Manuel Locatelli – perełka z Mediolanu błyszczy w Sassuolo

Wszedł do Milanu w wieku 18 lat. Regularnie otrzymywał minuty oraz pokazywał się z wyjątkowej strony, ale już dwa lata później został wypożyczony z obowiązkiem wykupu do Sassuolo. Wydawało się, że chłopak nie poradził sobie z presją, ale tylko uśpił naszą czujność i wskoczył pod okiem Roberto De Zerbiego na światowy poziom. Dziś wymieniamy Locatellego jako kandydata na przyszłego lidera środka pola w Juventusie oraz chłopaka, który może bez problemu wskoczyć do podstawowego składu reprezentacji Włoch na Mistrzostwa Europy.

Z BERGAMO DO MEDIOLANU I PIERWSZE POWOŁANIA DO REPREZENTACJI

Manuel Locatelli swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Atalancie. Już jako młody chłopak wyróżniał się w rozgrywkach Esordienti (dla dzieci w wieku 11-12 lat), co poskutkowało szybkim transferem do Milanu. Rodzinny dom opuścił jako 11-latek, aby przenieść się do stolicy Lombardii. Włoch był wyróżniającym się chłopakiem w rozgrywkach młodzieżowych w koszulce Milanu. Potrafił w pojedynkę rozprawiać się z przeciwnikami, co skutkowało powołaniami do juniorskich reprezentacji Italii oraz treningami ze starszymi kolegami. Trenerzy młodych ekip rossonerich słusznie faworyzowali Locatellego, ponieważ wyróżniał się nawet na tle starszych kolegów. W koszulce narodowej przeszedł każdy szczebel od U15 po U21. Rozegrał aż 71 spotkań w koszulce młodej „Squadra Azzurra”. Manuel swój pierwszy profesjonalnym kontrakt z klubem podpisał w 2015 roku, jako zaledwie 17-letni chłopak. Chyba nikt się nie spodziewał, że już rok później będzie miał za sobą debiut i pierwszą bramkę w Serie A.

PROMYK SŁOŃCA I NADZIEI W KOSZULCE CZERWONO-CZARNEJ

 „O Boże! Niesamowite, ależ uderzył Manuel Locatelli, a ten chłopak ma zaledwie 18 lat!” – tak krzyczał po zdobytej bramce dla Milanu w spotkaniu z Sassuolo komentator Eleven Sports Piotr Dumanowski. Była to debiutancka bramka Manuela na poziomie Serie A. Jak szybko zadebiutował, tak równie szybko pokochało go San Siro. Mijały tygodnie, miesiące, a Manuela zaczęła przytłaczać bezbarwność Milanu. Chłopak miał problem z udźwignięciem presji, jaka spadła po znakomitym debiucie. Zapytaliśmy Marcina Długosza – eksperta Calcio oraz miłośnika Milanu, o Locatellego, który nie przeszedł drogi usłanej różami w Mediolanie.

– Chyba każdy kibic Milanu miał co do Manu ogromne oczekiwania. I dość paradoksalnie właśnie jego świetne wejście do zespołu spowodowało, że potem rzeczy nie potoczyły się jak należy. Ludzie z dnia na dzień przestali postrzegać Locatellego jako obiecującego 18- czy potem 19-latka, a zaczęli patrzeć na niego przez pryzmat goli z Sassuolo i Juventusem. Pięknych, ważnych, ale jednak rozdmuchujących otoczkę wokół tego chłopaka do granic możliwości, czy raczej te granice przekraczając, a jeśli dodamy do tego fakt, że zawodzący klub pokroju Milanu to ostatnie miejsce w piłkarskim świecie, gdzie można liczyć na spokojny rozwój i wprowadzanie, to mamy obraz, dlaczego tak to się potoczyło – podsumował ekspert.

Na pewno był okres wow, bum i zaskoczenia, a potem przyszła szara rzeczywistość. Gdzieś przeczytałem, że Locatelli teraz w stosunku do Milanu jest jak zraniona dziewczyna – z jednej strony wciąż kocha, z drugiej nie ma mowy o wybaczeniu, a jest chęć zemsty i uleczenia zadry w innych barwach, na przykład Juventusu. Więc posługując się dalej tą nomenklaturą, ujmijmy, że po początkowym zauroczeniu i całkowitym straceniu głowy, życie codzienne nie było już tak kolorowe i uczucie wygasło – komentuje Marcin Długosz.

Sezon 2016/17 był bardzo dobry w wykonaniu nastoletniego piłkarza. Na boiskach Serie A spędził 1689 minut, strzelając dwie bramki (wcześniej wspomniana z Sassuolo i Juventusem). Cały rok Locatelli grał na młodzieńczej fantazji, nieraz potrafił swoich kolegów z drużyny zagrzewać do walki. Był materiałem na przyszłego kapitana Milanu, ale przyszły sezon okazał się ostatnim w koszulce rossonerich…

Kolejny sezon i kolejny rok postępów? Nie tym razem. Locatellego przerosły oczekiwania, z miejsca miał stać się liderem pola, a Vincenzo Montella i później Gennaro Gattuso zaczęli więcej wymagać od młodego chłopaka. Kibice Milanu również rzucili na barki Manu presję, której kompletnie nie udźwignął. Wkrótce Włoch zaczął przegrywać rywalizację z Lucasem Biglią, który trafił w tym samym sezonie do drużyny rossonerich za 20 mln euro. Wyżej w hierarchii od niego był później nawet doświadczony Riccardo Montolivo, który wracał do zdrowia po ciężkiej kontuzji. Problemy Milanu spiętrzyły kłopoty Manuela. Co poszło nie tak?

– Milan latem 2017, jak wszyscy pamiętamy, wydał kupę pieniędzy i nie miał z tego właściwie nikt. Spiętrzające się oczekiwania, brak realizacji celów, zawodzący zawodnicy… To nie był czas ani miejsce, żeby kogoś głaskać, nawet jeżeli były ku temu powody. Inaczej byłoby w obecnym Milanie, co doskonale udowadnia Tonali. On sobie wchodzi krok po kroku, łapie pewność, z miesiąca na miesiąc wygląda lepiej. Bo to się odbywa naturalnie, ma czas, nie zjadają go przerośnięte oczekiwania. Locatelli nie miał tego szczęścia, trafiając na dużo bardziej burzliwy okres w klubie – opowiada fan rossonerich.

W sezonie 2017/18 rozegrał tylko 668 minut, ani razu nie wpisując się na listę strzelców i ani razu asystując. Apetyt rósł w miarę jedzenia, ale Włoch nie zaspokoił głodu sukcesów w Milanie. Klub borykał się z ogromnymi problemami, a Manuel, żeby wyjść na prostą, udał się na wypożyczenie z obowiązkiem wykupu do Sassuolo.

– Klub słusznie zauważył, że ówczesny 20-letni Locatelli nie jest zawodnikiem będącym we właściwej formie, aby występować na kierownicy Milanu. Oczywiście z dzisiejszej perspektywy można się złapać za głowę, że wolano w tym względzie Biglię, ale na stan wiedzy z 2018 roku rozumiem, że klub wolał wtedy mieć ligowego wyjadacza – nawet jeśli dalekiego od topowej formy – niż młokosa, który był wciąż do ogrania i zagubił swój blask. Dalszy wybór był pewnie indywidualną decyzją Locatellego. Mógł to ciągnąć, ale wolał odejść i grać regularnie. Wyszło znakomicie dla niego – komentuje dziennikarz Super Expressu.

NOWY KLUB, NOWE CELE, NOWA RZECZYWISTOŚĆ

Decyzję o zmianie wart podjął z agentem. Milan nie stawiał oporu, zgadzając się na warunki Włocha. Locatelli miał ogromny żal do swojego byłego klubu, że nie otrzymał wsparcia, kiedy był w trudnej sytuacji.

„Pożegnanie z Milanem? Nie wiem, czy to właściwe powiedzieć, że mnie porzucili, ale w Milanie nie czułem już więcej zaufania. Cierpiałem i płakałem. Jestem szczery” – opowiada piłkarz Sassuolo.

W nowej drużynie na dzień dobry stał się ważną postacią. Roberto De Zerbi dostosował taktykę „neroverdich” do młodego Włocha. Zapytaliśmy Marcina Ostrowskiego – redaktora Calcio Merito, czy spodziewał się wybuchu talentu pomocnika od pierwszych spotkań w nowej drużynie.

– Locatelli trafił na moment, w którym Milan potrzebował piłkarzy na „już”. Nie dostał czasu na rozwinięcie się. Gdy Locatelli wchodził do zespołu bez presji, jak obecnie Tonali, być może Milan miałby teraz u siebie jednego z najlepszych pomocników w lidze. Locatelli pokazywał potencjał, ale aż taka eksplozja jego talentu na pewno zaskoczyła. Ten piłkarz ma cechy kompletnego pomocnika. Przed nim otwarta droga do światowej czołówki na tej pozycji – podsumował nasz rozmówca.

W swoim pierwszym sezonie Manuel Locatelli rozegrał aż 1976 minut. Piłkarski rok kończył z dwoma bramkami i czterema asystami na koncie. Etatowy młodzieżowy reprezentant Italii zaliczył przełomowy sezon w swojej karierze. Reanimacja wielkiego talentu trwała bardzo krótko.

Przyszły sezon przyniósł jeszcze więcej dobrego. Manuel zajął miejsce w składzie Stefano Sensiego, który powędrował do Interu i stał się liderem środka pola Sassuolo. Wizja i zmysł gry chłopaka wskoczyła na jeszcze wyższy poziom. Roberto De Zerbi wyczarował nowego Locatellego, który już nie tylko odpowiadał za destrukcję ataku rywali, ale także za konstruowanie akcji ofensywnych drużyny, która przechodzić miała przez nogi Locatellego. Sezon 2019/20 przerwany pandemią był równie wyśmienity co poprzedni. Na boisku spędził łącznie 2741 minut, co było najwyższym wynikiem w całej drużynie (nie licząc bramkarza Consigliego). Świetne występy zaowocowały pierwszymi powołaniami do reprezentacji Italii przez Roberto Manciniego.

Aktualny sezon można uznać za wybitny. W przypadku absencji Domenico Berardiego to Manuel zakłada opaskę kapitańską. Całą drużynę Sassuolo można uznać za rewelację rozgrywek Serie A, ale mózgiem fenomenu drużyny De Zerbiego jest Locatelli. Czy Milan może żałować utraconej perełki?

– Łatwo powiedzieć dziś, że się żałuje, ale… chyba nie. Milan akurat w środku pola nie ma co narzekać, bo duet Kessie – Bennacer w formie może konkurować o miano najlepszego w lidze. Rozwija się Tonali, gigantyczny talent. A sam Locatelli potrzebował zmiany otoczenia, przede wszystkim mniejszych oczekiwań i presji, żeby spokojnie się rozwinąć i postawić na stół swoje karty. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że obecnego Manu nigdy byśmy nie ujrzeli, gdyby przed ostatnie lata w Milanie tylko wchodził z ławki czy grał od czasu do czasu, dodatkowo obrywając krytyką nie tyle za siebie, co za wszystko wokół, bo wiadomo, jak ciężko było/jest znieść ten aspekt w tak wielkim klubie, który zawodzi. Czasami rozłąka, choć bolesna, to najlepsza decyzja i myślę, że z perspektywy czasu po prostu wyszło dobrze. Locatelli się rozwija, Milan ma innych i nie narzeka. Pozostanie tylko drobne uczucie niespełnionej romantycznej historii – opowiada stały ekspert programu „Curva Sud” na Kanale Sportowym.

REPREZENTACJA WŁOCH I WALKA O PODSTAWOWY SKŁAD

Manuel piął się po szczeblach młodzieżowej kadry, tak samo teraz pnie się po szczeblach w hierarchii pomocników. Roberto Mancini nie jest w stanie zagwarantować na ten moment Locatellemu tej samej pozycji co w Sassuolo. Rywalizacja w środku pomocy „Squadra Azzurra” jest chyba największa na świecie. Na ostatnim zgrupowaniu wskoczył Manu do podstawowego składu w miejsce Jorginho i spisał się wyśmienicie. Włosi ocenili go największym wygranym ostatnich spotkań. Marco Verratti i Nicolo Barella są nietykalni, ale czy piłkarz Sassuolo jest w stanie wygryźć zawodnika na co dzień grającego w Premier League

– Roberto Mancini uwielbia Jorginho, który jest mózgiem zespołu i ma niesamowitą wizję gry. Wydaje mi się, że Locatellemu ciężko będzie przeskoczyć w hierarchii Verrattiego, Barellę czy Jorginho, ale obecnie jest chyba czwartym do grania, nad Pellegrinim. Nie możemy też zapominać o jego byłym koledze z zespołu, Stefano Sensim, który ma problemy ze zdrowiem, ale gdy już gra prezentuje się naprawdę znakomicie. Włosi mają niewyobrażalnie mocny środek pola i każdy z tych piłkarzy jest gwarancją jakości – odpowiada Marcin Ostrowski.

Locatelli rozegrał do tej pory 9 spotkań dla reprezentacji Italii, strzelając jednego gola w meczu z Bułgarią. Kadra stoi dla niego otworem. W styczniu skończył dopiero 23-lata, a selekcjoner reprezentacji Włoch uwielbia bazować na młodzieży.

PRZYSZŁY TRANSFER DO JUVENTUSU?

Otrzymywaliśmy już podczas zimowego mercato informacje, że Locatellim interesują się wielkie marki. Przewijały się takie nazwy klubów jak: Manchester City, Bayern Monachium, Liverpool, ale najczęściej wymieniany był Juventus. „Stara Dama” ma ogromne problemy i braki w środku pola, a transfer Locatelli wisiał już w powietrzu latem. Turyńczycy złożyli ofertę w wysokości 30 mln euro za Manu, ale natychmiastowo została odrzucona przez Giovanniego Carnevalliego i Carlo Rossiego – prezesa zarządu oraz prezydenta klubu. Juventus byłby najlepszy wyborem dla Locatellego?

