Jędrzejczak z kontry, czyli jak oszukał nas portugalski lawirant.

Pojawiające się tuż przed Świętami Bożego Narodzenia informacje jakoby Paulo Sousa miał opuścić Reprezentację Polski na rzecz brazylijskich klubów, wydawały się dla mnie dość zaskakujące i przyznam zupełnie szczerze, że nie dawałem im większej wiary. Twierdziłem, że przecież w tym momencie takie posunięcie byłoby horrendalnie absurdalne, ale niestety myliłem się. Nie tylko kilka dni temu. Myliłem się w zasadzie od momentu, w którym PZPN ogłosił nazwisko nowego selekcjonera i o tym dzisiaj w tym tekście.

Czytaj dalej „Jędrzejczak z kontry, czyli jak oszukał nas portugalski lawirant.”

Wracajcie do gry! Piłkarze, na których powrót czekamy.

Ach te kontuzje! Ileż to piłkarskich karier zostało wstrzymanych, czy nawet totalnie złamanych, przez dramatyczne wydarzenia boiskowe? Ronaldo, Owen, Cazorla? Wymieniać można długo. Poniżej tekst o kilku aktualnie kontuzjowanych zawodnikach, na których powrót czekamy z utęsknieniem. Zapraszamy na kolejny artykuł powstały przy współpracy kilku członków Futbolowej Rebelii! 

Czytaj dalej „Wracajcie do gry! Piłkarze, na których powrót czekamy.”

„Cisza, Bóg śpi”. Blaski i cienie życia Diego Maradony

Po tym, jak rok temu, w zaciszu swojego domu, na obrzeżach Buenos Aires, zmarł Diego Armando Maradona, na placach i ulicach argentyńskich miast zgromadziły się nieprzebrane tłumy. Wszyscy przybyli na stołeczne Plaza de Mayo, obserwując asfaltową drogę autostrady, choć na chwilę chcieli dostrzec karawan wiozący drewnianą trumnę okrytą argentyńską flagą. Zgromadzeni – młodzi, w sile wieku i starcy, biedni i zamożniejsi, cały naród – żegnali swojego idola w jego ostatniej, doczesnej podróży. Gdzieś na wysokościach powiewał wiele mówiący o całym zajściu transparent z napisem: „Diego, nie ważne co zrobiłeś ze swoim życiem, ważne co zrobiłeś z naszym.”

Czytaj dalej „„Cisza, Bóg śpi”. Blaski i cienie życia Diego Maradony”

Całą noc płakałem, ale już się nie boję. Życie Sinisy Mihajlovicia

W ostatnim czasie minęły równo dwa lata od dnia, w którym Sinisa Mihajlović przeszedł udany przeszczep szpiku kostnego. Pokonał białaczkę i wrócił do żywych. Nieco wcześniej, w lutym 2019 roku, kiedy świętował swoje pięćdziesiąte urodziny, spojrzał w lustro i rzekł do siebie: „Sinisa, sporo już zobaczyłeś na tym świecie.” W swojej autobiografii rozwinął tę myśl: „Czułem, jakbym miał na liczniku na dobrą sprawę nie 50, a 150 lat.”

Czytaj dalej „Całą noc płakałem, ale już się nie boję. Życie Sinisy Mihajlovicia”

Długofalowość i zaufanie? Radomiak Radom pokazuje, że tak!

Kilka tygodni temu na naszych łamach pisaliśmy o dobrym początku sezonu Radomiaka Radom na ektraklasowych boiskach. Radomianie właściwie po rozegraniu kilku kolejek byli i są nadal na ustach piłkarskiej Polski, bo tak udane wejście w kampanię rozgrywkową, gdy jest się beniaminkiem, nie jest wcale tak oczywistą sprawą. Dziś kiedy spojrzymy na tabelę oraz ostatnie mecze, ujrzymy brak przypadkowości, a zespół z konretnymi planami taktycznymi i długofalową wizją własnego rozwoju.

Czytaj dalej „Długofalowość i zaufanie? Radomiak Radom pokazuje, że tak!”

