Węgry-Polska 3:3. Pomeczowe noty.

Co to było za spotkanie! Owszem, nie udało nam się pokonać Węgrów, a w naszej grze jest mnóstwo do poprawy, ale takich emocji nasza Reprezentacja nie dostarczyła nam dawno. Trudno zakładać by Sousa wyszedł na ten mecz z „Show must go on!” na ustach, ale nie zmienia to faktu, że było ciekawie. 

Tak czy inaczej, zbyt daleko idących wniosków po tym meczu wyciągać nie będziemy. Przynajmniej odnośnie Portugalczyka. Selekcjoner musi mieć czas na to by wdrożyć swą, nieco skomplikowaną wizję, a pierwsze zdobycze punktowe, powinny spoczywać przede wszystkim na barkach piłkarzy. A jak oni wypadli w tym spotkaniu? 

Skala ocen: 1-10 (5 jako ocena wyjściowa)

WYJŚCIOWA XI

Wojciech Szczęsny

Czy możemy go jednoznacznie winić za którąkolwiek z bramek? Moim zdaniem nie. Oczywiście, pewne zastrzeżenia co do pierwszej są zasadne, gdyż nasz bramkarz zachował się w tej sytuacji po prostu… dziwnie. Nie zmienia to jednak faktu, że jedno podanie Węgrów rozszarpało naszą całą drugą linię oraz defensywę. W związku z tym czepianie się bramkarza, za skapitulowanie w sytuacji jeden na jeden, byłoby trochę na wyrost. Przy kolejnych golach był też bez szans. Przynajmniej teoretycznie. Mimo wszystko Szczęsny nie zrobił w tym meczu absolutnie niczego, by jakkolwiek sobie pomóc. Nie zaliczył żadnego zagrania, którego moglibyśmy nazwać superinterwencją, a dodatkowo wprowadzał nerwowość w szeregi obronne. Po co było to wyjście do główki w 30 minucie? A to złe wybicie na 30 metr od naszej bramki, na kwadrans przed końcem? Pusty przelot z końcówki? Bramkarz Juventusu nie wyglądał jak ostoja zespołu, a raczej jak debiutant, którego trzeba było prowadzić za rączkę. 

Ocena: 4/10

Jan Bednarek

Jeśli zabierzesz mu Glika, błądzi niczym dziecko we mgle. Koledzy nie pomogli, ale pierwszy gol obciąża głównie jego konto. Elektryczny, niezdecydowany, nie nadążający za grą i idealnie wpisujący się w marazm, tyczący się niemal całej naszej linii obrony. Jeśli ktokolwiek uważał, że to Bednarek stanie się nowym liderem naszej defensywy, to albo musi na to jeszcze długo poczekać, albo po prostu srogo się zawiedzie. Słaby występ piłkarza Southampton.

Ocena: 4/10

Michał Helik

Sousa wrzucił go na głęboko wodę, a defensor Barnsley po prostu utonął. Jeśli miał dawać to czego nie mogliśmy oczekiwać od Glika, a więc sprawne operowanie piłką i umiejętność grania w wysoko ustawionej linii defensywny, to nie zrobił tego zupełnie. Nie dał rady zaasekurować Bednarka przy pierwszym golu, przy drugim był zbyt spóźniony by zablokować strzał. Do tego żółta kartka, który nie odebrała mu ochoty do ostrej gry, przez co był o krok od tego, by wylecieć z boiska. Nie zdał egzaminu.

Ocena: 3/10

Bartosz Bereszyński

Nie był to dla niego mecz bez wad. Przy trzecim golu to właśnie jego niezdecydowanie rozpoczęło falę nieszczęść. Ale za to przy drugim robił co mógł blokując Węgra. Na niewiele to się zdało, ale to i tak więcej niż wiecznie spóźniony Helik i elektryczny Bednarek. Do tego asysta przy bramce Lewandowskiego. Bardzo niejednoznaczne spotkanie w wykonaniu defensora Sampdorii, ale na pewno nie takie, po którym możemy go otwarcie skrytykować.

Ocena: 5/10

Arkadiusz Reca

Reca to piłkarz nierówny. I potwierdził to w tym meczu. Z jednej strony fajnie szarpnął przy akcji dającej nam pierwszą bramkę, z drugiej totalnie zagubił się kiedy zza jego pleców wyskoczył Orban i strzelił na 3:2. Bardzo chaotyczny występ z masą nieporozumień.

Ocena: 3/10

Jakub Moder

Kolejny piłkarz, co do którego można mieć mieszane uczucia. Na pewno nie odmówisz mu aktywności i tzw. „wszędobylstwa”. Widać, że chciał się w tym meczu pokazać. Mimo wszystko niedokładności było tutaj zbyt dużo, a ponad to Sousa, podczas swojej konferencji, wyraźnie wskazał go jako tego, który nie do końca realizował wcześniejsze założenia. 

Ocena: 5/10

Grzegorz Krychowiak

To może wciąż nie jest „Krycha” jakiego chcemy oglądać, ale to był na pewno pozytywny występ w jego wykonaniu. Zadziorność w defensywie i kilka dobrych piłek posuwających akcje do przodu. Można mieć zastrzeżenia co do kilku zagrań (jak choćby niepotrzebne ryzyko z 5 minuty), ale finalnie oglądało się go dobrze.

Ocena: 6/10

Sebastian Szymański

W porównaniu z Jóźwiakiem – do którego przejdziemy za chwilę – wypadł skrajnie niekorzystnie. Widać było, że źle czuje się na pozycji wahadłowego. Miał problemy zarówno w defensywie jak i w ataku, kiedy to zwalniał nasze kolejne akcje. Jedyny plus to 1-2 niezłe dośrodkowania, ale to za mało.

Ocena: 4/10

Piotr Zieliński

W pierwszej połowie niewidoczny. W drugiej cofnął się nieco głębiej i dał popis. Asysta przy drugim golu, ważny udział przy trzecim. Tyle z rzeczy oczywistych. Nie wolno nam jednak nie zaznaczyć tego co zrobił przy bramce numer jeden. Jego spokój we własnym polu karnym i swobodne rozrzucenie piłki do lewej strony, pozwoliło nam na skonstruowanie akcji, która dała nam kontaktowe trafienie. Wtedy kiedy większość polskich piłkarzy wybija na oślep, lub gra bezpiecznie do bramkarza, Zieliński widzi nieco więcej. I tak poznaje się piłkarza klasowego.

Ocena: 7/10

Arkadiusz Milik

Równie dobrze na boisku mogło go nie być. Nie zrobił absolutnie niczego z czego można by było go zapamiętać. Kojarzę może 2-3 momenty, w których koledzy dostarczyli mu piłkę w pole karne, i w żadnym z nich nie zachował się dobrze. Anonimowy występ.

Ocena: 3/10

Robert Lewandowski

Irytujący przez niemal cały mecz. Aż do 83 minuty kiedy to pokazał klasę strzelając bramkę w trudnej sytuacji. Potem jeszcze efektownie uderzał z woleja. Sporo walczył i nie miał łatwego życia, ale możemy wymagać od niego znacznie więcej. Ważny gol nieco ratuje jego notę i wynosi go piętro ponad przeciętność, z jaką możemy kojarzyć sporą grupę naszych wczorajszych reprezentantów.

Ocena:  6/10

REZERWOWI

Kamil Glik (od 58’)

Pokazał, że to zbyt wcześnie by go skreślać. Niczym wielkim się nie wyróżnił, ale wprowadził względny spokój, który mimo wszystko nie pozwolił nam ustrzec się trzeciej bramki. Solidnie, ale nic ponad to.

Ocena: 5/10

Kamil Jóźwiak (od 59’)

To było prawdziwe wejście z buta. Asysta (choć po drodze był jeszcze Krychowiak), gol i udział przy trzeciej bramce. Odwaga, której brakowało Szymańskiemu. Pewniak w kolejnych meczach. Wycisnął ze swojego występu absolutne maksimum.

Ocena: 8/10

Krzysztof Piątek (od 59’)

Bramka już przy pierwszym kontakcie z piłką. Później może nie aż tak bardzo widoczny, ale na pewno przydatny.

Ocena: 6/10

Maciej Rybus (od 79’)

Równie dobrze mógłby być bez oceny. Niczym się nie wyróżnił, ale też nie popełnił żadnego błędu.

Ocena: 5/10

Kamil Grosicki (od 84’)

Miał dwa momenty, w których mógł zrobić coś ekstra (85 i 92 minuta), w obu podjął złe decyzje i nie pomógł zespołowi.

Ocena: 4/10

MICHAŁ BAKANOWICZ

Złota generacja Portugalii. Os Navegadores tak mocni nie byli od lat.

Reprezentacja Portugalii wygrywając Mistrzostwa Europy w 2016 roku przez wielu uważana była za absolutną niespodziankę. Mało kto przed turniejem typował, że Fernando Santos wraz ze swoją drużyną będzie w stanie sięgnąć po końcowe trofeum. Minęło pięć lat, w trakcie których aktualny mistrz starego kontynentu znacząco nabrał na silę, i przed zbliżającym się turniejem już od samego początku będzie zaliczany do grona faworytów.

SANTOS MA Z CZEGO WYBIERAĆ

Wracając do pamiętnego finału Mistrzostw Europy 2016 gołym okiem widać wzbogacenie się reprezentacji Portugalii na przestrzeni tych pięciu lat. Wówczas od pierwszej minuty naprzeciw drużynie Francji wybiegło – nie ujmując całej reszcie – zaledwie 2 zawodników z czołowych europejskich klubów, a dokładniej jednego, bo mowa tu o Cristiano Ronaldo oraz Pepe. Można by do tego grona jeszcze wrzucić Renato Sanchesa, który był już dogadany z Bayernem Monachium i Raphaela Guerreiro przechodzącego w międzyczasie z Lorient do Borussi Dortmund. Jednak cała reszta wybiegającej drużyny składała się z 5 piłkarzy rodzimej ligi (Rui Patricio, Carvalho, Adrein Silva, Joao Mario, Nani), oraz 2 występujących w Southampton (Soares i Jose Fonte). Ławka także nie wyglądała nadzwyczaj wyjątkowo, ponieważ największymi nazwiskami byli Quaresma, Moutinho, Gomes, Eder, oraz będący u schyłku kariery Ricardo Carvalho.

Wymieniona kadra nie należała oczywiście do słabych, ale przyrównując ją do obecnej, można mówić o ogromnym skoku jakościowym. Jak wówczas można było góra czterech zawodnikach grających w wielkich klubach, tak dzisiaj jest mowa o przynajmniej dziewięciu, a reszta grająca w mniej jakościowych zespołach również stanowi o ich sile. Jest to też obecnie „kłopot” Fernando Santos, ponieważ ma do wyboru tylu piłkarzy grających na wysokim poziomie, że kilku z nich musiał po prostu odrzucić. Idealnym przykładem jest 22-letni Pedro Goncalves. W aktualnym sezonie w barwach Sportingu Lizbona w 27 spotkaniach zdobył 15 bramek i 5 asyst, a mimo to selekcjoner nie powołał go do pierwszej kadry na eliminacyjne mecze Mistrzostw Świata. Trudno porównywać piłkarzy na przestrzeni 5 lat, ale w tym momencie Pedro jest bez wątpienia w lepszej formie, niż chociażby Joao Mario czy Adrien Silva, którzy wystąpili w finale Mistrzostw Europy. Świadczy to o ogromnym skoku jakościowym reprezentacji Portugalii.