– Locatelli wskoczył już na tak wysoki poziom, że byłby wzmocnieniem dla każdej drużyny Serie A. Naturalnym ruchem byłby wybór Juventusu, u którego ta formacja mocno kuleje. Nie mam wątpliwości, że piłkarz Sassuolo byłby teraz najmocniejszym punktem drugiej linii „Bianconerich”. Zapracował sobie na grę w klubie, który co roku realnie walczy o Scudetto i mógłby zdecydowanie poprawić wyniki „Starej Damy” w Lidze Mistrzów – podsumował redaktor Calcio Merito.

Talent jest darem, który jest łatwo zakopać, a trudno oszlifować. Manuel Locatelli stał jedną nogą nad przepaścią, ale pomocną dłoń wyciągnęło Sassuolo i Roberto De Zerbi. Dziś możemy zachwycać się przed telewizorem zagraniami reprezentanta Włoch i zastanawiać się, czy od przyszłego sezonu będziemy go oglądać w biało-czarnej koszulce Juventusu.

KACPER KARPOWICZ

Najciekawszy sezon Serie A od lat wchodzi w decydującą fazę

Po ośmiu latach hegemonii Juventusu w końcu dostaliśmy kampanię, w której zwycięstwo Bianconerich nie jest najbardziej możliwą opcją. Samo to sprawia, że końcówkę rozgrywek śledzić będziemy z zapartym tchem, a jest jeszcze przecież walka o europejskie puchary oraz utrzymanie. Ciekawe będą również rywalizację w nagrodach indywidualnych. Tak interesującego, pełnego emocji sezonu Serie A nie mieliśmy od dawna.

SCUDETTO

W ostatnich latach przyzwyczailiśmy się, że w roli głównego faworyta do mistrzostwa Włoch obsadza się Juventus. W tym sezonie było jednak inaczej, ponieważ wiele osób już przed startem rozgrywek typowało, że tym razem uda się komuś zdetronizować Starą Damę. Głównie w kontekście drużyn, które mogą tego dokonać mówiło się o Interze, oraz czasami Atalancie, jednak ze znacznym naciskiem na Nerazzurich, i jak widać – typy były poprawne. Mediolańczycy w tym momencie mają 6 punktów przewagi nad drugim miejscem oraz jeden mecz rozegrany mniej, lecz Scudetto wciąż nie jest pewne. Juventus zapowiada, że ich obowiązkiem jest walka do samego końca, a Milan, który mimo że osłabł w ostatnich tygodniach, również ma szansę jeszcze zaskoczyć. Do grona drużyn walczących o mistrzostwo można by jeszcze zaciągnąć Atalantę, która w ostatnim czasie ustabilizowała formę.

2 miesiące, 10 kolejek (w przypadku Interu i Juventusu 11) – tyle zostało do zakończenia obecnego sezonu Serie A, i chociaż Inter jest zarazem niesamowicie rozpędzony, to jest to wciąż okres czasu, w którym może stracić przewagę. Z ważnych, teoretycznie trudnych starć, Nerazzurim pozostały jeszcze mecze z Napoli, Romą oraz Juventusem. Trzy potencjalne starcia, w których jest szansa na zgubienie punktów. Taki stan rzeczy sprawia, że rywalom ciągle pozostaje walczyć. Antonio Conte jest mistrzem serii. Z Chelsea w sezonie 2016/17 miał passe 13 zwycięstw z rzędu i zakończył ją na ważnym spotkaniu z Tottenhamem. Obecnie Inter wygrał wszystkie z 8 ostatnich meczów Serie A i niektórzy posuwają się nawet nad stwierdzeniem, że będąc tak rozpędzoną machiną, mogą taką serię dociągnąć do samego końca. Jest to jak najbardziej realny scenariusz, ponieważ Mediolańczycy dawno nie byli tak mocni, jednak ewentualna porażka może przynieść gorszy okres, a na to czekają ich rywale.

Jest to szukanie trochę na siłę scenariusza, który jeszcze bardziej podkręciłby atmosferę w kontekście walki o mistrzostwo na finiszu rozgrywek, ale fakt faktem, niezależnie kto zakończy kampanie na fotelu lidera, takiej rywalizacji o Scudetto nie mieliśmy dawno. Dla postronnych obserwatorów Calcio zniwelowanie przewagi punktowej Interu byłoby czymś fantastycznym, bo ostatnie kolejki stałyby się do granic możliwości ciekawe. Cudów nie oczekujmy, ale futbol widział już nie takie historie.

EUROPEJSKIE PUCHARY

Walka o prawo udziału w Lidze Mistrzów sezonu 2021/22 zapowiada się absolutnie najciekawiej w końcówce rozgrywek. Faworytów o miejsce w pierwszej czwórce jest 7, jednak w walkę można wpisać 6, ponieważ Inter nawet jeśli straci pozycję lidera, to z czołówki wypaść nie powinien. Podsumowując – Milan, Juventus, Atalanta, Napoli, Roma i Lazio to drużyny, które do samego końca walczyć będą o prawo udziału w elitarnych europejskich rozgrywkach. Co najciekawsze w tej rywalizacji, żaden z wyżej wymienionych zespołów nie ma znacznej przewagi nad resztą. Biancocelesti, którzy w tym momencie są na siódmej pozycji, tracą do drugich Rossonerich 10 punktów, ale mają zaległe spotkanie. Do czwartej Atalanty tracą już tylko 6 oczek i także mają rozegrany jeden mecz mniej od La Dei.

Żeby lepiej zobrazować, jak duży ścisk jest w górze tabeli, wystarczy podać punkty drużyn kolejno od 2 do 7 miejsca. Milan – 59, Juventus – 55 (mecz mniej), Atalanta – 55, Napoli – 53 (mecz mniej), Roma – 50, Lazio – 49 (mecz mniej). Do końca sezonu pozostało jeszcze 8 bezpośrednich spotkań pomiędzy wyżej wymienionymi drużynami, a więc układ czołówki tabeli przetasuje się jeszcze pewnie kilka razy. Wytypowanie pozostałej trójki, która zagra w przyszłym sezonie Ligi Mistrzów (zakładając, że Inter nie popadnie w ogromny kryzys), jest zadaniem bardzo trudnym. Do końca rozgrywek liczyć się będzie każdy punkt, a wpadki takie jak ta Juventusu z Benevento mogą fatalnie poskutkować. Najbliższe spotkania po przerwie na kadrę będą prawdopodobnie ostatnią chwilą, aby ustabilizować swoją formę na finisz sezonu. Zbyt późne ocknięcie się może nie wystarczyć do zajęcia miejsca w czołowej czwórce.

UTRZYMANIE

Walka o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej we Włoszech zważając na drużyny, które będą w nią zamieszanie, oraz okoliczności, również zapowiada się całkiem ciekawie. Na ten moment kandydatów do spadku można wymienić siedmiu – Crotone, Parma, Cagliari, Torino, Benevento, Spezia i Fiorentina. Genoa, a tym bardziej Udinese czy Bologna są już raczej poza zasięgiem strefy spadkowej i nie powinni się martwić o utrzymanie. Przyjęło się już, że Crotone pożegna się z Serie A i raczej nie ma co liczyć na powtórkę z 2017 roku, kiedy to Davide Nicola bohatersko uchronił ich przed degradacją. Pitagorici jednak wygraną nad Torino i zaciętą walką z Lazio oraz Bologną pokazali, że łatwo zrzucić się nie dadzą. Na cudy nikt raczej nie liczy, ale boju o każdy punkt w ostatnich kolejkach można się z ich strony spodziewać.

Parma chociaż zaczęła ostatnio lepiej punktować, to ciągle sama siebie sabotuję i głupie tracenie punktów na pewno nie pomoże im w utrzymaniu. Z ostatnich 7 spotkań prowadzili przez pewien moment w aż 6, a wyciągnęli z nich zaledwie 6 na 18 możliwych punktów. W taki sposób nie wyjdą ze strefy spadkowej. Cagliari chociaż miało duże ambicję na ten sezon i sprowadziło duże – jak na swoje realia – nazwiska, to wplątało się w walkę o prawo bytu w Serie A. W tym momencie tracą 1 punkt do najbliższej bezpiecznej pozycji, na której znajduje się Torino, jednak Granata ma rozegrany o jeden mecz mniej. Sytuacja Turyńczyków jest minimalnie lepsze od Sardyńczyków, ale również trzeba ich rozpatrywać w kontekście ewentualnego spadku.

Wyżej wymieniona czwórka to główni kandydaci do spadku. Benevento, Spezia i Fiorentina w tym momencie mają 7 punktów przewagi nad strefą spadkową i chociaż ciągle jest szansa, że któraś z tych drużyn zleci z ligi, tak z czwórki Crotone, Parma, Cagliari i Torino powinny odpaść przynajmniej dwie drużyny. Wygrana Czarownic nad Juventusem może być dobrą motywacją dla beniaminka, aby w lidze pozostać, a Spezia swoją ambicją łatwo się nie podda. Na spadek Violi, chociaż ma przed sobą trudny terminarz, jest prawdopodobnie najmniejszy z całego wyżej wymienionego grona kurs, jednak ciągle istniej dość duża matematyczna szansa na znalezienie się poniżej czerwonej kreski. Na ten moment spaść może każda z powyższych drużyn, więc dopóki nie zapewnią sobie utrzymania, można spodziewać się z ich strony zaciętej walki.

CAPOCANNONIERE

Pojedynek o tytuł najlepszego strzelca co sezon jest ciekawym dodatkiem, który zachęca piłkarzy biorących w nim udział do jeszcze większej rywalizacji, a co za tym idzie – większej ilości emocji dla nas, kibiców. W pewnym momencie mogło się wydawać, że Zlatan Ibrahimović niespodziewanie powalczy o ten tytuł, ale kontuzje pokrzyżowały mu plany i w tym momencie, przy rozpędzonym Ronaldo i Lukaku, jest to raczej nieosiągalne. Jednak nie można wykluczać Luisa Muriela, który od jakiegoś czasu strzela jak na zawołanie i powoli dogania drugiego w tej klasyfikacji Romelu Lukaku.

W tym momencie największym faworytem do końcowego triumfu jest oczywiście Cristiano Ronaldo, który ma 4-bramkową przewagę nad napastnikiem z Interu. Portugalczyk od momentu przyjazdu do Włoch jeszcze ani razu nie zdobył tego tytułu, a chyba każdy wie, jak bardzo zależy mu na zdobywaniu trofeów, rekordów oraz indywidualnych nagród. W pierwszym sezonie na półwyspie Apenińskim lepsi pod względem bramkowym lepsi byli od niego kolejno; Quagliarella (26), Zapata (23) i Piątek (22), a w zeszłej kampanii mimo zdobyciu aż 31 trafień, lepszy okazał się Ciro Immobile, który zdobył ich 36. Wiele mówi się o ewentualnym opuszczeniu Juventusu przez Cristiano po sezonie, więc nawet jeśli jest to prawda, to Ronaldo bez tytułu króla strzelców z Włoch nie wyjedzie.

Na 11 kolejek przed końcem (tyle zostało spotkań Bianconerim) zajmuję pozycję lidera z 23 bramkami, ale tuż za sobą ma Romelu Lukaku, który jest w tak fenomenalnej formie, że wciąż ma szansę dogonić piłkarza Juventusu. Z trzeciego miejsca po cichu rozpędza się Luis Muriel, który wraz ze wzrostem formy Atalanty sam przeżywa świetną dyspozycję, jednak najbardziej prawdopodobne jest, że między Lukaku a Ronaldo rozegra się walka o Capocannoniere. Portugalczyk pragnie zdobyć brakujący w jego kolekcji tytuł, a Lukaku prowadząc Inter do Scudetto, chce przypieczętować sezon indywidualną nagrodą.

MATEUSZ PEREK

Życie w biało-czarnych barwach. Wywiad z kibicem Sieny.

Siena od wielu lat boryka się z ogromnymi problemami. Kiedyś byli ekipą, która nadawała koloryt Serie A. Dziś są drużyną, która zajmuje miejsce w środku stawki Serie D grupy E. Żeby wrócić do elity potrzebna będzie długa droga. Wywiad z założycielem polskiego fanklubu Sieny oraz strony internetowej http://Siena.com.pl

Od ilu lat kibicujesz Sienie i jak zaczęła się twoja miłość do bianconerich?

Moje kibicowanie Sienie rozpoczęło się dosyć przypadkowo i jest ono wynikiem tego, że jednym z moich ulubionych piłkarzy był Tore André Flo. Wiadomo w czasach świetności Flonaldo (oczywiście przydomek nawiązuje do Ronaldo Il Fenomeno, który norweg otrzymał, kiedy Norwegia pokonała Brazylię 4: 2 w meczu towarzyskim) Internet nie był jeszcze tak rozpowszechniony, jak dzisiaj. Śledziłem jego wyniki w telegazecie, gdy grał w Chelsea, Rangers oraz Sunderland. Później straciłem trochę jego karierę z oczu, aż pewnego dnia zobaczyłem, że gra w Sienie. Jako że miałem już pewne doświadczenie w prowadzeniu strony – przez wiele lat miałem też stronę o Ronaldo Il Fenomeno – i grafice komputerowej, postanowiłem stworzyć portal właśnie o toskańskim klubie. Więc mogę stwierdzić, iż kibicuję Sienie od roku 2004, a strona powstała w kolejnym roku.

Czy miałeś okazję zasiąść na trybunach Stadio Artemio Franchi?

Niestety nie miałem takowej okazji. Byłem w Sienie tylko raz, zespół wówczas grał na wyjeździe, a bramy stadionu były zamknięte.

Ulubiony twój piłkarz oraz najlepszy, który zakładał koszulkę Sieny?

Ulubiony to oczywiście Tore André Flo, chociaż mam także sentyment do piłkarzy, którzy przez wiele lat występowali w klubie jak Simone Vergassola, Enrico Chiesa, Massimo Maccarone, czy Daniele Portanova. Co do najlepszego piłkarza, to trudno stwierdzić, jeśli wziąć pod uwagę tylko sam okres gry, to moim zdaniem jednak Enrico Chiesa, który pomimo swojego wieku był kluczowym piłkarzem aż do ostatniego sezonu. Z kolei, jeśli patrzeć tylko na zawodników, którzy „przewinęli się” przez klub i późniejszy ich rozwój to Ciro Immobile, który jednak wielkiej kariery pod Torre del Mangia nie zrobił, chociaż było więcej utalentowanych piłkarzy, którzy później trafili do Juventusu, czy Romy.

