Najciekawsze transfery letniego okienka transferowego w Serie A

Pandemia dotknęła bardzo mocno włoską piłkę klubową. Wiele drużyn z Serie A, by związać koniec z końcem, musiało pozbyć się swoich najlepszych piłkarzy. Na Półwyspie Apenińskim nie zobaczymy już takich gwiazd jak: Cristiano Ronaldo (Manchester United), Romelu Lukaku (Chelsea), Achraf Hakimi, Gianluigi Donnarumma (PSG), Cristian Romero (Tottenham), czy Rodrigo De Paul (Atletico). Kluby musiały ostro nagimnastykować się latem, aby za odpowiednią ceną wzmocnić skład. Kibice calcio dostrzegają w tym same pozytywy, ponieważ każdy ruch zarządu musiał być dokładnie przemyślany. Podsumujmy zatem, które transfery okazały się najciekawsze we włoskiej lidze.

Czytaj dalej „Najciekawsze transfery letniego okienka transferowego w Serie A”

Ronaldo w Juventusie, czyli kroczenie od ściany do ściany

Trzy lata temu wydawało się, że Juventus dokonał niemożliwego. Na Allianz Stadium trafił Cristiano Ronaldo – piłkarz, który miał dać Turynowi upragniony triumf w Lidze Mistrzów. Wówczas wydawało się, że Bianconeri są bardzo blisko swego celu, a Portugalczyk to brakujący element układanki, która z roku na rok wydawała się przybliżać klub do wymarzonego od wielu lat celu.

Czytaj dalej „Ronaldo w Juventusie, czyli kroczenie od ściany do ściany”

Ballada o grubasie, hawajskiej koszuli i dominacji. Przygody Mino Raioli

Mówią, że do pracy jest mu potrzebny jedynie naładowany telefon, prawnik i przekąski w zasięgu ręki. Mino Raiola, który dla większości kibiców znany jest jako zachłanny pasibrzuch, od niespełna dwóch dekad trzęsie rynkiem transferowym i dyktuje na nim warunki. Kiedy zasiada do stołu negocjacyjnego walczy niczym lew o dobro własne i klientów, których zwykł traktować jak własne dzieci. Podróżując po świecie odziany w ekstrawagancką, hawajską koszulę wywołuje skrajne emocje. Nikomu się nie kłania, dzięki czemu niejednokrotnie rzucał na kolana najpotężniejszych ludzi w piłkarskim biznesie.

Czytaj dalej Ballada o grubasie, hawajskiej koszuli i dominacji. Przygody Mino Raioli

Charakterniak, artysta środka pola i miłośnik nocnych klubów. Nainggolan opuszcza Italię

Piłka nożna jest magnesem wielkich osobowości. Niemal każdy sport generuje niezliczoną ilość niezwykłych opowieści, ale piłka jest najpowszechniejsza. Piłkarzami zostają pracoholicy, ułożeni chłopcy, ale też kolorowe ptaki, charyzmatyczne i barwne osobowości. Radja Nainggolan, który po szesnastu latach opuszcza Półwysep Apeniński, należy do tych ostatnich. Potrafiących elektryzować na boisku i poza nim. Italia żegna bohatera wielu pamiętnych meczów, największego awanturnika ligi i pogromcę wielu dyskotekowych parkietów.

Dwa razy miałem przyjemność podziwiać jego grę na żywo. Parę lat temu, był mroźny wieczór w Bergamo, a na archaiczny, jeszcze przed wykonaną już modernizacją stadion, przyjechała ekipa AS Romy. Ledwie pamiętam wynik, był to mój pierwszy kontakt z wielkim futbolem, ale w pamięć zapadł mi Nainggolan operujący piłką z niemałą swobodą. Na małej, boiskowej przestrzeni był absolutnym mistrzem, od ręki potrafił znaleźć rozwiązanie popychające akcję całej drużyny ku bramce rywala. Poza tym dysponował fenomenalnym przerzutem. Drugi raz natknąłem się na niego w Reggio Emilia. Ninja ledwie dołączył do zespołu Cagliari Calcio. Na rozgrzewce, gdy przyszedł czas oddawania strzałów, kiedy chybił, a piłka wylądowała na trybunach, moc uderzenia rozbiła jedno z siedzeń w drzazgi. Nie będę ukrywać – do mieściny położonej w północnych Włoszech przyjechałem specjalnie dla niego.

Nainggolan spędził na włoskich boiskach niemal całość swojego dorosłego życia. Przemierzył Półwysep Apeniński – od urokliwej Piacenzy, poprzez słoneczną Sardynię, Wieczne Miasto aż do słynnej stolicy mody. Włochy dały mu bardzo wiele. Rozwój od boiskowego zabijaki do charakternego artysty środka pola i szacunek na niemal każdym stadionie Serie A. Lecz, co najważniejsze: zaakceptowały jego niesforną osobowość. Tylko tam, będąc zawodowym piłkarzem, mógł wypalać paczkę papierosów dziennie i nadużywać alkoholu. Owszem, miewał problemy ze względu na swoją nieokiełznaną naturę. Bywały skandale, afery, chwile kiedy dawał pożywkę lokalnym tabloidom. Jednak dopóki trzymał wysoki poziom na boisku, jego nocne życie było jedynie ciekawostką. Bowiem kiedy wychodził na trening, harował najciężej ze wszystkich.

„Lubię się napić i wiem, jakie łatki mi ludzie przypinają. Nie zmienię tego. Szczerze mówiąc w piłce najbardziej, lubię samą grę, reszty nie cierpię. Nie zostanę komentatorem po karierze, nie będę oceniał kolegów po fachu. Nie zwiążę się z futbolem. To brudny, zakłamany i pozorancki świat.”

Radja Nainggolan

***

Historia drogi Radji do Włoch jest ze wszech miar godna uwagi. Zanim dorósł, rodzinę opuścił jego ojciec z Indonezji. Matka, belgijka harowała po kilkanaście godzin dziennie, aby wyżywić dwójkę dzieci i spłacić długi pozostawione przez ojca. Na życie trójki osób pozostawało 500 euro miesięcznie. Nainggolan pomagał matce i grywał na osiedlu jednej z biedniejszych dzielnic Antwerpii. Na ulicy wypatrzył go Allesandro Beltrami, początkujący agent, który jeździł zdezelowanym samochodem po Europie w poszukiwaniu dobrze rokujących talentów. Wyciągnął Radję z ulicy, dofinansował jego rodzinę i wytransferował go do Piacenzy, gdzie wszystko się zaczęło.  

„Jestem pazerny na życie. Kocham je i chcę żyć jak najdłużej. Moja żona dała mi spokój i dwójkę wspaniałych dzieci. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pokonała chorobę i była z nami jeszcze bardzo, bardzo długo.”