Wystarczy spojrzeć na samą listę powołanych piłkarzy, aby przekonać się, że Os Navegadores przechodzą złote czasy. Podmieniając za nazwiska piłkarzy nazwy klubów, w których występują, mamy kolejno – Olympique Lyon, Wolves, Granada, Arsenal, Manchester City, Granada, Lille, FC Porto, Manchester City, Sporting, Borussia Dortmund, PSG, Sporting, Wolves, Manchester City, Manchester United, Wolves, Lille, FC Porto, Eintracht Frankfurt, Juventus, Liverpool, Atletico Madryt, Wolves oraz Benfica. Rzecz jasna, jeśli ktoś dostaje powołanie do kadry, to musi grać regularnie w klubie, więc wymieniona wyżej lista świadczy o sile jak dużych klubów znaczą obecni reprezentanci kraju żeglarzy. Tak szeroki wachlarz wyboru pozwala Santosowi dobrać piłkarzy do danej taktyki ze świadomością, że zawsze może liczyć na sporo jakości. Portugalii w tym momencie nie można już postrzegać w roli ewentualnej niespodzianki na zbliżającym się EURO, lecz jako absolutnego kandydata do wygrania Mistrzostw Europy.

LIDERZY REPREZENTACJI

Każda drużyna potrzebuje liderów. Zarówno na boisku, jak i poza nim. W reprezentacji Portugalii o ten aspekt nie muszą się martwić, bo w kadrze nie brakuje doświadczonych zawodników, którzy pod każdym względem będą odpowiadać za ogólną formę drużyny. Os Navegadores „przywódców” mają absolutnie w każdej linii, i nie tyczy się to zaledwie jednego zawodnika. Jest to fenomenalny aspekt pod kątem wprowadzania młodych zawodników do drużyny, ponieważ bez względu na to, na jakiej pozycji gra początkujący w reprezentacji zawodnik – będzie miał swojego mentora, od którego wyciągnie sporo cech na przyszłość. Taki atut zespołu jest bezcenny, bo w następnych latach będą mogli wymieniać starszych piłkarzy na nowych, którzy zostali już odpowiednio przygotowani przez tych, których miejsce zajmują.

Pierwszą postacią, która przychodzi na myśl jest rzecz jasna Cristiano Ronaldo. Najlepszy piłkarz w historii reprezentacji, od którego uczyć się będą następne pokolenia nawet po zakończeniu jego kariery. Ciężko prosić o lepszego lidera dla drużyny, ponieważ sprawdzi się on wręcz pod każdym względem. Na boisku będzie gwarancją najwyższej jakości, a poza nim w odpowiedni sposób potrafi zarządzać zespołem. Trenerem jest oczywiście Fernando Santos, ale Cristiano angażuję się wręcz równie mocno w ogólne dobre drużyny. Idealnym przykładem jest finał EURO 2016, w którym z powodu kontuzji musiał przedwcześnie zejść z boiska, ale przy linii bocznej pracował tak mocno, jakby na nim był. Wiele osób po tym incydencie ironiczne mówiło, że Portugalia posiada dwóch szkoleniowców, ale taka wypowiedź może mieć również poważny charakter. Santos odpowiada za przygotowanie zespołu do spotkań po względem piłkarskim, a Ronaldo mentalnym.

Cristiano nie jest oczywiście jedynym liderem reprezentacji. Obowiązkiem jest wspomnienie również o Pepe, który w kadrze występuję od lat. W ostatnim starciu Ligi Mistrzów z Juventusem udowodnił także, że również na boisku ciągle potrafi wpłynąć na losy zespołu, mimo 38 lat. U jego boku w najbliższych miesiącach grać będzie prawdopodobnie Ruben Dias, który aktualnie jest już raczej na wyższym (sportowym) poziomie, niż kolega z reprezentacji, ale ciągle będzie mógł od niego sporo wynieść. W drugiej linii także nie brakuje liderów, bo grają tam przecież Joao Moutinho, Danilo Pereira, czy trochę mniej doświadczony, ale równie mocno potrafiący poprowadzić drużynę Bruno Fernandes. Z pozycji bramkarza duży wpływ będzie miał Rui Patricio, a z ławki doradzać będzie Jose Fonte. W reprezentacji Portugalii jest odpowiednio dużo piłkarzy, którzy odpowiadać będą za scalanie i trzymanie kolektywu zespołu. Taka skarbnica doświadczenia to bogactwo dla całej kadry, a mowa tu przecież o piłkarzach, którzy również na boisku dają sporo jakości.

POKOLENIE NA LATA

Część z obecnych liderów z biegiem czasu będzie musiała oczywiście odstawić grę dla swojego kraju. Cristiano Ronaldo kadrę ma zostawić po mistrzostwach świata 2022 w Katarze, a Pepe nieuniknione, że schowa czerwoną koszulkę reprezentacji już po zbliżającym się euro. Os Navegadores nie muszą jednak się zmartwiać tym, kim w niedalekiej przyszłości ich zastąpią. Młode pokolenie Portugalii na kilku pozycjach już w tym momencie wygląda lepiej, niż starsi zawodnicy kadry. Joao Felix grający na skrzydle jest stałym punktem wyjściowego składu, Ruben Dias w formacji defensywnej nie ma sobie równych, a Diogo Jota, nieoczekiwany bohater Liverpoolu, również często dostaje szanse od Santosa. Andre Silva trochę lat już ma, ale w ostatnim czasie w końcu obudził w sobie swój potencjał, i jeszcze przez parę dobrych lat może być wielką korzyścią dla selekcjonera drużyny narodowej. Z kadry na marcowe mecze warto też wymienić dwóch przedstawicieli Wolverhampton – Rubena Nevesa i Pedro Neto, oraz 18-letniego Nuno Mendesa, który spisuje się na tyle dobrze w barwach Sportingu, że selekcjoner pierwszej reprezentacji chciał go mieć już teraz.

Również kadra u21 skrywa wiele ciekawych nazwisk, które niedługo wejdą do pierwszej drużyny i będą stanowić o jej sile. Wyżej wspomniany Pedro Goncalves podbija swoją rodzimą ligę, Trincao z dobrej strony pokazuje się w barwach Barcelony, a Tiago Djalo dość regularnie gra w barwach Lille, czyli aktualnym wiceliderze Ligue 1. Rafael Leao chociaż przeciętnie radzi sobie w Milanie, to także ma predyspozycje, aby kiedyś regularnie grać w pierwszej reprezentacji. Podobnie jest z Diogo Dalotem, lecz tutaj potencjał niestety jest nieco mniejszy. Młodzieżowa drużyna Portugalii również posiada sporo jakości, o czym świadczy między innymi 27 zdobytych na 30 możliwych punktów w eliminacjach do Mistrzostw Europy, a Santosowi pozostaje tylko czekać, aż część z nich zrobi krok w kierunku pierwszej reprezentacji.

MATEUSZ PEREK

Ekipa na Węgry. Filozofia Sousy. Felieton Michała Bakanowicza.

Czy wytypowanie naszej jedenastki na mecz z Węgrami to nic innego jak wróżenie z fusów? I tak, i nie.

Oczywiście, przed pierwszym spotkaniem Sousy w roli selekcjonera Reprezentacji Polski trudno jest cokolwiek założyć w ciemno. Tym bardziej, że powołania Portugalczyka były w pewnych miejscach nieoczekiwane, a konferencje prasowe z jego udziałem póki co nie dają zbyt wielu odpowiedzi. Można więc wszystko zamknąć w stwierdzeniu – pożyjemy, zobaczymy.

No ale przecież z drugiej strony Sousa to nie jest jakiś anonim, którego przeszłość jest nam totalnie nieznana. Bardziej wnikliwi kibice i eksperci dawno już prześledzili profil tego trenera i można mieć wrażenie, że mniej więcej wiemy, czego możemy się spodziewać.

Na przykład, jego dotychczasowa kariera klubowa wskazuje, że jego ulubiony system to gra trójką z tyłu. Wybierał to rozwiązanie w Fiorentinie i kontynuował je w Bordeaux. Owszem, z rożnym skutkiem, ale zawsze konsekwentnie. Zwracał przy tym na ogół uwagę na zróżnicowanie wahadeł – do którego jeszcze przejdziemy – a także na odpowiednią charakterystykę poszczególnych piłkarzy.

To o czym również należy wspomnieć to elastyczność w ustawieniu formacji, preferowanych przez Sousę. Jeśli wciąż sugerować się tym, co Portugalczyk proponował na włoskiej, czy francuskiej ziemi, to zakładam, że 1-3-4-2-1 to będzie nasz pomysł w fazie ataku, a 1-4-4-2 lub 1-4-4-1-1, ma umożliwić nam chronienie naszej bramki.

Faza obrony
Faza ataku

I jestem przekonany, my takim systemem grać będziemy! Pytanie tylko czy prędzej, czy później.

Zaryzykuję stwierdzenie, że wyjdziemy w takim układzie już w Budapeszcie. I jasne, byłoby to dość odważne posunięcie ze strony selekcjonera. Ale czy od razu szalone? 

Umówmy się. Nasi reprezentanci z niejednego pieca chleb jedli. Zarówno ich przeszłość, jak i teraźniejszość to duże europejskie kluby i trenerzy, którzy wiedzą czym jest taktyka. Dobry piłkarz to taki, który jest elastyczny i otwarty na nowe trendy, a przecież tylko tacy powinni przyjeżdżać na Kadrę. To może wypalić.

Tak więc omówienie filozofii Sousy mamy za sobą. Oczywiście w totalnym uproszczeniu. Pora rozwinąć temat na przykładzie poszczególnych nazwisk.

Bramka: Szczęsny

Ta kwestia jest bezdyskusyjna. Portugalczyk wskazał swojego bramkarza numer jeden i tego będzie się trzymał.

Środek obrony: Bednarek, Glik, Bereszyński

Dwie pierwsze pozycje są niepodważalne. Raczej nikt nie wyobraża sobie by obrońca  Southampton lub Benevento mógł wypaść ze składu. Wątpliwości budzi jedynie opcja numer trzy.

Ale skąd pomysł z Bereszyńskim? Po pierwsze Helik, Piątkowski i Dawidowicz to kadrowe świeżaki. Po drugie – jak wyżej wspomniałem – system 1-3-4-2-1, zakłada, że w fazie obronnej przechodzimy w 1-4-4-2 lub 1-4-4-1-1. Oznacza to, że dobrze by jeden ze środkowych defensorów był również takim, któremu nie jest obca gra przy linii bocznej. Bereszyński spełnia te warunki, a dodatkowo nie bez znaczenia jest fakt, że bywał również wykorzystywany w ten sposób w Sampdorii.