Charakterniak, artysta środka pola i miłośnik nocnych klubów. Nainggolan opuszcza Italię

Piłka nożna jest magnesem wielkich osobowości. Niemal każdy sport generuje niezliczoną ilość niezwykłych opowieści, ale piłka jest najpowszechniejsza. Piłkarzami zostają pracoholicy, ułożeni chłopcy, ale też kolorowe ptaki, charyzmatyczne i barwne osobowości. Radja Nainggolan, który po szesnastu latach opuszcza Półwysep Apeniński, należy do tych ostatnich. Potrafiących elektryzować na boisku i poza nim. Italia żegna bohatera wielu pamiętnych meczów, największego awanturnika ligi i pogromcę wielu dyskotekowych parkietów.

Dwa razy miałem przyjemność podziwiać jego grę na żywo. Parę lat temu, był mroźny wieczór w Bergamo, a na archaiczny, jeszcze przed wykonaną już modernizacją stadion, przyjechała ekipa AS Romy. Ledwie pamiętam wynik, był to mój pierwszy kontakt z wielkim futbolem, ale w pamięć zapadł mi Nainggolan operujący piłką z niemałą swobodą. Na małej, boiskowej przestrzeni był absolutnym mistrzem, od ręki potrafił znaleźć rozwiązanie popychające akcję całej drużyny ku bramce rywala. Poza tym dysponował fenomenalnym przerzutem. Drugi raz natknąłem się na niego w Reggio Emilia. Ninja ledwie dołączył do zespołu Cagliari Calcio. Na rozgrzewce, gdy przyszedł czas oddawania strzałów, kiedy chybił, a piłka wylądowała na trybunach, moc uderzenia rozbiła jedno z siedzeń w drzazgi. Nie będę ukrywać – do mieściny położonej w północnych Włoszech przyjechałem specjalnie dla niego.

Nainggolan spędził na włoskich boiskach niemal całość swojego dorosłego życia. Przemierzył Półwysep Apeniński – od urokliwej Piacenzy, poprzez słoneczną Sardynię, Wieczne Miasto aż do słynnej stolicy mody. Włochy dały mu bardzo wiele. Rozwój od boiskowego zabijaki do charakternego artysty środka pola i szacunek na niemal każdym stadionie Serie A. Lecz, co najważniejsze: zaakceptowały jego niesforną osobowość. Tylko tam, będąc zawodowym piłkarzem, mógł wypalać paczkę papierosów dziennie i nadużywać alkoholu. Owszem, miewał problemy ze względu na swoją nieokiełznaną naturę. Bywały skandale, afery, chwile kiedy dawał pożywkę lokalnym tabloidom. Jednak dopóki trzymał wysoki poziom na boisku, jego nocne życie było jedynie ciekawostką. Bowiem kiedy wychodził na trening, harował najciężej ze wszystkich.

„Lubię się napić i wiem, jakie łatki mi ludzie przypinają. Nie zmienię tego. Szczerze mówiąc w piłce najbardziej, lubię samą grę, reszty nie cierpię. Nie zostanę komentatorem po karierze, nie będę oceniał kolegów po fachu. Nie zwiążę się z futbolem. To brudny, zakłamany i pozorancki świat.”

Radja Nainggolan

***

Historia drogi Radji do Włoch jest ze wszech miar godna uwagi. Zanim dorósł, rodzinę opuścił jego ojciec z Indonezji. Matka, belgijka harowała po kilkanaście godzin dziennie, aby wyżywić dwójkę dzieci i spłacić długi pozostawione przez ojca. Na życie trójki osób pozostawało 500 euro miesięcznie. Nainggolan pomagał matce i grywał na osiedlu jednej z biedniejszych dzielnic Antwerpii. Na ulicy wypatrzył go Allesandro Beltrami, początkujący agent, który jeździł zdezelowanym samochodem po Europie w poszukiwaniu dobrze rokujących talentów. Wyciągnął Radję z ulicy, dofinansował jego rodzinę i wytransferował go do Piacenzy, gdzie wszystko się zaczęło.  

„Jestem pazerny na życie. Kocham je i chcę żyć jak najdłużej. Moja żona dała mi spokój i dwójkę wspaniałych dzieci. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pokonała chorobę i była z nami jeszcze bardzo, bardzo długo.”

