufanie kibiców zasilając klubową gablotę i zapewne wie najlepiej jakie potencjalne trupy mogą po raz kolejny wyskoczyć z szafy.

PAWEŁ OŻÓG

Dlaczego Sevilla sięga po Papu Gomeza

Sevilla przyzwyczaiła do wykonywania nieoczywistych ruchów na rynku transferowym i tym razem wybór padł na Argentyńczyka, który w ostatnich kilku latach był jedną z największych gwiazd włoskiej Serie A. Dlaczego Sevilla sięga po Papu? Co może dać zespołowi z Andaluzji? Gdzie czuje się najlepiej? Odpowiedzi znajdziesz poniżej.

Od dawna było wiadomo, że przygoda Papu w Atalancie dobiega końca i tylko kwestią czasu było ogłoszenie oficjalnego odejścia zawodnika. Argentyńczyk nie był w stanie dłużej współpracować z Gian Piero Gasperinim, który o ile jest fantastycznym fachowcem, o tyle miewa problemy z komunikacją i budowaniem pozytywnych relacji zawodnikami. Dopóki piłkarze są mu posłuszni i grzecznie wykonują jego polecenia, sytuacja jest pod kontrolą.

Podczas meczu Atalanty z Midtjylland w Lidze Mistrzów Gomez odmówił wykonania poleceń Gian Piero Gasperiniego, który wściekał się, że Papu schodzi do środka, zamiast trzymać się linii zgodnie z zaleceniami szkoleniowca. Jednak Papu nic sobie z tego nie robił i uznał, że ma już dość nadstawiania policzka. Według doniesień włoskich mediów w przerwie meczu postanowił sprzedać swojemu trenerowi tzw. liścia. Bezpośrednie środki przekazu sprawiły, że w drugiej połowie Gomez już nie zagrał.

Prezydent Antonio Percassi sprawiał wrażenie człowieka, który jest przekonany, że za zamkniętymi drzwiami dojdzie do zażegnania konfliktu. Gomez przeprosił swoich kolegów z drużyny, klub oraz trenera Gasperiniego, ale kwas pozostał. Gasperini po meczu z Ajaxem wyznał, że trener musi mieć pełną swobodę podejmowania decyzji i nie wie, w jaki sposób klub zdecyduje się rozwiązać sprawę. Finał tej historii jest już znany.

ULUBIONY KLUB Z HISZPANII?


Jeszcze przed pandemią oglądałem film na YouTubie, na którym Papu dostał pytanie, który hiszpański klub jest jego ulubionym. Odpowiedział, że Sevilla, więc tym bardziej nie dziwi, że zamienił Lombardię na Andaluzję. Dziś Gómez przybył do Sevilli, aby przejść testy medyczne i podpisać kontrakt aż do 2024 roku, choć wcześniej pojawiały się informacje, że umowa z klubem z Estadio Sanchez Pizjuan będzie obowiązywać do końca sezonu 2022/23.

Zawodnik przyleciał prywatnym samolotem w towarzystwie swojego agenta Giuseppe Riso. Zanim Gomez udał się do Hiszpanii, Monci twardo negocjował warunki transferu. Relacje obu klubów są dobre, czego owocem były transfery Simona Kjaera oraz Luisa Muriela. Atalanta początkowo chciała otrzymać za Argentyńczyka dziesięć milionów euro, ale skończyło się na pięciu milionach euro podstawy plus trzech w zmiennych.

UNIKATOWY STYL

Obserwacja gry Argentyńczyka to prawdziwa przyjemność. Kontrastuje mocno z zawodnikami, działającymi w myśl ideologii futbolu na nie mam zdania. Papu lubi wejść w drybling, puścić piłkę między nogami obrońcy lub kopnąć piłkę obok rywala, by go po prostu obiec. Jak sam przyznaje, zdecydowanie lepiej czuje się, grając w środku, niż z boku boiska. Gra z głębi pola również nie jest mu obca i uczciwie trzeba przyznać, że w Sevilli brakowało takiego profilu piłkarza. Latem szeregi Sevilli opuścił Ever Banega, którego wiele osób słusznie nazywało wirtuozem decydującym o obliczu Sevilli. Jednak o ile to dwaj zupełnie inni piłkarze, o tyle Papu powinien rozwiązać problemy, które pojawiły się po odejściu Banegi. Latem do Sevilli, dołączył Ivan Rakitić, który miał wziąć na swoje barki ciężar kreowania akcji. Jednak forma Chorwata na przestrzeni sezonu 20/21 pozostawia wiele do życzenia. Brak Banegi mocno odczuł Lucas Ocampos, który znacząco obniżył loty. Co prawda gorszą grę Ocamposa rekompensował fanom Sevilli Suso, ale chodzi o to, by obaj grali na bardzo wysokim poziomie i niewykluczone, że Ocampos wróci na właściwe tory dzięki swojemu rodakowi.

Wejście do składu Papu Gomeza wymusi na środkowych pomocnikach przejęcie dodatkowej puli działań defensywnych. Fernando Reges, Ivan Rakitic, Oliver Torres, czy Joan Jordan prawdopodobnie będą mieli mniejszą swobodę działań. Jednak nie będzie to rewolucja, tylko część ewolucji niezbędnej do skutecznej gry na trzech frontach, którą zgodnie z zapowiedziami zarówno Monchiego, Lopeteguiego, jak i Jose Castro Sevilla ma uskuteczniać. Lopetegui wielokrotnie potrafił zaskoczyć swoimi pomysłami, więc nie powinien mieć większych problemów z zastosowaniem kilku modyfikacji w swojej układance.

