Va banque Tommaso Giuliniego. Czy na Sardynii mogą wierzyć w lepsze jutro?

Sytuacja Cagliari z tygodnia na tydzień coraz bardziej się pogarsza. Trener, który miał zapobiec kryzysowi, prawdopodobnie jeszcze bardziej go pogłębił. Zamiast myśleć o górnej połowie tabeli, „Wyspiarze” wpłynęli w sam środek walki o utrzymanie. Właściciel klubu Tommaso Giulini mimo jednej z najgorszych serii w całej lidze, na zmianę szkoleniowca jednak się nie zdecydował. Ogromne zaufanie może się opłacić albo doprowadzić do najgorszego z możliwych scenariuszy.

NIEUDOLNE OPATRYWANIE RANY

Sezon 2019/2020 miał być przełomy, a przynajmniej tak wskazywały wyniki z początku rozgrywek. Potencjał w Rossoblu drzemie już od 2017 roku, kiedy to jako beniaminek zajęli solidne 11 miejsce. Kolejne lata były jednak wyłącznie walką o utrzymanie w Serie A, aż nagle przyszedł ubiegły sezon. Pod wodzą Rolando Marana po 14 kolejkach niespodziewanie okupowali 4 lokatę w tabeli. W końcu mogło się wydawać, że Cagliari w pełni wykorzystuje swoje możliwości. Miejsce dające grę w Lidze Mistrzów było jedynie chwilowym momentem Sardyńczyków i świadomość tego mieli wtedy nawet ich kibice, ale nieoczekiwanie zostali sprowadzeni na tę same tory, co w zeszłych kampaniach.

Po serii 12 spotkań bez wygranej zarząd stracił cierpliwość i pożegnał trenera, który jeszcze chwile wcześniej wydawał się tym odpowiednim. Na jego miejsce przyszedł Walter Zenga, który od kilku lat nie potrafił zagrzać na dłużej miejsca w żadnym klubie. W ostatnim czasie miał za sobą zwolnienie z Venezii, czy nawet emirackiego Al.-Shaab. Mimo to właściciele postanowili zaufać byłemu zawodnikowi Interu Mediolan, wierząc, że zdoła wskrzesić umiejętności widoczne na stracie rozgrywek. Jednak na koniec sezonu, zaledwie po 13 spotkaniach postanowili zrezygnować z 58-krotnego reprezentanta Włoch, mając na celowniku nowego kandydata.

Eusebio Di Francesco w trenerce znany głównie ze swojego stażu w Sassuolo i Romie, 3 sierpnia został ogłoszony nowym szkoleniowcem Rossoblu. Pobyt w Sampdorii, z której odszedł po 8 meczach, nie stawiał go w zbyt dobrym świetle, ale Giulini postanowił zaufać mu jak nikomu innemu wcześniej. Dał spore możliwości w kwestii wzmocnień, bo przyszły takie nazwiska jak Godin, Rog, Ounas czy na stałe Giovanni Simeone. W nowym trenerze widział postać, która ma przeprowadzić długofalowe wznoszenie drużyny na wyższy poziom. Najpierw jednak trzeba zażegnać kryzys pozostawiony po Maranie i Zendze, a były zawodnik Giallorossich specjalistą od gaszenia pożarów nie jest. Już po 6 kolejkach można było stwierdzić, że nie pójdzie tak gładko, jak Giuliniemu mogło się wydawać. 7 punktów nie wyglądało tragicznie, jednak gra drużyny mogła sprawiać zawroty głowy, ponieważ wraz ze zdobytymi 12 bramkami, stracili również aż 15. O zrównoważeniu nie było mowy, więc nowy szkoleniowiec musiał zmienić swoje założenia.

Do meczu z Juventusem w 8 serii gier Di Francesco zastosował aż 6 różnych wyjściowych formacji, co świadczyło o dość desperackim szukaniu odpowiedniego wariantu gry. Z czasem postanowił pozostać przy 4-2-3-1 i choć w pewnym stopniu ustabilizowało to liczbę bilansu bramkowego, tak o poprawie wyników nie było mowy.

POTENCJAŁ KADROWY

Obecnie okupowane miejsce przez Cagliari nie jest miarodajne do możliwości, jakie ma trener na Sardynii. Niejeden szkoleniowiec chciałby mieć taką drużynę, jaką obecnie posiada Di Francesco, a mimo to Eusebio nie potrafi wyciągnąć potencjału z aktualnej kadry. Zarząd daje mu dość dużo swobody na rynku transferowym, ale tam także niezbyt dobrze się porusza. Kilku zawodników już teraz zastałoby zatrudnionych przez większe kluby, jednak ich dyspozycja i potencjał kompletnie nie przekłada się na wyniki Rossoblu.

Zaczynając od Cragno, kończąc na Simeone mamy wielu piłkarzy z predyspozycjami do gry w większym klubie, w tym paru, za których Sardyńczycy w przyszłym czasie dostaną zapewne niemałe pieniądze. Począwszy od wyżej wspomnianego Alessio Cragno, 26-letniego podstawowego bramkarza, można mówić o jednym z lepszych golkiperów na półwyspie Apenińskim. Chociaż Cagliari ma już stracone aż 39 bramek, to gdyby nie Włoch bilans wyglądałby o wiele gorzej. Nieuniknione, że niezależnie od pozycji, jaką zajmą na koniec sezonu, bramkarz odejdzie do lepszej drużyny, ponieważ obecny klub robi się już za mały na jego umiejętności.

Przechodząc do linii defensywy warto zacząć od Sebastiana Walukiewicza. Polak rzecz jasna nie jest w na tyle dobrej dyspozycji, aby wpływać na formę zespołu, ale w porównaniu do innych młodych obrońców Serie A mowa tu o ogromnym talencie. Ostatnie tygodnie nie należały do najlepszych w wykonaniu byłego zawodnika Pogoni Szczecin, jednak nawet kiedy miał swój najlepszy okres w karierze (pierwsza część sezonu), to nie przekładało się to znacząco na wyniki zespołu. Diego Godin to być może największe nazwisko w całej drużynie, ale w tym przypadku niezbyt widać to na boisku. Już w Interze pokazał, że najlepsze lata ma za sobą, ale kiedy taka postać przychodzi do takiej drużyny, to oczekuje się, że mocno na nią wpłynie oraz że będzie mądrze wykorzystywany. Gabriele Zappa nie rozgrywa fenomenalnego sezonu, lecz potencjał jest w nim duży. Jak na swój wiek (21 lat) nieźle wpasował się do ligi po przejściu z Pescary i za jakiś czas być może zrobi skok w górę.

Linia pomocy jest prawdopodobnie najlepszą formacją w całej drużynie. Joao Pedro mając już na koncie 11 bramek i 2 asysty kolejny sezon jest najważniejszą postacią zespołu oraz jednym z ciekawszych piłkarzy ligi. Kroku do przodu już raczej nie zrobi, ale z dolnej części tabeli Serie A jest bez wątpienia jednym z 5 najlepszych zawodników z pola. Formę Nahitana Nandeza można określić mocno sinusoidalną, ale mowa tu o piłkarzu, który przeszedł za aż 18 milionów euro z Boca Juniors. Czasami miewa świetne występy i przy równej dyspozycji można mówić o naprawdę dobrym zawodniku. Gra Marko Roga jest lekkim rozczarowaniem, ale nieraz również potrafi wejść na poziom, którym zapracował sobie na występy w Napoli.

Giovanni Simeone parktycznie co sezon jest gwarancją 10 bramek. W Genoi, Fiorentinie, jak i w zeszłych rozgrywkach w Cagliari przekroczył tę granicę. Obecnie także jest na całkiem nie najgorszej drodze, ponieważ na półmetku kampanii ma 5 trafień. Nie robi to zbyt dużego wrażenia, ale jeśli doprowadzi się go do odpowiedniej dyspozycji, to będzie bardzo istotną częścią zespołu. Leonardo Pavoletti to już przeszłość, choć czasami także potrafi zagrać całkiem nie najgorszy mecz, Pozostaje jeszcze Riccardo Sottil, czyli kolejny młody zawodnik w drużynie (21 lat), który na swój sposób wyróżnia się na tle ligi.

Jakby tego mało, są jeszcze wzmocnienia z zimowego mercato, ale na ich ocenę wolałem się wstrzymać. Jednak kiedy przychodzi Radja Nainggolan oraz Daniele Rugani i Alfred Duncan, czy nawet dość wypalony Kwadwo Asamoah, to poprzeczka jest zawieszana wysoko, i oczekuje się, że odmienią formę drużyny. Bo jeśli kolejni klasowi zawodnicy pozytywnie nie wpłyną na dyspozycje zespołu, to jak powiedział kiedyś Sinisa Mihajlović na temat Milanu – „Potrzebny będzie egzorcysta”.

SPORE ZAUFANIE

Rolando Maran w zeszłym sezonie został zwolniony po serii 12 w lidze spotkań bez wygranej. Ile trwa obecna passa Rossoblu bez zdobycia 3 punktów? 15 meczów. Większość trenerów w znacznej części klubów po takim okresie zostałoby wyrzuconych bez wahania. Zarząd jednak postanowił okazać cierpliwość i dać mu duży kredyt zaufania. Jasno potwierdzili swoje wsparcie wobec menadżera 24 stycznia, ogłaszając przedłużenie kontraktu do 2023 roku. Spora część ludzi pracujących w klubie wierzy w jego możliwości i twierdzi, że trzeba po prostu dać mu więcej czasu. Pytanie tylko ile? Aktualnie Cagliari znajduje się na 18 pozycji w strefie spadkowej. Przyszłe tygodnie będą kluczowe w tej kwestii, ponieważ w następnych 4 kolejkach zmierzą się z kolejno; Torino, Crotone, Bologną i Sampdoria. Rywalami, z którymi są w stanie wywalczyć bardzo potrzebne w tej chwili punkty.