Radja Nainggolan
Może być zdjęciem przedstawiającym 2 osoby

W wywiadzie dla Diletty Leotty powiedział, że kiedy decydował się na transfer do AS Romy, myślał kategoriami klubu, w którym spotka Daniele de Rossiego i Francesco Tottiego. Nie zawiódł się, bo ci zawodnicy okazali się być kompletnym przeciwieństwem wszystkiego, co złe w piłce. Trenując pod okiem wielkich mistrzów, Radja sam wszedł na wyżyny swoich możliwości. Kampania 2017/18, podczas której Giallorssi zameldowali się w półfinale Ligi Mistrzów, była niczym piękny sen. Sam Nainggolan był jak buldożer. W pamiętnym, półfinałowym rewanżu na rzymskim Stadio Olimpico podczas szaleńczej pogoni za odrobieniem niekorzystnego wyniku dwukrotnie trafiał do bramki. W 86 minucie strzelił zza pola karnego prostym podbiciem stopy, a futbolówka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Tuż przed zakończeniem spotkania podszedł do rzutu karnego i huknął tak, że nieomal zerwała się siatka. Mimo fatalnego błędu z pierwszej połowy, po końcowym gwizdku schodził z boiska niczym król. 

W Mediolanie nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Kibicom podobało się jego zachowanie kiedy mówił, że dałby sobie uciąć jaja, jeżeli to pomogłoby wygrać z Juventusem – odwiecznym rywalem Nerrazurich. W dalszym ciągu nie miał jednak zamiaru porzucać swojego zabawowego trybu życia, który w końcu stał się realnym problemem. Przeciążony organizm Nainggolana stał się podatny na kontuzje. Dodatkowo raz spóźnił się na trening, przez co został zawieszony przez klub. Oliwy do ognia dolewały filmy przedstawiające Ninję krążącego po omacku w jednym z klubów nocnych. Odkręcił się dopiero na koniec sezonu, można powiedzieć w samą porę. W rywalizacji ze Starą Damą potężnie uderzył z dystansu, zostawiając w pamięci kibiców, chociaż jedno miłe wspomnienie.

***

Nie chcę każdej nocy spędzać w mieszkaniu, tak jak pozostali piłkarze. Dom – boisko – dom – boisko – dom – boisko. Myślę, że w odpowiednich chwilach trzeba cieszyć się życiem, czasami trochę go roztrwonić.”

Radja Nainggolan

Ze zdumieniem patrzę jak coraz więcej kibiców kręci piłka ze ścisłego mainstreamu. Kluby zadłużające się bez opamiętania, faszerowane petrodolarami, tworzące dream teamy, psujące rynek absurdalnymi kwotami niech istnieją gdzieś na uboczu mojej, piłkarskiej świadomości. Nie umiem się tym pasjonować. Mój futbol jest inny. Nieco bardziej niszowy. Kiedy w ostatnich sezonach Ninja trafiał na Sardynię i co rusz przebierał się w koszulkę lokalnego klubu, siadałem z przyjemnością przed telewizorem, żeby obejrzeć mecz drużyn z drugiej połowy tabeli ligi włoskiej. Kręci mnie rywalizacja, radość z gry w piłkę. Co tydzień czekałem na kawałek magii, który – mimo pogarszającej się kondycji fizycznej – Nainggolan wciąż miał do zaoferowania. Może właśnie, dlatego cały wczorajszy wieczór spędziłem, oglądając składanki najlepszych zagrań Belga.

Dla mnie kończy się pewna epoka. Arrivederci Ninja!

Olgierd Bondara

Za takie pieniądze?! Awantura o White’a.

Trwające wciąż okno transferowe jest w tym momencie tylko tłem, dla tego co wydarzyło się na linii Barcelona-Paryż. Trudno się dziwić, w końcu Leo Messi opuścił klub, z którym – jak mogło się wydawać – miał być związany po wsze czasy. To oczywiście temat numer jeden jeśli chodzi o letnie przeprowadzki. Gdzieś na dalszym planie przebija się głośny transfer Lukaku, wcześniejsze transakcje z Varanem i Sancho w rolach głównych, czy też wciąż aktualny temat Kane’a. No i rzecz jasna Grealish! Ja jednak w poniższym tekście chciałbym wrócić do dość gorącego zakupu, ale raczej będącego źródłem szyderstw, niż uznania, dla klubu który bohatera owego tekstu postanowił pozyskać. A mowa tu o blisko 60-milionowym transferze 23-letniego Bena White’a. Jest to transakcja, która w moim odczuciu jest nie tylko do wybronienia, ale już teraz można uznać ją za istotne wzmocnienie Kanonierów. I tak, wiem. Jest to niepopularna opinia. 

60 milionów za piłkarza Brighton?