TANCERZ

Papu tańczy pomiędzy defensorami na boisku, ale również poza boiskiem radzi sobie nie najgorzej. Gli Autogol, wraz z Dj Matrixem, zaproponowali Gomezowi udział w nagraniach do teledysku. Przedsięwzięcie okazało się wielkim sukcesem. Film na platformie YouTube wyświetlono ponad 45 000 000 razy. Piosenka została nagrodzona złotą płytą, a środki wygenerowane dzięki nagraniu zostały przekazane na cele charytatywne.

MAŁY WIELKI CZŁOWIEK

Gomez jest zaprzeczeniem tezy, że do gry na najwyższym poziomie potrzebny jest przynajmniej przeciętny wzrost. Mierzy zaledwie 165 cm i o ile ciężko, by wygrywał pojedynki główkowe, o tyle jego warunki sprzyjają osiąganiu przewagi w innych aspektach takich jak zwinność, czy start do piłki.

O ile jego relacja z Gasperinim pozostawiała wiele do życzenia, o tyle nie ma problemów z nawiązywaniem przyjaźni w szatni. Kiedy trafił do Catanii, niezbyt przejmował się brakiem znajomości języka włoskiego, ponieważ w zespole było dwóch Argentyńczyków, a z pozostałymi piłkarzami był w stanie się jakoś porozumiewać, nie używając przy tym szerokiego wachlarza włoskich słów. Dopiero po dwóch lat zdecydował, że warto rozpocząć naukę języka włoskiego na poważnie.

Kiedy trafił do Atalanty jego znajomość języka włoskiego była już na zadowalającym poziomie. Podczas kilku sezonów spędzonych w Bergamo zaprzyjaźnił się między innymi z Josipem Iliciciem. W 2020 Słoweniec zmagał się z depresją. W walce z tą paskudną chorobą pomagał mu Gomez. Podczas każdego z telewizyjnych wywiadów dawał do zrozumienia przyjacielowi, że może na niego liczyć i czuć się potrzebnym. Z ust Gomeza padły między innymi takie słowa: „Tęsknimy za nim, ale przede wszystkim za Josipem jako człowiekiem. To wspaniały przyjaciel, nieoceniony dla całej szatni”.

ARGENTYŃSKI KOCIOŁEK

Papu uwielbia kontakt z innymi ludźmi. Ze względu na atmosferę panującą w szatni Sevilli oraz andaluzyjski klimat nie powinien mieć problemów z szybką adaptacją. W Sevilli bez problemu znajdzie chętnych na asadas oraz yerbę. Choćby swoich rodaków Lucasa Ocamposa oraz Marcosa Acunię, którzy również gustują w tego typu atrakcjach i znają się dzięki zgrupowaniom reprezentacji Argentyny. Dobre relacje powinny przełożyć się na współpracę boiskową, która powinna zaowocować licznymi wymianami podań.

Otwarcie trzeba przyznać, że Papu nie ma łatwego charakteru. Jest wesołym i życzliwym człowiekiem, jednak bardzo lubi postawić na swoim. Jeżeli Lopetegui w kwestiach pozaboiskowych będzie w stanie nawiązać pozytywną więź, to transfer Papu śmiało będzie można określić mianem strzału w dziesiątkę, którą uwielbia Argentyńczyk miedzy innymi przez to, że właśnie z takim numerem występował jeden z jego idoli Juan Roman Riquelme. Jakością piłkarską z pewnością się obroni, więc pozostaje czekać, aż formalności związane z rejestracją gracza zostaną dopełnione i Papu będzie mógł pojawić się na boiskach LaLiga, którym z pewnością doda kolorytu.

PAWEŁ OŻÓG

Oto selekcjoner idealny.


Przez większość kadencji Jerzego Brzęczka prezes Zbigniew Boniek bronił selekcjonera, mówiąc, że mam on ogień w oczach. Wystarczyło, że Polskę nawiedziły pierwsze mrozy w 2021 i okazało się, że ogień zgasł i Jerzy Brzęczek pożegnał się z kadrą. Nadszedł czas przemyśleń i wyborów, więc postanowiłem przygotować opis cech selekcjonera idealnego.

MÓWCA

Jerzy Brzęczek bagatelizował nastroje społeczne oraz wpływ mediów na ocenę jego pracy. Raz na jakiś czas chlapnął, coś, po czym ośmiosekundowa cisza byłaby najniższym wymiarem kary. Dziś reprezentacja Polski potrzebuje selekcjonera, który będzie w stanie nawiązać dobrą relację z opinią publiczną. Nie chodzi o podlizywanie się największym redakcjom, ale o odpowiedni sposób przekazywania komunikatów kibicom za pośrednictwem dziennikarzy, przy zachowaniu zdrowego dystansu. To od trenera zależy, jak jest postrzegany. Jeżeli w trakcie konferencji prasowych nie potrafi przekonać kibiców do swoich pomysłów, to ciężko, by po ewentualnych niepowodzeniach został poklepany po plecach, usłyszał, że nic się nie stało i poziom wiary w jego możliwości został zachowany.