Wahadła: Reca/Rybus i Szymański/Jóźwiak

System Sousy jest asymetryczny. Oznacza to w dużym uproszczeniu tyle, że na jednym z wahadeł możemy spodziewać się nominalnego bocznego obrońcy, a na drugim zawodnika znanego raczej z gry na skrzydle. Skoro więc prawa strona zabezpieczona jest Bereszyńskim, to tutaj spodziewałbym się więcej odwagi. Tym bardziej, że piłkarz Sampdorii to jedyny prawy obrońca powołany przez Sousę. Zrezygnowanie z Kędziory może świadczyć o tym, że Portugalczyk woli mieć na tej stronie piłkarzy ofensywnych, lub opcjonalnie skorzystać tam z Bereszyńskiego właśnie. 

Z lewej musi być nieco bardziej stabilnie, stąd ktoś z dwójki Reca/Rybus. Oczywiście, obaj zaczynali od gry na skrzydle, ale dziś kojarzymy ich mimo wszystko jako bocznych obrońców.

Płachetę i Grosickiego pomijam, gdyż po pierwsze nie grają w klubie, po drugie piłkarz WBA totalnie nie pasuje mi do systemu Portugalczyka, i na ten moment trudno przewidzieć mi jego rolę w zespole. 

Defensywni pomocnicy: Krychowiak i Moder

Czy wyobrażam sobie pierwszą jedenastkę bez Krychowiaka? Oczywiście.

Ale pod warunkiem, że zdrowi będą Bielik i Góralski, a Moder będzie łapał minuty w Brighton. Póki co, miejsce ma tylko to drugie, wobec czego piłkarz Lokomotivu może liczyć na kolejną szansę. Tym bardziej, że w Rosji prezentuje się dobrze. Tak samo jak Moder w poprzednim meczu „Mew”, w którym to zagrał na lewym wahadle. U nas jednak najprawdopodobniej grać będzie w środku.

Ofensywni pomocnicy/cofnięci napastnicy: Zieliński i Milik 

Co do tego pierwszego, gra sezon życia i jest jednym z najważniejszych piłkarzy Napoli. Trudno więc wyobrazić sobie jedenastkę bez niego.

Jeśli zaś mowa drugim, to nie ukrywam, że jeszcze rano w jego miejscu był Klich. Covid zrobił jednak swoje i trzeba kombinować. Dotychczasowe założenia Sousy pozwalają na podwieszenie pod  „dziewiątkę” dwóch ofensywnych pomocników, lub duetu składającego się jednego piłkarza o takiej charakterystyce i cofniętego napastnika. Tak więc perypetie piłkarza Leeds mogą okazać się szansą zarówno dla naszych „dziesiątek”, jak i piłkarzy kojarzonych z grą w ataku. Tutaj wybór pada na Milika, choć nie wykluczam też wariantu, w którym Szymański zostaje przesunięty wyżej, a prawy korytarz otwiera się dla kogoś z duetu Płacheta/Jóźwiak.

Ale wracając jeszcze do Zielińskiego. Jego ustawienie bliżej lewej strony, powinno zapewnić nam płynność w przejściu do fazy obronnej. Wówczas Zielu staje się lewy pomocnikiem, a Reca bądź Rybus cofają się do bloku obronnego. 

Napastnik: Lewandowski

Tu komentarz jest zbędny. 

Tak więc karkołomne zadanie za mną. Sam jestem ciekaw ile typów się sprawdzi i przede wszystkim czy Sousa, zdecyduje się na „swój” system już teraz. Oczywiście, mamy tu kilka niepodważalnych pozycji, o które mogę być spokojny, ale nie zdziwi mnie też jakaś spora niespodzianka. Może na głęboką wodę rzucony zostanie Kozłowski? A może Kowalczyk, którego charakterystykę komplementował Sousa? Nie bez szans na występ wydaje się też Płacheta, czy któryś z pominiętych przeze mnie środkowych obrońców.

W każdym razie to tylko rodzaj zabawy, a same nazwiska wymieniłem po to, by pewne rzeczy były bardziej przejrzyste. Personalia są jednak mniej ważne. Sęk w tym by zespół wyglądał dobrze jako całość. Czy uda się Sousie osiągnąć to już w pierwszym meczu? Czekamy z niecierpliwością!

MICHAŁ BAKANOWICZ

Oto selekcjoner idealny.


Przez większość kadencji Jerzego Brzęczka prezes Zbigniew Boniek bronił selekcjonera, mówiąc, że mam on ogień w oczach. Wystarczyło, że Polskę nawiedziły pierwsze mrozy w 2021 i okazało się, że ogień zgasł i Jerzy Brzęczek pożegnał się z kadrą. Nadszedł czas przemyśleń i wyborów, więc postanowiłem przygotować opis cech selekcjonera idealnego.

MÓWCA

Jerzy Brzęczek bagatelizował nastroje społeczne oraz wpływ mediów na ocenę jego pracy. Raz na jakiś czas chlapnął, coś, po czym ośmiosekundowa cisza byłaby najniższym wymiarem kary. Dziś reprezentacja Polski potrzebuje selekcjonera, który będzie w stanie nawiązać dobrą relację z opinią publiczną. Nie chodzi o podlizywanie się największym redakcjom, ale o odpowiedni sposób przekazywania komunikatów kibicom za pośrednictwem dziennikarzy, przy zachowaniu zdrowego dystansu. To od trenera zależy, jak jest postrzegany. Jeżeli w trakcie konferencji prasowych nie potrafi przekonać kibiców do swoich pomysłów, to ciężko, by po ewentualnych niepowodzeniach został poklepany po plecach, usłyszał, że nic się nie stało i poziom wiary w jego możliwości został zachowany.

To samo tyczy się szatni. Robert Lewandowski słynną ciszą rozbił bank i pewnie to zagranie naszego najlepszego piłkarza, miało duży wpływ na zwolnienie Brzęczka. Dał do zrozumienia, że wizja byłego już selekcjonera pozostawia wiele do życzenia. Często w mediach pojawiały się informacje, że reprezentacja Polski jest podzielona na dwa obozy. Ludzie Roberta Lewandowskiego życzyliby sobie gry nastawionej na ofensywę, a frakcja Kamila Glika skłania się ku grze bardziej zachowawczej nastawionej na zabezpieczenie bramki. Przyszły selekcjoner będzie musiał skonsolidować grupę i znaleźć rozwiązania pośrednie, które pozwolą lepiej funkcjonować zespołowi i pomogą w osiąganiu wyników na miarę potencjału.

STRATEG Z DŁUGOFALOWĄ WIZJĄ

W Polsce niezwykle modne są slogany głoszące konieczność wprowadzania młodzieży. Bardzo dobrze, że wobec trenerów wymaga się odmładzania drużyn, ponieważ nic nie trwa wiecznie i opieranie się wyłącznie na doświadczonych piłkarzach może w dłuższym okresie doprowadzić do upadku zespołu. Postępowaniem w myśl stawiania na młodych, każdy trener może sobie kupić sobie mnóstwo czasu, nawet jeśli nie wszystko idzie po jego myśli.

Prowadzenie reprezentacji to praca na organizmie żywym. Oczywistą koleją rzeczy jest wymiana pokoleniowa, ale wykonywana w sposób logiczny i ciągły. Jerzemu Brzęczkowi zabrakło rozwagi w stawianiu na młodych. Wszystkie działania przebiegały skokowo. Brakowało planu. Randomowo wrzucał do składu piłkarzy, którzy pomimo najszczerszych chęci najczęściej tonęli, ponieważ cała reprezentacja nie funkcjonowała najlepiej.

Jerzy Brzęczek apelował o rozsądną ocenę potencjału, który jest przynajmniej na granicy pierwszego i drugie koszyka. Mamy wielu stosunkowo młodych piłkarzy, których można mądrze kształtować. Nowy selekcjoner powinien mieć plan na każdego perspektywicznego zawodnika i sprawić, by za jakiś czas dany zawodnik mógł wejść na wyższy poziom.

IDŹ NA CAŁOŚĆ I ELASTYCZNOŚĆ TAKTYCZNA

Być może ktoś jeszcze pamięta, teleturniej prowadzony przez Zygmunta Chajzera. Co prawda spotkania reprezentacji mają nieco lepszą oglądalność, niż miał legendarny program nawet w czasach swojej świetności. Gdyby przyrównać sposób prowadzenia reprezentacji przez Jerzego Brzęczka do występu w tym programie, można by stwierdzić, że przy pierwszej możliwej okazji zatrzymałby pierwszą zdobytą nagrodę, nawet jeśli byłyby to tetrowe skarpetki. Bywały momenty, w których mogliśmy jako reprezentacja podejmować ryzykowne decyzje, ale z jakiegoś powodu nie próbowaliśmy wyszarpać czegoś więcej, niż z góry było nam dane.

Szansą na podejmowanie niekonwencjonalnych decyzji była już sama specyfika kwalifikacji do ME, na które pojedzie pół Europy i trzeba było naprawdę się postarać, by na ten turniej nie pojechać, więc sam awans jest sukcesem wątpliwym. W Lidze Narodów też wykonaliśmy tylko plan minimum i zabrakło w tym wszystkim błysku, a dzięki zbędnej bojaźni w meczach z Włochami ciężko ocenić dobrze występy w LN.

ŁOWCA SZANS

Kartą przetargową w negocjacjach z przyszłym selekcjonerem jest możliwość prowadzenia najlepszego piłkarza świata. Robert Lewandowski jest marką samą w sobie, z którą wielu trenerów chciałoby podjąć współpracę. Chociażby nasi sąsiedzi z zachodu zazdroszczą nam najlepszej dziewiątki na świecie. W pozostałych formacjach nie jest najgorzej, choć trzeba uczciwie przyznać, że do Francuzów, czy Hiszpanów nam sporo brakuje.

Większość reprezentantów gra w klubach z lig top 5. Nie każdy walczy o grę w europejskich pucharach, ale mają na co dzień styczność z najlepszymi piłkarzami na świecie i występy przeciwko piłkarzom pokroju Cristiano Ronaldo są dla nich czymś normalnym. Na tle innych reprezentacji nie mamy się czego wstydzić, a wszelkie kompleksy powinniśmy zostawić za zamkniętym drzwiami. Selekcjonera z takim podejściem potrzebujemy – znającego nasz potencjał, ale próbującego osiągnąć wynik ponad stan.

KTOŚ SPOZA SYSTEMU

Od samego początku nad Brzęczkiem wisiały czarne chmury, których potem sam sobie dołożył i zesłał na siebie pioruny. Fakt, że doprowadził Wisłę Płock do zajęcia piątego miejsca w lidze, przekonywał tylko nielicznych. Powoływanie na siłę Jakuba Błaszczykowskiego, nawet gdy było wiadomo, że nie jest gotowy do gry na najwyższych obrotach irytowało wielu kibiców, przez co zarzucali Brzęczkowi nepotyzm.