Choćby dlatego, że na wyobraźnię może podziałać kwota transferu. Trudno mi jednak zrozumieć to, że dla wielu w obecnych czasach, jest to wydatek aż tak szokujący. Jasne, coronawirusowe perypetie pokomplikowały pewne sprawy, ale patrząc na poczynania piłkarskich mocarstw, to chyba jednak nie wszystkim. A już na pewno nie aż tak jak się początkowo spodziewano. Piłkarze kosztowali, kosztują i będą kosztować ogromne pieniądze. Pukanie się po czołach nic tutaj nie da. Andrzej Twarowski pisał kiedyś, że 75 milionów to można dać za Van Gogha, a nie za Virgila Van Dijka, ale po pewnym czasie sam przyznał, że był to jeden z tych tweetów, których żałuje najmocniej. Nie wiem czy podobny los spotka tych szydzących z zakupu Bena White’a, ale po dłuższym zastanowieniu ta transakcja ma sens, a jej kwota – biorąc pod uwagę obecne standardy – nie jest wcale wzięta z kosmosu.

Sprawdzony w lidze

Przede wszystkim Arsenal nie kupuje kota w worku, a zawodnika, który rozegrał już 36 spotkań na poziomie Premier League. Kluby z Anglii wielokrotnie sprowadzały za duże pieniądze zagranicznych defensorów, którzy na pierwszy rzut oka mieli wszystko, by podbić ligę. Kończyło się to różnie. Tak na szybko można w tym gronie wymienić Mangalę (Porto-City 45 mln euro), Otamendiego (Valencia-City  45 mln euro), czy Mustafiego (Valencia-Arsenal 40 mln euro). Czasem brakowało, umiejętności, innym razem nie pomogło zdrowie. W innych wypadkach problemy związane ze zmianą kulturową, okazywały się nie do przeskoczenia. Tutaj o ostatnim z przypadków mowy być nie może, a to bardzo mocno zmniejsza ryzyko tego, bądź co bądź, wielomilionowego transferu.

Żołnierz Bielsy i Pottera 

Skoro jednak napomknąłem między wierszami o kwestiach zdrowotnych, to należy wspomnieć, że White wygląda pod tym względem wybitnie. Wystarczy powiedzieć, że piłkarz ten rozegrał na przestrzeni ostatnich dwóch sezonów aż 77 spotkań ligowych. 41 z nich przypada na grę w Leeds na poziomie Championship w kampanii 19/20. Wówczas nie opuścił on żadnego meczu, grając w każdym z nich w pełnym wymiarze czasowym! Ten okres zresztą przełożył się na nagrodę dla Najlepszego Młodego Piłkarza Sezonu oraz miejsce w Najlepszej Jedenastce rozgrywek. Pozostała liczba to wspomniane wyżej mecze w Premier League, w ramach sezonu 20/21. Regularna gra pod wodzą, najpierw Bielsy, a później Pottera, oraz jego harmonijny przeskok z zaplecza angielskich rozgrywek na ich najwyższy poziom, świadczą o dwóch rzeczach. Po pierwsze, mamy do czynienia z zawodnikiem, który może pochwalić się końskim zdrowiem. Po drugie, mówimy o chłopaku, który rozwija się więcej niż prawidłowo. I oczywiście, kontuzja może przydarzyć się zawsze. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli podzielić piłkarzy na tych podatnych na urazy oraz tych, którzy nie łapią ich niemal wcale, to White zdecydowanie należy do zbioru numer dwa. A to spora wartość.

Wymarzony piłkarz dla Artety

Wyżej wymienione nazwiska Bielsy i Pottera nie padają też tutaj przypadkowo. Zarówno Argentyńczyk, Anglik, jak i obecny przełożony White’a – Arteta, mają ze sobą wiele wspólnego jeśli chodzi o podejście do futbolu. Mianowicie, każdy z nich lubuje się w „grze piłką” i stawia na wysoką kulturę. Jeśli jesteś piłkarzem topornym, mającym problemy z podstawowymi aspektami technicznymi, to raczej nie masz szans na zaistnienie u któregokolwiek z tych szkoleniowców. A przecież zarówno trener Leeds, jak i ten z Brighton, eksploatowali White’a do granic możliwości. Ogromne znaczenie ma tutaj fakt, że Anglik to defensor dobrze operujący futbolówką. I to na tyle, że kilkukrotnie zdarzyło mu się zagrać w środku pola. Ważne są tu też kwestie mentalnościowe. Bielsa mówił o swoim byłym piłkarzu:

„Ma on w sobie wiele cech do zaoferowania, ale najważniejszą z nich jest to, że odpowiednio reaguje na swoje wpadki. Na przykład gdy spojrzymy na bramkarzy, to gdy wejdą oni źle w mecz, mogą myśleć o swojej pomyłce do samego jego końca, przez co grają coraz gorzej i gorzej. Kiedy przełożymy to na środkowych obrońców, to ich reakcja na błędy jest również bardzo istotną informacją. To kluczowe by umieć utrzymać regularność nawet jeśli zmagasz się z problemami.”