Radja Nainggolan
Może być zdjęciem przedstawiającym 2 osoby

W wywiadzie dla Diletty Leotty powiedział, że kiedy decydował się na transfer do AS Romy, myślał kategoriami klubu, w którym spotka Daniele de Rossiego i Francesco Tottiego. Nie zawiódł się, bo ci zawodnicy okazali się być kompletnym przeciwieństwem wszystkiego, co złe w piłce. Trenując pod okiem wielkich mistrzów, Radja sam wszedł na wyżyny swoich możliwości. Kampania 2017/18, podczas której Giallorssi zameldowali się w półfinale Ligi Mistrzów, była niczym piękny sen. Sam Nainggolan był jak buldożer. W pamiętnym, półfinałowym rewanżu na rzymskim Stadio Olimpico podczas szaleńczej pogoni za odrobieniem niekorzystnego wyniku dwukrotnie trafiał do bramki. W 86 minucie strzelił zza pola karnego prostym podbiciem stopy, a futbolówka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Tuż przed zakończeniem spotkania podszedł do rzutu karnego i huknął tak, że nieomal zerwała się siatka. Mimo fatalnego błędu z pierwszej połowy, po końcowym gwizdku schodził z boiska niczym król. 

W Mediolanie nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Kibicom podobało się jego zachowanie kiedy mówił, że dałby sobie uciąć jaja, jeżeli to pomogłoby wygrać z Juventusem – odwiecznym rywalem Nerrazurich. W dalszym ciągu nie miał jednak zamiaru porzucać swojego zabawowego trybu życia, który w końcu stał się realnym problemem. Przeciążony organizm Nainggolana stał się podatny na kontuzje. Dodatkowo raz spóźnił się na trening, przez co został zawieszony przez klub. Oliwy do ognia dolewały filmy przedstawiające Ninję krążącego po omacku w jednym z klubów nocnych. Odkręcił się dopiero na koniec sezonu, można powiedzieć w samą porę. W rywalizacji ze Starą Damą potężnie uderzył z dystansu, zostawiając w pamięci kibiców, chociaż jedno miłe wspomnienie.

***

Nie chcę każdej nocy spędzać w mieszkaniu, tak jak pozostali piłkarze. Dom – boisko – dom – boisko – dom – boisko. Myślę, że w odpowiednich chwilach trzeba cieszyć się życiem, czasami trochę go roztrwonić.”

Radja Nainggolan

Ze zdumieniem patrzę jak coraz więcej kibiców kręci piłka ze ścisłego mainstreamu. Kluby zadłużające się bez opamiętania, faszerowane petrodolarami, tworzące dream teamy, psujące rynek absurdalnymi kwotami niech istnieją gdzieś na uboczu mojej, piłkarskiej świadomości. Nie umiem się tym pasjonować. Mój futbol jest inny. Nieco bardziej niszowy. Kiedy w ostatnich sezonach Ninja trafiał na Sardynię i co rusz przebierał się w koszulkę lokalnego klubu, siadałem z przyjemnością przed telewizorem, żeby obejrzeć mecz drużyn z drugiej połowy tabeli ligi włoskiej. Kręci mnie rywalizacja, radość z gry w piłkę. Co tydzień czekałem na kawałek magii, który – mimo pogarszającej się kondycji fizycznej – Nainggolan wciąż miał do zaoferowania. Może właśnie, dlatego cały wczorajszy wieczór spędziłem, oglądając składanki najlepszych zagrań Belga.

Dla mnie kończy się pewna epoka. Arrivederci Ninja!

Olgierd Bondara

Kości zostały rzucone, czyli przywitanie Mourinho w Wiecznym Mieście

Kiedy ponad dwa tysiące lat temu Juliusz Cezar wraz ze swoim wiernym wojskiem przekraczał rzekę Rubikon, miał zakrzyknąć: „Alea iacta est”, co się wykłada, że kości zostały rzucone. Tym samym rozpoczęła się krwawa, bezpardonowa wojna domowa w republice rzymskiej, którą boski Juliusz wydał Pompejuszowi, a dzięki której na powrót stał się hegemonem starożytnego świata. Wczoraj jego niewątpliwy następca, czyli Jose Mourinho wkroczył do Wiecznego Miasta, po czym oznajmił, że jest gotowy poprowadzić rzymskie legiony ku chwale.

Jose Mourinho przybył do Rzymu, a następnie, co nie było trudne do przewidzenia, z miejsca skradł show. W ostatnich dniach parę renomowanych, włoskich klubów zaprezentowało nowych trenerów. Simone Inzaghi przywitał się z kibicami Interu Mediolan, Maurizio Sarri udzielił długiego wywiadu dla „Sportitalia”, a Luciano Spaletti zdążył uścisnąć dłoń Aurelio De Laurentisa. Jednak to Mourinho wzbudził największe zainteresowanie spośród wszystkich wyżej wymienionych. Dzisiaj w samym centrum Wiecznego Miasta, na zjawiskowym tarasie otoczonym przez starożytne budowle, pośród medialnego zgiełku, został zaprezentowany jako nowy trener AS Romy. Zasiadłszy za stołem, powziął na twarz dobrze wszystkim znany szelmowski uśmiech i odpowiedział na pytania zgromadzonych dziennikarzy. „The Special One” – jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy – oficjalnie powrócił na Półwysep Apeniński.

Gra na sentymentach

Na początku maja bieżącego roku AS Roma poinformowała o zatrudnieniu Jose Mourinho, a czerwono – żółta część Rzymu nieomal eksplodowała. W mediach społecznościowych momentalnie zapanowało istne szaleństwo spotęgowane specjalnymi okolicznościami. Do ostatniej chwili przed oficjalnym ogłoszeniem nie nastąpił żaden medialny przeciek. Informacja spadła na wszystkich niczym grom z jasnego nieba i stała się wspaniałą okazją do hucznego świętowania. Nazajutrz włoskie sportowe dzienniki obwołały Mourinho nowym Cezarem, a na ulicach pojawiły się pierwsze podobizny nowego trenera. Symboliczne, że w jednej z rzymskich kawiarni pojawiły się lody „Special One” o smaku białej czekolady i cytrusów, które według załączonego opisu miały zapewnić „powiew świeżego powietrza, radości i energii.”