Być może dobrym rozwiązaniem byłoby zatrudnienie trenera, który ma na ten moment niewiele wspólnego z polską piłką. Po pierwsze dlatego, że nawet w przypadku początkowych gromów nie będzie w stanie zrozumieć agresywnych komentarzy. Po drugie ktoś spoza systemu wzbudza większą ciekawość i wbrew logice wiarę w sukces. Zawsze zwracam uwagę na to, że jak do ekstraklasy przychodzi nieznany obcokrajowiec potrafi wzbudzić większe pokłady nadziei niż doskonale znany ligowiec.

Mimo wszystko powinniśmy wymagać zatrudnienia kogoś, kto ma doświadczenie jako selekcjoner. Zupełnie inaczej wygląda proces przygotowywania zespołu ligowego niż reprezentacji. Trener klubowy ma kilkaset jednostek treningowych rocznie, a selekcjoner tylko kilkadziesiąt. Adam Nawałka, pracując w Lechu, zderzył się powrotem na ligowe szlaki. Nadal miał w głowie koncepcje, które funkcjonowały w reprezentacji, a przełożenie ich na klub z Poznania okazało się niemożliwe. Z podobnym szokiem może mieć do czynienia trener, który dotychczas prowadził tylko kluby.


Kilka nazwisk, które przewijają się na polskim twitterze:

LARS LAGERBACK
Prowadził reprezentację Islandii, która sprawiła najpierw niespodziankę w eliminacjach do EURO 2016, a później imponowała na głównej imprezie. Po tym, jak skończył się jego kontrakt z reprezentacją Islandii, poprowadził reprezentację Norwegii, jednak ten okres nie będzie wspominał najlepiej. Skończyło się na barażach, w których katem Norwegów okazała się reprezentacja Serbii.
Wcześniej jako selekcjoner wyszedł z grupy na MŚ 2002, Euro 2004, MŚ w 2006. Jedyną wątpliwością pozostaje, czy w ciągu ostatnich lat nie stał się gorszym trenerem. W Norwegii często pojawiała się narracja, że wraz z wiekiem zmienił się jego charakter i delikatnie rzecz ujmując, brakuje mu rewolucyjnego podejścia.

RALF RANGNICK
Ryzykowna opcja, ale dająca możliwości. Zatrudnienie Niemca oznaczałoby wprowadzenie do PZPN-u know-how, które pozwala dziś holdingowi drużyn zależnych od Red-Bulla na efektywną grę w połączeniu z rozwojem zawodników. Rangnick dotychczas nie prowadził żadnej reprezentacji, ale jest człowiekiem, który nie boi się wyzwań.

BERT VAN MARWIJK
Skromny, milczący dżentelmen w stylu Arsène’a Wengera. Z Holendrami zajął drugie miejsce na mundialu w 2010. Wprowadził Arabię Saudyjską na MŚ, ale nie zgodził się na zmiany w swoim sztabie i przez to podziękowano mu za współpracę. Następnie objął Australię, która w grupie zremisowała z Danią i uległa Francji oraz Peru, ale trzeba mieć na uwadzę, że australijski futbol odczuwał wówczas skutki starzenia się najważniejszych piłkarzy, a następcy nawet nie pukali do drzwi.
Van Marwijk związany jest z reprezentacją ZEA, ale zdecydowałem się wspomnień o nim z dwóch powodów. Po pierwsze dopiero w grudniu przedłużył swój kontrakt z federacją, więc można było złożyć mu propozycję. Po drugie mimo wszystko praca z reprezentacją pokroju ZEA, oznacza, że można pożegnać się z pracą w każdym momencie.


Oczekiwania wobec Zbigniewa Bońka są teraz olbrzymie. Teoretycznie zwalniając Jerzego Brzęczka dał nam wszystkim do zrozumienia, że przygotował godnego następcę. Jednak nie można mieć co do tego pewności. Prezes lubi ryzykować i być może zwolnieniem Brzęczka, chciał tylko przekazać światu trenerskiemu, że chętni mogą zgłaszać swoje kandydatury, a szczerze mówiąc trener, który obejmie ten zespół, zyska możliwość pracy z piłkarzami klasy europejskiej, z którymi można osiągać dobre wyniki.

PAWEŁ OŻÓG

Kompromitacja? Nie! Prawdziwy obraz naszej ligi.

Chciałbym napisać o kolejnej kompromitacji polskich klubów w europejskich pucharach… Ale czy można nazwać kompromitacją coś, co zdarza się już cyklicznie? Tak naprawdę mamy do czynienia z tradycją, która od kilku sezonów wpisała się w obraz letnich spotkań polskich drużyn w rozgrywkach europejskich. I, mimo że ciężko przełknąć kolejne wtopy z drużynami z krajów kilkukrotnie mniej ludnych od Polski, z których drenujemy szrot do naszej ligi, to chyba czas zacząć to traktować w sposób naturalny i przestać się na ten fakt obrażać. Przecież lepiej i tak nie będzie, bo nikt nie wie co zrobić, by to zmienić, prawda? Jak w piosence Elektrycznych Gitar: „Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal, tak jak jest.”

Czytaj dalej „Kompromitacja? Nie! Prawdziwy obraz naszej ligi.”

Słów kilka po wiedeńskiej wiktorii

Wygraliśmy, a zwycięzców się podobno nie sądzi. Internet znów podzielił się na dwa obozy. Jeden cieszy się ze zwycięstwa w teoretycznie najtrudniejszym meczu, który czekał nas w grupie, zaś drugi krytykuje kadrę za brak stylu i pomysłu na grę. Podejrzewam, że gdyby Polacy wygrali 5:0 to i tak znalazłoby się spore grono hejterów, którzy uważaliby, że z tak słabą Austrią to ch*j, a nie wygrana. Taka mentalność internetowych trolli. Spokojnie. Nie założyłem na twarz różowych okularów i zdaję sobie sprawę, że wczorajszy mecz był daleki od ideału. Po prostu nie lubię bezmyślnej krytyki, a takiej w internecie zawsze jest pod dostatkiem.

Czytaj dalej „Słów kilka po wiedeńskiej wiktorii”

Romańczuk w kadrze? Nie, dziękuję.

Taras Romańczuk dostał polskie obywatelstwo. Gdy zagraniczny piłkarz otrzymuje polskie obywatelstwo to wszystkie rodzime media zaczynają debatę nad możliwością powołania go do kadry. Czasem mam wrażenie, że na drugi plan schodzi to czy prezentuje on odpowiedni poziom by w tej kadrze zagrać. Pal to licho! Najważniejsze, że paleta wyboru zawodnika dla selekcjonera naszej reprezentacji powiększyła się o jednego gracza. Możemy kogoś naturalizować. Super! A czy ten gracz będzie stanowił jakąś wartość dla naszej drużyny narodowej? Realnie podniesie jej siłę? Mam wrażenie, że niektórzy dziennikarze kompletnie się nad tym nie zastanawiają.

Romańczuk jest Ukraińcem. Nigdy nie słyszałem by znajdował się w orbicie zainteresowania selekcjonera tamtejszej reprezentacji. Nasi wschodni sąsiedzi w ostatnich latach uzyskują na arenach zmagań reprezentacyjnych wyniki gorsze od naszej ekipy. Mimo to Andriej Szewczenko i jego poprzednicy nie mieli zamiaru sięgać po Romańczuka by ten pomógł swojej ojczyźnie w uzyskaniu lepszych rezultatów. W momencie otrzymania przez piłkarza Jagiellonii polskiego paszportu zaczęli się jednak zastanawiać nad tym Polacy. Gdzie logika? Gość nie łapie się do drużyny, która nie zakwalifikowała się na Mundial, która odpadła z nami w grupie na poprzednim Euro ale mimo to część opinii publicznej zastanawia się nad tym czy powinien on zagrać w koszulce z orzełkiem na piersi. A przypominam że przed poprzednimi Mistrzostwami Europy Ukraińcy sprawdzali przydatność m.in. Artema Putiwcewa z Bruk-Betu Nieciecza. Wiem, wiem. Inna pozycja. Być może Ukraińcy mieli akurat problem z obsadzeniem środka czy lewej strony obrony gdzie można ustawić Putiwcewa a środek pomocy mają silny. Nie mam zamiaru rozkładać teraz tego na czynniki pierwsze. Pomyślmy jednak czy nasze centrum pomocy wymaga sięgnięcia po Romańczuka? Nawałka na Mundial zabierze zapewne (o ile nie wydarzy się jakiś kataklizm) Krychowiaka, Karola Linetty i Mączyńskiego. W odwodzie zostaje jeszcze m.in. Jacek Góralski. Więcej zawodników w środku pola nam nie potrzeba. Krycha i Linetty to dwaj gracze prezentujący o wiele wyższy poziom od Romańczuka. Ograni w silnych europejskich ligach i ograni w kadrze. O Mączyńskim co by nie mówić ale to gość, z różnym skutkiem, ale w koszulce z orzełkiem daje z siebie maksa i zazwyczaj dobrze wywiązuje się z roli pomagiera Krychowiaka. Góralski? Myślę, że gorszy od Romańczuka nie jest. W końcu on zasłużył już na zagraniczny transfer z podlaskiego klubu zaś Romańczuk cały czas jednak tkwi w polskiej Ekstraklasie. Mają oni w zanadrzu jeszcze jeden argument, który powinien ich klasyfikować w hierarchii powołań przed świeżo upieczonym obywatelem Polski. Oni Polakami są od urodzenia. Tak. To piekielnie ważny powód. W pierwszej kolejności przepustki do kadry powinni otrzymywać chłopacy, którzy urodzili się na tej ziemi i nie potrzebują załatwiać lawiny spraw urzędowych aby uzyskać możliwość zagrania w biało-czerwonej koszulce. Chciałem tylko przypomnieć, że już raz próbowaliśmy budować drużynę narodową w oparciu o naturalizowanych graczy. Jak się skończył ten projekt? Niech każdy sobie przypomni. To skutecznie powinno nas odstraszać od takich pomysłów. Jeżeli mamy już naturalizować jakiegoś piłkarza i dać mu szansę występu w narodowych barwach to przede wszystkim niech będzie on o klasę lepszy od innych zawodników występujących na jego pozycji. Romańczuk to solidny ligowiec ale sorry. Nie zbawi naszej kadry. A wchodząc do drużyny i zajmując pozycję na ławce rezerwowych zabierze miejsce np. jakiemuś młodemu chłopakowi, np. Radkowi Murawskiemu, któremu treningi z kadrą mogą pomóc w piłkarskim rozwoju. Szczerze? Wolę już zabrać na ten Mundial weteranów pokroju Jodłowca czy Trałki. Albo Borysiuka. Borysiuk ma 27 lat, tyle samo co Romańczuk. No właśnie. 27 lat. Nawet jak wejdzie do kadry to ile w niej pogra? 4-5 lat? Przy korzystnych wiatrach. W tym wieku powinien już być za granicą. Gra nadal tylko w Jagiellonii. Coś mi się wydaje że ukraińskim Claudem Makelele nie zostanie. Niestety. Tak jak mówiłem. Jak mamy brać do kadry piłkarzy z odzysku to takich, którzy będą gwiazdami naszej drużyny. Romańczuk nią nie będzie. A Dybala i Kościelny grać u nas nie chcą. Mam jakieś dziwne wrażenie, że gdyby Romańczuk prezentował poziom chociażby Krychowiaka to już dawno grałby w żółto-niebieskich barwach i o występach dla Polski by nawet nie myślał. Nie. Powołanie dla Romańczuka byłoby jak dla mnie nieuczciwe. Nieuczciwe chociażby wobec takiego Janusza Gola, który od wielu lat ma podstawowy plac w silniejszej lidze rosyjskiej a Nawałka nie spojrzał w jego stronę jak dotychczas ani razu.

