Imperium niemocy.

Skuteczna gra, kreatywność, wizja – tego z pewnością nie można powiedzieć o Legii Warszawa, która po raz kolejny zawiodła w eliminacjach do europejskich pucharów, ale czy można było uniknąć tej żenady?

Na początku należy cofnąć się do momentu, w którym wszystko zmierzało w dobrą stronę. Końcówka jesieni w wykonaniu Legii była naprawdę mocna i pokazała, że w tej lidze każdy musi się z nią liczyć. Legia nie grała może futbolu, który sprawiał, że na całym świecie podziwiano styl zespołu Vukovica, ale była do bólu skuteczna i każdy piłkarz wiedział, co ma robić na boisku. Część ludzi zaczęła powoływać Pawła Wszołka do reprezentacji, Jarosław Niezgoda rozstrzelał się na dobre, dzięki czemu wiosną już go w Legii nie było, Michał Karbownik dał pozytywny sygnał i w końcu wyrzucił ze składu średniaka Rochę, a Vesovic grał na miarę możliwości.

Wiosną Legia już nieco spuściła z tonu, ale pierwszy duży sygnał ostrzegawczy nastąpił po lockdownie. W grupie mistrzowskiej Legia wygrała tylko dwukrotnie w siedmiu spotkaniach, trzykrotnie zremisowała i odniosła dwie porażki. Wyniki te przełożyły się na zdobycie 9 punktów na 21 możliwych, ale większość się tym nie przejmowała, bo mistrzostwo, to mistrzostwo. Zrzucono kiepską dyspozycję Legii na kontuzję Vesovica i odrzucano myśli sugerujące, że coś się psuje. A szkoda.

Lukę po Vesovicu miał wypełnić Juranovic, który trafił do Legii pomimo tego, że nie miał najlepszej opinii w lidze chorwackiej. Wczorajszy mecz pokazała słuszność tych tez. Słabo broni, kiepsko się ustawia, a ofensywie nie daje tyle ile Czarnogórzec. Jednak czy to jest największy problem Legii? Nie. Problem tkwi znacznie głębiej. Brakuje wizji budowania zespołu na dłuższą metę. Wygląda to tak jakby część transferów była przeprowadzana na zasadzie znam to biorę, a resztę niech ktoś nam poleci, ale w sumie jesteśmy mocni. 

Czy Bartosz Kapustka jest złym piłkarzem? Nie, ale od EURO2020 nie poczynił postępów, a jego kontuzje oraz wybory sprawiły, że ciężko by stanowił wzmocnienie na tu i teraz. Rafa Lopes? Zaliczył niezły sezon w Cracovii, ale czy prezentuje poziom europejski? Joel Valencia? Swego czasu najlepszy piłkarz ligi, ale teraz przyjechał się odbudować. Mladenovic? W tym przypadku akurat ciężko się przyczepić. Podobnie wygląda sytuacja z Arturem Borucem.

A kogo tak naprawdę Legia potrzebowała? Młodego i zwrotnego środkowego obrońcy. O ile Jędrzejczyk i Lewczuk w poszczególnych meczach są w stanie Legii pomóc, o tyle jak mawiał klasyk „Peselu nie oszukasz”. Doświadczenie jest potrzebne, ale również młodość do rywalizacji. Ich zmiennik William Remy stale pokazuje, że Legia nie jest jego spełnieniem marzeń i znając życie gdyby dostał dobrą ofertę z drugiej ligi francuskiej wsiadłby w pierwszy samolot. Na boisku się snuje i jest elektryczny, a występy przeciwko Jagiellonii i Górnikowi powinny otworzyć osobom decyzyjnym, które powinny go wysłać gdziekolwiek, ale z dala od Legii. W talii wygniecionych kart pozostaje Wieteska, dobry znajomy Michniewicza, u którego Wietes wyglądał bardzo dobrze. W Legii jego występy sprowadzają się zazwyczaj do dwóch opcji. Pierwsza robienie karygodnych błędów, druga to wszelkiego rodzaju urazy. Jeżeli Michniewicz nie sprawi, że Wieteska zrobi kilka kroków do przodu, to już nikt.