Wczoraj, Mourinho w gustownym garniturze wtargnął na konferencję prasową, w jego oczach pojawił się błysk, a my, wszyscy piłkarscy kibice zaczęliśmy oglądać kolejny sezon starego, dobrze nam znanego serialu. Opowiadając o dzisiejszym położeniu portugalskiego trenera, nie sposób nie odwoływać się do sentymentów. Obecny od prawie dwóch dekad w świecie wielkiej piłki Mourinho, wykreował niejedną wspaniałą drużynę, niejednokrotnie był aktorem najprzedniejszych piłkarskich spektakli. Tyle że nieustannie odwołując się do chwalebnej przeszłości, często stwarza wrażenie, jakby już dawno przeistoczył się w muzealny eksponat.

Jose rozpoczął nowy rozdział i dał znak, że wciąż żyje. Rozliczył się z ostatnimi angielskimi podbojami w Londynie i Manchesterze, stwierdzając, że żaden z nich nie był katastrofą, a ten, kto tak uważa, nigdy nie funkcjonował w piłkarskiej branży. Mam wrażenie, że przyjeżdżając na Półwysep Apeniński, Mourinho ma świadomość, że będzie pracować na innych zasadach. W Rzymie nikt nie naruszy odwiecznej hierarchii, nie postawi wyżej zawodnika, niż trenera tak jak miało to miejsce w Manchesterze United. Ponadto, zdaje się, że pomiędzy Jose a dyrektorem generalnym romanistów, Thiago Pinto, zawiązała się nić porozumienia, co może zaowocować zadowalającym mercato. Paradoksalnie to, że Roma nie posiada w swoich szeregach żadnej topowej gwiazdy, może stać się ogromną szansą Mourinho. Graczy pokroju Lorenzo Pellegriniego, Nicolo Zaniolo, Gianluci Manciniego czy Marasha Kumbulli, Jose weźmie pod swoje skrzydła i ukształtuje na własną modłę. W ten projekt można wierzyć, tym bardziej że Portugalczyk wraca na stare, włoskie śmieci.

Wybaczcie, ale niemal każdy, kto jest pod wpływem magii Mourinho, z łatwością wpada w pułapkę mitologizowania przeszłości. Jedenaście lat temu, zanim Jose opuścił Italię zdobył triplettę z Interem Mediolan, gdzie stworzył – w moim mniemaniu – wzór piłkarskiej drużyny. W pamięci na zawsze pozostaje tamta, niezwykła drużyna, a także jeden wymowny obrazek – największy boiskowy twardziel, Marco Materazzi w objęciach Jose Mourinho, na stadionowym parkingu, tuż po wygranym finale Ligi Mistrzów w 2010 roku. Obaj płaczący na myśl o przyszłym, rychłym rozstaniu. Obaj już na zawsze związani braterską więzią. Wierzę, że Portugalczyk nie rozstał się z dawną wielkością, a dzisiejszy futbol nadal stać na podobnie kapitalne sceny.

Herrera, Capello i prace remontowe

Z resztą na wczorajszej konferencji nie zabrakło wątku Interu. Nieco sprowokowany Mourinho uszczypliwie odniósł się do pracy Antonio Conte w Mediolanie:

„W historii klubów są trenerzy, których nigdy nie należy porównywać. W Rzymie nie można kogokolwiek porównywać z Liedholmem czy Capello. Gdy mówisz o Interze, to nie możesz porównywać mnie czy Helenio Herrery do kogokolwiek innego.”

Z kolei zapytany o wizję rozwoju klubu rzucił: „Nie pracujemy na pojedyncze wygrane, chcemy zaprowadzić klub wysoko i tam pozostać. Łatwo byłoby wygrać, a potem nie płacić pensji”, co oczywiście było przytykiem w stronę mediolańskiego klubu, który niedawno świętował zdobycie scudetto, a który popadł w kłopoty finansowe.

„Naszym celem jest wygranie pierwszego meczu o punkty w tym sezonie. Potem naszym celem będzie wygranie drugiego meczu. Z dnia na dzień musimy być coraz lepsi.”

Wczorajsza konferencja prasowa Mourinho nie będzie zaliczana do jego najbardziej pamiętnych występów za mikrofonem. Otwarcie dał do zrozumienia, że potrzebuje czasu. Wskazywał na błędy Romy popełniane w zeszłym sezonie i akcentował potrzebę ciężkiej pracy w celu zaszczepienia wielu zawodnikom nowej mentalności. Raczej tonował nastroje, unikając otwartych deklaracji. Jednak nie było bezbarwnie – już po krótkiej przemowie, nie bacząc na czekających dziennikarzy, Jose chciał uciec z konferencji, a jeszcze zanim odpowiedział na pierwsze pytanie, śpiesznym krokiem udał się ku oknu, by wykonać niezbędne prace remontowe.

***

Jestem bardziej doświadczony, ale DNA pozostało to samo. Jestem, kim jestem na dobre lub na złe i jestem w zasadzie tą samą osobą.

Kości zostały rzucone. Posiwiały Cezar wkroczył do Wiecznego Miasta, aby wydać wojnę, wszystkim tym, którzy zdążyli w niego zwątpić. Nadal stać go na błyskotliwość i czar, który zwykł tworzyć wokół własnej osoby. Niedługo przekonamy się, czy ku chwale Romy odwojuje, choć część dawnej chwały, a może, co niewykluczone  – wzorem Juliusza Cezara – na powrót stanie się jednym z największych.

Olgierd Bondara

Raptus, zdobywca czy wściekły buldog? Nieoczywiste losy Antonio Conte.

Zdobywca – to słowo bodaj najlepiej opisuje osobowość zwichrowanego trenera z Apulii. Conte, mimo wielu niepowodzeń nieustannie prze ku następnym wyzwaniom. Jest trochę jak mityczny, starożytny przywódca, który ulega niegasnącej żądzy podboju i ekspansji. Swego czasu „La Gazzetta dello Sport” piórem jednego ze swoich komentatorów wyraziła, że Conte potrzebuje garstki prawdziwych wojowników, a rozpęta piekło na każdym froncie i przeciw każdemu typowi przeciwnika.

Czytaj dalej „Raptus, zdobywca czy wściekły buldog? Nieoczywiste losy Antonio Conte.”

Siedem grzechów głównych Juventusu

Ostatnie tygodnie „Starej Damy” nie należą do najlepszych. Styl nie rzuca na kolana, wyniki są poniżej oczekiwań, a ciągłe plotki o Andrei Pirlo nie pomagają w zbudowaniu atmosfery w zespole. Od początku sezonu Juve zmaga się z tymi samymi problemami. Na przełomie nowego roku wydawało się, że doszło do przełamania, kiedy pokonali w dobrym stylu Milan, a następnie mieli imponującą serię zwycięstw i awansowali do finału Coppa Italia, pokonując w półfinale Inter. Jednak okazało się, że problemy wróciły ze zdwojoną siłą. Dziś nie wiadomo, czy w przyszłym sezonie Juventus zagra w Lidze Mistrzów i kto będzie trenerem tej drużyny. Oto „Siedem grzechów głównych”, których dopuściła się drużyna z Turynu.