To samo tyczy się szatni. Robert Lewandowski słynną ciszą rozbił bank i pewnie to zagranie naszego najlepszego piłkarza, miało duży wpływ na zwolnienie Brzęczka. Dał do zrozumienia, że wizja byłego już selekcjonera pozostawia wiele do życzenia. Często w mediach pojawiały się informacje, że reprezentacja Polski jest podzielona na dwa obozy. Ludzie Roberta Lewandowskiego życzyliby sobie gry nastawionej na ofensywę, a frakcja Kamila Glika skłania się ku grze bardziej zachowawczej nastawionej na zabezpieczenie bramki. Przyszły selekcjoner będzie musiał skonsolidować grupę i znaleźć rozwiązania pośrednie, które pozwolą lepiej funkcjonować zespołowi i pomogą w osiąganiu wyników na miarę potencjału.

STRATEG Z DŁUGOFALOWĄ WIZJĄ

W Polsce niezwykle modne są slogany głoszące konieczność wprowadzania młodzieży. Bardzo dobrze, że wobec trenerów wymaga się odmładzania drużyn, ponieważ nic nie trwa wiecznie i opieranie się wyłącznie na doświadczonych piłkarzach może w dłuższym okresie doprowadzić do upadku zespołu. Postępowaniem w myśl stawiania na młodych, każdy trener może sobie kupić sobie mnóstwo czasu, nawet jeśli nie wszystko idzie po jego myśli.

Prowadzenie reprezentacji to praca na organizmie żywym. Oczywistą koleją rzeczy jest wymiana pokoleniowa, ale wykonywana w sposób logiczny i ciągły. Jerzemu Brzęczkowi zabrakło rozwagi w stawianiu na młodych. Wszystkie działania przebiegały skokowo. Brakowało planu. Randomowo wrzucał do składu piłkarzy, którzy pomimo najszczerszych chęci najczęściej tonęli, ponieważ cała reprezentacja nie funkcjonowała najlepiej.

Jerzy Brzęczek apelował o rozsądną ocenę potencjału, który jest przynajmniej na granicy pierwszego i drugie koszyka. Mamy wielu stosunkowo młodych piłkarzy, których można mądrze kształtować. Nowy selekcjoner powinien mieć plan na każdego perspektywicznego zawodnika i sprawić, by za jakiś czas dany zawodnik mógł wejść na wyższy poziom.

IDŹ NA CAŁOŚĆ I ELASTYCZNOŚĆ TAKTYCZNA

Być może ktoś jeszcze pamięta, teleturniej prowadzony przez Zygmunta Chajzera. Co prawda spotkania reprezentacji mają nieco lepszą oglądalność, niż miał legendarny program nawet w czasach swojej świetności. Gdyby przyrównać sposób prowadzenia reprezentacji przez Jerzego Brzęczka do występu w tym programie, można by stwierdzić, że przy pierwszej możliwej okazji zatrzymałby pierwszą zdobytą nagrodę, nawet jeśli byłyby to tetrowe skarpetki. Bywały momenty, w których mogliśmy jako reprezentacja podejmować ryzykowne decyzje, ale z jakiegoś powodu nie próbowaliśmy wyszarpać czegoś więcej, niż z góry było nam dane.

Szansą na podejmowanie niekonwencjonalnych decyzji była już sama specyfika kwalifikacji do ME, na które pojedzie pół Europy i trzeba było naprawdę się postarać, by na ten turniej nie pojechać, więc sam awans jest sukcesem wątpliwym. W Lidze Narodów też wykonaliśmy tylko plan minimum i zabrakło w tym wszystkim błysku, a dzięki zbędnej bojaźni w meczach z Włochami ciężko ocenić dobrze występy w LN.

ŁOWCA SZANS

Kartą przetargową w negocjacjach z przyszłym selekcjonerem jest możliwość prowadzenia najlepszego piłkarza świata. Robert Lewandowski jest marką samą w sobie, z którą wielu trenerów chciałoby podjąć współpracę. Chociażby nasi sąsiedzi z zachodu zazdroszczą nam najlepszej dziewiątki na świecie. W pozostałych formacjach nie jest najgorzej, choć trzeba uczciwie przyznać, że do Francuzów, czy Hiszpanów nam sporo brakuje.

Większość reprezentantów gra w klubach z lig top 5. Nie każdy walczy o grę w europejskich pucharach, ale mają na co dzień styczność z najlepszymi piłkarzami na świecie i występy przeciwko piłkarzom pokroju Cristiano Ronaldo są dla nich czymś normalnym. Na tle innych reprezentacji nie mamy się czego wstydzić, a wszelkie kompleksy powinniśmy zostawić za zamkniętym drzwiami. Selekcjonera z takim podejściem potrzebujemy – znającego nasz potencjał, ale próbującego osiągnąć wynik ponad stan.

KTOŚ SPOZA SYSTEMU

Od samego początku nad Brzęczkiem wisiały czarne chmury, których potem sam sobie dołożył i zesłał na siebie pioruny. Fakt, że doprowadził Wisłę Płock do zajęcia piątego miejsca w lidze, przekonywał tylko nielicznych. Powoływanie na siłę Jakuba Błaszczykowskiego, nawet gdy było wiadomo, że nie jest gotowy do gry na najwyższych obrotach irytowało wielu kibiców, przez co zarzucali Brzęczkowi nepotyzm.