W obecnym sezonie głównym celem pozostaje już tylko i wyłącznie walka o utrzymanie oraz zbudowanie podstaw pod lepszy styl gry. Powoli można zacząć dostrzegać, że są robione ku tej drugiej kwestii kroki, ponieważ ostatnie spotkania z Sassuolo, Lazio oraz Atalantą były naprawdę obiecujące. Wiadomo, że za styl w piłce nożnej nikt punktów nie przyznaje, ale powoli można się spodziewać, że wyniki Rossoblu pozytywnie się zmienią. Najpierw trzeba jednak też sprawić, aby kluczowi piłkarze mieli duży wpływ na grę drużyny, a z tym na Sardynii bywa duży problem.

Giulini przedłużając kontrakt z Di Francesco, zagrał Va Banque. Albo się opłaci i wyniknie z tego ciekawszy projekt, albo co najgorsze – spadną do Serie B. Jest to najstraszniejszy z możliwych scenariuszy, ale obecny kryzys Cagliari trzeba brać na poważnie. Bo choć mają wielu świetnych piłkarzy, tak wizja zatonięcia należy do, jak najbardziej możliwych.

MATEUSZ PEREK

Do czterech razy sztuka – trudny związek Davide Ballardiniego z Genoą

Każdy z nas chciałby znać człowieka, który potrafiłby naprawiać nasze błędy. Poprawi złą ocenę w szkole, rozwiąże problem w pracy, doradzi. Dokładnie takim człowiekiem dla prezydenta Genoi – Enrico Preziosiego jest w ostatnich latach Davide Ballardini, który notorycznie, raz na kilka lat ratuje Genoę przed spadkiem z Serie A. Oto osobliwa historia najlepszego strażaka w świecie Calcio.

Davide Ballardini rozpoczął swoją karierę trenerską jak większość byłych piłkarzy, czyli od pracy z młodzieżą. Najpierw pracował w Bolonii, później chociażby w Milanie, czy Parmie. Jego wzorem był Arrigo Sacchi, z którym spotkał się, gdy grał w młodzieżówce Ceseny. Ten sam Sacchi kilkanaście lat później polecał go Silvio Berlusconiemu, który uporczywie szukał następcy Carlo Ancelottiego.

Wróćmy jednak do początków jego pracy trenerskiej. Po zebraniu doświadczenia z dużo młodszymi rocznikami, postanowił spróbować samodzielnej pracy z profesjonalnym zespołem. Padło na grające w Serie C Sambenedettese. Zrobił dobre pierwsze wrażenie, o mały włos nie awansował do wyższej dywizji. Zatrzymało go dopiero Napoli, z którym w przyszłości toczył boję w Serie A.

Na karuzeli trenerskiej jest już od ponad 16 lat. Ma za sobą pracę w Lazio, Palermo, Cagliari czy Bologni. Nic nie przebije jednak pracy, którą wykonał i wciąż wykonuje dla Genoi. Trzy razy ratował klub od spadku, po czym trzy razy mu podziękowano. W tym sezonie po raz kolejny schował dumę do kieszeni, aby ratować klub już po raz czwarty. Ten związek wygląda jak dramat w czterech aktach, ale ma w sobie coś romantycznego.

AKT I: LISTOPAD 2010 – CZERWIEC 2011

„Tak, zostałem zwolniony z Genoi, ale szczerze mówiąc kompletnie się tego nie spodziewałem. W każdym bądź razie, jest mi po prostu przykro, że doszło do tego w takich okolicznościach” – Gian Piero Gasperini

W listopadzie 2010 roku Ballardini trafił do Genoi po raz pierwszy. Zastąpił Gian Piero Gasperiniego, który został zwolniony po porażce 1:0 z Palermo. Co ciekawe, w spotkaniu tym wystąpił Ivan Jurić, czyli późniejszy trener Genoi oraz… Richmond Boakye, który niedawno został nowym piłkarzem Górnika Zabrze. W każdym bądź razie ich obecność na boisku nie pomogła Gasperiniemu w utrzymaniu posady. Gdy ogłoszono jego zwolnienie, Genoa zajmowała 14 miejsce w tabeli, co nie było zadowalającym wynikiem dla Enrico Preziosiego, który pompował w klub coraz więcej pieniędzy.

Ballardini zapewnił drużynie spokojny byt w środku stawki. Przez większość sezonu Genoa balansowała między 8, a 12 miejscem w tabeli. Ostatecznie zakończyła rozgrywki na 10 miejscu. Preziosi pożegnał się jednak z Ballardinim po zakończeniu sezonu. Życie nie znosi jednak pustki, Ballardini dość szybko znalazł pracę w Cagliari. Na Sardynii spędził niecały rok, po czym ponownie odebrał telefon od Enrico Preziosiego…

AKT II: STYCZEŃ – CZERWIEC 2013

W sezonie 2012/13 Genoa miała aż 3 szkoleniowców. Zaczęło się od Luigiego De Canio, który poprowadził Rossoblu w zaledwie 9 spotkaniach. 2 zwycięstwa, 3 remisy i 4 porażki. Średnia punktów na mecz – dokładnie jeden. Genoa znajdowała się w okolicach strefy spadkowej, a w takich sytuacjach Preziosi jest bezlitosny. De Canio wyleciał z hukiem, ale jego zwolnienie po czasie okazało się bardzo nieprzemyślaną decyzją.

W jego miejsce przybył Luigi Delneri, który szukał nowego pracodawcy od momentu rozstania z Juventusem. Miał zaprowadzić porządek, a tylko narobił bałaganu. Pod jego wodzą Genoa po raz pierwszy od kilku lat znalazła się w strefie spadkowej. Co gorsza, sytuacja ta powtarzała się co kilka kolejek. Gdy tylko wynurzyli głowę nad strefę spadkową, znowu zachłysnęli się wodą i tonęli. Koło ratunkowe rzucił im dopiero Ballardini. To był już jego trzeci epizod w tym klubie, zdecydowanie najtrudniejszy. Cel był jeden – utrzymanie za wszelką cenę. Misja została wykonana, Gryfony zajęły 17 miejsce w tabeli. Sezon się jednak skończył, a Ballardiniemu po raz kolejny podziękowano.

AKT III: LISTOPAD 2017 – PAŹDZIERNIK 2018

Gdy przychodził do klubu po raz trzeci, w tle powinna lecieć główny motyw z filmu „Dobry, zły i brzydki”. Do szatni wszedł bowiem z drzwiami, w ciemnych okularach z charakterystycznym dla siebie wyrazem twarzy. Scena rodem z westernu, szczególnie, że w drużynie miał prawdziwego rewolwerowca.

Chodzi oczywiście o Krzysztofa Piątka, który w mgnieniu oka stał się rewelacją Serie A. Wraz z Christianem Kouame stworzyli jeden z najgroźniejszych duetów w Serie A, jednocześnie opierając się na bardzo prostych schematach. Kouame dostawał długą piłkę, starał się ją opanować i przytrzymać do momentu, gdy zobaczy na horyzoncie Krzysztofa Piątka. Gdy Polak dostawał piłkę w polu karnym, zazwyczaj zamieniał ją na bramkę. W ten sposób Genoa doszusowała do 11 miejsca w tabeli Serie A, tracąc tylko 4 punkty do podium. Sytuacja była więc nadzwyczaj stabilna, szczególnie, że Gryfony miały jeszcze do rozegrania zaległy mecz z Milanem. Jednym słowem, nie był to najlepszy moment na zwolnienie. Enrico Preziosi miał jednak na ten temat zupełnie inne zdanie. Ballardini znowu wyleciał z klubu, a w jego miejsce pojawił się Ivan Jurić. To był cios poniżej pasa, ale nie na tyle mocny, aby Ballardini zapomniał o Genoi.

AKT IV: HISTORIA TRWA

21 grudnia 2020 roku media podają informację o zwolnieniu Rolando Marana. Pod jego wodzą Genoa rozegrała 13 meczów w Serie A. Efekt? Zaledwie jedno zwycięstwo (w pierwszej kolejce z Crotone) i najgorsza od lat średnia 0,54 punktu na mecz. Wydawało się, że Gryfony już na dobre zadomowiły się w strefie spadkowej, ale wtedy pojawił się on, cały na biało.

W tak trudnej sytuacji zatrudniony mógł zostać tylko jeden szkoleniowiec – specjalista od spraw beznadziejnych, Davide Ballardini. Szybko zmienił ustawienie drużyny, stanowczo trzymając się gry trójką z tyłu. Z przeciętnego pomocnika – Ivana Radovanovicia zrobił solidnego defensora, a na dodatek odkurzył Mattię Destro, który rozgrywa zdecydowanie najlepszy sezon w karierze. W zaledwie 8 kolejek Genoa przeszła drogę z 19 do 12 miejsca tabeli. Na ten moment ma 10 punktów przewagi nad strefą spadkową, przy czym traci zaledwie 3 oczka do 10 miejsca w tabeli. Według statystyk jest 6 najlepiej punktującą drużyną Serie A w 2021 roku, razem z Juventusem ma również najszczelniejszą defensywę w lidze. Klasa.