1. Andrea Pirlo – zagrywka pokerowa

Wiadomość o zwolnieniu Maurizio Sarriego i zatrudnieniu Andrei Pirlo wstrząsnęła całym piłkarskim światem. Jeszcze kilka tygodni wcześniej miał być trenerem primavery „Starej Damie”, aż nagle został szkoleniowcem pierwszej drużyny 9-krotnych mistrzów Italii z rzędu. Trzeba brać pod uwagę, że Pirlo dopiero uczy się swojego fachu, zbiera doświadczenie, a rzucenie go od razu na tak głęboką wodę było ryzykownym posunięciem zarządu Juve. Andrea otrzymał zadanie przebudowy drużyny, mimo braku środków na transfery; wdrożenie nowej taktyki, mimo plagi kontuzji i absencji spowodowanej koronawirusem oraz obronę tytułu mistrzowskiego, mimo poważnych wzmocnień rywali. Początek sezonu był obiecujący, ale w drużynie zauważalna była jeszcze ręka „Sarrizmo”. Z tygodnia na tydzień widzieliśmy nowy Juventus, który potrafił dostosować się do przeciwnika i zaskakiwać różnorodnymi ustawieniami, jak grę wahadłami, czy zagęszczeniami środka pola, przez bocznych obrońców.

Od momentu klęski ligowej z Interem (2:0) podopieczni Andrei Pirlo zanotowali na początku roku serię sześciu wygranych spotkań, grając w imponującym stylu. Wszystko posypało się po przegranym meczu z Napoli (1:0). Przyszła Liga Mistrzów, a napięty terminarz w połączeniu z problemami kadrowymi i obniżką formy kluczowych piłkarzy, znalazło odzwierciedlenie w wynikach. Od lutego nie widać postępów drużyny, a ma się wrażenie, że jest coraz gorzej. Odpadnięcie z Champions League, porażka z Benevento, remis w derbach Turynu i z odwiecznym rywalem Fiorentiną sprawiły, że pościg za Interem zakończył się na 34. Kolejce. Teraz pozostaje im walka o awans do Ligi Mistrzów. Posada Pirlo pod koniec sezonu wisi na włosku i  wydaje się, że w przyszłym sezonie nie obejrzymy go na ławce trenerskiej. Andrea miał być nowym Zidanem, ale budowa nowej „Starej Damy” okazała się misją niewykonalną dla żółtodzioba.

2. Kontuzje i absencje

Czy było takie spotkanie w tym sezonie, kiedy Andrea Pirlo mógł skorzystać ze swoich wszystkich piłkarzy? Odpowiedź brzmi: nie.

Covid i urazy mięśniowe Leonardo Bonucciego sprawiły, że ominęły go ważne spotkania z: Romą, Interem, Napoli dwukrotnie, Porto i Lazio. Włoski obrońca jest liderem defensywy Juventusu i jego brak był widoczny gołym okiem.

W tym sezonie kontuzje Giorgio Chielliniego wykluczyły na prawie trzy miesiące. Były to głównie niegroźne urazy, ale sam fakt opuszczenia tylu spotkań przez kapitana Juventusu sprawia, że coraz poważniej zastanawiamy się, czy po sezonie nie zakończy kariery.

Juan Cuadrado jest w tym sezonie jednym z lepszych piłkarzy bianconerich. Kolumbijczyk ma już na swoim koncie 10 asyst i jest liderem w tej klasyfikacji. Jego brak był widoczny w pierwszym spotkaniu 1/8 finału z Porto, kiedy brakowało kogoś, kto dokładnie wrzuci piłkę na głowę piłkarzy w polu karnym.

Paulo Dybala przez kontuzję więzadła w kolanie opuścił 80 dni. Andrea Pirlo chciał zbudować drużynę wokół Argentyńczyka, ale nie mógł z niego skorzystać przez blisko trzy miesiące. Włoski trener nieudolnie próbował zrobić z Dejana Kulusevskiego nowego Dybalę, więc brak najbardziej wartościowego piłkarza drużyny sprawił, że znajdują się teraz w tym miejscu, w jakim są.

 Pech nie opuścił także Cristiano Ronaldo. Portugalczyk przez zakażenie koronawirusem musiał opuścić mecze z Barceloną w Lidze Mistrzów, czy ligowe z Hellasem, które szczęśliwie udało się zremisować.

Nie tylko wyżej opisani zawodnicy musieli pauzować. Zły los dopadł także takich piłkarzy jak:

-Alex Sandro,

-Matthijs de Ligt,

-Merih Demiral,

-Rodrigo Bentancur,

-Arthur,

-Aaron Ramsey,

-Weston McKennie,

-Alvaro Morata,

 -Danilo.

Wydaje się, że kontuzje ominęły tylko piłkarzy bez formy w ostatnim czasie, czyli Federico Bernardeschiego, Dejana Kulusevskiego i Wojtka Szczęsnego.

W piłce nożnej nie można przewidzieć absencji piłkarzy, ale cała fala urazów w „Starej Damy” sprawia, że przypominają nam się czasy Arsenalu, którzy od lat mierzyli z ogromnym pechem. Sezon przygotowawczy nie został w pełni przepracowany przez Juventus i to może być poniekąd wina tylu urazów.

3. Środek pola

Jedno słowo, które może opisać formę środkowych pomocników Juventusu? – Dramat.

Rodrigo Bentancur miał być lepszą wersją Miralema Pjanica, który wcieli się w jego rolę na boisku, a jak jest? Jest jeszcze gorzej. Urugwajczyk kompletnie nie może się odnaleźć pod skrzydłami Andrei Pirlo. W większości spotkań po prostu przechodzi obok, a Juventusowi brakuje piłkarza, który rozegra piłkę z linii obrony, jak to robił wcześniej wspomniany Bośniak. Bentancur w tym sezonie Serie A zanotował cztery asysty, nie strzelając żadnej bramki. Dla porównania w ubiegłym roku Pjanić na tym samym etapie miał zgromadzonych pięć asysty i trzy gole. Kibice „Starej Damy” tak prędko nie wybaczą mu prostego błędu w meczu wyjazdowym 1/8 finału z Porto.