Jak byłem młodszy, to byłem zwolennikiem powoływania do kadry piłkarzy z polskimi korzeniami. Nie wiem, może to była trauma po utracie Klose i Podolskiego, którzy wynieśli w późniejszym czasie Niemców na piedestał piłki reprezentacyjnej. Wychodziłem z założenia, że damy zagrać takiemu graczowi kilka minut w składzie pierwszej drużyny i będziemy już go mieli zaklepanego na konto naszej reprezentacji. Przepisy FIFA pozmieniały się od tamtego czasu jednak na tyle, że mam wrażenie, że nie długo piłkarze będą sobie mogli zmieniać barwy narodowe jak rękawiczki. Niestety. Modern football dotyka już także piłkę reprezentacyjną. Takie powoływanie graczy mija więc się z celem. Poza tym era rządów Franza Smudy i jego hodowla lisów w kadrze skutecznie ugasiła mój entuzjazm co do uzupełniania ubytków w drużynie narodowej naturalizowanymi piłkarzami. Polscy dziennikarze zachorowali jednak na dziwną chorobę, każącą im wytykać PZPN-owi każdego piłkarza, którego ominęli w swoich planach uczynienia go Polakiem. Różne, dziwne nazwiska przewijały się na łamach gazet i portali sportowych przez kilka ostatnich lat. Pamiętacie Danny’ego Szetelę? Amerykanin, który strzelił nam w 2007 roku dwie bramki na Mundialu U-20. PZPN po tym wydarzeniu był strasznie szykanowany za to, że Szetela nie gra z orłem na piersi. Życie pokazało, że gość nie zrobił większej kariery nawet w lidze MLS. Zresztą w tym samym meczu, w którym on załadował nam dwa gole to hat-tricka dołożył Freddy Adu odpalony kilka miesięcy temu z Sandecji Nowy Sącz. Aquafresca, Wondolowski, Ostrzolek. Wszyscy oni byli mniej lub bardziej lobbowani do gry w „biało-czerwonej” drużynie na przestrzeni kilku ostatnich lat. Żaden z nich jednak nie przejawiał większych chęci by grać dla nas, co często objawia się w przypadku graczy mających podwójne obywatelstwo. Ich motywacja jest mocno ograniczona. Ginąć za orła w koronie nie będą. Bardziej liczy się kunktatorstwo i to czy gra w koszulce kraju nad Wisłą przyniesie im jakiekolwiek korzyści. A zagranie meczu w naszej reprezentacji ma być w pierwszej kolejności zaszczytem i spełnieniem marzeń a nie trampoliną do rozwinięcia dalszej kariery.

Wiem że Taras Romańczuk nie jest typowym „farbowanym lisem”. Świetnie mówi po polsku. Pewnie darzy naszą ojczyznę ogromnym szacunkiem, może nawet miłością. Ma polskie korzenie. Absolutnie nie odmawiam mu możliwości bycia polskim obywatelem. Pewnie będzie się lepiej wywiązywał ze swoich obywatelskich obowiązków od niejednego rodowitego Polaka. Ale pragnę też aby moja reprezentacja złożona była  z chłopaków w 100% związanych z tym krajem. Z takich dla których gra w drużynie narodowej jest marzeniem towarzyszącym im od dziecka.  Gra w kadrze Polski byłaby moim zdaniem bardziej opłacalna dla Romańczuka aniżeli dla samej kadry Nawałki. Dla niego to zawsze szansa wypromowania się, znalezienia klubu, który zapłaci mu większe pieniążki i pozwoli jeszcze zarobić dzięki swojej karierze. A Reprezentacja Polski? Zyska solidnego gracza ale nie takiego, który pozwoli jej wygrać mecz. Prochu nie wymyśli. Poza tym zajmie miejsce w drużynie młodemu Polakowi. Tak więc … Romańczuk w kadrze? Nie, dziękuję.

Grupa prawdy

Wiecie co jest moim wielkim marzeniem? Móc kiedyś rozlosować te kulki z nazwami poszczególnych reprezentacji na jakiś Mundial albo Euro. Ale nie że tam jedną grupę czy coś. Cały turniej! Wszystkie grupy! Tylko ja! Bez pomocy żadnego Maradony czy innego Puyola. Boski Diego mógłby ewentualnie rozlosować rozstawienie w grupie. Na takie ustępstwo bym się ewentualnie zgodził, bo to zawsze trzeba upchać przed kamerami jakieś gwiazdy futbolu w czasie takiej imprezy. Żeby się pokazały, podniosły prestiż wydarzenia, ludzie im poklaskali itp. Ale generalnie z chęcią zgodziłbym się na posadkę takiej sierotki. Tak żeby losować każdą imprezę. Poszedłbym na etat do FIFA czy UEFA. Za najniższą krajową do końca życia. Ale pod warunkiem że ja rozlosowuje wszystkie ważne imprezy piłkarskie na świecie. Oni płacą to 1200 euro miesięcznie plus opłacają hotele, przeloty itp. Pamiętam, że jak byłem mały, to bawiłem się w takie losowania. To było w czasie Mundialu 98 we Francji. Tylko u mnie nie było żadnego rozstawienia itp. 32 karteczki lądowały w jakiejś misce i naprzód. Pieprzyłem konwenanse. Nie rozumiałem idei dzielenia zespołów na jakieś koszyki. U mnie każdy był równy. Taki ze mnie był trochę anarchista futbolowy. Potem mieliśmy np. grupę Argentyna, Brazylia, Francja i Włochy a w kolejnej grały RPA, Korea, Jamajka i Austria. W każdym bądź razie gdyby czytał to Infantino to niech wie że się zgadzam i może śmiało walić do mnie jak w dym.

I wiecie co? Głównie takie rozkminy przychodziły mi do głowy w czasie losowania grup do Mundialu w Rosji. Jakiś czas temu napisałem że niemożliwym jest wylosowanie przez polską reprezentację „grupy śmierci” na tym turnieju. Byłem spokojny. Jakąkolwiek grupę wylosujemy to będę miał to gdzieś. Jakikolwiek zestaw trzech drużyn nam dokooptują  to będzie luz. Nie miałem więc zamiaru obgryzać paznokci ze zdenerwowania i wznosić modłów o to by piłkarscy bogowie łaskawie sprezentowali nam słabą grupę. Słabe grupy już mieliśmy. I jak to się kończyło? Przypomnijcie sobie Euro 2012 czy Mundial 2006. Zresztą co to za nastawienie? „Byle byśmy wylosowali słabą grupę!” Od dawna gadamy o tym jaką to silną kadrę mamy. Jakie to ona ma możliwości. Bo tak wysoko notowana w rankingu FIFA. Bo losowana z pierwszego koszyka. Bo „Lewy” to najlepszy po CR7 i Messim. Ja wiem że to gadki serwowane nam przez piłkarskich laików, którzy wiedzę czerpią z „Dzień dobry TVN”  i studia Euro z dachu fabryki Wedla, gdzie ekspertem jest Maryla Rodowicz. No ale… Skoro kadrę mamy tak silną to skąd ta wszechobecna panika przed każdym losowaniem i trzymanie kciuków za jak najsłabszą grupę? Narodowa modlitwa o słabą grupę? Jak jesteśmy kozacy to dawać nam innych kozaków żebyśmy mogli sprawdzić swoją wartość bojową. Powtórzę jeszcze raz. Nie było szans na wylosowanie jakiejś mega mocnej grupy. Mogli nam dokooptować co najwyżej jeszcze jedną reprę z Europy a z większością najlepszych nie mogliśmy się spiknąć z racji rozstawienia w pierwszym koszyku. Mogliśmy wylosować grupę wymagającą. I taką właśnie dostaliśmy. Trzy drużyny z którymi będziemy mieli piekielnie ciężką przeprawę. Trzy drużyny, które były jednymi z silniejszych opcji w swoich koszykach. Ale też trzy drużyny, które spokojnie jesteśmy w stanie pokonać. Jedno jest pewne. Będzie dużo emocji. A chyba o to chodzi? Stawka w grupie H jest niezwykle wyrównana. Każdy może wygrać z każdym. I dlatego będzie to dla podopiecznych Nawałki  „grupa prawdy”. Papierek lakmusowy. Takie pokerowe „sprawdzam” w kontekście tego, czy faktycznie jesteśmy kozacy. Czy faktycznie mamy silną ekipę. Jeśli tak to sobie z tymi rywalami poradzimy i awansujemy dalej. Jeśli nie to znaczy że i tak nie mieliśmy dalej czego szukać. I nie było sensu mydlić sobie oczu zwycięstwami ze słabszymi rywalami.  Na sam początek dostajemy trzy mecze testowe, które odpowiedzą na pytanie czy przyjechaliśmy do Rosji na wycieczkę czy pograć o dobry wynik. Kolumbia, Senegal i Japonia są idealnymi egzaminatorami.

Zaraz po losowaniu rozpoczął się podział kibiców na dwie frakcje. Tych, którzy twierdzą, że losowanie nam sprzyjało i trafiliśmy na ogórów, których musimy absolutnie oklepać oraz takich, którzy już wieszczą kontynuację mundialowej tradycji XXI wieku pod tytułem: „Mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor”. No tak. Lubimy popadać w skrajności.  Albo coś jest białe, albo czarne. Jak nie jesteś z nami to jesteś przeciwko nam. Widać to szczególnie jeśli chodzi o polską politykę. Ale generalnie nie lubimy spoglądać na coś pod innym kątem. Każdy kija ma dwa końce. Nie ma niczego pośrodku. A to całkiem głupie myślenie. Bo ta grupa ani nie jest nie do wygrania ani tymbardziej nie jest słaba. Słaba może być dla laików, którym nic nie mówią nazwiska takie jak: Rodriguez, Falcao, Mane czy Kagawa. Którzy z Kolumbii znają tylko Escobara bo się naoglądali „Narcos”, z Japonii Tsubasę. A Senegal? „Tam pewnie dzikusy kopią piłkę z gliny pomiędzy małpami a za bramki robią dwie palmy”.  I potem TVNy i inne media nadmuchają balon. Janusze wymalują twarze, kupią wuwuzele bo przecież Wellman z Prokopem mówili że będziemy walczyć o medal. Ogródki piwne się zapełnią a gdzieś w dalekiej Moskwie Sadio Mane wkręci Rybusa albo Jędrzejczyka w murawę tak, że będzie go trzeba po meczu z niej odkopać. To całkiem realne patrząc jak spisuje się skrzydłowy Liverpool’u w Premier League a jak „Jędza” i „Rybka” w swoich zespołach. Na dodatek „Lewy” nie trafi z formą i klops. Przecież cała Polska widziała jak spisywaliśmy się w ostatnich meczach kadry w tym roku bez naszego kapitana. Wprawdzie ja bym znaczenie tych towarzyskich spotkań z Urugwajem i Meksykiem bagatelizował bo to był tylko poligon doświadczalny mający pomóc w pracy Nawałce no ale wielu kibiców już zaczęło płakać, że „bez Lewandowskiego nie istniejemy”. Przeciętny kibic reprezentacji ma coś ze schizofrenika. Lubi popadać ze skrajności w skrajność. Albo jesteśmy najlepsi, albo do niczego. Zresztą, jak mówi stare, piłkarskie porzekadło: „Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz”. Tak więc pewnie do samego turnieju będziemy słyszeć z jednej strony o tym, że jedziemy spotkać się z Brazylią w finale a z drugiej o tym jaki to oklep dostaniemy w Rosji. Będzie można zwariować. A nastroje im bliżej czerwca tym bardziej będą się podkręcać. No ale taki urok czasu oczekiwania na wielkie imprezy.