Być może dobrym rozwiązaniem byłoby zatrudnienie trenera, który ma na ten moment niewiele wspólnego z polską piłką. Po pierwsze dlatego, że nawet w przypadku początkowych gromów nie będzie w stanie zrozumieć agresywnych komentarzy. Po drugie ktoś spoza systemu wzbudza większą ciekawość i wbrew logice wiarę w sukces. Zawsze zwracam uwagę na to, że jak do ekstraklasy przychodzi nieznany obcokrajowiec potrafi wzbudzić większe pokłady nadziei niż doskonale znany ligowiec.

Mimo wszystko powinniśmy wymagać zatrudnienia kogoś, kto ma doświadczenie jako selekcjoner. Zupełnie inaczej wygląda proces przygotowywania zespołu ligowego niż reprezentacji. Trener klubowy ma kilkaset jednostek treningowych rocznie, a selekcjoner tylko kilkadziesiąt. Adam Nawałka, pracując w Lechu, zderzył się powrotem na ligowe szlaki. Nadal miał w głowie koncepcje, które funkcjonowały w reprezentacji, a przełożenie ich na klub z Poznania okazało się niemożliwe. Z podobnym szokiem może mieć do czynienia trener, który dotychczas prowadził tylko kluby.


Kilka nazwisk, które przewijają się na polskim twitterze:

LARS LAGERBACK
Prowadził reprezentację Islandii, która sprawiła najpierw niespodziankę w eliminacjach do EURO 2016, a później imponowała na głównej imprezie. Po tym, jak skończył się jego kontrakt z reprezentacją Islandii, poprowadził reprezentację Norwegii, jednak ten okres nie będzie wspominał najlepiej. Skończyło się na barażach, w których katem Norwegów okazała się reprezentacja Serbii.
Wcześniej jako selekcjoner wyszedł z grupy na MŚ 2002, Euro 2004, MŚ w 2006. Jedyną wątpliwością pozostaje, czy w ciągu ostatnich lat nie stał się gorszym trenerem. W Norwegii często pojawiała się narracja, że wraz z wiekiem zmienił się jego charakter i delikatnie rzecz ujmując, brakuje mu rewolucyjnego podejścia.

RALF RANGNICK
Ryzykowna opcja, ale dająca możliwości. Zatrudnienie Niemca oznaczałoby wprowadzenie do PZPN-u know-how, które pozwala dziś holdingowi drużyn zależnych od Red-Bulla na efektywną grę w połączeniu z rozwojem zawodników. Rangnick dotychczas nie prowadził żadnej reprezentacji, ale jest człowiekiem, który nie boi się wyzwań.

BERT VAN MARWIJK
Skromny, milczący dżentelmen w stylu Arsène’a Wengera. Z Holendrami zajął drugie miejsce na mundialu w 2010. Wprowadził Arabię Saudyjską na MŚ, ale nie zgodził się na zmiany w swoim sztabie i przez to podziękowano mu za współpracę. Następnie objął Australię, która w grupie zremisowała z Danią i uległa Francji oraz Peru, ale trzeba mieć na uwadzę, że australijski futbol odczuwał wówczas skutki starzenia się najważniejszych piłkarzy, a następcy nawet nie pukali do drzwi.
Van Marwijk związany jest z reprezentacją ZEA, ale zdecydowałem się wspomnień o nim z dwóch powodów. Po pierwsze dopiero w grudniu przedłużył swój kontrakt z federacją, więc można było złożyć mu propozycję. Po drugie mimo wszystko praca z reprezentacją pokroju ZEA, oznacza, że można pożegnać się z pracą w każdym momencie.


Oczekiwania wobec Zbigniewa Bońka są teraz olbrzymie. Teoretycznie zwalniając Jerzego Brzęczka dał nam wszystkim do zrozumienia, że przygotował godnego następcę. Jednak nie można mieć co do tego pewności. Prezes lubi ryzykować i być może zwolnieniem Brzęczka, chciał tylko przekazać światu trenerskiemu, że chętni mogą zgłaszać swoje kandydatury, a szczerze mówiąc trener, który obejmie ten zespół, zyska możliwość pracy z piłkarzami klasy europejskiej, z którymi można osiągać dobre wyniki.

PAWEŁ OŻÓG

Być pięknym, jak Atalanta


„Bogini piękna”, „cudowna La Dea”, „zjawiskowi orobici”, to tylko kilka przydomków, nadanych Atalancie w ostatnich latach. Piłkarze z Bergamo rozkochali postronnych kibiców oraz odmienili obraz Serie A kojarzonego z catenaccio, nudnymi meczami oraz z małą ilością goli. Coraz więcej drużyn chce prezentować tak zjawiskowy futbol, jak ekipa Gian Piero Gasperiniego. Mówi się o Milanie, Interze i Juventusie walczących o scudetto, ale równocześnie wypada obserwować poczynania ekipy Gasperiniego.

POPRZEDNIE LATA


Projekt La Dea miał swój początek już w trakcie sezonu 2009/10, kiedy piłkarze z Bergamo spadli z Serie A. Ówczesny prezydent Alessandro Ruggeri wycofał się i sprzedał udziały Atalanty Antonio Percassiemu, który już w latach 90 był prezesem klubu. Nowym trenerem został Stefano Colantuono, który stawił czoła wyzwaniu, jakim był powrót do Serie A. W imponującym stylu awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej w Italii już w pierwszym sezonie, ale problemy miały dopiero nadejść.