Kariera Ballardiniego to niekończąca się przeplatanka pracy dla Cagliari, Palermo oraz Genoi. Nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej niż przez rok, żadnego zespołu nie prowadził przez 40 spotkań z rzędu. Raz doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, gdy właściciel Palermo – Maurizio Zamparini zwolnił go tylko po to, aby za cztery miesiące ponownie go zatrudnić. Pomimo tych wszystkich dziwnych historii i zwolnień, w większości przypadków się sprawdzał i gasił rozpalone przez poprzedników pożary. Ballardini jest więc jak dobry, polski robotnik. Podejmie się każdej roboty, zrobi ją w miarę solidnie, ale co najważniejsze – szybko i skutecznie.

MACIEK SZEŁĘGA

Przyjechał do Włoch jako kierowca, a dziś podbija Serie A


Znane są historie piłkarzy, którzy mieli trudne dzieciństwo, którym futbol uratował im życie, ale czy znacie historię Juniora Messiasa, który dopiero w wieku 23 lat otrzymał szansę gry w klubie? Jeśli nie to zapraszam do zapoznania się z piłkarską drogą Brazylijczyka, który przez przypadek został profesjonalnym zawodnikiem.

POCZĄTKI


Junior urodził się w Brazylijskim mieście Belo Horizonte. Dorastał w wiosce Sao Candido. Już jako dziecko traktował futbol jako priorytet i największe marzenie. Spełniło się jego pragnienie, trenował w młodzieżowych grupach Cruzeiro, ale trenerzy nie poznali się na jego talencie. Szybko marzenia zostały porzucone i przestał przyjeżdżać na treningi. Po ukończeniu szkoły miał problem ze znalezieniem pracy. Rękę do niego wyciągnął brat, który kilka lat wcześniej wyjechał do Włoch w pogoni za chlebem, aby w przyszłości otworzyć wymarzoną restaurację. Messias w wieku 20 lat przeniósł się na stałe do Włoch.

WYJAZD I PRACA


Życie na Półwyspie Apenińskim nie było kolorowe na dzień dobry. Wraz z bratem zamieszkał w Barriere di Milano, dzielnicy Turynu, która nie należała do najbezpieczniejszych. Przez cztery lata pracował jako kierowca busa z urządzeniami AGD. Pensja nie była wystarczająca, ledwo wiązał koniec z końcem. W wolnych chwilach grał w turniejach organizowanych przez UISP (włoski sport dla uchodźców) w Turynie. W 2015 roku został zauważony przez trenera Ezio Rossiego, który prowadził w tamtym czasie Casale i był wolontariuszem w jednej drużynie występującej w tych rozgrywkach. Junior przyjął zaproszenie na wspólne treningi i tak podpisał kontrakt z amatorską drużyną. Wystarczyło kilka miesięcy, żeby oczarować wszystkich. Messias wraz z drużyną awansował do Serie D. W 32 spotkaniach zdobył 21 bramek. Został królem strzelców amatorskich rozgrywek i najlepszym piłkarzem. Po zawodnika zgłosiła się drużyna Chieri Calcio, która występowała w Serie D i zaoferowała zawodowy kontrakt Brazylijczykowi. Piłkarz bez zastanowienia przyjął propozycję i porzucił pracę kierowcy za nędzną wypłatę.
„Nie zastanawiałem się długo. Pensja kierowcy nie wystarczała na utrzymanie”

PIERWSZE PIŁKARSKIE KROKI


Z nową drużyną w sezonie 2016/17 zdobył Puchar Serie D, a w lidze do ostatniej kolejki walczył o czołowe miejsce w Grupie A. Latem 2017 roku z Juniorem skontaktowała się drużyna Pro Vercelli, która była gotowa zaoferować kontrakt i grę w Serie B. Plany spełzły na niczym, klub nie mógł zgłosić Messiasa do rozgrywek, ponieważ nie posiadał paszportu wspólnotowego. Przez pół roku pozostawał bez klubu. Trenował przez ten okres z drużyną Gozzano, która zimą zgłosiła Brazylijczyka do rozgrywek Serie D. W sezonie 2017/18 pomógł klubowi uzyskać historyczny awans ligę wyżej. Junior był wyróżniającym się piłkarzem nawet w Serie C. Z drużyną utrzymał się na trzecim szczeblu ligowym w Italii. Dobre występy pozwoliły zwrócić na siebie uwagę lepszych zespołów. W styczniu 2019 roku podpisał kontrakt z Crotone, ale do końca sezonu ubierał koszulkę Gozzano.

CROTONE


W wieku 28 lat Messias zadebiutował w Serie B. Swoją pierwszą bramkę dla Crotone zdobył 29 grudnia 2019 roku przeciwko Trapani. W oczach kibiców pitagorcich zyskał, kiedy strzelił zwycięską bramkę w derbach przeciwko Cosenzie. Sezon 19/20 zakończył z 6 bramkami i 6 asystami, pomagając drużynie uzyskać awans do Serie A, kończąc sezon na 2 miejscu. 20 września 2020 roku zadebiutował w Serie A przeciwko Genoi. 25 października strzelił swoją bramkę w najwyższej klasie rozgrywkowej w Italii w przegranym spotkaniu z Cagliari 4:2. Grudzień był niesamowitym miesiącem dla piłkarza. Zapisał się w historii jako pierwszy piłkarz, który ustrzelił dublet w dwóch kolejnych spotkaniach na wyjeździe przeciwko Spezii (4:2) i u siebie Parmie (2:1). Crotone do ostatnich kolejek będzie drżało o awans, ich gra nie wygląda najlepiej, a pozycji w tabeli prezentuje się jeszcze gorzej. W razie Junior Messias będzie łakomym kąskiem drużyn ze środka tabeli.

STYL GRY


Brazylijczyk jest ofensywnym piłkarzem ze świetnie ułożoną lewą nogą. Uwielbia grać za plecami napastnika, a ostatnio coraz częściej Giovanni Stroppa ustawia go w linii pomocy. Junior obdarzony jest typowo brazylijskim dryblingiem, co czyni go, najczęściej dryblującym piłkarzem w Serie A. Messias należy też do jednych z najszybszych piłkarzy w całej lidze. Potrafi bez zastanowienia huknąć z dystansu i posłać świetną piłkę prostopadłą. Takich piłkarzy ogląda się z czystą przyjemnością.


Junior Messias jest bardzo pobożnym człowiekiem. Po każdej bramce podnosi ręce do nieba, aby podziękować Bogu. Droga, którą przeszedł, żeby wejść do elity, nie była usłana różami. Sam twierdzi, że to jest cud. Jeszcze nie tak dawno był kierowcą busa, który ledwo wiązał koniec z końcem, a dziś jest piłkarzem Serie A, który zyskał grono sympatyków swoim niekonwencjonalnym brazylijskim stylem gry.

KACPER KARPOWICZ

Krystian, jeszcze nie wszystko stracone! Piłkarze, którzy przeszli potworne kontuzje kolan.

Krystian Bielik w czasie ligowego spotkaniu Derby – Bristol City został zniesiony na noszach. W październiku wrócił do gry prawie po rocznej przerwie spowodowanej zerwanym więzadłami w kolanie. Mamy luty, a Polak znów doznaje tej samej kontuzji w tej samej nodze. Rozbrat z piłką będzie trwał 8-10 miesięcy, czyli zbliżające się Euro obejrzy co najwyżej z domowej kanapy.

Czytaj dalej „Krystian, jeszcze nie wszystko stracone! Piłkarze, którzy przeszli potworne kontuzje kolan.”

PODSUMOWANIE ZIMOWEGO OKIENKA SERIE A

Wczoraj zakończyło się styczniowe okno transferowe na półwyspie Apenińskim. Ponad 170 transakcji za łączną kwotę około 140 milionów euro sprawia, że z pięciu czołowych lig to właśnie we Włoszech doszło do największego ruchu na rynku. Sensacyjnych i opiewających na wielkie kwoty transferów nie było, ale kilka klubów dokonało bardzo ciekawych wzmocnień.

RADJA NAINGGOLAN – CAGLIARI

Przygodę „Ninjy” w Mediolanie zdecydowanie można uznać za nieudaną. Pierwszy sezon w barwach Nerazzurich pod wodzą Spallettiego miał całkiem niezły, jednak wraz z przyjściem Antonio Conte w 2019 roku jego rola w drużynie mocno spadła. W międzyczasie żona zawodnika zachorowała na białaczkę i poleciała do kliniki na Sardynie w celach leczenia. Belg chcąc być bliżej schorowanej kobiety, dogadał z Cagliari wypożyczenie do końca sezonu. Obecnie było podobnie – ze względu na słabą pozycje w klubie i rozegranie zaledwie 45 minut w Serie A, Belg postanowił przejść na pół roku do Rossoblu.

Ogólnie jest to już trzecia przygoda Radjy w Cagliari. Pierwsza miała miejsce w latach 2009 – 2014, kiedy to debiutował w najwyższej klasie rozgrywkowej we Włoszech. Na Sardynii pokazywał się na tyle z dobrej strony, że sięgnęła po niego AS Roma, w której rozgrywał swoje najlepsze lata w karierze. W 2018 roku Inter zdecydował się na wymianę Zaniolo – Nainggolan, co z perspektywy czasu można uznać za sporą wpadkę Nerazzurich.

Powrót do barw Rossoblu był aktualnie najlepszym z możliwych wyborów Belga. Na Sardynii czuję się wyśmienicie, a drużyna z nim w składzie wygląda zdecydowanie lepiej. Do transakcji blisko było już w lecie, ale ostatecznie doszło do niej w zimę. Włodarze oraz kibice Cagliari mogą czuć lekki rozgoryczenie, że nie udało się ściągnąć piłkarza przed sezonem, ponieważ obecnie przychodzi jedynie z misją wyciągnięcia zespołu z kryzysu. Mimo to nikt na przybycie Ninjy narzekać nie będzie.