Wymiana pomiędzy Barceloną a Juventusem wyszła dla jednych i drugich na minus. Bośniak nie prezentuje się na miarę oczekiwań blaugrany, a dobre spotkania Brazylijczyka w koszulce bianconerich możemy policzyć na palcach jednej ręki. Arthur, przychodząc do nowego klubu, miał łatkę leniwego piłkarza, który gra asekuracyjnie. Niestety dla kibiców Juve wszystko okazało się prawdą. Kreatywny pomocnik strzelił w tym sezonie jedną bramkę (po przypadkowym rykoszecie z Bologną) i nie zanotował ani jednej asysty. Arthur jest autorem najdziwniejszej statystyki w tym sezonie Serie A. Popisał się tylko jednym (!) długim podaniem, które nie dotarło do kolegi z zespołu.

Aaron Ramsey i Adrien Rabiot grają poniżej oczekiwań, ale w ich grze możemy doszukać się pozytywów. Walijczyk ma całkiem niezłe statystyki (2 bramki i 4 asysty), natomiast Francuz wywiązuje się całkiem dobrze ze swoich zadań nałożonych przez Andreę Pirlo. Były piłkarz Schalke Weston McKennie jest prawdziwą rewelacją i strzałem w dziesiątkę działaczy Juve. Nikt się nie spodziewał, że Amerykanin wskoczy na tak wysoki poziom.

Na tej pozycji potrzebna będzie prawdziwa rewolucja, jeśli „Stara Dama” chce wrócić na szczyt.

4. Cristiano Ronaldo

Portugalczyk nie jest problemem Juventusu, ale piłkarze go otaczający. Mimo że prawdopodobnie CR7 sięgnie po capocannoniere, to Andrea Pirlo nie potrafi znaleźć pomysłu, aby w pełni wykorzystać obecność w drużynie jednego z lepszych piłkarzy w historii. Frustracja w niektórych spotkaniach Ronaldo jest uzasadniona. Najczęściej uwidacznia się, kiedy drużyna nie ma pomysłu na konstrukcje akcji i piłka wędruje do byłego zawodnika Realu, który musi wcielić się w rolę kreatora. Nie tylko Pirlo jest temu winien, ale także pomocnicy, którzy nie biorę rozgrywania akcji na swoje barki, tylko liczą na magię Cristiano. Wiele spekuluje się czy Portugalczyk zostanie w przyszłym sezonie nadal piłkarzem Juventusu. Prawdopodobnie tak, choć w przypadku braku awansu do Ligi Mistrzów, może się okazać, że Ronaldo przestanie interesować gra w Lidze Europy, a klub będzie chciał się uwolnić od gigantycznej pensji zawodnika. Ronaldo skończył w tym roku 36 lat. Nadal jest w znakomitej formie fizycznej i nie myśli o końcu kariery, tylko chce w dalszym ciągu sięgać po najbardziej prestiżowe trofea w piłce nożnej.

5. Liga Mistrzów

Jedyne co pozytywnego spotkało Juventus w tegorocznej edycji Champions League, to wysoka wygrana nad Barceloną (3:0). Można jeszcze docenić zwycięstwo nad Dynanem Kijów, ale trzeba pamiętać, że Ukraińcy nie mogli wystawić w obu spotkaniach najmocniejszego składu, przez ognisko koronawirusa, jaki dopadł tę drużynę. Prawdziwym koszmarem był mecz z Ferencvaros na Allianz Stadium, które dopiero udało się rozstrzygnąć w doliczonym czasie gry, po bramce Alvaro Moraty. Juventus w tamtym czasie dopiero nabierał rozpędu, a dwumecz z Porto miał być tylko formalnością.

Cóż… Morale przed pierwszym spotkaniem zostały podłamane dość niespodziewaną porażką z Napoli (1:0), które w tamtym okresie przeżywało kryzys. Juventus na Estadio Do Dragao nie pokazał nic szczególnego. Turyńczycy przegrali w beznadziejny sposób mecz, po katastrofalnych błędach swoich piłkarzy. Na pochwały zasłużył jedynie Federico Chiesa, który zdobył wyrównującą bramkę. W 93 minucie spotkania Daniel Siebert podjął dość kontrowersyjną decyzję, nie dyktując dość oczywistego rzutu karnego, po faulu na Cristiano Ronaldo. Włoskie media kilka dni grzmiały, bo ten dwumecz mógł się inaczej potoczyć, kiedy wykorzystałby „11” sam poszkodowany.

Minęły prawie trzy tygodnie, a Juventus do rewanżu podchodził natchniony zwycięstwem w lidze nad Lazio (3:1). No i niestety znów błędy indywidualne zaważyły na przebiegu spotkania. Na samym początku meczu beznadziejną interwencją w defensywie popisał się Merih Demiral, a w dogrywce… nie trzeba przypominać postawy Cristiano Ronaldo w murze. Bianconeri w rewanżu zagrali bardzo dobrze, a mogli jeszcze przed dogrywką wyrwać awans, ponieważ w doliczonym czasie gry w poprzeczkę uderzył Juan Cuadrado. Zwycięstwo po dogrywce 3:2 z osłabionym Porto nie dawało awansu do ćwierćfinału. Trzeci rok z rzędu Juventus przedwcześnie odpadł z Ligi Mistrzów i w dość kiepskim stylu. Na zwycięstwo w tych rozgrywkach czekają już ponad 25 lat.

6. Andrea Agnelli i Superliga

Większość kibiców piłki nożnej zamarła na wieść o powstaniu Superligi. Prezydent Juventusu był szefem europejskiego stowarzyszenia klubów UEFA. Włoch natychmiast zrezygnował z tej funkcji, kiedy na jaw wyszło, że jest jednym z założycieli nowo powstałej ligi dla najbardziej zamożnych klubów. Projekt Superligi okazał się totalną klapą, a Andrea Agnelli stał się jeszcze bardziej znienawidzony przez kibiców Juve. Plotki głosiły, że Włoch zrezygnował z funkcji prezydenta Juve, ale wszystkiego dowiemy się po sezonie. „Stara Dama” do samego końca trzymała się nowego pomysłu, co bardzo odbiło się na postrzeganiu klubu przez postronnych widzów. Juventus miał należeć do najlepszej „16” klubów Europy, a do samego końca muszą drżeć o awans do przyszłorocznej Ligi Mistrzów.