Cristiano Doni, kapitan zespołu otrzymał zakaz gry w piłkę na okres trzech lat i sześciu miesięcy, ze względu na zarzuty w związku z udziałem w skandalu z ustawieniem meczów (Calcioscommese), a Atalanta przed startem ligi otrzymałą karę odjęcia 6 punktów, co w tamtym czasie było najwyższą możliwą karą punktową. Drużyna z Bergamo zajęła miejsce w środku stawki i udało jej się spokojnie utrzymać. Antonio Percassi uznał to za wielki sukces i nagrodził wszystkich piłkarzy premiami.

Nadszedł nowy sezon, a z nim stare kłopoty. Atalantę ponownie ukarano odjęcięm dwóch punktów. Nie było już tak kolorowo, jak w ubiegłym roku. Piłkarze La Dei zgotowali sobie nie lada piekło na sam koniec rozgrywek i udało im się cudem utrzymać, mając nad strefą spadkową tylko dwa punkty przewagi.

Następne sezony również nie były kolorowe. Antonio Percassi poważnie zastanawiał się nad sprzedażą udziałów w klubie. Sezon 2015/16 zakończył ponad 5-letnią przygodę Stefano Colantuono z Atalantą, po serii słabych wyników. Został zastąpiony przez Edoardo Reja, który zapewnił utrzymanie w Serie A i zajął 13. miejsce na koniec sezonu. Klub nie zdecydował się podpisać z nim nowego kontraktu i od nowego sezonu zatrudnił byłego trenera Genoi – Gian Piero Gasperiniego.

GASPERINI, CZYLI POCZĄTEK NOWEJ EPOKI


Zespół Atalanty potrzebował trenera, który samym spojrzeniem sprawi, że piłkarze rzucą się rywalowi do gardeł. Gian Piero ma trudny charakter, ale Percassi postanowił mu zaufać. Początki były trudne, ale systematycznie wyniki się poprawiały, a styl gry z tygodnia na tydzień się krystalizował. Gasperini zintegrował ze sobą seniorską i młodzieżową drużynę. Juniorzy mogli trenować ze starszymi kolegami i podpatrywać z bliska ich zagrania.


W pierwszym sezonie pracy Gasperiniego Atalanta zajęła 4. miejsce w lidze, kwalifikując się do Ligi Europy, po 26 latach nieobecności w europejskich rozgrywkach. Był to nie mały sukces, a Antonio Percassi nagrodził całą drużynę wielkimi premiami. W sezonie 2017/18 piłkarze z Bergamo zajęli w lidze 7. miejsce, a w LE dotarli do 1/8 finału. Zostawili po sobie pozytywne wrażenie i zyskali w oczach kibiców z całej Europy.

Następny sezon w rozgrywkach europejskich zakończyli na eliminacjach. Drużyna z Bergamo została wyeliminowana po rzutach karnych przez Duńską Kopenhagą. Początek sezonu w wykonaniu Atalanty był bardzo słaby. Gian Piero Gasperini był gotowy zrezygnować z pełnienia obowiązków trenera, ale nie pozwolił mu odejść sam właściciel klubu. Sezon 2018/19 okazał się punktem zwrotnym. Zakończyli sezon na 3 miejscu i uzyskali historyczny awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Atalanta dotarła również do finału Coppa Italia, ale tam musiała uznać wyższość Lazio (2:0).

Pierwsze mecze w Lidze Mistrzów były dal nich tragiczne. Porażka z Dinamem Zagrzeb (4:0), Szachtarem (2:1) i Manchesterem City (5:1) nie napawały optymizmem. Jednak udało im się wygrzebać z trudnej sytuacji i wyjść z grupy. W 1/8 finału odprawili z kwitkiem Valencię, pokonując w dwumeczu 8:4, a marka Atalanty rosła z tygodnia na tydzień. Drużyna była w doskonałej formie i nie ustępowała w walce o scudetto Juventusowi, Lazio i Interowi. Pandemia koronawirusa pokrzyżowała plany, a drużyna miała problem z zakażeniami. Dodatkowo Josip Ilicić ogłosił, że do końca sezonu nie pojawi się na boisku, ponieważ poddał się leczeniu depresji. Piłkarze La Dei utrzymali trzecią pozycję, z ubiegłego sezonu strzelając aż 98 bramek! W Lidze Mistrzów polegli w ćwierćfinale z PSG. Sezon zakończyli w dobrych nastrojach, a cały sukces zadedykowano mieszkańcom Bergamo, którzy byli w ognisku pandemii. Kibice na dobre zakochali się w „bogini piękna”


ANTONIO PERCASSI I INNI


Antonio jest od dziecka kibicem Atalanty, występował nawet w jej drużynach juniorskich. Piłkarskiego świata nie zawojował, ale udało mu się dorobić majątku będąć prezesem holdingu Odissea Srl. Pierwszy raz został właścicielem klubu z Bergamo w 1990 roku, ale po 4 latach musiał sprzedać udziały. Ponownie został prezesem w czerwcu 2010 i pełni tę funkcję do dziś. Jest ważną osobą w projekcie La Dei, to on już dwukrotnie zatrzymał na stanowisku Gian Piero Gasperiniego, który chciał opuścić Atalantę.

