Kwarantanna – dzień #uj wie który. Powoli zaczyna nam odwalać. Tęsknimy za futbolem. Internetowe trolle sieją dezinformację i nawet osoby publiczne łapią się w ich sieci. Boimy się o zdrowie swoje i najbliższych. Boimy się o swoją przyszłość zawodową. Mój kolega zwykł mawiać: To wszystko jest chuj przy bombie atomowej. Wiecie co? Miał rację.
Siedzenie na tyłku w domu sprzyja nadrabianiu zaległości filmowych. Bardzo lubię historię. Kręcą mnie klimaty drugowojenne. Połączyłem więc obydwa fakty i odpaliłem ostatnio na Netflix serial dokumentalny „II Wojna Światowa w kolorze”. Dziesięć odcinków, odnowione materiały archiwalne, wypowiedzi historyków. Bardzo fajny dokument. Wczoraj kończyłem trzema ostatnimi epizodami, traktującymi kolejno o: bombardowaniu Drezna, obozach koncentracyjnych i zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Po wszystkim usiadłem na spokojnie, zastanowiłem się i pomyślałem sobie tylko – „Boże, jak dobrze, że żyję w czasach koronawirusa…”
Wiecie co? Nie powinniśmy cieszyć się z tego, że mamy mniej przechlapane niż nasi dziadkowie. Ale w ostatnich dniach wchodzę na wszelakie media społecznościowe, czytam dziesiątki komentarzy ludzi, którzy sieją wszechobecną panikę, patrzę, jak szerzy się czarnowidztwo i autentycznie łapię doła. Najgorszy jest strach przed nieznanym, rozumiem to. Jednak momentami, po pięciu minutach scrollowania Twitter mam ochotę położyć się na wersalce i czekać na przybycie czterech jeźdźców apokalipsy, którzy na sto procent czają się już gdzieś za rogiem dwa osiedla dalej. W końcu żyjemy w czasach mroku i pozostało nam odliczać od tysiąca do momentu, aż to wszystko jebnie.
Chwilę później oglądam sobie świadectwo tamtych dni sprzed ponad 70 lat. Widzę, jak Niemcy gazują ludzi w komorach, doprowadzają ich do stanu, w którym wyglądają jak półżywe szkielety obciągnięte skórą. Sowieci palą wsie, gwałcą kobiety i mordują niewinnych ludzi strzałem w potylicę. Alianci, czyli „ci dobrzy” zrzucają setki ton bomb na Drezno i gotują żywcem 25 tysięcy cywili. A wszystko to chuj przy bombie atomowej… Ale czy na pewno? Znajdując się blisko epicentrum wybuchu bomby Little Boy, zrzuconej w sierpniu 1945 roku na Hiroszimę, miałeś szansę spłonąć w temperaturze 7000 stopni Celsjusza. W ciągu sekundy zamieniałeś się w proch, znikałeś z powierzchni ziemi niczym ofiary Thanosa po tym, gdy pstryknął palcami. Zostawał po tobie jedynie cień. Zawsze to lepsze niż lata spędzone w obozie zagłady. Nawet jeśli byłeś cwaniakiem pokroju Grzesiuka. Zawsze to lepsze niż tysiąc osób, które stopiły się żywcem w drezdeńskim bunkrze. Zawsze to lepsze niż ginąć w komunistycznych kazamatach poddany nieludzkim torturom. Gdy oglądasz takie obrazki, to naprawdę dziękujesz Bogu/losowi (w zależności czy wierzysz), że możesz żyć w czasach, w których wymaga się od Ciebie jedynie siedzenia w domu i oglądania filmów oraz czytania książek.
Teraz też giną ludzie? Tak. Ale nie kilkadziesiąt tysięcy w ciągu kilku minut. Jako społeczeństwo jesteśmy razem i walczymy z zarazą razem. Codziennie dostajemy kolejne dowody na to, że ludzi dobrej woli jest naprawdę sporo. Setki tysięcy osób starają się materialnie wspierać pracowników służby zdrowia, którzy w pocie czoła są częstokroć wystawieni na najcięższą próbę w swoim dotychczasowym życiu. Na tym polu znów szczególnie wyróżniają się grupy kibicowskie.