Sezon 2003/04 był pierwszy w najwyższej klasie rozgrywkowej klubu. Siena zajęła wtedy 14 miejsce, które dawało utrzymanie. Jak wspominasz ten historyczny moment?

Dla każdego małego klubu utrzymanie się w Serie A to szczególne osiągnięcie tym bardziej dla beniaminka, który po raz pierwszy grał w najwyższej klasie rozgrywkowej we Włoszech.

Na początku XXI wieku regularnie utrzymywaliście się w Serie A. Który sezon był najlepszy w wykonaniu Sieny?

Z całą pewnością sezon 2011/12. Wówczas poza pewnym utrzymaniem się w Serie A – 14 miejsce, klub awansował do półfinału Coppa Italia, gdzie pechowo przegrał dwumecz z Napoli. W pierwszym spotkaniu na stadionie Artemio Franchi, podopieczni trenera Giuseppe Sannino wygrali 2:1, lecz w rewanżu już w Neapolu lepsi okazali się gospodarze, którzy wygrali 2:0. Ale jak już mówiłem, dla klubu z małego miasteczka, jakim jest Siena, każde utrzymanie się w Serie A było traktowane jak Scudetto.

Na początku drugiej dekady XXI wieku wróciliście na dwa sezony do Serie A. Co powiesz o tej ostatniej przygodzie waszej ukochanej drużyny w najwyższej klasie rozgrywkowej Italii?

W ostatnim sezonie gry w Serie A więc w sezonie 2012/13 w klubie zaczęły się pojawiać problemy finansowe, które spowodowały spadek do Serie B, a następnie pierwsze bankructwo. Pomimo braku wypłacania na czas pensji, zobowiązań podatkowych i odjęciu sześciu punktów karnych właśnie z powodu zaległości płacowych, zawodnicy walczyli do samego końca o utrzymanie, lecz niestety się nie udało, do bezpiecznej strefy zabrakło osiem punktów, a dwa jeśli dodać odjęte oczka.

Chyba jako największy sukces klubu można uznać awans do półfinału Coppa Italia w sezonie 2011/12. Mieliście ogromne szanse na finał, ale sprawy skomplikował samobój Emmanuele Pissoliego w pierwszym spotkaniu. Jak wspominasz dwumecz z Napoli?

Można powiedzieć, że Siena sama przegrała ze sobą. Ponieważ poza samobójczym trafieniem Emanuele Pesoliego w końcówce pierwszego meczu, również w rewanżu Bianconeri dali „pomocną” dłoń Napoli i do własnej siatki trafił także kapitan Simone Vergassola. Oczywiście rozczarowanie było ogromne, awans do finału był o krok, a to byłaby kolejna historyczna rzecz dla klubu, a w finale wszystko mogło się wydarzyć. Wygrana z Juventusem dawałaby grę w Lidze Europy, a w przypadku porażki, Siena grałaby o Superpuchar Włoch! Wówczas dalsza historia mogłaby się potoczyć inaczej, ale teraz to czyste dywagacje.

Przed sezonem 2014/15 Sieny nie zgłoszono do ligi. Niedługo później klub ogłosił bankructwo. Czy możesz przybliżyć czytelnikom, o co chodziło z fałszywymi rozliczeniami w klubie? Jakie są przyczyny upadku drużyny?

Pierwsze bankructwo klubu to już pokłosie problemów finansowych z sezonu 2012/13, które ciągnęły się także w kolejnym, gdy klub również nie wypłacał na czas pensji i zobowiązań podatkowych, za co został ukarany odjęciem ośmiu punktów (dwa za każdy miesiąc). Tutaj także można spekulować, co by było, gdyby. Jakby nieodjęte oczka, Bianconeri zakończyliby rozgrywki na miejscu dającym awans do play-off, a w przypadku awansu mogłoby nie być bankructwa. Główne przyczyny upadku to milionowe długi i złe zarządzanie. Prezydent Massimo Mezzaroma ściągał do klubu piłkarzy, na których nie było go stać, zaciągając to kolejne długi wobec Banca Monte dei Paschi di Siena, który był głównym sponsorem klubu. Z tego co się orientuję, to dług wobec wszystkich wierzycieli wynosił ponad 40 mln euro. Przed startem nowego sezonu Siena nie spłaciła zaległości w wynagrodzeniach, zobowiązań podatkowych, nie uregulowała kwoty zadłużenia ani nie wpłaciła niezbędnego poręczenia niezbędnego do zarejestrowania się do kolejnego sezonu, czego efektem było bankructwo.

Z którym klubem kibice Sieny mają najbardziej na pieńku? Które derby są najgorętsze?

Największa wrogość między kibicami jest z Fiorentiną. Mecz z Violą jest nazywany derby guelfi-ghibellini z powodów dwóch historycznych bitew między miastami: Bitwa o  Montaperti z 1260 roku (wygrana przez gibelinów senesi) i pod Colle di Val d’Elsa z 1269 roku (wygrana przez gwelfów fiorentini, którzy byli sojusznikami colligiani), choć warto wspomnieć, że w średniowieczu Siena i Florencja były wewnętrznie podzielone pomiędzy gwelfów i gibelinów. Innymi nielubianymi klubami są Empoli, Arezzo i Livorno, te rywalizacje również mają podłoże historyczne, ale nie tak duże jak ta z Florencją, przecież Republika Sieny została zdobyta właśnie przez Medyceuszy.

Jak oceniasz pracę Alberto Gilardino w twoim ukochanym klubie?

Biorąc pod uwagę, że przed startem tego sezonu, klub ponownie zbankrutował, nowe struktury powstały na kilka tygodni przed rozpoczęciem rozgrywek, a piłkarzy sprowadzono na chybcika dzięki kontaktom dyrektora sportowego Andrei Grammatica, to całkiem dobrze. Gila stworzył podstawę drużyny, która pomimo wielu przeciwności losu takich jak późniejsze rozpoczęcie treningów przed startem sezonu, czy wiele przełożonych meczów z powodu koronawirusa wśród rywali, zajmowała drugie miejsce w grupie. Jednak jego praca została niespodziewanie przerwana na początku stycznia, gdy po kilku słabszych meczach zwrócił się do władz o wzmocnienie kadry, gdyż zdawał sobie sprawę z ograniczonych możliwości składu, w końcu zdobył mistrzostwo świata, więc zna się na piłce nożnej. Jego prośba nie spodobała się ówczesnemu prezydentowi Romanowi Gevorkyanowi, który postanowił go zwolnić.

Tymczasowym szkoleniowcem została klubowa legenda Stefano Argilli, któremu zapowiedziano, że poprowadzi zespół tylko do lutego, wówczas władze ogłoszą nazwisko nowego, zagranicznego trenera. Postawiono na duet Marians Pahars-Vladimir Gazzaev, który nie tylko miał problem z porozumiewaniem się z zawodnikami w języku włoskim, ale przede wszystkim nie znał realiów włoskiej piłki, a w szczególności reguł panujących w Serie D, czego przykładem był mecz z Sinalunghese, gdy Pahars dokonał takich zmian, że Bianconeri przez kilka minut grali bez wymaganego młodzieżowca. Spotkanie i tak było przegrane, więc wynik utrzymano, ale w każdym innym przypadku skończyłoby się walkowerem. Po tych wszystkich zawirowaniach właściciele klubu postanowili dokonać rewolucji w zarządzie i przyznać się do błędu, jakim było zwolnienie Alberto Gilardino, ponownie go zatrudniając.

Po powrocie Gila otrzymał żądane wzmocnienia składu, ale strata do pierwszego miejsca dającego bezpośredni awans do Serie C jest już zbyt duża. Oznacza to, że aby utrzymać resztkę nadziei na awans poprzez ewentualny repasaż, Siena musi zająć miejsce dające grę w play-off, do których zakwalifikują się zespoły od drugiego do piątego miejsca w tabeli. Z końcową oceną należy poczekać do końca sezonu, ale biorąc pod uwagę cały ten chaos, uważam, że praca, jaką wykonuje były napastnik jest zadawalająca.

Jak widzisz przyszłość klubu? Którego piłkarza warto obserwować?

Należy zacząć, że od sierpnia właścicielem klubu jest ormiański holding Berkeley Capital CJSC, który w przeciągu trzech lat zamierza przywrócić Sienę do poziomu Serie B. Plany Ormian są ambitne również dlatego, że chcą zbudować nowoczesny stadion, który ma jednocześnie pełnić dodatkową rolę centrum wellness dla całego miasta. Pomysł polega na stworzeniu struktur monitorowania zdrowia również dla mieszkańców, a nie tylko dla piłkarzy. Dzięki innowacyjnym technologiom, terapiom i natychmiastowej opiece. Ten obszar ma być parkiem zdrowia dla Sieny i turystów, ma się tam znajdować supermarket z produktami ekologicznymi i centrum kultury. Jeśli chodzi o piłkarzy wartych obserwacji, to jest kilku młodych i zdolnych. Moją uwagę przyciągnęli szczególnie dwaj. Pierwszy to Alessandro Martina, który jest z rocznika 2000, to nominalny lewy obrońca, który jednak został przesunięty przez Alberto Gilardino na lewe wahadło, a czasem skrzydło. Jego atutami są szybkość oraz dobry drybling. Natomiast drugim piłkarzem jest Guglielmo Mignani z rocznika 2002. To syn klubowej legendy Michele Mignaniego. Niespełna 19-latek jest napastnikiem, który jest szybki i waleczny. Myślę, że obaj za kilka lat będą występować na boiskach Serie A.

KACPER KARPOWICZ

Błysk serbskiego talentu – Dusan Vlahović podbija calcio

Kiedy trafiał do Florencji, Vincenzo Montella przybił mu łatkę perspektywicznego chłopaka, który w przyszłości pozwoli Fiorentinie zarobić ogromne pieniądze na transferze. Minęło 1.5 roku, a Dusan Vlahović jest zawodnikiem, który ciągnie za uszy Violę. Ma na koncie już 12 bramek, a w ostatnim spotkaniu przeciwko Benevento popisał się hat-trickiem w pierwszej połowie. Jeśli licząc tylko piłkarzy z 2000 roku i młodszych, tylko Erling Haaland ma więcej goli na koncie od Serba. Cofnijmy się kilka lat wstecz i przenieśmy się do stolicy Serbii.

BELGRAD OSZLIFOWAŁ DIAMENT, KTÓRY BIŁ REKORDY

Dusan w juniorskich kategoriach reprezentował trzy kluby ze stolicy Serbii (Partizan, Crvena i OFK). W wieku 14 lat został przechwycony przez Partizan Belgrad z rąk odwiecznego rywala – Crveny Zvezdy. Już w tak młodym wieku był zbyt dobry, żeby grać w rozgrywkach juniorskich, a zbyt młody, żeby grać w seniorskiej drużynie. Rok później mając 15 lat, podpisał zawodowy kontrakt z Partizanem, ale na debiut w rozgrywkach ligowych musiał poczekać jeszcze rok. Od razu ówczesny trener Ivan Tomić zagwarantował, że dla Vlahovica zarezerwowany jest numer 9 na koszulce. W dorosłej drużynie „Grabarach” zadebiutował 21 lutego 2016 roku w spotkaniu ligowym z OFK Belgrad, gdzie stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Został najmłodszym debiutantem w historii Partizana.

Niecały tydzień później pobił kolejny rekord, został najmłodszym piłkarzem, który wziął udział w „wiecznych derbach” z „czerwoną gwiazdą” (wcześniej najmłodszym piłkarzem, który zagrał w tym spotkaniu był Luka Jović). Kibice Crveny Zvezdy wygwizdali 16-letniego chłopaka, ponieważ jako junior opuścił ich klub na rzecz wrogiej drużyny ze stolicy Serbii. 2 kwietnia 2016 roku Vlahović został także najmłodszym strzelcem w historii klubu, trafiając do siatki przeciwko Spartakowi Subotica. Z wysokości trybun był obserwowany przez skautów Arsenalu czy Juventusu, którzy musieli zobaczyć na własne oczy, jak gra nastolatek z Belgradu. W całej historii piłkarza mamy także polski wątek. Dusan w następnym sezonie zadebiutował w europejskich rozgrywkach. Partizan  z 16-letnim Vlahovicem mierzył się z Zagłębiem Lubin w ramach eliminacji do Ligi Europy. Polska drużyna wyszła z tego starcia zwycięsko po rzutach karnych. Latem 2017 roku podpisał kontrakt z Fiorentiną, ale do końca sezonu biegał jeszcze w koszulce Partizana. Łącznie rozegrał 66 spotkań, strzelając 18 bramek. Wynik nie powala na kolana, ale trzeba zwrócić uwagę, że był chłopakiem, który dopiero wchodził w wiek dorosłości. Od lipca 2018 roku czekała Florencja z ambitnymi planami z Rocco Commisso na czele…

SERIE A – SPEŁNIENIE MARZEŃ.

Dusan od dziecka był oczarowany Italią. Już jako młody chłopak pragnął grać we Włoszech. Na konferencji prasowej został przedstawiony jako wielki talent, który w przyszłości ma stać się piłkarzem klasy światowej. Debiut w Serie A przypadł na spotkanie z Interem. Serb zagrał tylko 7 minut, ale wprowadził wiele kolorytu i młodzieńczej fantazji w końcówce spotkania przegranego 2:1. Fiorentina prezentowała się w tamtym okresie, łagodnie mówiąc beznadziejnie. Stefano Pioli został zwolniony w kwietniu, a Serb pod jego wodzą rozegrał w lidze tylko 107 minut. Dusan wyróżniał się trudnym charakterem, a ówczesny trener Violi wielokrotnie wspominał, że nie jest jeszcze gotowy na wielkie granie. Fiorentina zatrudniła Vincenzo Montelle, u którego Vlahović otrzymywał więcej minut, ale nadal podstawowym napastnikiem był Giovanni Simeone. Viola cudem uniknęła spadku w sezonie 2018/19, a pierwszy rok w Italii Serb zakończył z dorobkiem 0 goli i 0 asyst. Wyróżniał się za to w młodzieżowych rozgrywkach Primavery. W 13 spotkaniach zanotował 11 trafień. Przyszły sezon miał być przełomowy w karierze Dusana Vlahovica.