STEPHAN EL SHAARAWY – AS ROMA

Osobiście jeden z moich faworytów do tytułu „Transfer okienka”. Włoch Egipskiego pochodzenia po wyjeździe w sprawach finansowych do Chin, wraca do Rzymu, aby ponownie ubrać barwy Giallorossich. Na początku swojej przygody w Milanie był uznawany za jeden z największych talentów na świecie, lecz w jak wielu przypadkach, jego kariera nie potoczyła się tak, jak mu wróżono. W Romie w pewnym stopniu odbudował się, zostając jednym z lepszych skrzydłowych ligi. Na to samo liczą dzisiaj, bo jakby nie patrzeć ma dopiero 28 lat.

Sięgnięcie po Stephana przez Rome jest jasnym sygnałem, że zamierzają mocno walczyć o miejsce w czołowej czwórce ligi. Jest to ich jedyne wzmocnienie w tym okienku, lecz bardzo solidne. Były już piłkarz SH Shenhua co sezon był gwarancją ponadprzeciętnych liczb i nieuniknione, że do końca rozgrywek również kilka razy dopisze swoje nazwisko przy trafieniach. Jednak przede wszystkim ma za zadanie wprowadzić sporo świeżości oraz wznieść na jeszcze wyższy poziom ofensywę Romy, która w niektórych spotkaniach niespodziewanie zawodzi.

O podobnej dyspozycji co niegdyś, bo mimo wszystko od 2 lat nie grał na wysokim poziomie, jednak pewne jest, że w Rzymie poczynili bardzo przemyślany ruch. Nie zapłacili kompletnie nic, a zyskali solidnego skrzydłowego znanego już wszystkim kibicom.

MEITE, TOMORI I MANDZUKIĆ – AC MILAN

Rossoneri ze wszystkich drużyn przeprowadzili najwięcej głośnych transferów, jednak żaden nie jest „do pierwszego składu”. Cała trójka piłkarzy została ściągnięta bardziej w celu uzupełnieniem kadry w kontekście reszty sezonu. W zasadzie jedynie Mandzukić podpisał kontrakt, na mocy którego został pełnoprawnym piłkarzem aktualnego lidera Serie A, ale jest to prawdopodobnie jedynie opcja do czasu znalezienia nowego napastnika. Pozostała dwójka jak na razie jest jedynie wypożyczona, lecz nieuniknione, że po dobrych występach zostaną ściągnięci na stałe.

Wszystkie transfery można uznać za bardzo przemyślane. Meite w bardzo słabym Torino dość mocno się wyróżniał i wydaje się, że jest solidnym uzupełnieniem środka pola. Tomori uchodzi za jednego z lepszych środkowych obrońców młodego pokolenia, więc nawet w Mediolanie może się wyróżniać. Ogólnie rzecz biorąc, choć obaj są jak na razie tylko na wypożyczeniu, to w wypadku niezłej formy są bardzo istotnymi transferami w kwestii przyszłość. Ponieważ jak podają niektóre źródła – Milan ma opcje definitywnego zakupu.

Mandzukić, który ma za sobą 4-letnią przygodę w barwach Juventusu został sprowadzony jako zmiennik dla Zlatana Ibrahimovicia. Fenomenalny Szwed, który przeżywa aktualnie drugą młodość, mimo wszystko nie jest w stanie co mecz wytrzymywać pełnych 90 minut i naturalnie potrzebuje kogoś do rotacji. Chorwat profilem jest dość zbliżonym piłkarzem do Ibry, więc Pioli po przeprowadzeniu zmiany nie będzie musiał jakoś znacząco zmieniać założeń taktycznych. Szczerze współczuję obrońcom, którzy w jednym meczu będą musieli grać najpierw na Zlatana, a potem na Mario.

JOAKIM MAEHLE I PAPU GOMEZ ORAZ AMAD DIALLO – ATALANTA

Po nieudanej przygodzie Johana Mojicy w Bergamo, Gasperini postanowił ściągnąć kolejnego zawodnika na wahadło. Tym razem padło na 23-letniego Joakima Maehle z belgijskiego Genku. W byłym klubie często grywał na pozycji lewego wahadłowego, więc w systemie La Dei powinien się odnaleźć. Dodatkowo bardzo dobrze spisuje się jako boczny obrońca po obu stronach, dzięki czemu Gian Piero będzie mógł wykorzystywać go w różnych wariantach. Oczekiwania wobec piłkarza są dość spore, ponieważ Atalanta zapłaciła za niego około 11 milinów euro, co jak na drużynę z Bergamo jest sporą kwotą.

O rewelacji zeszłego sezonu Serie A w tym okienku było jednak głośno z innego powodu. Klub ze względu na konflikt z trenerem opuścił jeden z lepszych piłkarzy w historii drużyny. Argentyńczyk Alejandro Gomez przeniósł się za zaledwie 5,5 miliona do hiszpańskiej Sevilli. Zespół z Lombardii na pewno mocno odczuję odejście takiego piłkarza, ponieważ był on centralną postacią projektu, ale już nie raz pokazali, że potrafią sobie poradzić również bez niego. Mimo to odejście Papu jest bez wątpienia największą stratą w tym okienku ligi Włoskiej.

Jednak jak na Gomezie zarobili zdecydowanie mniej, niż jest on wart, to no Amadzie Diallo zbili całkiem niezły interes. La Dea jest znana ze skutecznego prowadzenia negocjacji i nie inaczej było w tym wypadku. Iworyjczyk rozegrał zaledwie 5 spotkań w seniorskiej piłce (4 w lidze, 1 w Lidze Mistrzów), a mimo to Manchester United zapłacił za napastnika aż 21 milinów euro. Według wielu osób jest on wart tej ceny, ale w tym momencie trzeba sobie przyznać, że Atalanta zarobiła świetne pieniądze, jak na 18-letniego zawodnika.

NICOLO ROVELLA I KEVIN STROOTMAN – JUVENTUS ORAZ GENOA

Bianconeri przeprowadzili w tym okienku zaledwie jeden transfer, ale bardzo solidny. Wychowanek Genoi uchodzi za jednego z najlepszych nastolatków na półwyspie Apenińskim i starało się o niego o wiele więcej drużyn niż tylko Stara Dama. Dotychczas rozegrał zaledwie 11 spotkań w Serie A, ale udowodnił w nich swoją wartość. Ostatecznie to właśnie Juventusowi udało się wygrać wyścig, oferując Rossoblu w zamian Elie Petrelliego i Manolo Portanove. Dodatkowo na umowie znalazł się zapis, który wypożycza Rovelle do końca sezonu z powrotem do drużyny z Ligurii.

Interes był bardzo na rękę Genoi, gdyż 9-krotny mistrz Włoch jest obecnie w obliczu walki o utrzymanie. Nie były to jednak jedyne wzmocnienie Rossblu w zimowym mercato, ponieważ przede wszystkim wypożyczyli Kevin Strootmana z Olympique Marsyllia. Holender jest dobrze znany kibicom pamiętających go z czasów gry w AS Romie, w której nie licząc częstych kontuzji – miewał całkiem niezłe momenty. Na to samo mają nadzieje dzisiaj tifosi Genoi, bo jak taki piłkarz przychodzi do takiego klubu, to wszyscy mają nadzieje, że z miejsca stanie się centralną postacią drużyny.

POZOSTAŁE TRANSFERY

Oprócz wyżej wymienionych transakcji doszło rzecz jasna także do innych ciekawych wzmocnień. Alfred Duncan po kiepskiej przygodzie w Fiorentinie został wypożyczony do Cagliari, w celu odbudowania solidnej formy z czasów Sassuolo. Na Sardynie do końca sezonu przybył także Daniele Rugani z Juventusu, który nie poradził sobie w Rennes. Natomiast do drużyny z Florencji przyszedł 48-krotny reprezentant Rosji ze Spartaku Moskwa, Aleksandr Kokorin, który ma naprawić skuteczność ekipy Prandelliego. W celach defensywnych były szkoleniowiec reprezentacji Azzurich sięgnął po Kevin Malcuit z Napoli. Hellas Verona zasilił w formie wypożyczenia Stefano Sturaro oraz Kevin Lasagna z Udinese, na którego miejsce do Udine przybył Fernando Llorente. Do zespołu Bianconerich na stałe przeszedł także Gerard Deulofeu. Benevento wzmocniło się, wypożyczając Gaicha z CSKA Moskwa, oraz Depaoliego z Sampdorii. Skoro jesteśmy przy beniaminku, to warto wspomnieć o Crotone, które w celu walki o utrzymanie dogadało wypożyczenie Di Carminego z Hellasu i Adama Ounasa z Napoli.