7. Formacja, taktyka i rola piłkarzy

Nie mieliśmy jeszcze w tym sezonie Juventusu dwóch spotkań z rzędu, żeby wystawili ten sam skład. Andrea Pirlo stara się rotować ustawieniami, zależnie od tego, jakich piłkarzy ma do dyspozycji i z jakim przeciwnikiem się mierzy. Federico Bernardeschi grał już w środku pola, na skrzydle, na wahadle, na lewej obronie, a nawet przez chwilę występował jako jeden z trójki środkowych obrońców. Na papierze przed meczem widnieje zawsze ustawienie 4-4-2, co jest bardzo mylne. Patrząc na heatmapę danych piłkarzy można zobaczyć, jak różni się ich rola na boisku od papierkowej wersji. Mogła się podobać taktyka Juve w dwumeczu Coppa Italia z Interem, kiedy boczni obrońcy zagęszczali środek pola i pomagali w konstruowaniu akcji. Na nerazzurrich przyniosło to skutek, ale inne drużyny zaczęły wykorzystywać dziurę pozostawioną na bokach obrony i Pirlo musiał wycofać się z tego pomysłu. Dużo zwycięstw dało „Starej Damy” ustawienie z wahadłami, ale nawet to w ostatnich tygodniach zostało zakopane, ponieważ Turyńczycy muszą grać bardziej ofensywnie. W ostatnich tygodniach cała gra Juventusu jest w rękach Cristiano Ronaldo.

Kibice bianconerich przeżywają trudny okres i obgryzają paznokcie z nerwów, czy ich drużynie uda się awansować do Ligi Mistrzów. Andrea Pirlo apelował o cierpliwość, ale tej brakuje już nawet jego podopiecznym. Projekt „Pirlizmo” może uratować jedynie zwycięstwo z Atalantą w finale Coppa Italią, a przecież jeszcze nie tak dawno ekipa Gian Piero Gasperiniego potrafiła pokonać Juventus (1:0). Ciężko przewidzieć co czeka Juventus w przyszłym sezonie. Czy Pirlo dostanie kolejną szansę? Czy Max Allegri wróci na ławkę trenerską? Czy jakimś cudem uda się wyrwać z Realu Zinedine Zidane’a? Zobaczymy, co przyniesie przyszłość i letnie mercato.

KACPER KARPOWICZ

Najważniejsze tygodnie Belottiego w Torino. Włoch przed jedną z ostatnich szans na transfer wyżej.

Przyszłe okienko transferowe może być prawdopodobnie ostatnią szansą Andrei Belottiego na przejście do lepszego klubu. W przeszłości miał już do tego kilka razy okazje, ale wolał pozostać w drużynie Granaty, aby powalczyć z nią o wyższe cele. Obecnie klub ze stolicy Piemontu jest w bardzo kiepskiej sytuacji, a wielkie kluby stoją otworem przed Andreą. Nieuniknione, że w lecie dojdzie do rozstania. Jednak reprezentant Włoch dopilnuje tego, aby nie nastąpiło one w gorzkiej atmosferze.

ŻYWA LEGENDA KLUBU

Postawienie obecnego kapitana „Il Granaty” w hierarchii klubowych legend obok piłkarzy chociażby Grande Torino, mogłoby być mocno kontrowersyjne. Faktem jest jednak, że z „nowoczesnych” ikon 7-krotnego mistrza Włoch, Andrea Belotti jest jedną z tych największych. Od momentu przybycia do Turynu, a więc 6 lat temu, nieustannie trzyma wysoką dyspozycje, co w ogromnym stopniu przekłada się na rezultaty zespołu. Podczas jego pobytu w Torino prawdopodobnie nie było i nadal nie ma lepszego piłkarza, niż on. Poza boiskiem również prezentuje się godnie, jak przystało na kapitana. Dzięki ciężkiej pracy zapracował sobie na wielki status, oraz miano jednego z lepszych obecnie Włoskich napastników. Powołania do reprezentacji Azzurich również nie biorą się znikąd, a w aktualnych czasach jest to dość rzadkie zjawisko wśród piłkarzy Granaty.

222 spotkań, 104 bramki, 26 asyst. Tak wyglądają liczby „Il Gallo” w barwach Torino. Utwierdzają one jeszcze bardziej w zdaniu, że jest to piłkarz zdecydowanie za dobry, jak na klub, który reprezentuje. Okazje na transfer do o wiele lepszego klubu miał już niejednokrotnie. Od sezonu 2016/17, kiedy to zdobył rekordowe dla niego 26 trafień w Serie A, nieustannie jest łączony z wielkim markami. Wydawałoby się, że po tak świetnej kampanii każdy piłkarz zgodzi się na sportowy awans, a już tym bardziej jeśli ma okazje do gry w europejskich pucharach, których jego obecny klub mu nie zagwarantuje. Z Belottim było jednak inaczej, ponieważ mimo wielu ofert zdecydował pozostać w Turynie.

Nigdy o jakimś ogromnym przywiązaniu do barw Granaty z jego ust nie słyszeliśmy, choć nie można mu tego wykluczyć. Brak decyzji na transfer bierze się z tego, że Andrea chcę mieć zagwarantowaną regularną grę w wyjściowym składzie. Na tym najbardziej mu zależy, a z dotychczasowych ofert transferowych nie widział opcji na taką częstotliwość występów, jak w Torino.

„Nie jestem zainteresowany pójściem do świetnego zespołu, jeśli będzie to oznaczać, że ​​nie gram lub będę zmiennikiem. Jeśli odejdę, to dlatego, że będę miał gwarancje regularnej gry.”.

Takie słowa wypowiedział w 2018 roku, więc jak widać – nie wyklucza transferu. Nie wpływa to jednak ani trochę na jego zaangażowanie w funkcjonowanie Torino, ponieważ na dobro drużyny pracuje tak mocno, jakby miał tu pozostać już na zawsze.

UTRZYMAĆ TORINO W SERIE A

Jeśli Belotti ma zamiar opuścić Granate przyszłego lata, to na pewno nie dopuści do tego, aby do rozstania doszło w złej atmosferze wywołanej spadkiem. Dla drużyn, które chcą ściągnąć do siebie Andreę degradacje Torino byłaby bardzo na korzyść, ponieważ wtedy niemal w 100% byłoby pewne, że Włoch opuści swoją obecną drużynę. W ostatnich tygodniach sytuacja „Byków” nieco się poprawiła, ponieważ zaczęli dość regularnie punktować (ostatnie 5 spotkania – 8 punktów), co poskutkowało wyjściem ze strefy spadkowej. Turyńczycy jednak nadal nie mogą być pewni miejsca we włoskiej elicie na przyszły sezon, bo w tym momencie mają tyle samo punktów, co Benevento, które zajmuje najwyższe miejsce w strefie spadkowej.