PIERWSZE TRAFIENIE, PIERWSZA ASYSTA, PIERWSZY SKŁAD

W przerwie między sezonami młody Serb pracował nad sylwetką. Nabrał odpowiedniej masy, którą przerodził na siłę. Stał się napastnikiem, którego przepchnąć jest nie lada sztuka. Pierwsze spotkanie w sezonie 2019/20 Fiorentina rozegrała z Monzą w Coppa Italia. Do 80 minuty meczu sensacyjnie prowadzili goście, ale wtedy rozpoczął się „Dusan show”. Na boisku Vlahović pojawił się 6 minut wcześniej. Strzelił dwie bramki, a przy trafieniu Federico Chiesy na 3:1 zanotował asystę. Ówczesny trener Vincenzo Montella preferował dość nienaturalne ustawienie z trójką obrońców i brakiem naturalnej „9” w ofensywie. W ataku czarował wcześniej wspomniany Fede Chiesa i Franck Ribery. Dusan do momentu kontuzji Francuza był piłkarzem wchodzącym z ławki. Wszystko się zmieniło po spotkaniu z Cagliari. Vlahović po raz pierwszy w sezonie wyszedł w podstawowym składzie i popisał się dwiema bramkami. Viola przegrała z ekipą Sardynii 5:2, a jedynym wygranym we fioletowej koszulce był właśnie Serb, który znalazł się w jedenastce kolejki. Na następne trafienie musiał poczekać ponad miesiąc, kiedy w 90 minucie spotkania dał remis drużynie w hitowym starciu z Interem. Vlahović nadal miał spore braki techniczne. Przez wielu był nazywany „drewniakiem”. Jednak z tygodnia na tydzień widać było postęp u Serba. Na włoskich boiskach czuł się jak ryba w wodzie. Brakowało mu tylko liczb. Po zmianie trenera zaczął częściej wychodzić w pierwszym składzie. Na wstępie zdobył zaufanie Beppe Iachiniego, który widział nie tylko w swoim składzie Serba, ale także w Juventusie, jako następcę Higuaina. Na początku marca klub ogłosił, że Dusan Vlahović jest zakażony koronawirusem i bardzo źle przechodzi chorobę. Gorączka trzymała niemal dwa tygodnie Serba, dobijając nawet do 40 stopni. Covid miał wpływ na dalszą część sezonu Dusana. Miał ogromny problem z dojściem do siebie i formy. Po powrocie ligi nie strzelił już żadnej bramki, mimo że na boisku spędził ponad 300 minut. Sam piłkarz uważa, że był to do tej pory najważniejszy sezon w jego dotychczasowej karierze, który sprowadził go na ziemie. Strzelił 6 bramek w 30 spotkaniach.

AKTUALNY SEZON I MASZYNA CESARE PRANDELLEGO

Jeszcze przed startem rozgrywek Serie A otrzymał swoją ulubioną 9 na koszulce. To wyróżnienie wiąże się z ogromną odpowiedzialnością i zdobywaniem bramek. Giuseppe Iachini zapewnił, że przyszedł moment na Vlahovica. Schody zaczęły się kiedy trener nie był zadowolony z pracy na treningach Serba. Od pierwszego spotkania próbował różnych ustawień z Patrickiem Cutrone i Cristianem Kouame w duecie z Franckiem Riberym, ale Francuz najlepiej czuł się gdy miał obok siebie Dusana. Do momentu zwolnienia trenera „czapeczki” Serb strzelił tylko jedną bramkę w lidze i prezentował się karygodnie. Wszystko odmienił Cesare Prandelli, który wrócił do Florencji i postawił sobie za zadanie zbudować bramkostrzelnego Vlahovica, tak jak zrobił to z Adrianem Mutu, Alberto Gilardino, czy Lucą Tonim. Efekt „nowej miotły” mogliśmy zobaczyć dopiero w spotkaniu z Sassuolo, kiedy trafił do bramki neroverdich po 2.5 miesiącach posuchy. Do tej pory regularnie znajdował miejsce w „jedenastce badziewiaków”.

Największy wpływ na formę i pewność siebie Serba miała bramka w derbowym spotkaniu z Juventusem, które sensacyjnie na wyjeździe wygrała Viola aż 3:0. Do tej pory Vlahović prezentuje się zankomicie, a ostatni mecz z Benevento jest tego przykładem. Ustrzelił „czarownicom” hat-tricka w 45 minut. Już nie jest piłkarzem, który ma klapki na oczach i widzi bramkę. Stał się pracusiem, który haruje w defensywie, pomaga przy rozgrywaniu akcji i walczy o każdą piłkę w ofensywie. Rozwinął się w ekspresowym tempie na boiskach Serie A, a na jego kolejne występy kibice czekają z wypiekami na twarzy. W tej chwili ciągnie Fiorentine za uszy i gdyby nie jego postawa, oglądalibyśmy Florencję w dole tabeli.

Dusan Vlahović 2019/20 vs 2020/21

*Stan na 14.03.2021

Kontrakt Serba wygasa latem 2023 roku. Viola już na ten moment może zbić fortunę, ponieważ Dusanem interesują się wielkie włoskie kluby. Ma doskonałe predyspozycje, żeby osiągnąć poziom klasy światowej. Pozostaje ciężka praca, aby szlifować swój talent. Wielka piłka stoi otworem. Piłkarskim idolem Vlahovica jest Zlatan Ibrahimović, ale 20-letni Serb wierzy, że jest w stanie osiągnąć więcej od Szweda.

KACPER KARPOWICZ

Już nadeszła pora, by pożegnać Parmę z Serie A?

Drużyna Gialloblu miała w tym sezonie zrobić krok do przodu, więc mimo niezłych wyników w zeszłym sezonie, zarząd postanowił przeprowadzić zmianę szkoleniowca. Decyzja ta, jak się później okazało, była fatalna, bo z solidnej drużyny środka tabeli Parmeńczycy zmienili się w jednego z głównych faworytów do spadku.

ZAMIESZANIE Z TRENEREM

Roberto D’Aversa pracował w Parmie od sierpnia 2016 roku. W zaledwie dwa lata zdołał awansować z Serie C do Serie A, dzięki czemu zyskał sobie wysoki status w oczach kibiców oraz zarządu. Pierwszy sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej choć był z problemami, bo Gialloblu mieli czwartą najgorszą defensywę w lidze (gorzej tylko Chievo, Frosinone i Empoli, którzy spadli), jednak udało się go zakończyć utrzymaniem, co można było uznać za sukces. Rozgrywki 2019/20 pod względem miejsca w tabeli były bardzo dobre dla Parmeńczyków, ponieważ zajęli 11 pozycję z 14 punktami przewagi nad strefą spadkową. Właściciele mieli jednak pewne wątpliwości co do kontynuowania współpracy z D’Aversą, gdyż ich zdaniem drużyna mimo niezłych wyników, nie prezentowała się tak, jakby chcieli. Nie grała widowiskowo, a bardziej dość opornie, co nie zadowalało grona tifosich Parmy. Zarząd wierzył, że ich drużynę stać na osiąganie jeszcze lepszych rezultatów, z atrakcyjniejszym dla oka stylem gry, ale uznali, że z aktualnym szkoleniowcem, który mimo wszystko osiągał dobre wyniki, nie jest to możliwe.

Po zakończeniu naprawdę udanego sezonu postanowiono rozstać się z Roberto, i sięgnąć po Fabio Liveraniego, który chociaż spadł w zeszłym roku z Lecce, to ich zdaniem miał odpowiedni warsztat, aby wnieść Parmę na wyższy poziom. Dano mu spore możliwości na rynku transferowym, ponieważ do klubu definitywnie przyszło łącznie 11 zawodników za około 80 milionów euro, a na odejściach zyskali zaledwie 4,5mln. Popełnili ogromne ryzyko dojąc wolną rękę nowemu – niezbyt doświadczonemu – szkoleniowcowi, co jak się później okazało, było ogromnym błędem. Parma pod wodzą Fabio zdobyła zaledwie 12 oczek po 16 kolejkach, a styl gry, który miał uatrakcyjnić, prawdopodobnie stał na jeszcze gorszym poziomie. 7 stycznia 2021 roku postanowiono odsunąć Liveraniego od sterów pierwszej drużyny.

Kto przyszedł na jego miejsce? Rzecz jasna Roberto D’Aversa, któremu jeszcze pół roku temu w dziwnych okolicznościach podziękowano za współpracę. W obliczu fatalnej sytuacji w tabeli wierzono, że trener, który spędził w klubie sporo czasu, będzie w stanie wyciągnąć Parme ze strefy spadkowej. Póki co powrót starego szkoleniowca nie przyniósł żadnych korzystnych efektów, ponieważ punktuję na jeszcze gorszym poziomie, niż jego poprzednik. 13 meczów – 4 remisy i 1 wygrana. Średnio 0,54 punktu na mecz, a w przypadku Liveraniego średnia ta wynosiła 0,75. Z jednej strony można więc uznać, że przywrócenie D’Aversy było błędem, ale prawda jest jednak taka, że największym błędem było zwalnianie go na koniec zeszłego sezonu. Parma dalej grałaby prawdopodobnie ciężki dla oka futbol, ale byłaby przynajmniej w lepszej sytuacji sportowej. A co najśmieszniejsze, niektóre źródła podają, że ze względu na słabe wyniki rozważa się przywrócenie do roli trenera Fabio Liveraniego. Cyrku ciąg dalszy.

BEZSENSOWNIE WYDANY BUDŻET

Zazwyczaj każda drużyna, która po połowie sezonu jest zagrożona spadkiem z ligi, zimowe mercato wykorzystuje w celach wzmocnień „na teraz”, które będą w stanie pomóc w walce o utrzymanie. Torino sprowadziło Sanabrie i Mandragore, czyli nazwiska, które w Serie A w pewnym stopniu są już sprawdzone. Cagliari Nainggolana, Duncana, Asamoah oraz Ruganiego, a Genoa Strootmana, czy chociażby Portanove. Nawet Benevento oraz Crotone dokonało wzmocnień, które w jakimś stopniu można uznać za właściwe w kwestii walki o utrzymanie. Parma również ściągnęła piłkarzy, którzy mają duże doświadczenie w poważnej piłce, ale niezbyt jakościowych. Mattia Bani, Andrea Conti oraz Graziano Pelle, który w zasadzie jako jedyny z całej trójki wygląda na mocne wzmocnienie, chociaż ostatnie 5 lat spędził w lidze Chińskiej. Pierwsza dwójka w ostatnich miesiącach kompletnie nie ma formy, więc ciężko oczekiwać, że w drużynie Gialloblu nagle odpalą.

Minione okienko transferowe w wykonaniu Parmy jest jednak absurdalne ze względu na ilość wydanego budżetu na zawodników, którzy w seniorskiej piłce doświadczenia dużego nie mają. Aż 13 milionów euro przeznaczyli na 22-letniego Rumuna Dennisa Mana, który dotychczas grał jedynie w swojej rodzimej lidze. Przyszedł także Joshua Zirkzee, który aktualnie jest wyłącznie na wypożyczeniu, jednak Włosi mają opcję wykupu w okolicach 15 milionów euro. Nie jest to tak, że są to złe transfery, bo obaj zawodnicy mają bez wątpienia wielki talent, lecz są to ruchy bardzo bezsensowne z uwagi na obecną sytuacje. Pierwsze tygodnie ich pobytu w klubie już pokazały, że w tym sezonie wpływu na grę zespołu większego mieć nie będą, i było to raczej oczywiste w chwili realizacji transferów. Poza tym zakładając, że Parmeńczycy spadną z ligi, to wątpię, że zarazem Rumun jak i Holender będą chcieli grać na zapleczu Serie A. Ściągnięcie Zirkzee oraz Mana byłoby dobrym ruchem, ale nie w momencie, kiedy walczy się o utrzymanie.

ŁATWE TRACENIE PUNKTÓW

Słaba forma i kiepski styl gry to jedno, ale Parma nawet jeśli zagra niezłe spotkanie i przez większość meczu wynik układa się po ich myśli, to na koniec zazwyczaj i tak wyniosą z niego maksymalnie punkt. W 9 pojedynkach obecnego sezonu, w trakcie których w pewnym momencie prowadzili, zdobyli na koniec jedynie 15 na 27 możliwych punktów. W skład tej statystyki wchodzą cztery mecze, które zremisowali mimo dwubramkowej przewagi. Jeśli innym drużynom kilka razy zdarzyło się tracić punkty w dość przypadkowy sposób, tak Parma traci je konsekwentnie wręcz w tym samym stylu i w tych samych okolicznościach.

Mecz z Interem – objęcie prowadzenia w 46 minucie i podwyższenie go w 62, aby na koniec po bramce Perisicia w doliczonym czasie gry zgarnąć zaledwie punkt. Milan – prowadzenie 2:0 w 56 minucie, zakończenie wynikiem 2:2 po trafieniu Theo w 91 minucie. Z Udinese oraz ze Spezią z dwubramkowego prowadzenia w stan remisu przeszli – w porównaniu z poprzednimi spotkaniami – dość szybko, bo w kolejno 80 oraz 72 minucie, i było w nich nawet opcja, że nie zachowają nawet punktu. Sassuolo – prowadzenie 1:0 w doliczonym czasie gry, jednak bramka Djuricica z rzutu karnego w 95 minucie ustala wynik remisowy. Ostatnim przykładem jest mecz rollercoaster z Fiorentiną, w którym najpierw zdołali z rezultatu 1:2 wyjść na prowadzenie 3:2 (strzelając bramkę w 90 minucie), aby na koniec, po samobóju Iacoponiego w 4 minucie doliczonego czasu gry, rzecz jasna zremisować.

Chociaż ostatni mecz z Romą był swego rodzaju przełomem, bo udało im się zdobyć 3 punkty wygrywając 2:0, tak w przypadku Parmy można mówić o sporym braku koncentracji, a nawet i może motywacji w najważniejszych momentach meczu. Jak wspomniał niegdyś Czesław Michniewicz – „2:0 to niebezpieczny wynik” i słowa tę powinni sobie wziąć do serca wszyscy piłkarze Gialloblu wraz z trenerem, ponieważ obecnie łatwe tracenie punktów jest pod względem sportowym największym przekleństwem Parmeńczyków.