Asystentem Gasperiniego jest Tullio Gritti, który już od ponad 7 lat podąża ścieżkami z Gian Piero. Jako duet potrafią ze sobą świetnie współpracować. Tullio to oaza spokoju, często w meczu musi sam prowadzić drużynę, ponieważ znany ze swojego wybuchowego charakteru Gasperini otrzymuje upomnienia od sędziego i ogląda spotkania z wysokości trybun. Gritti nigdy nie był pierwszym trenerem i prawdopodobnie nigdy nim nie zostanie. W roli asystenta czuje się doskonale. Na treningach zazwyczaj współpracuje z ofensywnymi piłkarzami, ponieważ sam w przeszłości był napastnikiem.
Cichym bohaterem projektu jest Luca Trucchi, który od samego przyjścia Gasperiniego jest trenerem przygotowania fizycznego. Luca często zostaje w ośrodku po godzinach, ponieważ dba o każdego piłkarza, aby był w jak najlepszej formie fizycznej. Kiedyś Gasperini się śmiał, że powinni mu zrobić sypialnie w Zingonii.

Każdy pracownik z osobna pracuje na sukces drużyny. Nie można przejść obojętnie obok dwóch postaci. Gabriele Zamagna jest od ponad 10 lat kierownikiem drużyny, nazywany jest prawą ręką Antonio Percassiego. Giovanni Sartori jest dyrektorem technicznym klubu. Ze swojej roli wywiązuje się doskonale, potrafi odnaleźć się jako pośrednik menadżera, a zarządu. Przy pracy z Gasperinim pewnie szybciej osiwieje.

JAK ONI TO ROBIĄ?

Amad Diallo został w styczniu zawodnikiem Manchesteru United. W Atalancie rozegrał 5 spotkań, a zdołali go sprzedać za 21 mln euro. Dejan Kulusevski trafił do Juventusu za 35 mln euro, a nigdy nie zagrał w pierwszej drużynie Atalanty. Alessandro Bastoni, przed transferem do Interu rozegrał tylko 3 spotkania w Atalancie. Do nerrazurich trafił za 31 mln euro.

Takich zawodników jest dużo więcej. Szkółka Atalanty wyrasta na jedną z lepszych w Europie. Ultranowoczesny ośrodek La Masia bardzo pomaga w rozwoju juniorów, a klub chce podążać ścieżkami Ajaxu. Z klubu za imponującą kwotę odchodzili też Bryan Cristante (25.5 mln euro) i Andrea Conti (21 mln euro), a cały dochód z transferów w ostatnich latach, klub przeznaczył na renowację i powiększanie trybun na Gewiss Stadium. Budżet Atalanty jest ustabilizowany, a Gasperini nie musi martwić się o pieniądze na piłkarzy, których chce ściągnąć. Najdroższym transferem jest Duvan Zapata, który trafił do Bergamo za około 26 mln euro. Kolumbijczyk od razu wkomponował się w drużynę. Nie ma nieprzemyślanych i nietrafionych transferów Atalanty.


OBECNY SEZON

Drużyna z Bergamo miała bardzo dobre wejście w sezon. System gry kształtowany przez lata przynosił efekt, mimo nieprzepracowanego w pełni okresu przygotowawczego. Wszystko zacięło się od spotkania z Napoli przegranego 4:1. Atalanta otrzymała lanie od Liverpoolu (5:0), nie potrafiła wygrać u siebie z Ajaxem (2:2), przegrała na własnym stadionie z Sampdorią (1:3) oraz z Hellasem Verona (0:2). Od tamtego okresu drużyna La Dei zanotowała 9 meczów bez porażki i zbliżyła się do Milanu, który jest liderem Serie A. Do niesamowitej formy wrócił Josip Ilicić, ale drużynę przybiła jedna afera.

PAPU VS GASPERINI


Podczas spotkania w ramach Ligi Mistrzów z Midtjylland w przerwie doszło do zamieszania. Kapitan drużyny Papu Gomez był wściekły na Gian Piero Gasperiniego, że siedzi na ławce rezerwowych. Obaj panowie znani są z wybuchowego charakteru i doszło w szatni do przepychanek. Podobno Gomez wymierzył cios w policzek dla trenera Atalanty. Tuż po spotkaniu Gasp złożył dymisję, ale prezes Percassi znów odmówił. Papu Gomez przestał przyjeżdżać na treningi, a Josip Ilicić miał za złe trenerowi, że nie radzi sobie z sytuacją. Już w grudniu po wielu spotkaniach i próbach pogodzenia, Alejandro ogłosił, że zimą odejdzie z drużyny. Tak piękna historia kończy się na naszych oczach. Wysokie ego i nieustępliwość obu panów sprawiło, że wielu kibiców pogrążyło się w smutku. Skandal nie sprawił, że La Dea grała gorzej. Rolę Papu na boisku przejął Matteo Pessina, Josip Ilicić wziął ciężar gry na siebie, a nowym kapitanem został Rafael Toloi. Gomez otrzymał pozwolenie na treningi z drużyną Primavery, ale na jego Instagramie niemal codziennie możemy przeczytać docinki w stronę Gasperiniego.