Chociaż przyjście Davide Nicoli na posadę szkoleniowca, oraz ściągnięcie Antonio Sanabrii i Rolando Mandragory znacząco złagodziło uzależnienie Torino od Andrei, to „Il Gallo” wciąż ma duży wpływ na grę Granaty. W ostatnim czasie trochę przyćmiewa go świetna dyspozycja Sanbarii, jednak Belotti wciąż wykonuje tak dużą pracę, jak wcześniej. Z Paragwajczykiem stworzył w tym sezonie o wiele lepszy duet napastników, niż chociażby z Simone Zazą. Uzupełniają się pod wieloma względami, co przekłada się na wyniki drużyny. W ostatnim czasie to głównie Antonio strzela bramki, ale to Andreą zazwyczaj wykonuję tę „brudną” robotę. Przepycha się z obrońcami, walczy o piłkę, stwarza zamieszanie w szeregach defensywy rywala, oraz buduje pozycje dla partnerów. Nawet jeśli Belotti zaciąłby się na dłuższy okres czasu, to miejsca w drużynie pewnie by nie stracił, ponieważ jego wpływ na grę Torino jest bardzo widoczny.

Patrząc na cały sezon – Belotti miał udział przy 39% bramek Torino, co daje mu 7 miejsce pod tym względem w lidze. 12 bramek i 6 asyst pokazuje, że pod każdym względem jest liderem ofensywy „Byków”. Nikt w drużynie nie ma od niego więcej bramek, oraz nikt nie ma od niego więcej asyst. Andrea w ogromnym stopniu przyczynia się w tym sezonie do wyników Granaty i prawdopodobnie gdyby nie on, to byliby w jeszcze gorszej sytuacji.

SAGA TRANSFEROWA

Z każdym zbliżającym się okienkiem pojawia się multum nowych wiadomości i spekulacji, co do przyszłości Belottiego w Torino. Od lat łączony jest z innymi włoskimi ekipami, czy też z klubami z Anglii oraz Hiszpanii, i nie inaczej jest tym razem. Po wpisaniu samej frazy „Belotti” w Twitterową wyszukiwarkę automatycznie pojawiają się tematy z dopiskami klubów, jak chociażby Napoli, Milan czy nawet Liverpool. Lista drużyn, z którymi łączy się Andreę jest niesamowicie długa, i choć znaczna część plotek jest zapewne fałszywa, to świadczy to o tym, jak bardzo rozchwytywanym napastnikiem jest „Il Gallo”.

Dotychczas Belotti nie postanowił opuścić stolicy Piemontu, jednak przyszłe okienko może być przełomowe w tej kwestii. Spadek Torino, które w tym momencie ma tyle samo punktów, co 18 Benevento, niemalże z automatu oznacza odejście Andrei. Nie ma chyba absolutnie żadnych szans, aby reprezentant Włoch grał na zapleczu Serie A. Taki scenariusz jest wymarzony dla potencjalnych kupców, jednak nawet jeśli „Byki” utrzymają się w lidze, to jego odejście jest bardzo możliwe.

Belotti w 2018 roku postawił ultimatum, że jeśli ma gdzieś odejść, to musi mieć gwarancje regularnej gry. Ten argument dość mocno przemawia za tym, że zostanie w drużynie Granaty, ponieważ mało który klub na wyższym poziomie jest w stanie mu zapewnić taką rolę, lecz trzeba brać poprawkę na to, że od wywiadu minęły już 3 lata. Przez ten czas sporo mogło się zmienić u Andrei w kwestii postrzegania swojej przyszłości, a kolejny fatalny sezon w wykonaniu jego drużyny na pewno mocno na to wpłynął. Drugiej okazji na zagranie w wielkim klubie może już nie dostać, a grono zainteresowanych klubów jest zapewne tak duże, że może dokonać odpowiedniego wyboru.

MATEUSZ PEREK

Czy to koniec przygody Claudio Ranieriego w Sampdorii?

Prawie pięć lat temu świętował z Leicester pierwsze mistrzostwo Anglii w historii tego klubu. Pół roku po sukcesie z „lisami” został zwolniony, ale i tak odchodził z drużyny w chwale. Przed Sampdorią trenował jeszcze takie drużyny jak: Nantes, Fulham czy Romę, ale z żadną z tych drużyn nie potrafił powtórzyć spektakularnego sukcesy. W oczach fanów na całym świecie zyskał sympatię. Kilka dni temu włoskie media informowały, że nie chce przedłużyć umowy z drużyną, która ma siedzibę w Genoi. Massimo Ferrero będzie próbował przekonać Włocha, by pozostał, ale decyzja wydaje się nieodwracalna. Jak ocenimy ponad dwuletnią Claudio w drużynie blucerchiatich? Zacznijmy od początku…

ZASTAŁ SAMPDORIĘ DREWNIANĄ…

Przed sezonem 2019/20 nowym szkoleniowcem drużyny z Genoi został Eusebio Di Francesco. Sampdoria w ubiegłym sezonie zajęła w lidze 9 miejsce, a Marco Giampaolo powędrował do Milanu. Nowy sezon z nowym trenerem miał być bardzo ważny. Massimo Ferrero wierzył, że uda się Sampdorii awansować do europejskich pucharów, a jak to wyglądało za kadencji Di Francesco? Rozpoczęli od trzech wysokich porażek z Lazio (0:3), Sassuolo (4:1) oraz Napoli (2:0). Już wtedy zapaliła się lampka, że potrzebna jest zmiana na stanowisku szkoleniowca, ale wszystko zmieniło zwycięstwo na własnym stadionie z Torino (1:0). Sampdoria prezentowała się tragicznie, zawodnicy nie przypominali zgranej ekipy z poprzedniego sezonu. Kolejne porażki sprawiły, że już w połowie października byłego trenera Romy zastąpił Claudio Ranieri.

Zadanie przed szkoleniowcem urodzonym w Rzymie było bardzo trudne. Blucerchiati zajmowali ostatnie miejsce w tabeli i byli głównym kandydatem do spadku. Po 13 kolejkach udało im się wydostać ze strefy spadkowej. Kiedy wydawało się, że wyszli na prostą, na początku grudnia rozegrali mecz z Cagliari. Był to prawdopodobnie najlepszy mecz ubiegłego sezonu. Drużyna Claudio Ranieriego prowadziła 3:1, ale ostatecznie przegrali 4:3, a w doliczonym czasie gry przełamał się po dwóch latach bez bramki Alberto Cerri. Tamto spotkanie Sampy wiele zmieniło na przestrzeni całego sezonu.