A jak faktycznie skończy się nasz wypad na wschód? Nie wiem. Ciężko powiedzieć. Wszystko się może zdarzyć.

https://www.youtube.com/watch?v=0bVZ8lPfW1c

No tak…

No ale tego się przewidzieć nie da! Mamy cztery zespoły o bardzo wyrównanych potencjałach. I cztery odmienne style gry.

Bajeczni technicznie ale krnąbrni „Los Cafeteros” mogący bić się o najwyższe cele. Posiadający w drużynie takich asów jak król strzelców poprzedniego Mundialu  James Rodriguez, Radamel Falcao czy Juan Cuadrado. Siła ofensywna, której obawiać może się każda obrona świata. Z drugiej strony w eliminacjach zajęli czwarte miejsce w swojej grupie. Dwukrotnie zebrali oklep od męczących się strasznie w tej kampanii Argentyńczyków (0:1 i 0:3), punkty urywała im chociażby Wenezuela czy dwukrotnie Chile, które przepadło w rozgrywkach eliminacyjnych.

Senegal mający w swoim składzie graczy wychowanych według francuskiej myśli szkoleniowej, którzy urodzili się w kraju Napoleona.  Nie będzie to z pewnością radosny futbol rodem z Pucharu Narodów Afryki. To znaczy radosny to może on będzie ale w tyłach będzie panowała solidność a nie popisy hobby-playerów. Sabaly  – Bordeaux (16 gier w tym sezonie Ligue 1), Kara – Anderlecht  (12 gier w Jupiler League, 5 w Lidze Mistrzów), Koulibaly – Napoli (16 występów w Serie A i 5 w Lidze Mistrzów) oraz Wague, gracz Watford. On akurat zagrał w Premier League tylko raz. Poza tym ? Sakho i Kouyate z West Ham United. M’baye Niang wypożyczony z Milanu do Torino. A takich postaci jak wspomniany już Sadio Mane czy Moussa Sow chyba kibicom futbolu przedstawiać nie trzeba. Swoją drogą to ten drugi nawet nie łapie się ostatnio do składu „Lwów Terangi”.   Swoją grupę eliminacyjną przeszli bez porażki. I to co by nie mówić o ich rywalach (byli nimi RPA, Republika Zielonego Przylądka oraz Burkina Faso). Z drugiej strony afrykańskie reprezentacje od zawsze kojarzą mi się na wielkich turniejach z tym, że w końcu popadają w kłótnie o pieniądze i przepadają targani kryzysem i wewnętrznymi sporami. Cztery lata temu tak właśnie skończyły wszystkie cztery drużyny z Afryki. No ale nie ma sensu liczyć na to, że znowu tak będzie. Szykujmy się raczej na piekielnie ciężki bój w meczu otwarcia.

Japonia. Tutaj pewni możemy być jednego. W jakiejkolwiek formie przyjadą do Rosji Azjaci, tak wiadomym jest, że będą jeździć na tyłkach przez całe 90 minut. Na pewno nie zabraknie przygotowania motorycznego na najwyższym poziomie, szybkości i walki do upadłego. To wręcz znak rozpoznawczy takich drużyn jak Korea i Japonia. Gdyby tego im zabrakło w meczu to chyba uznaliby to za hańbę i popełnili harakiri… albo seppuku… nie wiem czym to się różni …. I nie, nie sprawdzę w Wikipedii :P. Wracając do ekipy z „Kraju kwitnącej wiśni”. Liderzy? Shinji Kagawa z Borussii Dortmund, jego doświadczony imiennik Okazaki z Leicester (6 bramek w Premier League w tym sezonie) czy obrońca Interu Mediolan Yuto Nagatomo, który dla „Azzuro-Nerich” zagrał już w 170 spotkaniach ligowych.  Co by nie mówić… ekipa solidna jak stary Ślązak.

No i na końcu my. A jaki koń jest? Każdy widzi ;). Atut pierwszy – Lewandowski. Atut drugi? Yyyy… Nie no. Coś tam jeszcze potrafimy. Jakby to powiedział Jurek Engel, szybkie kontry będące wizytówką naszej kadry od jego czasów ;). Poza „Lewym” też w końcu jest jeszcze kilku graczy, których można bez wstydu zaprezentować światu. Glik, Piszczek czy Grosicki. Wierzę że w formie będą Kuba i Krychowiak. No i wierzę, że na 100% odpali w końcu Zieliński bo w Serie A poczyna sobie coraz śmielej. Nie wiadomo co będzie do tego czasu z Arkiem Milikiem. Czy zdoła się wykurować i w jakiej będzie dyspozycji. Szkoda ostatniej kontuzji Makuszewskiego, bo zapowiadał się na gracza, który będzie stanowił realną siłę, która może wspomóc drużynę z ławki. A takich graczy jest w naszej kadrze jak na lekarstwo. Miejmy nadzieję że do czerwca ktoś jeszcze wyskoczy. Kownacki? Może Świerczok, jeśli utrzyma taką dyspozycję jak jesienią. Chociaż co do niego to podchodzą bardzo sceptycznie. Ma zadatki na to by dopadł go syndrom Teodorczyka.

Ok. Kadrowo cała stawka wygląda naprawdę wyrównanie. Style gry różne. Techniczne z Kolumbii oraz Senegalu. Szybkościowe i ambicjonalne z Japonii. U nas? Europa, Europa. Myślę że będziemy najlepiej wyglądali pod względem przygotowania siły fizycznej. Takich Japończyków trzeba będzie poustawiać do pionu kilkoma ostrzejszymi wejściami.  No i pytanie. Zagramy w obronie tak jak na Euro 2016 czy tak jak w eliminacjach do Mundialu? Oby to pierwsze. Ze zdobywaniem bramek za Nawałki większych problemów nigdy nie było. I umówmy się. To były trzy lata (liczę od 2:0 na Narodowym z Niemcami) naprawdę solidnej gry. Poza wrześniowym blamażem z Duńczykami praktycznie nie zdarzył nam się mecz w którym odstawalibyśmy od rywali w jakiś wyraźny sposób. Odczarowaliśmy klątwę Euro, czas odczarować Mundiale w XXI wieku. Złammy kolejną barierę. Przebijmy szklany sufit. I na miłość boską przestańmy być minimalistami i marzyć o słabych grupach. Chcemy coś znaczyć w futbolu? To trzeba ogrywać kogoś więcej niż Panamę i Arabię Saudyjską! Na początek może być Senegal, Kolumbia i Japonia. To będzie nasza grupa prawdy !

„Panowie! To nie jest czas na lizanie się po fiu**ch !”

Gdy kadra Jerzego Engela awansowała w 2001 roku na Mundial w Korei i Japonii ś.p. Paweł Zarzeczny napisał na łamach „Przeglądu Sportowego” legendarne zdanie, które odbiło się wówczas szerokim echem w środowisku futbolowym i wywołało niemałe oburzenie. „Panowie, to jeszcze nie czas na lizanie się po fiutach. Na razie osiągnęliśmy tyle co Senegal”. W ten oto sposób dziennikarz chciał stonować rozdmuchane ego piłkarzy i trenera oraz hurraoptymistyczne nastawienie opinii publicznej. Jak to jednak często w przypadku popularnego „Pawki” było, zabieg zastosowany w takiej formie nie przyniósł oczekiwanego rezultatu.  Jego słowa wywołały ogólne oburzenie środowiska i zapoczątkowały ciągnącą się praktycznie do końca azjatyckiej imprezy wojenkę kadra vs. dziennikarze .Jednakże dalsze losy naszej Reprezentacji pokazały, że słowa Zarzecznego były prorocze. Awans na największą piłkarską imprezę po 16 latach naszej nieobecności smakował wyśmienicie, jednakże na tamtą chwilę osiągnęliśmy dokładnie tyle samo ile 31 innych reprezentacji, które także wywalczyły przepustki na ten turniej.  Na tymże skończyło się jednak nasze „rumakowanie” i to pomimo buńczucznych zapowiedzi trenera Engela, który odgrażał się w wywiadach, że na Daleki Wschód jedziemy bić się o Puchar Świata.  W momencie, gdy wspomniana przez Zarzecznego  reprezentacja Senegalu najpierw odprawiła 1:0 w inaugurującym turniej spotkaniu aktualnych wówczas Mistrzów Świata – Francuzów, a następnie awansowała do ćwierćfinału my kompromitowaliśmy się kolejno w meczach z Koreą oraz Portugalią. To po tym drugim występie powstał pean pochwalny (?) na cześć najpopularniejszego aktualnie piłkarskiego eksperta telewizyjnego.  „Tomasz Hajto to wielki atleta, ograł go w Korei Pedro Pauleta”.  Wyszło na to, że nie po raz pierwszy i nie ostatni racja leżała po stronie Pawła Zarzecznego. Miał rację. To nie był czas na lizanie się po fiutach.  A Senegal osiągnął znacznie więcej niż my.