Bologna ściągnęła po czterech zawodników, z czego jednego Polaka. Oprócz Adama Soumaoro, Paolo Farago i Valentina Antonov z CSKA Sofia, do klubu z regionu Emillia-Romania przybył 16-letni Kacper Urbański, który jest wychowankiem Lechii Gdańsk. Jeśli mowa o talentach, to trzeba wspomnieć o Dennisie Manie, który będąc rewelacją ligi, rumuńskiej przeszedł do Parmy za 13 milionów euro. Dodatkowo Gialloblu zasilił na zasadzie wypożyczenia Mattia Bani z Genoi oraz Zirkzee z Bayernu Monachium. Lazio mimo dość wąskiej kadry sięgnął jedynie po Matteo Mussacchcio z Milanu, a drugi Rzymski klub – Roma, wraz z El Shaarawym powitała Bryana Reynoldsa z FC Dallas. Do Torino trafił znany z zeszłego sezonu w barwach Genoi Antonio Sanabria, który ma być partnerem w ataku Andrei Belottiego, jak i do końca przyszłego sezonu Rolando Mandragora z Juve. Wracając na sam koniec do Ligurii – Spezia wypożyczyła Riccardo Saponare z Fiorentiny, a Sampdoria Ernesto Torregrosse z Bresci.

Tak jak uprzedzałem na początku, wielkich transferów nie było, jednak nie można stwierdzić, że w minionym okienku zbyt wiele się nie działo. Sporo drużyn poczyniło ciekawe transfery, które będą istotne w kontekście reszty sezonu.

MATEUSZ PEREK

Ostatni bastion Rzymu – historia Lorenzo Pellegriniego

Derby della Capitale. Historia ponad 150 pojedynków napisana piórem Francesco Tottiego, Dino Da Costy, ale również Luisa Alberto, Ciro Immobile, czy Edina Džeko. Mecz owiany specyficzną aurą, którego atmosfery nie zepsuł nawet brak kibiców na trybunach. W zeszłotygodniowym starciu również nie zabrakło emocji, choć spotkanie to było bardzo jednostronne. Co, jeżeli jednak powiem, że walkę o Rzym stoczył w piątkowy wieczór tylko jeden Rzymianin?

„Muzyka jest najważniejszą rzeczą w moim życiu, więc pisząc ten utwór, musiałem jej oddać należyty szacunek. Kiedy Juve poprosiło mnie, żebym napisał nowy hymn klubu, pomyślałem, że to żart i nie ukrywam, że na początku czułem się zakłopotany. Tworzyłem go kilka miesięcy. Nie chciałem robić tej piosenki z marszu. Nie mogłem przecież nikogo zawieść”.

Od 2005 roku utwór „Juve, storia di un grande amore” jest oficjalnym hymnem Juventusu. Od tego czasu śpiewany jest przed każdym domowym meczem Starej Damy. Jego autorem jest Paolo Belli – piosenkarz, prezenter telewizyjny, a przede wszystkim wielki fan Bianconerich. Nie trudno się domyślić, że to do niego należy przytoczony cytat. 16 lat temu dostał on za zadanie skomponowanie hymnu Juve zupełnie od zera. Nie było to standardowe rozwiązanie, zazwyczaj hymnami drużyn piłkarskich zostają przecież piosenki powstałe dużo wcześniej. Dedykowany utwór osiągnął jednak wielki sukces. Być może dlatego, że płynie z niego proste przesłanie – kocham swój klub nad życie. Pod tą frazą dzisiejszy bohater podpisałby sę obiema rękami, choć jego serce już dawno pomalowano na żółto i czerwono, a nie na biało i czarno ja w przypadku Belliego. Poznajcie historię Lorenzo Pellegriniego.

„Doskonale pamiętam moment, kiedy dotarł do domu list, w którym napisano, że przyjęto mnie do akademii Romy. Przez dwa lub trzy dni nie robiłem nic, tylko patrzyłem na kopertę i nie mogłem w to uwierzyć. To było spełnienie moich marzeń.”

DZIECKO WIECZNEGO MIASTA


Lorenzo Pellegrini urodził się 19 czerwca 1996 roku, rzecz jasna w Rzymie. Patrząc na jego zdjęcia z młodości, można stwierdzić, że na świat przyszedł z charakterystyczną, ciemną grzywką, z piłką pod pachą i koszulką Romy. Każdą z tych rzeczy odziedziczył po ojcu – Toni o Pellegrinim, który co prawda nigdy nie przebił się do świata wielkie piłki, ale odnalazł swoje miejsce w niższych, półprofesjonalnych ligach. Nie tylko zaraził on potomka miłością do Calcio, ale pielęgnował ją mimo licznych przeciwności losu. Świadoma rodzina to podstawa. Fundament, na którym od najmłodszych lat można budować swoją własną, niepowtarzalną historię. To nie przypadek, że Leo Messi każdą ze swoich bramek dedykuje babci, która zaprowadziła niesfornego chłopca na pierwszy trening do jednej ze szkółek w Rosario. Mentalność Pellegriniego jest podobna, każdy kolejny występ dedykuje bowiem swojej rodzinie. Doskonale wie, że wychodząc na boisko w koszulce Romy, nie może nikogo zawieść. Dokładnie tak jak Belli, podczas tworzenia hymnu Juve.

Tak więc to ojciec zapoczątkował w małym, bystrym chłopcu pasję do sportu. W wieku pięciu lat zabrał go na pierwszy mecz Romy, został jego pierwszym trenerem i kupował mu… masę saszetek z naklejkami Panini, w których mały piłkarz szukał tylko jednej, z podobizną swojego Idola – Francesco Tottiego. Jego najważniejszą decyzją było jednak zejście na dalszy plan w odpowiednim momencie kariery chłopca. Wiedział, że podczas zabaw przed domem nie stanowi dla syna żadnej rywalizacji. Kilkunastoletni chłopiec przewyższał go umiejętnościami, bezczelnie kiwając i ćwicząc na nim wymyślne zwody. Wkrótce ten sam chłopiec wylądował w klubie swoich marzeń, a na twarzy Tonino Pellegriniego pojawił się wyrazisty uśmiech. Udało się – pomyślał, ocierając łzę subtelnie płynącą po policzku.

WRÓCIĆ SILNIEJSZYM


Lorenzo zawsze był niezwykle przebojowym nastolatkiem. Najwyższy ze wszystkich kolegów, wiecznie uśmiechnięty, zawsze najlepszy na boisku. Gdy na jego twarzy pojawiał się smutek, wszyscy wokoło wiedzieli, że dzieje się coś złego. Być może taka niepozorna reakcja otoczenia uratowała jego karierę.
Ośrodek treningowy AS Romy. Grupa juniorów wykonuje stały zestaw ćwiczeń. Po chwili trenerzy zauważają jednak, że od grupy znacząco odstaje jeden z zawodników. Co więcej, był to ten, którego cenili najbardziej – namaszczony przez samego Francesco Tottiego Lorenzo Pellegrini. Już na pierwszy rzut oka było widać, że coś jest nie tak. Chłopak od jakiegoś czasu miewał problemy z wydolnością, ale tym razem dosłownie słaniał się na nogach. To nie był normalny widok.
Młodemu zawodnikowi natychmiast przeprowadzono zestaw badań. Godziny spędzone w poczekalni szpitala dłużyły się jak nigdy wcześniej. W końcu nadszedł wyrok – arytmia. Jedno z powikłań po przebytej wcześniej Mononukleozie. Wkrótce okazało się jednak, że to, co miało pokrzyżować jego marzenia o wielkiej piłce, jedynie je spotęgowało. Chłopiec natychmias postanowił, że wróci na boisko tak szybko, jak to tylko możliwe. Postanowienia dotrzymał. Po kilku miesiącach wrócił do gry w Primaverze, a nawet zadebiutował w pierwszym zespole. Najważniejsze jednak, że po przebytej chorobie nie zostało ani śladu.

KATHARSIS NA MAPEI STADIUM


W ostatnich latach Sassuolo służy za prawdziwą trampolinę do poważnego futbolu. Od sezonu 2015/16 klub ten sprzedał aż 11 zawodników za ponad 10 milionów euro. Matteo Politano, Stefano Sensi, Merih Demiral, Francesco Acerbi. To tylko kilka przykładów piłkarzy wypromowanych przez Neroverdich. Od kilku dobrych lat Sassuolo puka także do drzwi z pozłacanym napisem „Europejskie puchary”. Raz zostały one dla nich otwarte. Było to w sezonie 16/17, kiedy trzon zespołu tworzyli piłkarze tacy jak wspomniany Acerbi, wierny klubowi Domenico Berardi, czy… właśnie Lorenzo Pellegrini. 30 minut spotkania w debiucie z Ceseną nie przekonało trenera Rudiego Garcii do jego osoby. Aby dalej się rozwijać, musiał więc zmienić otoczenie. Wybrał Sassuolo. Już po kilku miesiącach wiedział, że nie mógł trafić lepiej. W barwach Neroverdich rozegrał dwa udane sezony. W czarno-zielonej koszulce rozegrał 54 spotkania, w których strzelił 11 bramek i zanotował 8 asyst. Liczby z Primavery (57 spotkań, 13 bramek) przełożył na Serie A, a to nie lada wyczyn. Wkrótce ponownie upomniała się o niego Roma. Jego powrót do domu był wart 10 milionów euro.

KURIER Z GŁOWĄ W CHMURACH


Lorenzo Pellegrini to jeden z tych piłkarzy, który nie posiada jednej dominującej cechy. Jeżeli miałbym jednak wskazać jego największą zaletę, powiedziałbym, że jest to znakomicie rozwinięta wizja gry. Jego znak firmowy to skanowanie boiska z głową uniesioną w górze. Niby nic specjalnego, ale taka umiejętność jest dość rzadko spotykana w świecie futbolowych indywidualistów, patrzących jedynie pod własne nogi. Jego niekonwencjonalne podania przypominają fanom Romy o Miralemie Pjaniciu, zdolności przywódcze o Daniele De Rossim, a dobre wykończenie o Francesco Tottim (z zachowaniem odpowiednich proporcji). Najlepiej jego grę obrazują jednak statystyki. Lorenzo jest czwartym zawodnikiem ligi pod względem stworzonych sytuacji strzeleckich (9), ósmym pod względem średniej kluczowych podań (1,9 na spotkanie), jednocześnie zajmując dopiero 96 miejsce pod względem celnych podań na mecz (średnio 31,8 na spotkanie). Wynika to z faktu, że jego praca ma w tym sezonie nieco inną specyfikę. Lorenzo dużo biega bez piłki, skanuje boisko i szuka przestrzeni. W tym sezonie show zabiera mu pewien sympatyczny Ormianin, co nie zmienia faktu, że jest jednym z najbardziej oddanych żołnieży Paulo Fonseci.