Tak więc mówimy o zawodniku o wysokich umiejętnościach technicznych i odpowiednim charakterze. A to dla Artety bardzo ważne cechy. Oczywistym jest, że hiszpański menedżer kładzie bardzo duży nacisk na skrupulatne wyprowadzenie futbolówki ze strefy obronnej i umiejętną grę pod wysokim pressingiem rywala. A piłkarska jakość i wiara we własne umiejętności prezentowane przez White’a są do tego niezbędne.

Pasujące do siebie puzzle

Podsumowując, Arsenal wydał na defensora Brighton blisko 60 milionów euro. I jasne, są to spore pieniądze. Mówimy jednak o wciąż młodym, ale ogranym już na angielskich boiskach piłkarzu, którego styl gry idealnie pasuje do koncepcji menadżera Kanonierów. Ponadto White wciąż wydaje się zawodnikiem, który ma w sobie spore rezerwy, oraz odznacza się mentalnością, która może zaprowadzić go naprawdę wysoko. Zresztą, jego dobra forma i spory potencjał zostały dostrzeżone przez selekcjonera reprezentacji Anglii, Garetha Southgate’a, który powołał obrońcę na czerwcowe, towarzyskie mecze z Austrią oraz Rumunią, i pozwolił mu zadebiutować już w pierwszym z tych spotkań. I oczywiście, na rynku być może znalazłoby się kilka potencjalnie lepszych opcji transferowych, ale ilu z tych piłkarzy chciałoby zasilić Arsenal? Zespół Kanonierów jest w miejscu w takim, w jakim jest i może tylko z zazdrością patrzeć na choćby Manchester United, który jest w stanie przekonać do siebie Varane’a. Lata posuchy zmuszają włodarzy The Gunners do wyszukiwania nieoczywistych opcji. Transfer Bena White’a właśnie takim rozwiązaniem jest, ale w moim odczuciu jest to ruch bardzo sensowny. Mimo, że wielu sądzi inaczej.

Michał Bakanowicz

Lekcja historii #2: Boavista na mistrzowskim tronie

Zaledwie pięć klubów może pochwalić się wywalczeniem co najmniej jednego mistrzostwa Portugalii. Obecny sezon jest 87 edycją rozgrywek o tytuł najlepszej drużyny w ojczyźnie Cristiano Ronaldo. 85 razy triumfowały zespoły zaliczane do tzw. Portugalskiej “Wielkiej Trójki”. Hegemonię Benfiki, Sportingu i FC Porto udało się przerwać zaledwie dwukrotnie. W sezonie 1945/46 tytuł majstra wywalczyła ekipa Belenenses. Na początku XXI wieku przypadł on natomiast w udziale zespołowi z Porto. O dziwo nie było to jednak Futebol Clube do Porto. Trofeum za mistrzostwo Portugalii w kampanii 2000/2001 powędrowało do gabloty Boavisty.

Czytaj dalej „Lekcja historii #2: Boavista na mistrzowskim tronie”

Znów się spotykamy panie Hyballa

Jest lipiec 2019 roku. Michał Probierz ma po raz pierwszy poprowadzić Cracovię w
europejskich pucharach. Los w pierwszej rundzie eliminacji przydzielił Pasom
wicemistrzów Słowacji DAC Dunajską Stredę. Trenerem gości jest niemiecki
szkoleniowiec Peter Hyballa. Półtora roku później panowie znowu staną naprzeciwko siebie.
Tym razem stawką będzie zwycięstwo w „Świętej Wojnie”, czyli jubileuszowych
200. Derbach Krakowa.