Od tamtych wydarzeń minęło 16 lat. Jednakże słowa zmarłego w marcu dziennikarza znów nabierają aktualności. 1 września kadra Adama Nawałki rozegrała mecz z reprezentacją Danii. Generalnie już w dniu, gdy rozlosowano grupy eliminacyjne wiadomo było, że spotkanie w Kopenhadze powinno być w teorii tym najtrudniejszym w całej kampanii dla naszej drużyny narodowej.  Ogółem rzecz ujmując Duńczycy nigdy nam piłkarsko nie leżeli. Przez 15 ostatnich lat dostaliśmy od nich w cymbał sześć razy na osiem możliwych. Przed tym ostatnim razem, tydzień temu braliśmy więc pod uwagę, że w kraju Hamleta możemy stracić punkty. Nawet trzy. Ale chyba nikt nie spodziewał się, że nasi rywale tak dobitnie powiedzą nam na murawie: „Panowie, to jeszcze nie czas na lizanie się po fiutach. Wy nawet nie jesteście pewni tego Mundialu.” Kadra Engela już była. Kadra Nawałki jeszcze nie. I to mimo tego, że w narodzie po raz kolejny panuje hurraoptymizm. Chociaż po kopenhaskim laniu został on mocno przygaszony. Właściwie to powinniśmy ekipie Age Hareide podziękować. Za zrzucenie wielu kibicom tych różowych soczewek z oczu. Za to, że Eriksen i spółka pokazali nam w najdrobniejszych detalach każdą wadę naszego zespołu. Piąte miejsce w rankingu FIFA, pewne prowadzenie w grupie eliminacyjnej i znów co niektórzy wynosili ten zespół pod niebiosa. Szczęście w nieszczęściu, że Duńczycy zapalili lampki kontrolne w głowach nazbyt optymistycznie nastawionych kibiców a już szczególnie dziennikarzy, którzy poziom optymizmu mieli taki, jakby pozarzucali tabletki extazy. „A może ta nasza kadra nie jest tak piekielnie mocna jak nam się wydawało?” No kurwa,  bingo! To, że piąte miejsce w rankingu FIFA nijak się ma do naszej realnej siły na świecie, to już sobie wyjaśniliśmy. Zresztą w rankingu wyprzedzają nas Szwajcarzy. Przy całym szacunku dla kadry Helwetów i ich fenomenalnej w ostatnim czasie formy… jest na sali ktoś zdolny uznać ich za czwartą reprezentację na planecie? Oni nawet nie mają zawodnika na światowym poziomie czy grającego w mocnym klubie. Xhaka? Ani on nie jest piłkarzem światowego formatu, ani Arsenal nie jest już klubem należącym do europejskiej czołówki. Nawet tej szerokiej. O Shaqirim już nie wspomnę. Od dawna wiadomo, że ranking FIFA jest tylko miłą ciekawostką. Taką możliwością dla przeciętnych reprezentacji na powiększenie sobie penisa przez nabicie punktów dzięki sprzyjającemu kalendarzowi spotkań.  Czymś w rodzaju ferrari dla 40 latka przechodzącego kryzys wieku średniego. Pomaga też czasem w korzystniejszym rozstawieniu podczas losowania do imprez rangi mistrzowskiej czy eliminacji do nich. Nie jest on jednak obiektywnym wyznacznikiem siły poszczególnych reprezentacji narodowych. Nasza doskonała pozycja w grupie? Hmm. Dwa pewnie wygrane spotkania z Rumunami, plus wtopa w Kazachstanie, plus wyrwane Ormianom z gardła trzy punkty, plus nieznaczna wygrana w Czarnogórze plus prawie stracone we frajerski sposób zwycięstwo w meczu z Duńczykami na Narodowym. Kadra Nawałki powinna mieć na drugie „Fortuna”. Chociaż za bardzo kojarzy się z bukiem… Fakt faktem, że ta fortuna jest wypadkową tego iż ta drużyna naprawdę potrafi grać w piłkę a selekcjoner umie z niej wycisnąć niemalże ostatnie soki. Niestety jak pokazał blamaż w Kopenhadze, nie wszystkie mankamenty tej ekipy da się zawsze zapudrować.  A porządny przeciwnik, taki jakim była ostatnio Dania, potrafi odsłonić wszystkie nasze wady.

Nawałka szyje kadrę z 12-14 graczy. Reszta piłkarzy niby jest w drużynie ale na zgrupowania jeździ bardziej w roli statystów. Gdy wypada któraś z kluczowych postaci, to zaczynają się problemy. Na przykład gdy w meczu na Parken dosłownie i w przenośni zesrał się Piszczek, to zaczęły się schody. Nawałka miał na ławce rezerwowych Kędziorę i Bereszyńskiego. Naturalnych zmienników dla gracza Borussii. Mimo to na prawą stronę obrony desygnował Thiago Cionka. Stopera. Jak widać poziom zaufania dla niektórych graczy nie jest zbyt duży. Nigdy w życiu nie tęskniłem też równie mocno za Grzegorzem Krychowiakiem co w tamtym spotkaniu. Krychowiak w formie jest potrzebny tej drużynie niczym tlen. Krychowiak w formie jest rycerzem środka pola a Mączyński czy Linetty mogą odgrywać co najwyżej rolę jego giermków. W meczu w Kopenhadze miałem wrażenie, że odgrywali rolę chrześcijan rzuconych na arenę rzymskiego Colloseum, gdzie pożreć ich miały duńskie lwy pod wodzą gladiatora Eriksena. Zresztą podobną rolę odgrywała cała nasza linia defensywna na czele z Pazdanem i Jędrzejczykiem. Cała trójka Legionistów, którzy zameldowali się w pierwszej jedenastce na placu boju przeniosła do kadry jakość ich klubu z dwumeczów z Astaną oraz Sheriffem. Dołujące jest to, że forma kadry jest w tak dużej mierze uzależniona od dyspozycji zawodników z tak niestabilnego pod względem poziomu gry klubu jak warszawska Legia. Sam Lewandowski to nie wszystko i tak jak jego dobra dyspozycja jest kluczem do solidnej gry naszej kadry, tak i on w znakomitej formie nie pociągnie wszystkiego bez konkretnego wsparcia partnerów. A przynajmniej nie z zespołami na dobrym europejskim poziomie jak Dania.  Zresztą na przestrzeni niemalże roku, licząc od pierwszej konfrontacji obydwóch zespołów widać było, że Age Hereide wykonał z tą drużyną kawał dobrej roboty. Dania ze spotkania na Narodowym i Dania z potyczki na Parken to dwa zupełnie inne teamy. Chłopcy i faceci zamienili się w nich miejscami. Możemy tylko się cieszyć, że projekt norweskiego trenera w październiku ubiegłego roku nie był jeszcze w pełni gotowy, bo dziś być może nie wszystko zależało by od nas jeśli chodzi o wyjazd na rosyjski czempionat. Wracając jeszcze do naszej linii obrony. Żadna ekipa, w żadnej grupie w tych eliminacjach w Europie, ani z pierwszego ani z drugiego miejsca nie straciła po 8 kolejkach spotkań aż 11 bramek. Żadna z nich nie straciła dwucyfrowej liczby goli. Niech to posłuży za recenzję dla jakości gry naszej defensywy. Fakt, że ponad połowę tych bramek zaaplikowali nam właśnie podopieczni Hereide. I znów możemy mówić o uśmiechu losu. Dwaj nasi teoretycznie najgroźniejsi rywale w tych eliminacjach przystąpili do nich pogrążeni w kryzysie. Szczęśliwa gwiazda krąży nad Nawałką od samego początku jego przygody za sterami kadry. To, że biało-czerwoni są aktualnie w tym miejscu w którym są, to wypadkowa wielu czynników. Wiele spraw złożyło się na to, że solidna reprezentacja, jaką jest Polska plasuje się aktualnie tak wysoko we wszelkich notowaniach. Wykorzystujemy swoją szansę niemalże na maksa. Osobiście uważam, że stać nas już na niewiele więcej. Jeśli pojedziemy do Rosji, to ciężko będzie znów dojść do ćwierćfinału wielkiej imprezy. Mnie osobiście usatysfakcjonuje wyjście z grupy. A i to stwierdzę dopiero, gdy rozlosowane zostaną kulki z nazwami poszczególnych nacji, które wezmą udział w przyszłorocznej imprezie. Rok temu we Francji przy jeszcze odrobinie szczęścia można było dojść jeszcze dalej. Może nawet do samego finału. Ale to byłoby już kompletnym rozmyciem obrazu polskiego futbolu.  Wykorzystalibyśmy sprzyjający układ drabinki i słabość innych rywali. Przy jednoczesnym, niemal perfekcyjnym moim zdaniem wykorzystaniu potencjału tej repry. Potencjału sporego ale nieuprawniającego nas do aspirowania do miana wicemistrzów Europy. Wicemistrzowie Europy nie przegrywają w Danii 0:4. To nie przystoi nawet „ćwierćfinalistom Euro”, jak lubią nas określać komentatorzy a co w moich oczach żadnym wielkim osiągnięciem nie jest. Kopenhaga była papierkiem lakmusowym, który pokazał ile nam jeszcze brakuje do tego, by określać się „czołową reprezentacją świata”. Była bolesnym ale potrzebnym doświadczeniem.

Żeby jednak osłodzić troszeczkę tą beczkę dzięgciu, pomyślmy za co podopiecznych Nawałki możemy pochwalić. Na nasze szczęście już trzy dni po meczu z Danią nastąpiła konfrontacja z Kazachstanem.  Niemal natychmiast pojawiła się okazja, do zmycia z siebie mieszanki wstydu, przygnębienia i zawiedzionych ambicji. Rywal do tego idealny. Najsłabsza drużyna naszej grupy. Aczkolwiek ta najsłabsza drużyna już raz w tych eliminacjach odebrała nam punkty. Tym razem jednak graliśmy na własnym terenie. I ostatecznie zrobiliśmy to, co należało zrobić. Zdobyliśmy trzy punkty, wygraliśmy pewnie 3:0. Odpowiedzieliśmy idealnie na wcześniejszy blamaż.  Oczywiście, można się czepiać poziomu spotkania. Można narzekać na nieprzekonujący styl gry.  Ale w tamtym momencie najważniejsze było zdobycie kompletu punktów. Utrzymanie pozycji lidera. Nie ważne jak. Najważniejsza była wygrana. Zrobiliśmy to. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że zgarnęliśmy trzy punkty zasłużenie? A że nie prezentujemy najlepszej formy? Nie trzeba było być wróżbitą Maciejem żeby to stwierdzić już przed meczem. Wystarczyło trzy dni wcześniej obejrzeć kopenhaską drogę przez męki. Zresztą… Ekipa Nawałki serca kibiców zdobyła  udaną kampanią eliminacyjną do Euro 2016. Pamiętacie mecze z Gruzją? One wyglądały dokładnie tak samo jak spotkanie z Kazachstanem.  Graliśmy z outsaiderem grupy, który chwilami nas dominował. Spychał do defensywy. Ostatecznie jednak wyniki spotkania mówiły same za siebie. To samo działo się w Warszawie 4 września. Tak wygląda reprezentacja Nawałki. Wplata w swoje mecze elementy chaosu. Doskonałe momenty przekłada z chwilami słabości. Nawet wobec o klasę gorszych drużyn. Plusem jednak jest to, że ostatecznie większa piłkarska jakość i większe doświadczenie praktycznie zawsze przechylają szalę zwycięstwa na naszą stronę. A to nie zawsze było normą przez ostatni kilkanaście lat. Należy cieszyć się z tego, że mimo nienajlepszej gry umiemy udowadniać kto zwyczajnie dysponuje większą piłkarską jakością. Jednocześnie pamiętać też o własnych ograniczeniach. Bądźmy wyważeni w swoich osądach. Nie oczekujmy cudów, nie popadajmy w hurraoptymizm, ale jednocześnie bądźmy w końcu świadomi swojej piłkarskiej wartości. Jesteśmy solidną drużyną. Taką, która powinna bezproblemowo przechodzić sito eliminacyjne i meldować się na wielkich turniejach. Tam możemy ugrać wyjście z grupy a wszystko ponad to traktować jako bonus od piłkarskich bogów. Plusem wrześniowego dwumeczu był też z pewnością Maciej Makuszewski. Cieszy, że Nawałka powołał piłkarza, którego nie potraktował jako kolejnego turysty na pokładzie. Makuszewski w tych ważnych meczach dostał swoją szansę i wykorzystał ją myślę na miarę swojego potencjału. Wniósł trochę ożywienia w konającej, polskiej drużynie w Kopenhadze zaś w meczu z Kazachami całkiem dobrze rozruszał prawe skrzydło, zajmując miejsce Kuby Błaszczykowskiego.  Nie wiem czy sam Kuba nie sprawdzał by już się w tym momencie lepiej właśnie jako zmiennik wchodzący na ostatnie 20-25 minut na podmęczonego rywala. Właśnie w takiej roli doskonale się odnalazł w meczu z drużyną z Azji. Wracając do „Makiego”. Każdy nowy gracz, którego trener Nawałka uzna za godnego pomocy drużynie w meczach o punkty jest na wagę złota. Każda postać, która realnie wydłuży ławkę rezerwowych i da jakąkolwiek alternatywę trenerowi przy ustalaniu składu i taktyki jest niezwykle cenna. Mam nadzieję, że zawodnik „Kolejorza” zagości w tej drużynie na dłużej.