MATEUSZ PEREK

Z boiska w Chojnicach na salony w Serie A

Przez lata mieliśmy ogromne problem z obsadą pozycji lewego obrońcy. Na Euro 2016 z musu musiał grać Artur Jędrzejczyk, a ostatnio były selekcjoner reprezentacji Polski Jerzy Brzęczek desygnował Bartosz Bereszyńskiego, który nie czuł się najlepiej po przeciwnej stronie defensywy. Na tę chwilę mamy Macieja Rybusa, który solidnie prezentuje się w Moskiewskim Lokomotiwie oraz Arkadiusza Recę, który buduje swoją markę na Półwyspie Apenińskim. Arek pozostawił po sobie dobre wrażenie w Spal, a w tym sezonie dobrymi występami przypomina o sobie Gian Piero Gasperiniemu, który na początku sezonu miał problem z obsadą lewego wahadła przez kontuzję Robina Gosensa. Czy Recę stać na większe włoskie granie? Czy też Polak skazany jest na ciągłe wypożyczenia do beniaminków? Czas pokaże.

CHOJNICE – DROGA DO EKSTRAKLASY

Reca jest wychowankiem Kolejarza Chojnice, ale bardzo szybko trafił do Chojniczanki, ponieważ cała drużyna młodzieżowa została przeniesiona do wyżej notowanego klubu miasta z województwa pomorskiego. Na treningi dojeżdżał z pobliskich Nieżychowic. Początkowo mama zabraniała mu jeździć na zajęcie, ale malutki Arek postawił na swoim i sam dojeżdżał na treningi – bez zgody rodziców. Reca już w młodości wyróżniał się nieprawdopodobnym przyspieszeniem i łatwością ogrywania rywali. W wieku 17 lat grał na czwartoligowych boiskach w drugiej drużynie Chojniczanki, ale swoimi występami nie przekonywał do siebie trenerów seniorskiej klubu z Chojnic. Arek trafił do Koralu Dębnica, gdzie współpracował z byłym piłkarzem ekstraklasowej Zawiszy Bydgoszcz czy Amiki Wronki – Grzegorzem Wódkiewiczem.

Kiedy go zobaczyłem, byłem zdziwiony, że Chojniczanka zdecydowała się wypożyczyć takiego chłopaka. Już wtedy miał walory, którymi zachwyca do dziś: szybkość, dobra technika, dynamika, świetna koordynacja i niesamowita motoryka. Dodatkowo było widać, że jest ambitny, bo często zostawał po treningach. Brakowało mu tylko ogrania – wspomina były trener Arkadiusza w rozmowie z Maciejem Wąsowskim z Przeglądu Sportowego.

Po sezonie w Dębnicy trafił do Floty Świnoujście. To właśnie roczny pobyt w klubie „wyspiarzy” okazał się kluczowy w karierze młodego piłkarza. W Świnoujściu otrzymał pierwszą poważną szansę w dorosłej piłce. Na zapleczu Ekstraklasy rozegrał 28 spotkań, a ówczesny trener Tomasz Kafarski widział w chłopaku ogromny potencjał. Arek miał nawet pewne miejsce w składzie po zimowej zmianie trenera. Sam Romuald Szukiełowicz porównywał go do Kamila Kosowskiego. Sezon w 1 lidze zakończył z 3 bramkami i 2 asystami. Flota Świnoujście wycofała się z rozgrywek w przyszłym sezonie, a oko na Arkadiusza zwróciła Wisła Płock. Kilka tygodni później został nowym piłkarzem „nafciarzy”.

WISŁA PŁOCK I DEBIUT W EKSTRAKLASIE

W Płocku trafił pod skrzydła trenera Marcina Kaczmarka, który od razu zwrócił uwagę na doskonałe warunki fizycznie, przyspieszenie i nienaganną technikę w lewej stopie. Szkoleniowiec widział w nim nowego bocznego obrońcę. Debiutu w nowym klubie nie wspomina najlepiej, ponieważ w spotkaniu z Drutex Bytovią w Pucharze Polski został zdjęty w przerwie meczu, po tym jak kompletnie nie radził sobie z atakami przeciwników. Po dość nieszczęsnym pierwszym spotkaniu w koszulce Wisły Płock słuch zaginął o Arku. Szczęście uśmiechnęło się do piłkarza, kiedy otrzymał szansę w spotkaniu ligowym z Sandecją Nowy Sącz. To, co wydarzyło się w tym meczu zmieniło bieg kariery Recy. Strzelił dwie bramki. Najpierw po cudownym rajdzie, a potem jeszcze piękniejszym lobie. Sam piłkarz twierdzi, że nie wie, co się w tamtym meczu stało. Od tamtego spotkania był już podstawowym zawodnikiem „nafciarzy”. Regularnie otrzymywał powołania do młodzieżowych reprezentacji, a trenerzy z Płocka coraz częściej ustawiali wyżej Recę, który momentami grał na „9”. W sezonie 2015/16 na zapleczu Ekstraklasy został wybrany najlepszym młodzieżowcem ligi z 12 bramkami i 5 asystami na koncie. W biało-niebieskiej koszulce wystąpił w 94 oficjalnych spotkaniach, w których zdobył 19 bramek i zanotował 12 asyst. Sezon 2017/18 był ostatnim w Płocku Arkadiusza Recy. W większości spotkań występował na pozycji lewego obrońcy. Dobra dyspozycja na starej nowej pozycji przykuła uwagę skautów włoskich drużyn. Oferta transferowa Atalanty wydała się najrozsądniejsza. Do dziś jest najdroższym piłkarzem odchodzącym z klubu. Do Bergamo trafił za blisko 4 mln euro. Wyruszył Arek na podbój Półwyspu Apenińskiego.

BOGINI PIĘKNA SPROWADZIŁA NA ZIEMIĘ

Początki życia w Bergamo nie należały do najłatwiejszych. Arek miał problem z komunikacją w szatni przez brak znajomości języka włoskiego. Pierwsze swoje spotkanie w koszulce niebiesko-czarnych rozegrał w sierpniu w ramach eliminacji do Ligi Europy z Hapoelem Haifa. Polak od pierwszego dnia był kreowany na lewego wahadłowego, ale debiut okazał się niemiły w skutkach, jak w przypadku Wisły Płock. Arek nie radził sobie z przeciwnikami i mało wnosił w akcjach ofensywnych. Kompletnie nie odnajdywał się w filozofii Gian Piero Gasperiniego. Na następne spotkanie musiał czekać prawie pół roku, kiedy trener postanowił dać mu szansę w spotkaniu ligowym z Frosinone. Reca otrzymał tylko 7 minut, a jedyne czym się wyróżnił to kilkoma sprintami, z którymi podmęczeni obrońcy „kanarków” sobie nie radzili. Mimo braku minut na boiskach Serie A Arek otrzymywał powołania do reprezentacji oraz był podstawowym lewym obrońcą u byłego selekcjonera – Jerzego Brzęczka.

Dużo kontrowersji wybuchło po słowach Macieja Szczęsnego, który powiedział, że Reca gra w reprezentacji, ponieważ Wisła Płock otrzymuje premię, kiedy Arkadiusz wychodzi na boisko w koszulce z Orzełkiem na piersi. Klub wystosował pismo, że nie ma żadnego zapisu w kontrakcie, a Jerzy Brzęczek dawał szansę Polakowi, ponieważ mu ufał i znał z pracy w klubie „nafciarzy”. Ostatecznie w sezonie 2018/19 Arek zagrał tylko w 5 spotkaniach Atalanty. Uzbierał łącznie tylko 140 minut. Mówiło się, że Reca odbił się od włoskiej piłki, ale rok pracy z trenerem Gasperinim nie poszedł na marne, ponieważ stał się łakomym kąskiem w letnim mercato dla klubów z dolnej części tabeli. I tak został wypożyczony do Spal…

OGROMNY POSTĘP I PIERWSZY POWAŻNY SEZON W SERIE A

W drużynie z Ferrary występowało w tamtym okresie aż trzech Polaków. Prócz Recy był Bartosz Salamon, a także Thiago Cionek. Ówczesny trener Leonardo Semplici preferował defensywny styl gry na trójkę obrońców. Trenerzy spędzali z Arkiem mnóstwo czasu, aby poprawić aspekt gry obronnej. Debiut ligowy Recy przypadł na spotkanie z Lazio. Niestety Polak nie będzie wspominał pierwszego meczu w koszulce „biancazzurich” najlepiej. Arkadiusz został zmieniony w przerwie spotkania, ponieważ był najsłabszy na boisku. Spal dość niespodziewanie, pokonało wtedy z Rzymu, która po tamtym meczu odnotowała rekordową liczbę 21 meczów bez porażki. Polak regularnie wybiegał w podstawowym składzie i zbierał coraz lepsze noty.

Pierwszą asystę zaliczył 20 stycznia 2020 roku w meczu przeciwko swojej drużynie, z której został wypożyczony – Atalancie.  Był to najlepszy występ Polaka w tamtym sezonie. Podczas przerwy spowodowanej pandemią Arek dużo trenował indywidualnie w swoim domu. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, kiedy po Internecie zaczęło krążyć zdjęcie sylwetki piłkarza i porównywaliśmy jego metamorfozę do Leona Goretzki. Pierwszy pełny sezon w Serie A można zaliczyć na ogromny plus. Reca rozwinął się pod każdym względem i zdobył upragnione doświadczenie. Cicho trzymaliśmy kciuki, że przekona do siebie trenera Gasperiniego, ale ten postanowił latem ściągnąć Johan Mojice. Od momentu awansu Crotone do Serie A trener Giovanni Stroppa mocno zabiegał o Polaka i widział go w swojej drużynie. Reca wrócił do Bergamo, gdzie z drużyną przeszedł cały okres przygotowawczy do zbliżającego się sezonu. W końcu trafił na wypożyczenie do Crotone, gdzie miał zdobyć kolejne doświadczenie na boiskach w Italii.

AKTUALNY SEZON – PRZEŁOMOWY?

Reca drugi raz spadnie z Serie A? Tak mówiło się przed sezonem. Trudno się było nie zgodzić, ponieważ ekipa Crotone odstawała kadrowo od reszty drużyn. Zadaniem Recy było po prostu grać i pokazywać się z jak najlepszej strony. Giovanni Stroppa od początku wierzył Polakowi i ufał mu, wystawiając go w każdym meczu od pierwszych minut. Arek bez problemu odnalazł się w nowej drużynie, czego nie można było powiedzieć o Crotone w Serie A, która odbijała się od przeciwników w niemal każdym spotkaniu. Winą nie można było obarczyć Recy, który od początku sezonu był wyróżniającą się postacią „pitagoricich” obok Juniora Messiasa i Simy’ego Nwankwo. Crotone prezentuje dość wesoły futbol, nawet teraz po zmianie trenera. Pierwszą asystę Arek zanotował w spotkaniu z mistrzem Italii – Juventusem, która pozwoliła drużynie urwać punkty faworytom. Pierwszą bramkę na boiskach Serie A zdobył w meczu ze Spezią wygranym 4:1. Polak popisał się piękną cieszynką, która zrobiła ogromne wrażenie na kibicach z całego świata. Arkadiusz zrobił monstrualny postęp względem poprzedniego sezonu. Giovanni Stroppa czy teraz Serse Cosmi rozpoczynają wyjściowy skład od nazwiska Polaka. Reca jest doskonale usposobiony ofensywnie, ma nieprawdopodobny ciąg na bramkę, ale dalej pozostawia wiele do życzenia jego postawa obronna. Do tej pory zgromadził w Crotone już 6 asyst i strzelił 2 bramki, a ostatnia z „granatą” była wyjątkowej urody. Trener Gasperini popełnił ogromny błąd, skreślając już przed sezonem Polaka, a na jego miejsce ściągając kolumbijskiego piłkarza Johana Mojice, który już w styczniu opuścił szeregi La Dei.

Porównanie sezonu 2019/20 z aktualnym:

Jeśli zdrowie dopisze możemy być spokojny o formę Arkadiusza Recy. Nowy selekcjoner Paulo Sousa preferuje grę na trójkę obrońców, więc pozycja lewego wahadłowego może być zarezerwowana dla piłkarza Crotone. Arek wiele przeszedł w Italii, ale w końcu wyszedł na prostą. Od nieudanych debiutów, aż po piękną bramkę z Torino. Wychowanek Chojnic staje się coraz większą marką na Półwyspie Apenińskim, a dziennikarze włoscy z meczu na mecz bardziej doceniają pracę Polaka. Aktualny sezon może okazać się przełomowy na boiskach we Włoszech.

Przebudzenie Christiana Eriksena

Eriksen po fatalnym starcie w Interze Mediolan w końcu zaczyna wchodzić na swój odpowiedni poziom. Antonio Conte postanowił dać mu drugą szanse, co powoli się odpłaca, bo Duńczyk z meczu na mecz w coraz większym stopniu przypomina Christiana, jakiego znaliśmy z Anglii.

Christian Eriksen na półwysep Apeniński przychodził jako supergwiazda. Piłkarz, którym interesowały się absolutnie największe kluby świata jak Real Madryt, PSG, czy FC Barcelona. Wyścig wygrali Nerazzuri ze względu na to, że transfer dopięli w styczniu 2020 roku. Kontrakt duńskiego pomocnika z Tottenhamem wygasał pół roku później, przez co większość drużyn wolała poczekać do końca sezonu, aby ściągnąć Christiana za darmo. Włosi jednak nie zamierzali czekać, ponieważ Antonio Conte naciskał na transfer pomocnika. Wówczas Nicolo Barella nie był jeszcze na poziomie, na którym jest dzisiaj, a były szkoleniowiec reprezentacji Italii potrzebował ofensywnie usposobionego zawodnika drugiej linii. 27 milionów euro – tyle wynosi podawana kwota, za którą Inter sprowadził Eriksena w swoje szeregi. Liczba spora, jak na piłkarza, który za 6 miesięcy nie kosztowałby ani centa. Osoby odpowiedzialne za transfer twierdziły jednak, że zawodnik takiej klasy jak najbardziej jest warty owej ceny. Wartość reprezentanta Danii w chwili realizacji kontraktu wynosiła aż 90 milionów, co tylko świadczy o tym, jak wielkie nazwisko przyszło do stolicy Lombardii.