OSTATNI MOHIK… RZYMIANIN


W przeddzień derbów Rzymu, na rozkładówce La Gazetty Dello Sport pojawił się artykuł pod tytułem „Derby planety – od Caicedo do Pellegriniego”. Dziennik zwrócił uwagę na fakt, że w derbach Rzymu mieli wystąpić zawodnicy z jedenastu różnych państw oraz zaledwie jeden Rzymianin – Lorenzo Pellegrini. Równowaga została zaburzona. Na koniec dnia liczy się jednak jakość, a nie ilość. Owej jakości w grze Pellegriniego też niestety zabrakło, a stolica została oblężona przez wojowników z Rumunii, Hiszpanii, Czarnogóry, czy Ekwadoru.

IL CAPITANO GIALLOROSSO


Pellegrini wyszedł na wczorajszy mecz Coppa Italia z opaską kapitańską. Spotkanie ze Spezią okazało się jednak prawdziwym blamażem Giallorossich. Szybko stracone dwie bramki, tragiczny Borja Mayoral i dwie czerwone kartki na początku dogrywki. Horror. Mimo wszystko Pellegrini zagrał dość przyzwoicie i zachował przytomność umysłu od początku do końca spotkania. Pewnie wykorzystał rzut karny, a tuż przed feralną dogrywką zwrócił uwagę na zbyt dużą ilość zmian przeprowadzonych przez Romę. Koniec końców nic nie zdziałał, ale jego zaangażowanie pokazało, że błękitna opaska z napisem ‚Capitano’ nie owija jego ramienia bez powodu. Znając jego podejście, po końcowym gwizdku było mu po prostu wstyd i mógł uronić łzę tak jak Tonino Pellegrini podczas jednego z jego pierwszych treningów w barwach Romy.

MACIEJ SZEŁĘGA

Coś więcej niż zwykły mecz – Juventus kontra Napoli.

Rywalizacja między Juventusem a Napoli trwa już od dziesięcioleci i nie zamyka się jedynie w sferze futbolu. Dla piłkarzy jest to okazja do udowodnienia swojej wartości, a dla kibicom zwycięstwo oznacza równość także pod względem społecznym. Żaden z zawodników, choć na moment nie odstawi nogi. Bitwa o dumę, honor i godność swojego miasta oraz regionu. „Każda wojna jest inna i każda wojna jest taka sama”, bo niezależnie od roku, sytuacji czy rozgrywek, ta rywalizacja zawsze rozchodzi się o to samo.

KORZENIE KONFLIKTU

Zjednoczenie Włoch zakończone w 1870 roku było jedynie symbolicznym połączeniem nacji na półwyspie Apenińskim. W rzeczywistości do konfliktów na tle społecznym, ekonomicznym, a nawet rasowym dochodziło nieprzerwanie. Południe Italii względem północy nie było praktycznie w ogóle wspierane ani finansowane przez państwo. Piemont, Liguria i Lombardia w porównaniu do Kampanii czy Sycylii były zdecydowanie lepiej rozwinięte i faworyzowane przez rząd. Główne fabryki, milionowe inwestycje oraz najważniejsze siedziby włoskich organizacji miały miejsce właśnie na północy kraju, a południe było nastawione praktycznie wyłącznie na rolnictwo.

Co oczywiste – miało to swoje przełożenie również na calcio. Dopiero 28 lat od pierwszego sezonu Mistrzostw Włoch, w 1926 roku drużyny z „dolnych” regionów Italii za sprawą faszystowskiego reżimu dostały zgodę na rywalizacje o Scudetto. Od tego momentu konfilkty między dwoma częściami kraju przeniosły się również do świata piłki nożnej, a wywieszone transparenty w starciach zespołów z południa i północy były pełne wyzwisk o charakterze społecznym. Często były to slogany mające na celu obrazić jedynie kibiców drugiego klubu, a czasami były wprost skierowane do całej grupy etnicznej, w tym nawet do osób niezwiązanych z futbolem.

Na południu kraju było i jest wiele zasłużonych klubów, więc czemu największy konflikt wybuchł akurat na linii Napoli – Juventus? Neapol po Rzymie to największe miasto kraju, które nie znajdowało się w najbogatszych regionach państwa. Jako jedno z największych metropolii w całej Europie było niesamowicie biedne, a to sprawiało, że ilość osób pragnących poprawienia jakości swojego życia oraz udowodnienia wyższości nad północą była zdecydowanie wyższa, niż w Palermo czy Katanii. Dochodzi tutaj także stwierdzenie, że Neapol to Napoli. W Rzymie tifosi są podzieleni na kibiców Lazio oraz Romy, a w mieście usytuowanym u podnóży Wezuwiusza jest wyłącznie jeden kluczowy na arenie krajowej klub. „Każdy Neapolitańczyk to Napoli”, a tezę tę potwierdza niebywała atmosfera panująca w mieście w dniu meczu, czy także uroczystości organizowanych z okazji osiągniętego sukcesu. Każdy mieszkaniec Neapolu świętuje sukcesy Azzurich.

Kwestia Juventusu jest oczywista. Po przejęciu klubu przez Edoardo Agnelliego drużyna zyskała przewagę finansową nad innymi rywalami. Mocny związek z Fiatem dał także korzyści w postaci kibiców. Niemal każdy pracownik firmy był Juventinim, ponieważ w innym wypadku mógł być gorzej traktowany od swoich współpracowników. Fiat w tamtych czasach był najlepszym pracodawcą na całym półwyspie Apenińskim, przez co rodowici mieszkańcy południa często podświadomie stawiali się Bianconerimi, aby móc liczyć na staż w fabryce Agnellich.

Kibice Napoli zaczęli twierdzić, że „Stara Dama” jest faworyzowana finansowo oraz że przekupuje mieszkańców odległych od Turynu regionów Włoch miejscami pracy. Dodatkowo złość Azzurich podnosiły transfery ich najlepszych piłkarzy do Turynu, co określali mianem zdrady i kradzieży. Wszystko to skumulowało się w całość i doprowadziło do rywalizacji trwającej do dziś, która ciągle przejawia się na każdym z wyżej wymienionych gruntach.

ZŁOTE CZASY NEAPOLU

Od lat 50 XX wieku konflikt narastał w zawrotnym tempie, aż swoje apogeum osiągnął na przełomie lat 80 i 90 ubiegłego stulecia. Neapolitańczycy mimo braku znaczącej poprawy jakości życia względem północy, pierwszy raz przez dłuższy okres mogli poczuć wyższość nad odwiecznymi rywalami. Wcześniej kibice Juventini głównie drwili sobie z Neapolu ze świadomością, że mimo wszystko w każdym aspekcie i tak są lepsi. Jednak przyjście jednego człowieka spowodowało, że Bianconeri poważenie zaczęli się obawiać konkurencji z południa, a w pewnym momencie Neapolitańczycy mogli nawet patrzeć na bogatsze regiony z samego szczytu. Diego Maradona dał miast nadzieje i napędził wiarę kibiców w osiągnięcie pierwszego historycznego Scudetto.

Rok 1984 rozpoczął nową erę w całym mieście. Przybycie Argentyńczyka z Barcelony rozpoczęło stopniowe zrównywanie się jakością piłkarską z klubami z północy. Pierwsze dwa sezony Diego w Neapolu postawiły jego drużynę w świetle jednego z faworytów do mistrzostwa Włoch. Napoli zaczęło częściej wygrywać. W okresie gry Maradony Azzuri wygrali aż 9 na 17 możliwych spotkań z Juventusem, a przegrali zaledwie 4. Role się odwróciły, klub z południa był mocniejszy niż gigant z Turynu.

Mundial w 1986 roku wygrany przez Argentynę podniósł do granic możliwości apetyty Neapolitańczyków w sprawie Scudetto. Diego rozegrał fenomenalny turniej i sprawa była jasna – Neapol ma w swoich szeregach najlepszego piłkarza świata. Zostało to udowodnione już w pierwszym sezonie po Mistrzostwach Świata, ponieważ ziścił się sen każdego kibica Azzurich – Napoli pierwszy raz w historii sięgnęło po tytuł mistrza Włoch. Jakby tego mało, w tym samym roku zdobyli Puchar kraju i mogli z pełnym przekonaniem oraz dumą powiedzieć, że są najmocniejszą drużyną w Italii. Rozpoczęło to masowe świętowanie w całym mieście, a postać Maradony od tamtego momentu zaczęła być uważana za kultową przez każdego mieszkańca miasta.

Sukces w najważniejszych rozgrywkach sportowych na półwyspie Apenińskim poprawił pozycję Neapolu w skali kraju, a względem poprzednich lat, tifosi Juventusu tak jak wcześniej robili to ci Napoli, zaczęli doszukiwać się oszust i afer związanych z ich rywalami. Bez wątpienia był to najlepszy okres w historii Azzurich oraz jedyny czas, w którym rzeczywiście byli lepsi od Bianconerich. Przyjście Maradony oznaczało zbawienie, odejście początek upadku.