Historię Atalanty można porównać do romantyzmu. Rozkochali nowych kibiców i sprawili, że ich spotkania to jedna wielka uczta. Mieszkańcy Bergamo czekają, żeby móc znów przyjść na Gewiss Stadium i dopingować swoich ulubieńców. Prawdopodobnie jeszcze w tym sezonie nie zobaczymy kibiców na stadionie, Włoski rząd jest bardzo ostrożny. Atalanta w Lidze Mistrzów trafiła na Real Madryt, patrząc na aktualną formę, to nie są spisani na straty. W lidze tracą kilka oczek do Milanu, ale są w stanie to nadrobić

KACPER KARPOWICZ

Oto ostatnie ruchy transferowe w LaLiga

Trwające w Hiszpanii okno transferowe jest nadal dość spokojne, jednak warto przyjrzeć się bliżej ruchom, które już zdążyły poczynić kluby LaLiga. Terapia szokowa? Sztywne zastępstwo? Transfer na ostatniej prostej? To wszystko w dzisiejszym Przystanku LaLiga.

TAKEFUSA KUBO


Końcówka poprzedniego sezonu była dla Japończyka niezwykle udana. Ciężką pracą na treningach oraz dobrymi występami wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie Mallorki. W Mallorce trener Moreno starał się mądrze gospodarować siłami nastolatka, nie chcąc go spalić, ani przepompować. Takie rozwiązanie służyło rozwojowi młodego zawodnika.

Latem powrócił do Realu Madryt i było jasne, że czeka go następne wypożyczenie. Początkowo dla Villarreal miała być to transakcja darmowa, ale kiedy do gry o Japończyka włączyły się inne zespoły, takie jak Bayern z ofertami zakładającymi opłatę za wypożyczenie bliska ośmiu milionów euro wzięcie na siebie wysokiej pensji piłkarza – ok 2 milionów euro – Real zdecydował, że dogada się z Villarreal na nieco mniej preferencyjnych warunkach, niż początkowo zakładał.

Żółta łódź podwodna latem przeszła gruntowny remont. Zwolniono dotychczasowego trenera Javiego Calleję, a w jego miejsce zatrudniono Unaia Emerego, który co do zasady ma dobrą opinię na Półwyspie Iberyjskim. Oprócz trenera do klubu trafiło kilku piłkarzy doskonale znanych z boisk LaLiga, którzy mieli zmienić oblicze zespołu. Wśród nich był Takefusa Kubo, ale czas spędzony w Vilarreal nie będzie wspominał najlepiej. Nie był w stanie wywalczyć na stałe miejsca w składzie, ponieważ Unai Emery wolał stawiać na mniej efektownych piłkarzy, którzy jego zdaniem lepiej rozumieją taktykę np. Moi Gomez.

Kubo, pozostało skupić się na występach w Lidze Europy, ale od samego początku można było wyczuć, że zarówno jemu, jak i jego środowisku nie odpowiada taki san rzeczy. Kubo, jest bardzo ambitnym graczem, od którego bardzo dużo się wymaga. To sprawia, że chciałby grać jak najwięcej i jak najszybciej przekraczać granice, które być może jeszcze nie są wskazane na tym etapie kariery. Wszystko to jest podsycane przez szerokie grono japońskich fanów, którzy upatrują w nim przyszłą legendę japońskiej piłki. Pytanie, czy jest to dobre dla rozwoju Kubo.

Ludzie zarządzający jego karierą w porozumieniu z Realem Madryt i Villarrealem doszli do porozumienia w sprawie skrócenia wypożyczenia. Teraz Japończyka czeka półroczne wypożyczenie do Getafe, którego gra mocno kontrastuje ze stylem Villarreal. Czy to źle? Niekoniecznie. Getafe gra bardziej bezpośrednią piłkę i trzeba podkreślić, że pewna koncepcja w drużynie Los Azulones zaczęła się wypalać. Kubo, może wprowadzić do Getafe odrobinę pozytywnego szaleństwa. Można spodziewać się okresowych tarć na linii trener-zawodnik o ustawienie na boisku, natomiast istnieje duże prawdopodobieństwo, że transakcja będzie dla obu stron korzystna. Kubo, doda do swojego repertuaru nieco twardej gry, a DNA Getafe zostanie wzbogacone o małą cząstki małej gry pełnej dryblingów.

CARLES ALENA


Hiszpan jest graczem, któremu wróżono wielką karierę, ale wiele sygnałów wskazuje na to, że może nie spełnić pokładanych w nim nadziei. Jego występy w Barcelonie na ogół były przeciętne. Często brakowało mu tego, co pokazuje Pedri, czyli boiskowej zuchwałości z piłką przy nodze. Alena sprawiał wrażenie piłkarza, który woli zachować dla siebie odrobinę cienia i nie brał na siebie tak odważnie ciężaru kreowania akcji.

W poprzednim sezonie pół roku spędził na wypożyczeniu do Betisu, który chętnie sięga po piłkarzy bezpośrednio lub pośrednio związanych z Barceloną. W ekipie Verdiblancos grał regularnie, ale rzadko oczarowywał. Teraz podobnie jak Kubo trafia do Getafe. Transfer do ekipy Josepa Bordalasa może okazać się dla Alenii terapią szokową. Styl Bary jest doskonale znany każdemu, Betis stara się w jakimś stopniu odwzorowywać grę Barcy (przy zachowaniu odpowiednich proporcji), a teraz Alenia staje przed wyzwaniem gry w zespole, w którym często stosuje się bardzo bezpośrednie środki w celu powstrzymania rywali. Dla Alenii może to być albo nie być na poziomie LaLiga. Za moment skończy 23 lata, a oczekiwania wobec niego były na tyle wysokie, że jego dotychczasowe osiągnięcia świadczą o pewnym marnotrawstwie talentu.