Wielkie nazwisko – wielkie oczekiwania. Nie inaczej było w kwestii Christiana, bo kibice już od momentu ogłoszenia transferu licytowali się, ile zdobędzie bramek i ile zaliczy asyst. W programach piłkarskich i na forach społecznościowych trwały liczne dyskusje na temat tego, jak bardzo zmieni się gra Nerazzurich i jak duży wpływ będzie miał na nią Eriksen. Wielu typowało go liderem środka pola, który wręcz od niechcenia będzie uruchamiał Lukaku i Martinez. Z niecierpliwością czekano na jego debiut, ponieważ nie często piłkarz takiego poziomu zmienia otoczenie. W końcu nadeszło spotkanie z Fiorentiną. Pierwszy mecz, tydzień, miesiąc i po supergwieździe Premier League ani śladu. Kibice twierdzili „spokojnie, jeszcze się rozkręci”, ale już po 5 spotkaniach można było wywnioskować, że coś jest nie tak. Niepewny, zagubiony na boisku, popełniający proste błędy. Nie był to piłkarz, za którego jeszcze rok temu Tottenham żądał ponad 100 milionów euro, a bardziej junior, który zalicza pierwsze w życiu występy przed wielotysięczną publicznością.

Zaledwie po niecałych dwóch miesiącach pobytu w Mediolanie nadeszła pandemia, a wraz z nią zawieszenie rozgrywek. Christian pewien okres lockdownu spędził w centrum szkoleniowym Nerazzurich, ponieważ nie miał jeszcze zakupionego domu w stolicy Lombardii. Czas ten wykorzystywał na trenowanie, intensywniejsze niż inni, bo miał do dyspozycji boiska. Efekty było widać już na samym początku wznowienia rozgrywek, ponieważ Duńczyk zaliczył serie kilku naprawdę udanych spotkań. Bramka z Napoli w Coppa Italia, gol i asysta z Brescią, czy też świetny mecz z Sampdorią w lidze. Wszystko zmierzało ku dobremu i można było odnieść wrażenie, że przerwa spowodowana wirusem zrobiła akurat mu dobrze. Było to jednak złudne, bo ostatnie mecze sezonu z włączeniem finałowej fazy Ligi Europy, były równie słabe, jak jego debiutanckie występy.

Mimo nieudanego i dość rozczarowującego pół roku o sprzedaży póki co na poważnie nie myślano, ponieważ jest to za krótki okres, aby podejmować takie decyzje. W sezonie 2020/21 w końcu miał pokazać swoją klasę, czego oczekiwał od niego przede wszystkim Conte. W trakcie zgrupowania reprezentacji narodowej poprzedzającego start nowej kampanii Christian pokazał się z naprawdę dobrej strony, rozgrywając solidne spotkania z Belgią oraz Anglią. Ponadto nieźle wyszły mu także mecze sparingowe Nerazzurich. Jednak w przeciwieństwie do tego, na co się zapowiadało – runda jesienna w wykonaniu Eriksena była jeszcze gorsza, niż wiosenna ubiegłego sezonu. 11 spotkań, 0 bramek i 0 asyst. W pewnym momencie został wręcz całkowicie odstawiony na bok, co mogło zwiastować, że styczeń okaże się kolejnymi przenosinami. Stracił miejsce w składzie, atmosfera wokół niego podobno nie była zbyt dobra, a fala krytyki sięgała sporych wysokość. Dla piłkarza, który chce grać, w takiej sytuacji przenosiny są zazwyczaj jedyną słuszną opcją.

Antonio Conte nieoczekiwanie okazał jednak sporo cierpliwości i po rozmowach z Duńczykiem stwierdził, że nigdzie się nie przenosi. Ciągle widział w nim piłkarza swojej drużyny, z którym jest w stanie sięgać po trofea. Po nowym roku można było zauważyć, że wsparcie od trenera podniosło go na duchu. Niezła zmiana w meczu z Sampdorią, dobre 120 minut z Fiorentiną w Pucharze Włoch i przede wszystkim – Milan. Można uznać, że derby Mediolanu w ćwierćfinale Coppa Italia były początkiem odrodzenia Eriksena w Interze. Duńczyk wszedł na boisko w 88 minucie, kiedy na tablicy widniał wynik 1:1. Sprawa była prosta – kto strzeli, wygrywa i awansuje, inaczej czeka nas dogrywa. Los chciał, że Nerazzuri otrzymali rzut wolny przed samym polem karnym Rossonerich. Choć w ostatnich miesiącach nie słynął z wykonywania tego stałego fragmentu gry, to wybór do roli wykonawcy padł właśnie na Eriksena. 7 minuta doliczonego czasu, strzał, 2:1. Lepszego momentu na pierwsze trafienie w obecnym sezonie po prostu nie mógł sobie wybrać.

Od tamtej chwili Christian odżył jako piłkarz. Nie chodzi tu już o samą rolę i wkład w drużynę, który obecnie ciągle wzrasta, ale boiskowe zachowanie, mentalność, zaangażowanie w  drużynę. Od tej bramki jakby stał się częścią Interu. Zaczął przeżywać spotkania drużyny, a wyniki i dobro zespołu są dla niego istotne jak nigdy wcześniej. Pod kątem pewności siebie została też zdjęta blokada, co widać po swobodzie poruszania się na boisku, oraz częstszych pojedynkach. Poza boiskiem ma także być już coraz bardziej otwarty i pozytywny, co przekłada się na lepsze relacje z drużyną. Ciężko będzie mu aktualnie wyjść przed szereg w Interze, bo obok siebie ma fenomenalnego Nicolo Barelle, który wskoczył w zapowiadaną mu wcześniej rolę lidera środka pola, natomiast główne oklaski zbierają Romelu Lukaku z Lautaro Martinezem. Jednak bez wątpienia Conte powoli rośnie, a bardziej przebudza się kolejny wielki piłkarz, który będzie w stanie przesądzić o wyniku meczu.

Czasem potrzeba czasu, w tym przypadku aż rok. Prawdopodobnie jesteśmy właśnie świadkami odradzania się Eriksena z piłkarskich popiołów. Pytanie tylko, na jaką skalę.

MATEUSZ PEREK

31 lat to za mało, by opuszczać świat. Wspominamy Davide Astoriego w trzecią rocznicę śmierci.

4 marca 2018 cały piłkarski świat zamarł, kiedy Fiorentina podała informację, że ich kapitan Davide Astori nie żyje. Italia pogrążyła się w ogromnej rozpaczy. Kapitan Violi został znaleziony martwy przez kolegów z drużyny w hotelowym pokoju w dniu meczowym z Udinese. Odejście Astoriego była szokiem dla milionów fanów piłki nożnej. Davide zostawił narzeczoną Francescę i osierocił ich córkę, która w chwili jego śmierci miała dwa lata. W ceremonii pogrzebowej wzięło udział kilkanaście tysięcy osób. Do dziś kiedy myślimy o tym wydarzeniu, czujemy ogromny smutek.

POCZĄTEK KARIERY I PRZYGODA W CAGLIARI

Przygodę z piłką Davide rozpoczął na prowincji Bergamo w lokalnej drużynie Pontisola. Miał ogromny talent i wyróżniał się pracowitością. Już w wieku 14 lat sięgnął po niego Milan, gdzie spędził 5 lat, grając w drużynach młodzieżowych. Idolem Astoriego był Alessandro Nesta, którego podpatrywał na treningach. Nie przypadkowo występował przez większą część kariery z numerem 13. Po dwóch latach wypożyczeń z Milanu trafił do Cagliari. Sardyńczycy podczas pewnego spotkania w Serie C zwrócili uwagę na młodego chłopaka i kilka tygodni później Astori mógł zakładać koszulkę rossoblu. Po dołączeniu do nowego klubu powiedział: „Transfer do tutaj [Cagliari] traktuję jako poszukiwanie przygód, który podejmuję z wielką chęcią sprawdzenia siebie, nauki i rozwoju. Będę gotowy, kiedy trener będzie mnie potrzebował”. Astori zadebiutował w Serie A mając 21 lat, w spotkaniu ze Sieną 14 września 2008 roku. Rok później już regularnie występował w pierwszym składzie Cagliari. Udanie zastąpił Diego Lopeza, który odziewał koszulkę rossoblu przez 12 lat i rozegrał 343 spotkania. Pierwszego gola na poziomie Serie A strzelił 31 stycznia 2010 przeciwko Fiorentinie. Jeszcze wtedy nie wiedział, że będzie w przyszłości piłkarzem Violi. Astori prawdziwą rozpacz przeżył w spotkaniu z Milanem 3 kwietnia 2010 roku, kiedy strzelił samobója w doliczonym czasie gry i pozwolił swojej byłej drużynie cieszyć się ze zwycięstwa. Sezon 2010/11 był przełomowy w karierze Włocha. Został wybrany jednym z lepszych obrońców w lidze, a Cesare Prandelli dał szansę zadebiutować w reprezentacji Italii. Latem 2011 roku Cagliari w pełni wykupiła kartę Davida Astoriego od Milanu.

Łączna kwota transferu wyniosła 4.5 mln euro. Do nieprzyjemnej sytuacji doszło w spotkaniu z Napoli 23 października 2011 roku, kiedy po wejściu Ezequiela Lavezziego musiał pauzować 3 miesiące, ze względu na złamaną kość śródstopia. Nie był to udany sezon w wykonaniu Astoriego. Na sam koniec przegrał rywalizację z Angelo Ogbonną o wyjazd na Euro 2012 rozgrywane w Polsce i na Ukrainie. Na początku sezonu 2012/13 mówiło się, że Astori zmieni barwy klubowy i trafi do Spartaka Moskwa za bardzo wysoką cenę 15 mln euro. Kibice Cagliari byli zagotowani tę informacją, ale na sam koniec Davide nie trafił do rosyjskiej drużyny, a podpisał nowy kontrakt z drużyną isolanich.

W styczniu jednak był bardzo blisko przejścia do Southampton, ale transfer upadł na ostatnich krokach. Był to kolejny wspaniały sezon w wykonaniu Włocha. W indywidualnych statystykach obrońców był w czołówce, a występował w drużynie, która ledwo się utrzymała w Serie A. Kolejny sezon rozpoczął w złych nastrojach z klubem. Początek piłkarskiego roku rozpoczął na ławce rezerwowych za karę, ponieważ piłkarz negocjował warunki kontraktu z Napoli. Transfer nie doszedł do skutku, a chwilę potem Astori wrócił do podstawowego składu Cagliari. W sezonie 2013/14 Davide został kapitanem drużyny. Sam wiedział, że pora szukać nowego pracodawcy, ponieważ z ekipą rossoblu utknął w dole tabeli, a mierny poziom drużyny hamował rozwój piłkarza. I tak w następnym sezonie udał się na wypożyczenie do Romy.

SEZON W RZYMIE I TRANSFER DO FLORENCJI

W zespole giallorossi Davide spędził tylko sezon. Trafił na wypożyczenie. Rok pozwolił mu zdobyć doświadczenie i odbudować się po gorszym okresie w Cagliari. 17 września 2014 roku zadebiutował w Lidze Mistrzów przeciwko CSKA Moskwa. Pierwszego spotkania w Champions League nie wspominał najlepiej, ponieważ doznał kontuzji kolana, która wykluczyła go z gry na miesiąc. Dla Romy zdobył jedną bramkę w spotkaniu ligowym z Atalantą. Strzałem głową pokonał Marco Sporitello, który później był jego kolegą we Fiorentinie, do której trafił w następnym sezonie, ponieważ Roma nie dogadała się z Cagliari odnośnie ceny za kartę Astoriego. Do gry o piłkarza włączyła się Fiorentina, która szybko przekonała Davide do podpisania kontraktu. Od pierwszego dnia we Florencji czuł się jak w domu. Kibice miło przywitali nowego obrońcę, a ten od dnia debiutu zaczął się spłacać.  W pierwszym sezonie rozegrał 42 spotkania we fioletowej koszulce. Nowy selekcjoner reprezentacji Polski Paulo Sousa, wielokrotnie w wywiadach opowiadał, że Astori był wielkim profesjonalistą i jednym z lepszych piłkarzy, z którym współpracował jako trener. Davide był twardzielem, którego można porównać do Francesco Acerbiego. Nie zwracał uwagi na drobne urazy, a z gry głównie wykluczaly go zawieszenia za żółte kartki. W sezonie 2016/17 wyszedł w podstawowym składzie i zagrał od deski do deski w 40 spotkaniach. Nikt nie spodziewał się, że sezon 2017/18 będzie ostatnim w karierze piłkarza i jego życiu…

SMUTNY SEZON, KTÓREGO NIGDY NIE ZAPOMNĄ W ITALII

Na początku sezonu 2017/18 przejął opaskę kapitańską od Gonzalo Rodrigueza, który wrócił do swojego kraju kontynuować karierę. Fiorentina chciała wrócić do Europejskich Pucharów po słabszym ubiegłym sezonie. Wszystko szło po myśli  do 4 marca. Dzień wcześniej drużyna Violi udała się do Udine na mecz z tamtejszym Udinese. Po zgrupowaniu i lekkim rozruchu wszyscy udali się na kolację, a później do hotelowych pokoi. Jak co każdy wyjazd Ricky Saponara spotkał się z Davide Astorim na wieczorną grę na playstation. Około godziny 23 Riccardo wrócił do swojego pokoju. Przed snem przypomniał sobie, że zostawił obuwie u Davide za ścianą. Postanowił nie budzić swojego przyjaciela, który w tamtym czasie był już nieprzytomny przez zatrzymanie akcji serca. Kiedy przed śniadaniem zapukał do drzwi Astoriego nikt mu nie otworzył. Był pewny, że poszedł na śniadanie. Cała drużyna przebywała na stołówce, ale brakowała na niej kapitana, który zawsze pierwszy się pojawiał. Wzięli zapasowy klucz z portierni i pobiegli na górę, zobaczyć co się dzieje. Kiedy otworzyli drzwi wszyscy zamarli. Davide już nie żył. Trener Diego Lopez i pomocnik Carlos Sanchez zemdleli, a Riccardo Saponara pogrążył się w rozpaczy. Krótko po tym wszystkie media pisały o śmierci kapitana Fiorentiny. Piłkarski świat zamarł, a reszta spotkań w Serie A zostały przełożone.