Ze względu na podobieństwo do katalońskiego trenera, nazywany polskim Guardiolą Probierz wielokrotnie dał się poznać kibicom nie tylko jako świetny trener, ale także jedna z najbarwniejszych postaci w naszej lidze. Pochodzący z Bytomia szkoleniowiec wyraźnie daje do zrozumienia, że jest przeciwnikiem zatrudniania w Ekstraklasie zagranicznych trenerów. Uważa, że w ten sposób zamyka się drogę wielu młodym zdolnym szkoleniowcom z krajowego podwórka, a daje się szansę znacznie od nich gorszym. Kwestią dyskusyjną jest to czy ma rację, ale to już sprawa na oddzielny temat.

Pierwszą „ofiarą” obecnego trenera Cracovii był Henning Berg. Norweg w jednym z
wywiadów skrytykował Probierza, że ten jako trener Lechii Gdańsk nie dawał szans na grę
wypożyczonemu w tym czasie z Legii Aleksandrowi Jagiełło. Były piłkarz m. in.
Manchesteru Unite ostrzegł również gdańszczan, że jeżeli sytuacja się nie zmieni, to żaden
zawodnik z Łazienkowskiej nie dostanie zgody na transfer do Lechii. Michał Probierz nie
pozostał dłużny i na te słowa odpowiedział na łamach Przeglądu Sportowego:

„Dziwię się, że ktoś, kto w ogóle nie stawia na młodzież, wypowiada się w ten sposób.
Proponuję panu Bergowi zająć się swoją drużyną, a nie Lechią. To, że był dobrym
piłkarzem i mówi płynnie po angielsku, nie znaczy, że musi być lepszym trenerem od
Polaków.”

Na tej wymianie uprzejmości się nie skończyło. Przed kolejnym ligowym starciem oliwy do ognia dolał Berg. Na konferencji prasowej przed meczem z Jagiellonią powiedział:

„Być może Michał Probierz odczuwa presję przed tym meczem? On cały czas mówi o
Legii i o mnie. Musi być moim największym fanem.”

Ówczesny szkoleniowiec Jagiellonii odpowiedział w dowcipny sposób. Tym razem nie słowem, a czynem. Podczas przywitania trenerów przed meczem sprezentował Bergowi rozmówki Polsko-Norweskie. Norweg niedługo później został z Legii zwolniony, co zakończyło starcie obu panów.
Dlaczego ta historia ma znaczenie? A no dlatego, że po wyeliminowaniu Cracovii Peter
Hyballa nazwał pasy drużyną… koszykarzy. Krytykował w ten sposób styl gry Cracovii
oparty na dośrodkowaniach w pole karne, gdzie czekali wysocy zawodnicy. Na pytania o
wspomnienia meczu z Cracovią, podczas swojej pierwszej konferencji w roli trenera Wisły
Hyballa odpowiedział krótko:

„Michał Probierz to trener z wielkim doświadczeniem, dużo znaczy w Polsce. Natomiast
jeśli chodzi o styl Cracovii, to opinie na ten temat przed meczem zachowam dla siebie.”

Z drugiej strony krakowskich Błoni w odpowiedzi na pytania czy piątkowy mecz jest
okazją do udowodnienia, że polscy trenerzy są lepsi niż niemieccy oraz znajomość z
Peterem Hyballa słyszymy:

„Ja też jestem niemieckim trenerem, bo mam niemieckie papiery. Na ławce spotka się więc
dwóch Niemców. Znajomość? Whisky z nim nie piłem… Nie znam go, nie wiem, jaką pije, nie wiem, jakie pije wino. Mówię: nie róbmy wrogów! Nie wywołuję wojny. Hyballa przyjechał do Polski i ja mu życzę powodzenia.”

Rzuca się w oczy analogia do jednej z najsłynniejszych wypowiedzi Michała Probierza,
który po porażce z Legią Berga i wątpliwym karnym w 98. minucie rzucił sławetnym tekstem o szklaneczce Whisky.

Brzmi to jak trailer drugiej części filmu, na którą widzowie czekają z utęsknieniem.
Piątkowe starcie możemy śmiało nazywać meczem wielkiej wagi. Jubileuszowe derby,
walka o „rządy” w mieście, debiut nowego trenera. To, że mimo zimowej aury temperatura
będzie wysoka, nie ulega wątpliwości. W poszukiwaniu emocji warto będzie spojrzeć nie
tylko na to co dzieje się na boisku, ale także przy liniach bocznych. Tam pojedynek może
być jeszcze ciekawszy. A jak będą wyglądały dalsze perypetie obu panów? Trzeba życzy
sobie, aby mieli okazję spotkać się jeszcze kilkukrotnie. Na nudę nie będziemy narzekać.

Przemysław Olszewik

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