WSPÓŁCZESNA RYWALIZACJA

Początek XXI wieku nie był praktycznie w ogóle owiany w rywalizację sportową obu tych ekip, ponieważ jedyne spotkania na poziomie Serie A rozegrali w sezonie 2000/01. Napoli mierzyło się z ogromnymi problemami na każdej płaszczyźnie, a wyniki na boisku nie sposób porównać do tych, które notowali kilkanaście lat temu. Po trzech sezonach z rzędu spędzonych w Serie B (2001-2004) Azzuri ze względu na długi przekraczające 70 milinów euro, byli zmuszeni ogłosić bankructwo.

Sytuacja Juventusu w latach kryzysu Napoli wyglądała o niebo lepiej, ponieważ na trzy możliwe trofea zdobyli aż dwa, a kibice z lekką drwiną i zadowoleniem oglądali rozpadający się Neapol. Z czasem jednak czarne chmury nadleciały również nad Turyn, ponieważ w wyniku ujawnienia afery Calciopoli w 2006 roku, FIGC odebrało Bianconerim oba tytuły mistrzowskie z 2005 i 2006 roku, oraz zostali karnie zrzuceni do Serie B. Tam też właśnie w sezonie 2006/07 pierwszy raz od sześciu lat obie drużyny zmierzyły się ze sobą w rozgrywkach ligowych. Napoli dzięki pomocy Aurelio de Laurentis, który wykupił klub po bankructwie, zdołało uzyskać promocje do wyższej klasy rozgrywkowej, zajmując drugą lokatę tuż za Juventusem.

Chcąc zamazać plamy z poprzednich lat, obie drużyny wraz z kibicami, wróciły do najwyższej klasy rozgrywkowej z ogromnymi nadziejami na lepsze jutro. Czas pokazał to, czego można było się spodziewać. Bianconeri całkowicie zdominował rozgrywki w latach 2011-2020 sięgając po każde z możliwych Scudetto. Rywalizacja i otoczka spotkań między obiema drużynami wróciła na poziom z przełomu lat 80 i 90. Powrót Napoli i Juventusu do Serie A był niczym nurt filozoficzny Johna Locke’a, „tabula rasa” (po łac. Czysta karta). Lepsze fundamenty i zasoby ludzkie z góry wskazywały, że to Stara Dama będzie w lepszej dyspozycji po powrocie, jednak kibice Azzurich wierzyli, że startując z „czystą kartą”, uda im się wejść na wyższy poziom niż przeciwnik.

Tak się nie stało, ale ani na moment nie ostudziło to rywalizacji, a wręcz przeciwnie. Kolejne mistrzostwa Juventusu jeszcze bardziej irytowały Neapolitańczyków, a te przegraną małą stratą, jak w latach 2016 – 2019 doprowadzały tifosich Napoli wręcz do szaleństwa. Do tego obecne rywalizacje są bardzo wyrównane i przed każdym spotkaniem ciężko wytypować zwycięzcę. W ostatnich 10 meczach bilans wynosi 4:3:3 na korzyść Bianconerich, a żadna wygrana którejś z drużyn nie jest naznaczona jakąś szczególną przewagą. Świadomość, że mecz może wygrać każda ze stron, jeszcze bardziej nakręca piłkarzy i kibiców, a emocje ze spotkaniem związane osiągają granicę najwyższego poziomu.

SUPERCOPPA ITALIA

Spotkania o najwyższą stawkę, czyli trofea, zawsze podnoszą rangę spotkań i nie inaczej będzie dzisiaj. W Turynie puchary wymagane są co roku i nawet jeśli Superpuchar przez wielu nie jest uważany za zbyt prestiżowe trofeum, tak każdy finał jest ważny. W Neapolu przegrana nie będzie uważana za ogromne niepowodzenie, jednak zwycięstwo znacząco wpłynie na postrzeganie Gattuso, który w obliczu nierównej dyspozycji drużyny, nie ma wcale takiej pewnej pozycji. Puchar zdecydowanie ucieszy De Laurentisa, co udowodniło ubiegłoroczne wygranie Pucharu Włoch, po którym wsparcie dla Rino ze strony Aurelio wzrosło, choć w lidze osiągnęli rozczarowujący wynik.

Faworyta nie ma. Jeszcze dwa tygodnie temu moglibyśmy wskazać, że jest nim Juventus, ponieważ Bianconeri pokonali świetny w tym sezonie Milan, a Napoli w głupi sposób przegrało ze Spezią, mając również za sobą serię niepowodzeń. Dyspozycja obu drużyn jest jednak na tyle sinusoidalna, że w weekend to Azzuri rozgromili Fiorentine 6:0, a Stara Dama została w perfekcyjny sposób wypunktowana przez Inter w Mediolanie. Do tego dochodzą jeszcze braki kadrowe po obu stronach w postaci Dybali, Cudrado, Alexa Sandro i De Ligta, oraz Osimhena z Fabianem Ruizem.

Obie drużyny nie rozgrywają najlepszego sezonu, więc możliwe, że ten finał może być ich jedyną realną szansą no trofeum w tym sezonie. Mistrzostwo Włoch prawdopodobnie rozstrzygnie się pomiędzy drużynami z Mediolanu (jednak dalej nie można skreślać Juventusu), w Lidze Mistrzów Bianconeri zdecydowanie nie są faworytem, więc pozostaje jedynie Coppa Italia, ale na półwyspie apenińskim poziom drużyn się tak wyrównał, że do końcowego triumfu potrzeba będzie również sporo szczęścia. Napoli pozostaje jeszcze Liga Europy, na którą rzeczywiście mogą się spiąć, bo miejsce w czołowej czwórce Serie A nie jest wcale takie pewne, ale tutaj również – są więksi faworyci.

Brak kibiców na stadionie z wiadomego powodu obniży atmosferę spotkania, ale piłkarze obu drużyn w takim starciu na pewno będą się czuć, jakby grali przed tysiącami kibiców, dla których ta rywalizacja znaczy o wiele więcej, niż nawet dla nich samych. I tak w rzeczywistości będzie. Na odległość, ale jednak będą mogli liczyć na ogromne wsparcie. Bo to coś więcej niż zwykły mecz.

MATEUSZ PEREK

KOPCIUSZEK, KTÓRY ROZKOCHAŁ KIBICÓW SWOJĄ GRĄ

Spezia w zeszłym sezonie nieoczekiwanie wywalczając historyczny awans do najwyższej klasy rozgrywkowej we Włoszech, była jedną z niespodzianek Serie B. Dzisiaj także można ich wrzucić do worka z napisem „sensacja”, jednak tym razem do tego o półkę wyżej, i niekoniecznie za same rezultaty. Beniaminek z Ligurii zapracował sobie na miano drużyny, na której spotkaniach nie da się nudzić. Kibiców na mecze Spezii przyciągają ciekawi zawodnicy, trener z nowoczesnej szkoły piłkarskiej, atrakcyjny styl gry, oraz przede wszystkim odczuwalny animusz w każdej postaci tego projektu.

Drużyna rozgrywająca swoje spotkania na Stadio Alberto Picco nie zwraca uwagi, czy wychodzą na Bologne, czy na Juventus. Do każdego spotkania podchodzą identycznie – pewnie, z dużą pazernością na bramkę, oraz próbą narzucenia własnego tempa gry. Nieraz to wychodzi, nieraz nie, ale takie czynnik sprawiają, że ich mecze bez względu na rywala, niemal zawsze są przyjemne do oglądania. A to wszystko w pierwszym historycznym sezonie na poziomie Serie A.

NIEOFICJALNE SCUDETTO


W latach, kiedy II wojna światowa weszła na najwyższy stopień zagrożenia, rozgrywki I ligi Włoskiej zawieszono. Federacja piłkarska dla bezpieczeństwa przeniosła swoją siedzibę do Mediolanu, gdzie zdecydowali rozegrać turniej o mistrzostwo Włoch w 1944 roku. W rozgrywkach wzięły udział niemal wszystkie profesjonalne drużyny z północnej części kraju, w tym nawet takie, które nigdy dotychczas nie grały o tę trofeum. Do tego grona zaliczała się właśnie Spezia, która została wrzucona do grupy D regionu Emillia-Romania, ponieważ I faza została podzielona na 9 grup. Bianconeri przeżywali w tamtym czasie ogromny kryzys, a wszystko za sprawą schwytania prezydenta klubu Perioliego, i wysłania go do obozów pracy w Niemczech. Z powodu braku dofinansowania niemal cały klub był w rozsypce, a dotychczasowi zawodnicy nie mieli zamiaru grać za darmo.

Jeden z członków zarządu o nazwisku Semorile postanawia skontaktować się z miejską strażą pożarną, aby zachęcić pracowników do wzięcia udziału w mistrzostwach. Umowa zawarta między klubem a nową drużyną zawierała punkt, który uniemożliwiał piłkarzom wypełnienie obowiązku wojskowego, co bardzo było im na rękę. Takim sposobem drużyna Spezii złożona ze strażaków wzięła udział w mistrzostwach, nieoczekiwanie z 13 punktami wygrywając swoją grupę. W półfinale trafili na Modene, Carpi, oraz Suzzare, z którymi zwyciężyli wszystkie pojedynki, plasując się na samym szczycie tabeli. Na drodze przed awansem do fazy finałowej stał już tylko mecz barażowy ze zwycięzcą grupy A regionu Emillia-Romania, Bologną.