CIAO DAVIDE

Po powrocie ze spotkania z Udinese zaplanowane były rozmowy dotyczące nowego kontraktu. Astori był gotowy zakończyć karierę we Fiorentinie. Jako kapitan chciał święcić triumfy z klubem i całym miastem. Był przykładnym kapitanem. Każdy słuchał Davide, każdy liczył się z Davide i każdy przyjaźnił się z Davide. W barwach Violi rozegrał łącznie 91 oficjalnych spotkań i strzelił 3 bramki. Kibice z Florencji kochali Astoriego i kochają go do dziś. Numer 13, w którym występował został zastrzeżony, nie tylko przez Fiorentinę, a także Cagliari, gdzie stawiał pierwsze kroki w seniorskiej karierze i występował tam przez 8 lat. Po jego śmierci w Serie A i Serie B kolejka została przełożona. Przed każdym następnym spotkaniem we Włoszech i Europejskich rozgrywkach była minuta ciszy poświęcona pamięci Davide. Każda 25 kolejka sezonu w Italii jest zadedykowana włoskiemu piłkarzowi. W 13 minucie jest przerwana gra, a kibice i piłkarze nagradzają gromkimi brawami pamięć zmarłego Davide. Tego samego roku Astori został wprowadzony do Fiorentina Hall of Fame.

W kwietniu 2019 roku kontrakt piłkarza został przedłużony na całe życie. Zbiórkę przeprowadzili kibice Fiorentiny, którzy uzbieraną kwotę kontraktu przekazali dla małżonki i jego córki. Podczas towarzyskich spotkań reprezentacji Włoch z Argentyną i Italią pod koniec marca 2018 roku widniał napis „Davide semper co noi” (Davide zawsze z nami) na koszulkach squadra azzurra. Serie A pozwoliła wprowadzić inicjały i numer koszulki na opaskę kapitańską Violi. Do dnia dzisiejszego, kiedy German Pezzella nakłada odznaczenie, wpierw całuje opaskę. W maju 2019 roku podczas ceremonii Davide został wprowadzony do Italian Football Hall of Fame, gdzie znajdują się tylko wybitni. 

 „O KAPITANIE, NA ZAWSZE MÓJ KAPITANIE” – WZRUSZAJĄCY LIST RICCARDO SAPONARY

„O Kapitanie, mój Kapitanie. Dlaczego nie przyszedłeś zjeść śniadania z nami wszystkimi? Dlaczego nie odebrałeś butów przed pokojem Marco Sporitello i nie przyszedłeś napić się soku pomarańczowego? Teraz wszyscy mówią, że życie toczy się dalej, że musimy być skoncentrowani i musimy się podnieść. Ale jak to będzie wyglądać bez Ciebie? Kto każdego ranka przyjdzie do kawiarni, aby rozgrzać nas wszystkich swoim uśmiechem? Kto będzie karcił młodszych i kto będzie najbardziej odpowiedzialny? Kto stworzy krąg, byśmy mogli zagrać w „dwa dotknięcia”, grę, którą uwielbiałeś? Z kim będziemy rozmawiać na temat ostatniego odcinka MasterChef? Na temat florenckich restauracji, seriali i meczów… Na kim będę się wspierać podczas wyczerpującego lunchu? Na kim położę rękę? Wracaj, musisz zobaczyć w końcu LaLaLand i przeanalizować go scena po scenie, jak każdy film. Wracaj do Florencji, czekamy na Ciebie. Wyjdź z tego cholernego pokoju. W życiu poznajesz ludzi i wiesz, że nigdy się z nimi nie zaprzyjaźnisz. Jest też David, który po transferze przychodzi do Ciebie, rozkłada ręce i mówi: Witamy we Florencji, Ricky. O Kapitanie, na zawsze mój Kapitanie”.

Kiedy pisałem tekst o Astorim myślami wracałem do tego dnia. Jak co niedziela miałem zasiąść przed telewizorem i spędzić dzień z Serie A przed nosem. Nie mogłem uwierzyć wiadomościom, które czytałem. Jeszcze kilka tygodni wcześniej wymieniałem Astoriego w składzie, który powinien pojechać na zbliżający się mundial w Rosji (jak wszyscy wiemy, Włochy nie awansowały). Wrócił smutek, który towarzyszył mi 3 lata wcześniej. Minęło już sporo czasu, a myślę, że nie tylko ja pogrążam się w rozpaczy, kiedy przypominam sobie ten dzień. Astori był wspaniałym człowiekiem i doskonałym piłkarzem. Po zakończeniu kariery chciał zamieszkać w swoim ukochanym mieście Bergamo i rozpocząć nowy biznes, który był jego hobby. Interesował się architekturą. Jako sportowca i obrońcę możemy porównać go do architekta. Budował relacje z kolegami klubowymi oraz budował mur, z którym mieli problemy napastnicy w Serie A. Nigdy nie zapomnimy o Davide. Będzie w naszych sercach na zawsze!

KACPER KARPOWICZ

Patryk nie poddawaj się! #ForzaDziczek

Debiut w Ekstraklasie w wieku 17 lat, powołania do młodzieżowej reprezentacji, rozwój w zrównoważonym tempie. Patrykowi Dziczkowi wróżono wielką karierę. Po zdobyciu Mistrzostwa Polski z Piastem Gliwice przeniósł się do Lazio, aby zbierać kolejne piłkarskie szlify pod okiem włoskich trenerów.

Wypożyczenie do Salernitany nie było dziełem przypadku, ponieważ oba kluby mają tego samego właściciela – Claudio Lotito. Patryk miał zdobyć doświadczenie na zapleczu Serie A, żeby w przyszłości być włączony do składu biancocelestich. W październiku otrzymaliśmy niepokojące informację, że Dziczek stracił przytomność na treningu. Polak wrócił do gry, ale w sobotę podczas spotkania z Ascoli sytuacja się powtórzyła. Lekarz Salernitany potwierdził atak epilepsji. Trzeba modlić się i trzymać kciuki, żeby 23-latek wrócił do zdrowia i do piłki nożnej.

WYCHOWANEK PIASTA

Drużyna Piasta zrobiła nabór do młodzieżowej drużyny chłopakom z rocznika 1998. W oczy rzucił się młody ośmioletni Patryk Dziczek, który przerastał o głowę rówieśników. Chłopak nie tylko wyróżniał się wzrostem, ale i doskonałym operowaniem piłki. Od pierwszego treningu trenerzy zauważyli, że Dziczek ma smykałkę do futbolu. Do drużyny z Gliwic trafiło wielu młodych piłkarzy, którzy jednak po pierwszych miesiącach rezygnowali z treningów, a u Patryka było inaczej. Z chęcią chłonął wiedzę od trenerów i z chęcią zostawał po treningu, aby poprawić atrybuty piłkarskie, z którymi ma problem.
„Od początku to był chłopak z charakterem. Nie raz trzeba było z nim odbyć męską rozmowę, ale wiedział, że chce grać w piłkę. Ciężko go było zdjąć z boiska na zmianę, po treningu zostawał, żeby jeszcze poćwiczyć” – Opowiada były trener Patryka z grup młodzieżowych Witold Czekański.

Dużą rolę w karierze Patryka odegrał ojciec, który w przeszłości również był piłkarzem. Niespełnione marzenia chciał od zawsze przelać na syna. Z Patrykiem spędzał mnóstwo czasu po treningu na boiskach lub przy domu.
Trenerzy ze starszych grup młodzieżowych przez długi czas zwracali uwagę na Patryka, aż w końcu doszli do wniosku, żeby chłopak trenował i rozgrywał mecze ze starszymi, aby przyspieszyć rozwój utalentowanego chłopaka.
Dziczek rozwijał się ekstremalnie szybkim tempie i już w wieku 15 lat trenował z drużyną seniorów Piasta Gliwice. Rok później został zgłoszony do szerokiej kadry pierwszego zespołu na ligę. Jednocześnie rozgrywał mecze w rezerwach drużyny i juniorach, dodatkowo trenował z pierwszą drużyną. Był to ciężki okres dla Patryka, ale wtedy osiągnął największy skok jakościowy i nie popadł w przepaść między juniorską a seniorską piłką.

EKSTRAKLASA CZEKAŁA OTWOREM

W dniu 5 czerwca 2015 roku Patryk Dziczek w wieku 17 lat zadebiutował w Ekstraklasie. Młody pomocnik nie będzie wspominał miło pierwszego spotkania w seniorskiej drużynie Piasta. Zespół z Gliwic mierzył się w spotkaniu ligowym z Cracovią. Patryk wyszedł na spotkanie od pierwszej minuty i miał problem z odnalezieniem się. Popełniał dużo strat i wyglądał na przestraszonego. W przerwie spotkania Dziczek został zmieniony, a Piast przegrał domowe spotkanie z Cracovią aż 0:3.
„Wróciłem do domu i się rozpłakałem. Poszedłem na górę do swojego pokoju i leżąc na łóżku, rozmyślałem, co poszło nie tak”. – wspomina w wywiadzie swój debiut w Ekstraklasie.


Fala krytyki nie wylała się na młodego piłkarza, ale na trenera Radoslava Latala, który rzucił Patryka na głęboką wodę bez jakiegokolwiek przygotowania mentalnego. Czeski trener tłumaczył się takim wyborem, że naciskał na niego zarząd klubu, który chciał mieć jak najszybciej wychowanka w swojej drużynie.
Z chłopakiem wiązano przyszłość i przewidywano mu wielką karierę piłkarską. Patryk od zawsze wyróżniał się charakterem. Na treningach ze starszymi kolegami pokazywał, że ma przysłowiowe „jaja”. W tamtym okresie tłumaczył, że uderzyła mu do głowy woda sodowa.
„Przed debiutem w ekstraklasie poczułem się pewnie. Myślałem, że wszystko świetnie się układa i czasem może coś odpyskowałem starszym piłkarzom… Po tamtym meczu z Cracovią zszedłem na ziemię. Dziewczyna zawsze mi powtarza, bym nigdy się nie wywyższał, bo na moje miejsce może być kilku innych piłkarzy”.
Nieudany debiut schłodził apetyty Polaka. Patryk zaczął jeszcze ciężej pracować i przygotowywać się do roli podstawowego piłkarza Piasta.

PEWNE MIEJSCE W XI

Z miesiąca na miesiąc Dziczek stawał się lepszym piłkarzem i coraz ważniejszą postacią w szeregach Piasta Gliwice. Patryk już u Dariusza Wdowczyka był podstawowym piłkarzem, ale miał jednak mniej zadań na boisku. Jak młody piłkarz był oszczędzany w niektórych założeniach. Dopiero przyjście Waldemara Fornalika sprawiło, że pozycja Dziczka w składzie drużyny z Gliwic była niepodważalna. Aktualny trener Piasta wpoił chłopakowi marzenia o grze w lepszym klubie i lepszej lidze. Powtarzał wielokrotnie te słowa w wywiadach. Dziczek dwukrotnie przeczytał książkę „Obsesja doskonałości”, która była pewnego rodzaju jego treningiem mentalnym. Treść książki pozwoliła Patrykowi marzyć o wysokich celach.
Piast Gliwice w sezonie 2018/19 został Mistrzem Polski. Podopieczni trenera Fornalika sięgnęli po to trofeum w pięknym stylu, a Patryk Dziczek był jednym z ważniejszych piłkarzy, którzy dążyli w pogoni za wymarzonym pierwszym w historii mistrzostwie kraju. Polskiemu pomocnikowi została przyznana nagroda dla „najlepszego młodzieżowca ligi”.

KONIEC GLIWICKIEJ PRZYGODY

Na Dziczka uwagę zwróciły zagraniczne kluby. Polak jednak większą część okresu przygotowawczego przeszedł z Piastem. Chciał pomóc drużynie awansować do Europejskich Pucharów, jednak cel nie został osiągnięty. Dużo się mówiło o odejściu Patryka po spotkaniu wyjazdowym w eliminacjach do Ligi Mistrzów z Bate Borysów, kiedy schodząc z boiska, Polak kopnął stojące bidony i nie podał ręki trenerowi Fornalikowi. Zmiana podyktowana była żółtą kartką i ostrą grą pomocnika.
„Rozmawialiśmy już na ten temat. Patryk przyszedł i wyjaśnił sytuację. Był bardzo zły na siebie. Ten mecz mu nie wyszedł i to była autentycznie złość na samego siebie. To wszystko rozumiemy. Ostatnio miał dużą dawkę emocji: zdobycie mistrzostwa Polski, Mistrzostwa Europy do lat 21, teraz eliminacje do Ligi Mistrzów. To się nawarstwiło. Cóż, takie sytuacje się zdarzają. Najważniejsze, że wszystko wyjaśnione” – opowiadał Waldemar Fornalik oficjalnej stronie klubu.
Ostatnie spotkanie Dziczek w koszulce Piasta rozegrał 4 sierpnia 2019 roku z Wisłą Płock. Polak spędził na boisku 82 minuty, ale wszyscy w klubie i kibice byli przekonani, że są to ostatnie dni Patryka w Gliwicach. Niecałe dwa tygodnie później Polak podpisał kontrakt z Lazio. Do drużyny ze stolicy Włoch trafił za 2.25 mln euro i natychmiastowo został wypożyczony do klubu z Serie B – Salernitany. W barwach Piasta Gliwice rozegrał w 71 meczach, zdobył 5 bramek i 2 asysty.