WIDOCZNE POSTĘPY, ALE CELEM BYŁO UTRZYMANIE

Claudio Ranieri od początku miał swoją wizję dotyczącą ustawienia i założeń taktycznych. Dopiero w połowie grudnia, czyli po ponad dwóch miesiącach wdrożył w Sampdorię swój plan. Do pomysłu trenera sceptycznie nastawiony był kapitan drużyny – Fabio Quagliarella, któremu nie podobał się defensywny styl gry. Do momentu wstrzymania rozgrywek wyniki Sampy były sinusoidą. Potrafili zremisować z Milanem (0:0), Sassuolo (0:0), ograć w pięknym stylu Brescię (5:1). Ale dobre spotkania potrafili zamazać beznadziejnymi występami takimi jak z Lazio (5:1), Napoli (2:4) czy Fiorentiną (1:5). Ogromne kłopoty mieli obrońcy podopiecznych Ranieriego, którzy popełniali na umór błędy. Podczas spotkania z drużyną Simone Inzaghiego tragiczne zawody rozegrał Julian Chabot. Mecz zakończył z czerwoną kartką, a komentujący to spotkanie Piotr Dumanowski i Dominik Guziak uznali, że był to najgorszy indywidualny występ w tamtym sezonie. Tuż przed lockdownem rozgrywek pokonali na własnym stadionie Hellas Verona. Covid mocno dotknął drużynę z Genoi. Pierwsze przypadki koronawirusa w Serie A pochodziły właśnie z ich drużyny. Manolo Gabbiadini bardzo źle przeszedł zakażenie. Równe dwa tygodnie męczyła go gorączka, która oscylowała w okolicach 40 stopni. Wirus nie ominął również Bartosza Bereszyńskiego, którego też męczyły objawy. Całe szczęście pod koniec czerwca rozgrywki udało się wznowić, a przed pierwszym spotkaniem po lockdownie Claudio Ranieri wysnuł teorię, że piłkarze, którzy przeszli zakażenie koronawirusem, mieli ogromny problem z wróceniem do formy.

W ciągu tygodnia drużyna Sampdorii rozegrała trzy spotkania i trzy spotkania przegrała. Znów nad klubem pojawiło się widmo spadku, który nie oszczędził także lokalnego rywala – Genoę. Po 29 kolejkach wiadomo już było, że z Serie A pożegna się Spal i Brescia, a o ostatnie miejsce premiowane spadkiem będzie walczyło Lecce, Genoa oraz Sampdoria. W następnym sześciu spotkaniach udało im się wygrać aż pięć z nich. Doskonałą formę prezentowali Emil Audero, Fabio Quagliarella, Manolo Gabbiadini oraz Karol Linetty. To oni byli w tamtym sezonie najlepszymi piłkarzami blucerchiatich. Po 34 kolejkach wskoczyli nawet na 13 lokatę, a połowa miasta Genoi mogła odetchnąć z ulgą, gdzie druga połowa obgryzała paznokcie, aby udało się utrzymać w lidze. Sampdoria zakończyła sezon na 15 miejscu, a Genoa na 17. W październiku podjęto dobrą decyzję, aby zatrudnić Claudio Ranieriego, który otrzymał prosto brzmiące zadanie – utrzymać Sampdorię w Serie A. Włoski trener wywiązał się z tej roli znakomicie, a Massimo Ferrero zaproponował nową umowę, aby Claudio w następnym sezonie powalczył o coś więcej, niż tylko utrzymanie.

OBECNY SEZON, CZYLI WYJŚCIE NA PROSTĄ

Podobnie jak w ubiegłym sezonie, drużyna Sampdorii nie szalała podczas letniego mercato. Z Interu do klubu trafił Antonio Candreva oraz wrócił z wypożyczenia Valerio Verre. Udało się utrzymać trzon zespołu, który wystarczyło tylko doszlifować. Na inaugurację sezonu wysoko przegrali z Juventusem (3:0), w którym na ławce trenerskiej debiutował Andrea Pirlo. W drugiej kolejce zanotowali porażkę na własnym stadionie z beniaminkiem Benevento (2:3) i wydawało się, że aktualny sezon będzie kopiuj-wklej ubiegłych rozgrywek. Wszystko ruszyło w 3 kolejce, kiedy zdołali pokonać na wyjeździe Fiorentinę (1:2). W następnych kolejkach zdołali wygrać z takimi tuzami  włoskiej Serie A, jak Lazio (3:0) i Atalantę (1:3).

Po znakomitej serii znów przyszedł marazm. W listopadzie nie wygrali żadnego spotkania, a na domiar złego odpadli z Coppa Italia po porażce z lokalnym rywalem – Genoą. Przed świętami Bożego Narodzenia Claudio Ranieri znalazł się na celowniku Massimo Ferrero. Właściciel Sampdorii zaprosił „na dywanik” trenera i kapitana Fabio Quagliarellę. Skutek był natychmiastowy. Przed świąteczną przerwą w rozgrywkach pokonali Hellas Veronę (1:2) i Crotone (3:1). Na koniec roku znajdywali się w czołowej dziesiątce, co można było uznać za sukces. Najlepszy mecz sezonu przypadł na święto Trzech Króli. Piłkarze blucerchiatich pokonali dość niespodziewanie na własnym stadionie Inter, a prawdziwe show w tamtym spotkaniu zaprezentował Antonio Candreva, który skarcił swój były klub. Wątpliwości budził stan murawy na Stadio Luigi Ferraris. Przed meczem z ekipą Antonio Conte nad Genoą przeszła potężna ulewa, która doszczętnie zrobiła z boiska bagno. Dopiero po ponad miesiącu udało poprawić stan murawy. Natomiast Sampdoria prezentowała równą formę. Drużyna z Genoi ustabilizowała swoją pozycję w środku tabeli, ale w ostatnich tygodniach pojawiła się informacja, że Claudio Ranieri będzie chciał po sezonie opuścić szeregi blucerchiatich. Włoski szkoleniowiec ma dobre stosunki z zarządem, ale swoją decyzję tłumaczy spełnieniem celu, czyli utrzymania w ubiegłym sezonie i w aktualnym zdobycia w najszybszym możliwym tempie 40 punktów, które są barierą utrzymania. Plotki w Italii mówią, że jego miejsce ma zająć aktualny trener Venezii – Paolo Zanetti. W sezonie 2020/21 nie uda się awansować do europejskich pucharów, ale o takim wyróżnieniu nie myśleli nawet przez minutę w klubie. Massimo Ferrero na pewno zasiądzie do rozmów z Ranierim, ale jego decyzja wydaje się nieodwracalna. Następca będzie miał jednak ułatwione zadanie, gdyż przejmie drużynę poukładaną i głodną wyników.

We włoskim środowisku Claudio ma miano trenera, do którego należy podejść z szacunkiem. Sukcesy w Premier League i Serie A sprawiły, że nadal będzie pożądanym trenerem na rynku. Ranieri w październiku skończy 70 lat, ale nie myśli jeszcze o emeryturze. Uwielbia nowe wyzwania, więc możemy czekać na oficjalną informację, który klub w następnym sezonie Włoch poprowadzi.

KACPER KARPOWICZ

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