W pierwszym meczu drużyna Orłów dość kontrowersyjnie objęła prowadzenie, ponieważ zdaniem kibiców rywali ze spalonego. Liczne protesty tifosich oraz piłkarzy Rossoblu doprowadziły do walkowera 2:0 dla Spezii, a na rewanż Bologna się nie stawiła. W fazie finałowej pojawiła się także Venezia, w starciu, z którą zremisowali 1:1, oraz faworyt – Torino, z którym niespodziewanie wygrali 2:1. Granata pokonała 5:2 trzecią drużynę w grupie, dzięki czemu Bianconeri byli triumfatorami rozgrywek. Jednak wbrew ówczesnym zapowiedziom, federacja nie uznała turnieju za oficjalny, przez co Spezia nie zdobyła Scudetto, a federalny puchar mistrzostw wojennych. W 2002 roku uznano liguryjczyków za honorowych zwycięzców rozgrywek w 1944 roku, ale mistrzostwo kraju dalej nie jest wpisane jako oficjalne.

UPADEK I ODRODZENIE


Na przełomie 2007 i 2008 roku miasto obiega informacja, że firma Aquilotta, w głównej mierze odpowiedzialna za klub, zmaga się z ogromnymi problemami finansowymi. Wszystko staje się jasne, kiedy prezes spółki Giuseppe Ruggieri tymczasowo przekazuje przewodnictwo swojej pracowniczce, Cristinie Cappelluti, w której rękach kryzys jeszcze bardziej się pogłębia. W styczniowym okienku zawodnicy byli zmuszeni otrzymać spore zniżki płac, przez co ci najbardziej kluczowi piłkarze zdecydowali się odejść. Skład jest mocno okrojony, ale poza boiskiem sytuacja wygląda jeszcze gorzej. W lutym i marcu firma nie spłaciła zaległości, a długi coraz bardziej narastały. Doprowadziło to do powstania inicjatywy stworzonej przez kibiców, którzy zbierali datki na utrzymanie klubu. Sezon udało się dograć do końca, jednak został on zakończony spadkiem do Serie C1. W okresie między rozgrywkami nie udaje się znaleźć sponsora, który byłby w stanie spłacić wszystkie długi, co ostatecznie w dniu 29 lipca 2008 roku doprowadza klub do upadłości.

Kilka dni po likwidacji, powstaje nowa spółka o nazwie ASD Spezia Calcio. Została ona założona z inicjatywy burmistrza miasta Massimo Federiciego oraz właściciela chorwackiego klubu HNK Rijeka, Gabriele Volpiego. Do nowej drużyny dzięki kontaktom dołącza kilku zawodników dotychczas występujących na poziomie Serie B, oraz piłkarze grający w „starej Spezii”. Bianconeri sezon 2008/09 rozpoczynają w Serie D, a po zakończeniu rozgrywek zmieniają nazwę na do dzisiaj żyjące „Spezia Calcio”. W 2012 roku wracają do II klasy rozgrywkowej na półwyspie Apenińskim, i od tamtego momentu walczą o wejście do Serie A.

HISTORYCZNY AWANS


Bianconeri po powrocie do Serie B kilkakrotnie znajdowali się w fazie play-off o awans do Serie A, jednak ani razu nie udało im się dojść do finału. Przed sezonem 2019/20 nie poczynili znaczących rewolucji kadrowych, ale przyszło kilku kluczowych zawodników jak Marchizza, Ferrer, Erlic, czy w zimie Nzola. Najbardziej istotne było jednak przyjście Vincenzo Italiano, który świetnie dopasował styl gry do drużyny, czego skutkiem były pozytywne rezultaty. Przez cały sezon utrzymywali równą formę, a 15 lutego po zwycięstwie 3:1 nad Ascoli udało im się wskoczyć na drugą pozycje.

Wkrótce jednak przyszła pandemia, która lekko wytrąciła z dyspozycji Spezie, przez co po wznowieniu rozgrywek nie udało im się wywalczyć bezpośredniego awansu do wyższej ligi. „Znowu nieszczęsne baraże” powtarzali rozczarowani kibice drużyny z obawą, że promocja do Serie A znowu ucieknie im na ostatniej prostej. W półfinale trafili na Chievo Verona, które w poprzedniej rundzie wyeliminowało Empoli. W pierwszym meczu mimo statystycznej i optycznej przewagi przegrali 0:2, a kibice mieli już przed oczami flashbacki z poprzednich lat. Jednak w rewanżu pokazali swoją wyższość strzelając 3 bramki w przeciągu 53 minut. Mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 3:1 po bramce Leverbe w 93 minucie.

Do finału trafili razem z Frosinone Alessandro Nesty, które pod koniec sezonu zasadniczego nie miało najlepszej formy, ale w żadnym wypadku Spezia nie była zdecydowanym faworytem w tym pojedynku. I pokazał to także ostateczny wynik dwumeczu, ponieważ obie drużyny wygrały po jedno spotkanie 1:0, a o awansie zadecydowała wyższa pozycja Bianconerich w tabeli. Mimo obostrzeń i braku kibiców na trybunach, około 1500 tifosich klubu najpierw przeeskortowało autobus z zawodnikami pod stadion, a później po wywalczonym awansie, cieszyli się razem z nimi pod obiektem. Większa radość była jednak podczas zorganizowanego objazdu po mieście autobusem, na którego dachu stali główni sprawcy awansu, których kibice wiwatowali na ulicach.

OJCIEC SUKCESU


Vincenzo Italiano podobnie jak większość trenerów na poziomie Serie A, był w przeszłości profesjonalnym zawodnikiem. Wielkiej kariery nie zrobił, największy klub, w którym grał to Hellas Verona, w którego barwach wybiegł ponad 250 razy. Ze Spezią wcześniej nie miał kompletnie nic wspólnego, ale wystarczył zaledwie sezon, aby już na zawsze zapisać się w kartach historii klubu. Żadnego trofeum z Bianconerimi prawdopodobnie nie wzniesie w górę, ale pierwszy historyczny awans zawsze jest szczególny. Kariera Italiano idzie w ekspresyjnym tempie. W 2018 roku kończył sezon jako trener ArzignanoChiampo na poziomie Serie D, w czerwcu 2019 awansował do Serie B z Trapani, a rok później zdobywał pierwsze historyczne 3 punkty w Serie A – i dla niego, i dla klubu. Nic dziwnego, że włoski szkoleniowiec czyni stałe postępy, ponieważ jest jednym z uczniów nowoczesnej szkoły trenerskiej, która w Italii dotychczas nie była aż tak powszechna.

Świetnie dogaduje się z piłkarzami, którzy niemal przy każdej okazji podkreślają, że relacje z trenerem stoją na dobrym poziomie. Zawsze powtarza swoim zawodnikom, żeby grali tak, jak są przygotowywani. Nie przystosowują się jakoś szczególnie pod danych rywali, tylko zawsze chcą pokazać to, co potrafią najlepiej. Jak się mówi – grają swoje, a to sprawia, że postronni kibice dobrze ich zapamiętają. Na ten moment wygrali zaledwie dwa spotkania w sezonie i plasują się na 18 pozycji, ale trzeba przyznać, że 11 punktów z być może najgorszą kadrą w lidze jest dużym sukcesem. Tym bardziej, że nie raz przyprawiali zdecydowanych faworytów o nerwy, jak było to, chociażby w meczu z Atalantą (0:0), Interem (1:2), czy nawet przez pewną część spotkania z Juventusem (1:4). „Jestem zadowolony, opuściliśmy boisko z wysoko uniesionymi głowami przeciwko czołowemu klubowi, jakim jest Inter” – takie słowa padły z ust Italiano po meczu z Nerazzuri, co tylko potwierdza, że obecny sezon traktują jako jedno wielkie doświadczenie, i chęć pokazania się z najatrakcyjniejszej strony. O utrzymanie powalczą raczej na pewno do ostatniej kolejki, ale mam spore nadzieje, że za rok ujrzymy ich ponownie na boiskach Serie A, ponieważ jestem bardzo ciekawy rozwoju tego projektu. Niemniej jestem jednak pewien, że jeśli spadną z powrotem do Serie B, to Vincenzo Italiano otrzyma oferty z klubów Serie A.

MATEUSZ PEREK

Ivan Jurić, czyli właściwy człowiek na właściwym miejscu

Ivan Jurić nieprzerwanie od 19 lat pracuje we Włoszech. Wcześniej jako piłkarz z powodzeniem radził sobie w Serie A. Był bardzo cenionym na Półwyspie Apenińskim pomocnikiem, ale nigdy nie znajdował uznania selekcjonera reprezentacji Chorwacji i na swoim koncie ma tylko 5 spotkań w narodowych barwach. W dzisiejszym tekście przybliżę pokrótce sylwetkę obecnego opiekuna Hellasu Verona.

Czytaj dalej „Ivan Jurić, czyli właściwy człowiek na właściwym miejscu”

Ultras, który został piłkarzem. Historia Cristiano Lucarelliego

Cristiano Lucarelli od dziecka był zapalonym fanatykiem. Wychowywał się w rodzinie, której członkowie byli oddanymi kibicami Livorno. Od najmłodszych lat pojawiał się na Stadio Armando Picchi. Nie opuszczał żadnego spotkania amaranto, a w dodatku ojciec zabierał go nawet na wyjazdowe spotkania. Podziwiał swoich idoli prosto ze stadionu i chciał zostać kimś takim jak oni.

Czytaj dalej „Ultras, który został piłkarzem. Historia Cristiano Lucarelliego”

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