A osiemdziesiąt lat wstecz? Jak rapowali chłopacy z Fenomenu – To ludzie ludziom zgotowali ten los. II Wojna Światowa to naprawdę był okres, kiedy jakakolwiek siła wyższa, która opiekuje się tym światem zapadła w letarg. Rzuciła wszystko i wyjechała w Bieszczady. A przecież to nie było w średniowieczu, to nie było przed narodzinami Chrystusa. To było wczoraj. Tak nie dawno, że jeszcze żyją na tym świecie ludzie, którzy mogą wam o tym opowiedzieć. Na przykład na kanale youtubowym ‚Świadkowie epoki‚, który serdecznie polecam. I to jest najstraszniejsze. Że sami nawzajem możemy sobie zgotować niewyobrażalne piekło. Może ta pandemia nauczy nas, chociaż w małym stopniu działać razem? Może nas do siebie zbliży? Obyśmy wyciągnęli z niej drogocenną lekcję.
Jeżeli nadal uważacie, że w 2020 roku mamy przechlapane, to wyobraźcie sobie, że moglibyście być Tsutomo Yamaguchim. Tenże urodzony w 1916 roku jegomość, jako 29-latek pracował dla koncernu Mitsubishi. 6 sierpnia 1945 roku przebywał służbowo w Hiroszimie. Gdy tego samego dnia o 8:15 Amerykanie zrzucili na to japońskie miasto bombę atomową, Yamaguchi doznał w wyniku jej wybuchu poważnych poparzeń, a dodatkowo stracił włosy, czasowo oślepł i miał uszkodzony słuch. Nazajutrz powrócił do rodzinnego Nagasaki. 9 sierpnia o 11:00 rozmawiał akurat z przełożonym o tragedii, jaka spotkała go w Hiroszimie, gdy Stany Zjednoczone zrzuciły bombę numer dwa. Tsutomo Yamaguchi przeżył i ten wybuch. Jest jedynym oficjalnym hibakusha (tak w Japonii nazywa się ocalałych z Hiroszimy i Nagasaki), który przebywał w czasie detonacji bomb w obydwóch miastach.
Do dziś na całym świecie znajduje się kilkanaście tysięcy głowic nuklearnych. Te zrzucone w sierpniu 1945 roku na Japonię są przy wielu z nich stanowiącymi igraszkę, odpustowymi petardami. Czy kiedy uda nam się już zwalczyć pandemię, będziemy mogli odetchnąć z ulgą i powrócić do normalnego życia? To wszystko zależy tylko od nas samych. Tak naprawdę to my stanowimy dla siebie nawzajem największe zagrożenie. Jeśli po raz kolejny anioł stróż przymknie oczy i pozwoli, by odcięło nam prąd… to wtedy na poważnie będziemy w czarnej d…
Tymczasem róbmy tylko to, co do nas należy. A musimy robić niewiele. #Zostańciewdomu… nie dajcie się zwariować i bądźcie dla siebie mili .
P.S.
Po tym mało „szyderczym” tekście chciałem poruszyć jeszcze tylko jedną kwestię. Tym razem już stricte piłkarską. Prezesie Boniek, redaktorze Kołtoń. W moim miejscowym klubie już dobre 12 lat temu grali „najemnicy”, którzy za reprezentowanie Dębu Barcin na poziomie A-klasy inkasowali około dwóch tysięcy złotych. Takie pieniądze pochodzą najczęściej od miejscowego sponsora i już wtedy nikogo szczególnie nie dziwiły. Dziwi mnie natomiast fakt, że dla was taka informacja stanowi szok. Kasa za granie w trzeciej i czwartej lidze? Na porządku dziennym. To pokazuje, że środowisko kompletnie nie zna realiów niższych lig, które stanowią dla nich obszar zapomniany przez Boga. Niestety wygląda na to, że wynika to z waszej ignorancji. Trochę to obciach. Silny futbol powinien mieć zdrowy korzeń. Warto byłoby się czasem zastanowić, co się znajduje na dolnych poziomach ojczystej piramidy piłkarskiej.
RG