ETIENNE CAPOUE


Transfer 32-latka do Villareal w pewnym sensie może wpędzić w kompleksy Javiego Gracię, trenera Valencii. Dlaczego? Z tego względu, że latem ze wszystkich sił starał się sprowadzić Capoue na Estadio Mestalla. Był z nim nawet po słowie, ale ostatecznie władze Los Ches zablokowały jego transfer, uznając, że w obecnej sytuacji ekonomicznej byłby nadprogramowym wydatkiem i zbędnym elementem w układance trenera Gracii. Powiedzmy sobie szczerze, Francuz nie jest wirtuozem, o którego zabijają się kluby całej Europy, ale jest graczem niezwykle użytecznym, będący gwarancją solidnego poziomu.

Na początku kampanii 20/21 w drużynie Emerego świetnie spisywał się Vicente Iborra, jednak poważna kontuzja sprawia, że prawdopodobnie do końca sezonu nie pojawi się na boiskach LaLiga. Charakterystyka Capoue zdecydowała o tym, że w Villarreal podjęto decyzję o sprowadzeniu pomocnika. Sposób poruszania się po boisku, siła fizyczna i rozumienie taktyki dają nadzieję, że Capoue może bez problemu zastąpić Iborrę. Jednak sam Capoue zaznacza, że nie trafił Estadio de la Ceramica, by kogoś zastąpić, tylko w celu osiągnięcia możliwie najlepszych wyników z tym klubem.

AARON MARTIN


Martin urodził się w Montmeló, gdzie znajduje się tor F1 Circuit de Barcelona-Catalunya. Pierwsze kroki na boiskach LaLiga stawiał w zespole Espanyolu, po czym został wytransferowany do Mainz. Teraz dołącza do Celty z wielkimi nadziejami. W celu ułatwienia Martinowi adaptacji w nowym zespole, wypożyczenie z Mainz sformalizowano już czwartego stycznia.


„To wspaniały klub, z bardzo ładnym stylem gry, który widać. Bardzo solidna drużyna w obronie, bardzo dobrze grają piłką, z zaangażowaniem i chęcią poprawy każdego dnia. Przyszedłem z wielką chęcią pomagania, dawania z siebie wszystkiego”.

Sprowadzeniem Martina do Celty jest ruchem na wskroś logicznym. Wcześniej Coudet miał do dyspozycji tylko jednego lewego obrońcę, Lucasa Olazę, ponieważ od dłuższego czasu z przyciągającymi kontuzjami zmaga się David Junca. Rywalizacja z Olazą może okazać się dla Martina wymagająca, ponieważ Urugwajczyk utrzymuje solidną dyspozycję i ma wiele walorów ofensywnych, którymi imponuje, ale sprawa pozostaje otwarta.

TRANSFER W POCZEKALNI


Odejście Diego Costy sprawiło, że Atletico zostało zmuszone do podjęcia kroków na rynku transferowym w celu sprowadzenia kolejnego napastnika. Okazało się niemożliwe sprowadzenie Arkadiusz Milika, a plotki o ewentualnym dołączeniu Raula De Tomasa również spełzły na niczym. Podchodząc rzetelnie do sprawy, temat transakcji do Atletico nie należy do łatwych.

Po pierwsze dlatego, że nowy napastnik musi liczyć się z obecnością Luisa Suareza, który co prawda miewa problemy ze zdrowiem, ale kiedy gra, udowadnia swoja przydatność. Po drugie napastnik musi być na tyle dobry, by regularnie trafiać do bramki, a zarazem liczyć się z możliwością bycia rezerwowym, czyli z punktem pierwszym.

Jak podaje hiszpańska prasa, Atletico jest bliskie porozumienia z OL w sprawie zakupu Moussy Dembele. Jesienią Dembele grał regularnie, ale nie był pierwszoplanową postacią francuskiej ekipy. Strzelił tylko jedną bramkę w Ligue 1, co już samo w sobie jest słabym wynikiem, a jak dodamy do tego fakt, że w dwóch poprzednich sezonach strzelił ich łącznie 31, można się zastanawiać, czy w Atletico się odbuduje.

Juninho w rozmowie dla The Telefoot przyznał, że Dembélé zapytał go, czy może odejść. Dodał również, że napastnik osiągnął już porozumienie z Atlético, ale oba kluby nadal negocjują. Na moment przed opublikowaniem tego artykułu, pojawiły się wieści z MD sugerujące, że do finalizacji transakcji brakuje już tylko testu PCR Francuza i lotu do Madrytu.

Jakie konsekwencje mogą wiązać się przejściem Francuza do Atletico? Być może jest to zbyt daleko idący wniosek, natomiast jest możliwe, że w ten sposób w obecnym oknie transferowym zamknie się furtka z herbem FC Barcelony dla Memphisa Depaya. Co prawda jest teraz ostatni moment na zarobienie jakichkolwiek pieniędzy na Holendrze, natomiast Aulasowi zależy na tym, by Lyon zagrał w następnej edycji LM, a kolejne osłabienie znacząco obniżyłoby szanse na osiągnięcie postawionego celu.

PAWEŁ OŻÓG

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