Krótkie podsumowanie? Zawarte jest w tytule. Panowie, to nie jest czas na lizanie się po fiutach, bo jak na razie nawet nie wywalczyliśmy awansu na Mundial! A nawet jak go już wywalczymy, to póki co osiągniemy tyle samo co Iran. A braku przepustki do Rosji nie biorę nawet pod uwagę. Dwa mecz i co najmniej cztery punkty dają nam bezpośredni awans. W perspektywie wyjazd do Armenii, gdzie jestem pewny, że czeka nas nie lada przeprawa a gra będzie rwana, brzydka i niespójna. Ale ostatecznie to my wyjdziemy zwycięsko. Na koniec Czarnogóra z którą na Narodowym, przy pełnym stadionie i ze świadomością wagi tego spotkania, nie pozwolimy sobie zrobić krzywdy. Jesteśmy na to zbyt doświadczoną drużyną!z22313765V,-Eliminacje-mistrzostw-swiata-Polska---Dania

„Boring, Boring Poland”

„Boring, boring Arsenal”. Gdy na przełomie lat 80 i 90 trenerem Arsenalu Londyn był George Graham, na trybunach angielskich stadionów często pojawiała się właśnie taka przyśpiewka. „Boring” oznacza w języku angielskim „nudny”. Co prawda w czasach gdy Szkot prowadził drużynę „Kanonierów”, zdobyli oni 2x Mistrzostwo Anglii, 2x Puchar Ligi, Puchar Anglii oraz Puchar Zdobywców Pucharów. Mimo to kibice angielskich klubów szydzili z mało efektownej, nastawionej głównie na defensywę drużyny z północnego Londynu. Graham doprowadził do perfekcji m.in. stosowanie pułapek ofsajdowych. Styl jego drużyny różnił się o 180 stopni od tego co prezentowała ekipa prowadzona przez jego następcę – Arsene Wengera. Mecze tamtego Arsenalu były zazwyczaj nudne, padało w nich mało bramek. Styl tej gry okazał się jednak niezwykle efektywny. Kiedy w sobotni wieczór oglądałem poczynania podopiecznych Adama Nawałki, do głowy wpadła mi właśnie tamta przyśpiewka. „Boring, boring Poland”. Jednakże u mnie znużenie mało efektowną grą zastąpił podziw dla niezwykle skutecznego stylu stworzonego przez Nawałkę.

Powiedzmy sobie szczerze. Zachwyciło was to co pokazali Polacy? Mnie nieszczególnie. Mecz był emocjonujący? Raczej nie.  Byliśmy niezwykle skuteczni? Jak najbardziej. I to jest słowo klucz: „skuteczność”. Ekipa Nawałki robi stałe postępy. Jeszcze do nie dawna narzekałem na to, że nie potrafimy słabszego przeciwnika zepchnąć do defensywy. Kontrolować stale meczu. Napieramy przez pierwsze 15-20 minut spotkania a potem długimi momentami cofamy się, to my jesteśmy pasywni. Szczególnie, gdy wychodzimy na prowadzenie. Tak było niemal w każdym meczu poprzedniej kampanii eliminacyjnej. Zmieniło się to dopiero w ostatniej kolejce, gdy pokonaliśmy na Narodowym w decydującym o awansie meczu Irlandczyków 2-1. Tamten mecz kontrolowaliśmy prawie w całości. W obecnych eliminacjach do Mundialu w Rosji jest już jednak inaczej. Odwróciły się proporcje. Prawie każdy mecz przypomina właśnie ten z Irlandią. To my narzucamy tempo, to my jesteśmy stroną dominującą. Oczywiście nie wszystko jest kryształowe. Zdarzają się momenty rozprężenia. Zapłaciliśmy za to szczególnie słono w pierwszym meczu w Astanie, gdzie kosztowało nas to jak na razie utratę jedynych punktów. To samo zdarzyło się w meczu z Duńczykami, gdzie ze spokojnego 3-0 momentalnie zrobiło się 3-2 i wkradła się nerwówka. Spotkanie z Armenią to był jeszcze inny typ potyczki. Przykład batalii w której kompletnie nic nie wychodzi, ale siłą charakteru, tym że dysponujesz lepszą jakością i indywidualnościami rozstrzygasz wynik na swoją korzyść. Mimo tego, że nasza gra w tamtym spotkaniu była fatalna, to uważam, że paradoksalnie właśnie on pokazał to, iż jesteśmy reprezentacją niemal kompletną. Zadziałały te czynniki, które rozdzielają chłopców od mężczyzn. Ormianie mimo iż zostawili na murawie serducho i zapieprzali jakby walczyli z Azerami o Górski Karabach, nie mieli tego czegoś ekstra, co mieliśmy my. Dwumecz z Rumunami to kwintesencja i przykład tego, jakie postępy zrobiliśmy. Wygrana 6-1 z było, nie było uczestnikami ostatniego Euro. W całym dwumeczu nie potrafili zagrozić nam niemal w ogóle. A mieli być naszymi najgroźniejszymi rywalami.  Mecz z Czarnogórcami miał podobny schemat. Bez fajerwerków, jednak w miarę spokojnie dowiezione trzy punkty.

Sobotnia gra przypominała mi przez pierwsze 30 minut zeszłoroczny mecz z Irlandią Północną na Euro we Francji. Rywal schowany za podwójną gardą a my głowiliśmy się jak przejść przez te zasieki. W gruncie rzeczy to też pokazuje, jakim respektem darzą nas rywale, skoro wychodzą tak głęboko cofnięci przeciwko nam. Kiedyś to my tak robiliśmy. Jak Wójcik w Anglii w 1999 lub jak Smuda na Euro 2012 przeciwko Czechom. To pokazuje także, kto jest niekwestionowanym liderem tej grupy. I fajnie, że ta drużyna tak dobrze radzi sobie z presją. Wytrzymali napompowany jak bawole jaja balonik przed zeszłorocznymi mistrzostwami, spokojnie radzą sobie z mianem lidera i faworyta przeciwko słabszym ekipom w drodze na Mundial. A jak wszyscy wiemy, jeśli wszystko dobrze się ułoży to w grudniu jakaś sierotka będzie wyciągać kulkę od kinder niespodzianki z napisem „Poland” z pierwszego koszyka.  Kolejny test dla naszego zespołu. W najnowszym rankingu FIFA mamy być sklasyfikowani na 7 miejscu. Widomo, że ten ranking jest troszkę przekłamany, no ale jednak to ogromny powód do satysfakcji. Wyobrażaliście sobie te 4 lata temu za kadencji smutnego Waldka, gdy tułaliśmy się gdzieś w siódmej dziesiątce tego zestawienia, że poszybujemy tak wysoko do góry? Bałbym się nawet tak marzyć. .

W czasie sobotniego meczu czułem się jakoś niezwykle spokojny. Nie było tej ekscytacji, która towarzyszy niemal każdemu meczowi kadry. Nie było strachu o wynik. A przecież nie dawno mecze z takimi rywalami jak Rumunia, to były mecze na ostrzu noża. Pamiętacie takie traumy jak 1-3 z Ukrainą na Narodowym? Miejmy nadzieję, że takie czasy prędko nie wrócą. Oczywiście, pokolenie tych piłkarzy za kilka lat przeminie a żadnej pewności, że wyrosną ich godni następcy nie mamy. Na szczęście taki Milik czy Zieliński jeszcze kilka dobrych lat mogą pograć.  „Zielu”… Powoli, opornie ale doszedł w końcu do naprawdę świetnego meczu w koszulce z orłem na piersi. Bawił się w tym meczu z takim luzem jakby był południowcem. Spokój i technika godna Ronaldihno albo chociaż Quaresmy. Miejmy nadzieję, że ustabilizuje swoją reprezentacyjną formę na tym poziomie. Jedynym naszym mankamentem w tym meczu wydawał mi się Cionek. Nie wiem, być może jestem uprzedzony. Ale raz posłał „świecę” niepewnie wybijając piłkę, raz zakręcił nim Rumun i nasz obrońca nie zdążył zablokować strzału. raz w naszym polu karnym musiał ratować sytuację asekurujący go Pazdan, gdy ten pogubił się naciskany przez napastnika.

Robert Lewandowski. Żyjemy w okresie, kiedy na światowych murawach biega dwóch największych gigantów piłki w historii futbolu. Żyjemy jednak też w czasach najlepszego polskiego piłkarza w historii. Bezapelacyjnie. Klasa światowa. Być może nawet piłkarz nr. 3 na tej planecie. On naprawdę nie długo nie będzie już miał nad czym pracować. Wszystkie skille rozwinięte niemal do perfekcji. W sobotę kasował nawet wrzutki Rumunów po stałych fragmentach gry w naszym polu karnym. Karne egzekwowane perfekcyjnie. Ten wyskok do piłki, to jak się złożył do uderzenia głową przy drugiej bramce. Maestria. Aż mi głupio się tak nad nim rozpływać. No ale kurwa mać ! On na to naprawdę zasługuje! Jestem szczęśliwy, że mamy takiego gracza w kadrze.

Mundial w Rosji może nam odebrać jedynie jakiś pieprzony kataklizm. Ale takiego nie przewiduję.  Nawałka zbudował już sobie zespół wg. własnego planu, teraz musi utrzymywać tylko właściwy  kurs. Czasem nie rozumiem jego decyzji, jak ta, gdy przy wyniku 3-1 zostawił na boisku trzech napastników plus Grosika i Kubę. Nie rozumiem po co w tej kadrze frustrat Peszko.  Ale pewnie dlatego to Nawałka jest selekcjonerem a nie ja. Nie muszę tego rozumieć, ważne, że przynosi to pożądany skutek. Tak więc panie trenerze! Rób pan nadal swoje! Grajmy nudno, ale skutecznie. Ogrywajmy spokojnie słabszych od siebie. Ta reprezentacja idzie naprawdę dobrą drogą.

LewyX

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