TERAZ SALERNO. POTEM RZYM

Patryk trafił do granaty na dwuletnie wypożyczenie. Polak miał problem na samym początku z aklimatyzacją i przestawieniu się z Ekstraklasy na Włoską piłkę. Dużym problemem Dziczka był okres przygotowawczy, który spędził w Polsce, zamiast w Italii. Miał problem ze zgraniem i komunikacją, ale gdy przyjeżdżał na młodzieżową kadrę, to robił różnicę i wyróżniał się na tle innych młodych chłopaków. Dziczek szybko zapisał się na kurs językowy, żeby lepiej dogadywać się z piłkarzami. Na treningu Dziczek doznał poważnego urazu więzadeł pobocznych, ale wystarczył miesiąc, aby wrócił do pełni sił. Polak pierwszą ligową szansę otrzymał dopiero 7 grudnia 2019 roku w spotkaniu wyjazdowym z Cittadellą. Po tamtym spotkaniu Patryk na stałe zagościł w podstawowym składzie Salernitany i przez prawie 3 miesiące (12 spotkań z rzędu) nie opuścił ani jednej minuty. Wspaniałą formę Polaka zastopowała przerwa ligowa spowodowana pandemią koronawirusa. Po blisko 4 miesiącach wznowiono rozgrywki, ale Patryk nie imponował już taką formą. Już nie był niezastąpiony. Często był zmieniany, wielokrotnie oglądał mecz z wysokości ławki, czy nawet trybun. W dniu 29 czerwca 2020 Dziczek zdobył swoją pierwszą bramkę na Półwyspie Apenińskim przeciwko Cremonese. Cały sezon trenerem Salernitany był doświadczony Gian Piero Ventura, który w ciepłych słowach chwalił polskiego pomocnika.

„Za dwa lata będzie podstawowym zawodnikiem klubu Serie A. Jest profesjonalistą, dobrze mówi po włosku. Jest dobry technicznie i ma wysokie morale”. – mówił 72-letni ówczesny selekcjoner granaty.
Pierwszy sezon Patryka we Włoszech można uznać za dobry. Były problemy na początku, ale Salernitana to świetny klub na przetarcie do pierwszej drużyny Lazio. Dziczek zapowiedział, że chce podążyć śladami przyjaciela, którego trzymał się blisko – Jeana Daniela Akpa-Akpro, który zwrócił na siebie uwagę trenerów Lazio i podpisał kontrakt z drużyną ze stolicy Italii. Kolejny sezon był jednak w cieniu dramatu.

SMUTNE INFORMACJE

W sobotnim spotkaniu z Ascoli Patryk Dziczek bez kontaktu z zawodnikiem upadł na murawę. Do Polaka szybko podbiegł kapitan Salernitany Francesco Di Tacchio. Włoch zaczął wyjmować Patrykowi język z buzi, którym się dusił.
„Bóg dał mi siłę, aby pomóc Dziczkowi. Od razu zrozumiałem, że to coś poważnego i wyciągnąłem mu język” – opowiada kapitan Salerno.
Bardzo szybko zareagowali lekarza obu drużyn oraz pracownicy pogotowia, którzy przewieźli Dziczka do szpitala nieopodal znajdującego się od stadionu. Sytuacja wyglądała dramatycznie, a filmiki krążące po Internecie mrożą krew w żyłach. Z Patrykiem do szpitala pojechał Paweł Jaroszyński.

„Całą sytuację zobaczyłem dopiero w internecie. Ławki rezerwowych są ustawione daleko i nie widziałem, co się stało. Patryk szybko odzyskał przytomność i w karetce już normalnie rozmawialiśmy. W samym szpitalu nie mogłem być zbyt długo z powodu pandemii” – opisuje polski obrońca reprezentujący Salernitanę.

Było to drugie zasłabnięcie Polaka w przeciągu pół roku. Pierwszy raz Polak stracił przytomność na treningu przed początkiem sezonu. Po wstępnych badaniach Patrykowi nic nie dolegało, a sam piłkarz nie czuł się najgorzej.
„Szczegółowo mnie diagnozowano, dwukrotnie miałem rezonans głowy, EKG serca, regularnie pobierali mi krew. Myślę, że przez tydzień przeszedłem więcej badań niż przez całe dotychczasowe życie. Sprawdzili mój stan zdrowia bardzo dokładnie, ostatecznie nie znaleźli żadnej przyczyny omdlenia” – podkreślał Patryk w wywiadzie dla Włoskiej prasy.

W poniedziałek przewieziono polskiego piłkarza do Rzymu, aby przeszedł dodatkowe badania pod okiem specjalistów. Lekarz Salernitany na konferencji prasowej po spotkaniu ligowym potwierdził, że upadek Dziczka na murawę wiązał się z atakiem epilepsji. Padaczka nie wyklucza go z uprawiania sportu, jednak drugie omdlenie w przeciągu kilku miesięcy pokazuje skalę problemu.
#ForzaDziczek

KACPER KARPOWICZ

Klub ponad wszystko

Kapitan to funkcja, którą powinien pełnić prawdziwy lider. Kimś takim jest z całą pewnością Senad Lulić, który trafił do Lazio w 2011 roku. W 2017 roku po odejściu do Milanu Lucasa Biglii Bośniak przejął opaskę kapitańską, którą z dumą nosi na ramieniu w każdym spotkaniu. W ubiegłym sezonu doznał poważnej kontuzji kostki i był krok od zakończenia kariery. Po trudnym okresie i mozolnej pracy na rehabilitacji wrócił do gry, żeby po raz pierwszy w swojej karierze zagrać w Lidze Mistrzów w swoim ukochanym klubie. Senad dałby się pokroić za Lazio, a kibice biancocelesti daliby się pobić za Lulica.

Wczesne lata

Lulić urodził się w Mostarze, a dorastał w Jablenicy. Jego rodzina zdecydowała się wyjechać z Bośni i Hercegowiny i przenieść do Szwajcarii z powodu panującej wojny. W 1998 roku dołączył do drużyny młodzieżowej Chur 97 i już 5 lat później w wieku 17 lat zadebiutował w drużynie seniorskiej. Senad już w tak młodym wieku wyróżniał się nieprawdopodobną wytrzymałością i techniką. Trenerzy ustawiali go na lewym skrzydle i lewej obronie, a Bośniakowi nie robiło to żadnej różnicy. Latem 2006 roku trafił do drużyny Bellinzony, gdzie występował przez dwa sezony, robiąc ogromny postęp piłkarski. W 2008 roku zrobił duży piłkarski krok, kiedy zatrudniła go drużyna z Zurychu – Grasshopper. Senad był w dalszym ciągu wyróżniającym się piłkarzem w szwajcarskiej lidze. W 41 spotkaniach dla Hoppers zdobył 6 bramek i już tam często niemiecki trener Thorsten Fink wystawiał go na lewym wahadle. Bardzo szybko wpadł w oko skautom z Lazio, którzy chcieli namówić Bośniaka na przenosiny do Italii, ale Lulić zdecydował się na transfer za 3.25 mln euro do klubu ze stolicy kraju – BSC Young Boys Brno. Z drużyną zajął 3 miejsce w Swiss Super League. Przygoda z Young Boys trwała tylko rok, bo już od sezonu 2011/12 Senad Lulić przeszedł do Lazio.

„Brałem udział w kilku turniejach po wojnie. Piłka nożna była zawsze obecna, nawet podczas konfliktów w Bośni. Nie graliśmy na trawie jak dzisiaj, ale na ulicy, na betonie. Piłka była zawsze na miejscu i fajnie było grać w spokoju i nie bać się. Był to również nieugięty czas w Szwajcarii. Za to, co mam dzisiaj, muszę podziękować temu krajowi. Cała piątka mojej rodziny spała w tym samym pokoju i miała nadzieję, że uda mi się tam zostać. Zawsze istniał lęk przed koniecznością wyjazdu kilka miesięcy później. Na szczęście w końcu udało nam się zostać i to stał się moim drugim domem”.

KARIERA REPREZENTACYJNA

Senad Lulić w wieku 22 lat zadebiutował w reprezentacji Bośni i Hercegowiny. Wcześniej szwajcarska federacja zachęcała, aby piłkarz grał dla nich, ale Senad był lojalny wobec Bośni, którą kochał i w której się wychował. Debiut przypadł na spotkanie towarzyskie z Azerbejdżanem, który Bośniacy wygrali 1:0 na własnym stadionie. W 56 minucie Lulić zmienił Jusufa Dajica i spełnił swoje dziecięce marzenia. Piłkarz regularnie otrzymywał powołania od selekcjonera reprezentacji narodowej. Do nieciekawego incydentu doszło 15 listopada 2011 roku w spotkaniu z Portugalią w ramach eliminacji do Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie. Miesiąc wcześniej w wielu państwach na świecie wybuchł protest odnośnie do nierówności gospodarczej i korupcji w rządzie. Reprezentanci Bośni przyłączyli się do protestujących, za co zostali zawieszeni przez federację. Kara długo nie trwałą, gdyż już na następne zgrupowanie ci sami zawodnicy otrzymali powołania. W dniu 7 czerwca 2013 roku Lulić zdobył swoją pierwszą bramkę w reprezentacji w spotkaniu z Łotwą rozgrywanych w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata 2014. Senad znalazł się w kadrze, która wyruszyła do Brazylii na mundial. Lulić nie odegrał na turnieju ważnej roli, choć zaliczył jedną asystę do Vedada Ibisevica w przegranym spotkaniu fazy grupowej z Argentyną. W eliminacjach do Mistrzostw Europy został najlepszym asystentem do spółki z Arkadiuszem Milikiem i Vladimirem Weissem, zaliczając sześć kluczowych podań. 29 grudnia 2017 roku przekazał, że jego przygoda z reprezentacją dobiegła końca. W koszulce swojego kraju zagrał w 57 meczach i zdobył 4 bramki.

LAZIO

16 czerwca 2011 roku Senad podpisał kontrakt z klubem ze stolicy Italii. Kwoty transferu do dzisiaj nieujawniono (krążą plotki, że Lulić kosztował 5.5 mln euro). Już 18 sierpnia zadebiutował w oficjalnym spotkaniu w nowej drużynie przeciwko FK Rabotnicki w ramach eliminacji do ligi europy. Debiut ligowy przypadł kilka tygodni później, kiedy wszedł na plac gry w spotkaniu z Milanem. Po swoim pierwszym sezonie w ekipie biancocelstich zajął trzecie miejsce w plebiscycie na najlepszego piłkarza Bośni i Hercegowiny za Edinem Dzeko i Miralem Pjanicem. Jeden z jego najpiękniejszych momentów w Rzymie przypadł dnia 23 maja 2013 roku. Lazio podejmowało w finale Coppa Italia swoich największych rywali – Romę. Mecz był bardzo wyrównany, ale w 71 minucie Senad Lulić strzelił decydującego gola w tym spotkaniu. Lazio po raz szósty w historii klubu sięgnęło po Puchar Włoch. Było to pierwsze trofeum Bośniaka w Italii.

„Niekończące się emocje. Finały są tak niezapomniane. Nie czułem zbytniej presji; tego dnia pomogli mi weterani z ekipy. Na szczęście mecz poszedł na naszą korzyść i tak się zakończył. Derby to zawsze cudowna i niezwykła rzecz, szczególnie tutaj, w Rzymie”.

28 listopada 2013 roku rozegrał setny mecz w koszulce Lazio. Rywalem w tamtym dniu biancocelestich była Legia Warszawa

Z OPASKĄ NA RAMIENIU

Przed sezonem 2017/18 ówczesny kapitan Lucas Biglia podpisał kontrakt z Milanem. Stefan Radu, który był kandydatem do zakładania opaski kapitańskiej, bez zastanowienia oddał tę rolę Bośniakowi. Simone Inzaghi krótko po tej wiadomości ogłosił na konferencji prasowej, że nowym kapitanem biancocelstich zostaje Senad Lulić. Już 13 sierpnia 2017 roku podniósł pierwsze trofeum jako kapitan. Lazio pokonało w Supercoppa Italia Juventus 3:2. Dnia 29 listopada 2018 roku dołączył do elitarnego grona zawoddników, którzy rozegrali najwięcej występów w koszulce Lazio. Kilka tygodni później rozegrał swój mecz nr 300 dla Rzymian. Senad dumnie dowodził drużyną, był liderem w szatni i na boisku. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia Lazio pokonało w superpucharze rozgrywanym w Arabii Saudyjskiej Juventus. Było to jak do tej pory ostatnie trofeum biancocelstich. W tej chwili znajduje się na 5 miejscu w historii liczby rozegranych spotkań w koszulce aquile.

„Minęło już prawie dziesięć lat, odkąd przyjechałem do Rzymu. Dla mnie bardziej komfortowa była znajomość języka. Grałem w Bellinzonie, gdzie mówiono po włosku. Czuję się tu świetnie; każdego roku odnawia się moja miłość do tego zespołu. Wszyscy przypominają mi mój debiut w San Siro, jak wszedłem na boisko. Niewiele się ode mnie oczekiwano”.


POWAŻNA KONTUZJA

Lulić od wielu miesięcy zmagał się z kontuzją kostki. Bośniak bagatelizował ból w stopie i trenował na pełnych obrotach. W trakcie sezonu 2019/20 poddał się operacji. Sądził, że rekonwalescencja potrwa kilka tygodni, ale Senad czekał prawie rok, żeby znów założyć koszulkę Lazio i wyjść na boisko. Lekarze odradzali mu powrotu do gry, ale Lulić chciał chociaż raz reprezentować Lazio w Lidze Mistrzów. Był blisko zakończenia kariery, ale wytrwałość i ciężka praca sprawiła, że znów możemy oglądać piłkarza w akcji. Kontuzja sprawiła, że już nie jest i nie będzie tym samym piłkarzem co przedtem.

Nadal jest kapitanem Lazio i nadal wspiera swoich kolegów. Ten sezon będzie prawdopodobnie ostatnim w karierze Bośniaka. Lazio nie chce przedłużać kontraktu, a sam piłkarz już cicho mówi pas. Lulić będzie piłkarzem na długo pamiętanym przez kibiców biancocelestich. Prawdopodobnie w przyszłości będzie pracować w sztabie trenerskim Lazio, gdyż pokochał tę drużynę i chce być z niebieskimi Rzymianami jak najdłużej, nawet po zakończeniu kariery. Ciężką pracą dotarł bardzo daleko. Fani calcio nie zapomną o walczaku z żelaznymi płucami.

KACPER KARPOWICZ

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