Warto uderzyć w skrajności i nie zakończyć wytykania braków wyłącznie w obronie. Legii brakuje dobrego napastnika, który przesądzałby o losach meczów. Pekhart to zawodnik, który ma jedną cechę wiodącą. Grę głową. Reszta jest na poziomie ligowego dżemiku. Odetniesz go od dośrodkowań i jest tak przydatny, jak widelec podczas jedzenia zupy. Jose Kante nie jest złym piłkarzem, ale dość przeciętnym. Zwykle można go chwalić za chęci i grę pod zespół, ale samymi chęciami się nie wygrywa. Rafa Lopes również nie jest goleadorem, który zapewni rekordową sprzedaż koszulek. Jednej rzeczy można być pewnym. Gdyby Legia miała napadziora pokroju Jarosława Niezgody lub Mikaela Ishaka, możliwe, że ukryłby 3/4 mankamentów zespołu, a tak mamy walenie głową w mur w nadziei, że coś się zmieni.

Ponownie wszystko sprowadza się do wizji. Karabach od lat gra to samo. Może nie grają już tam piłkarze, którzy walczyli jak równy z równym w starciach z Romą, ale charakterystyką odpowiadają swoim poprzednikom. A w Legii wiecznie panuje chaos. Mioduski wiedział jakim trenerem jest Vukovic, pozwolił mu rozpocząć sezon, ale szybko go pożegnał. Mioduski widział, że Legia obniżyła w pewnym momencie loty, ale nie zareagował odpowiednio. Oczywiście zmiany trenerów w momencie, gdy wszystko zaczyna się walić, w niektórych przypadkach dają pozytywny impuls, ale ile można się łudzić, że samą podmianką trenerów uda się zbudować zdrowe podstawy?

PAWEŁ OŻÓG

Klopp ulepsza machinę. Przybycie hiszpańskiego magika. Felieton Michała Bakanowicza.

Obecne okno transferowe w Anglii to prawdziwe szaleństwo. Każdego dnia zasypują nas doniesienia o coraz to większych bombach. Wysokobudżetowe transakcje Wernera, Van de
Beeka, czy Bale’a, to zaledwie wierzchołek góry usypanej z żywej gotówki.

W tym finansowym wariactwie może się jednak okazać, że najważniejszy transfer opiewał na stosunkowo niską sumę. Wszystko za sprawą Liverpoolu i Thiago Alcantary, który zasilił zespół The Reds za kwotę zaledwie 20 mln funtów (+5 mln w ewentualnych bonusach). Co tak wyjątkowego kryje się w Hiszpanie, i jak może on wpłynąć na zespół Kloppa? Śpieszę z odpowiedzą.

Jeśli mielibyśmy się doszukiwać, jakichkolwiek mankamentów w maszynie zbudowanej przez Niemca, to w moim odczuciu na pierwszy plan wychodzi brak kreatywności w środku pola. Druga linia Liverpoolu skonstruowana jest głównie po to by przeszkadzać rywalom. To zbiór świetnie wyszkolonych zadaniowców w postaci Milnera, Fabinho, Hendersona i Wijnalduma. Żaden z tych piłkarzy nie jest kimś kto jest w stanie brylować w ofensywie. To co jednak oferują powyżsi zawodnicy to wybieganie, agresywność i doskonała organizacja w pressingu. Oczywiście, to nie jest tak, że żaden z nich nie jest w stanie zaliczyć asysty, czy strzelić gola. Ale nie liczby tu chodzi.

Do powyższego grona środkowych pomocników należy jeszcze dorzucić Jonesa, Oxlade’a-Chamberlaina i Keitę, którzy to zdają się być piłkarzami obdarzonymi nieco bardziej ofensywnymi atrybutami. Mimo wszystko, pierwszy z Anglików dopiero wchodzi do zespołu, drugi to raczej typ zawodnika rozwiązującego boiskowe problemy siłą i dynamiką, a Gwinejczyk wciąż nie przypomina piłkarza z czasów gry w RB Lipsk.

I wtedy wchodzi Thiago, cały na czerwono. Ten hiszpański magik jest w stanie przedefiniować grę drugiej linii The Reds. Świat obiegła już informacja o jego rekordzie pobitym w debiucie z Chelsea. Żaden inny piłkarz w historii Premier League, nie wykonał tak wielu dokładnych podań w ciągu 45 minut meczu (75 zagrań). Oczywiście, można to traktować jak ciekawostkę. Można też uzmysłowić sobie jak mocno zawodnik ten wzbogaci grę Liverpoolu.

Tu nawet nie chodzi o to, czy Hiszpan jest piłkarzem lepszym od Fabinho czy Hendersona. Jest po prostu całkowicie inny. I to nie tylko od nich! Bo Thiago to prawdziwy unikat. Weźmy na przykład takie dryblingi, a więc domenę – bądź co bądź – głównie skrzydłowych. Boczne sektory boiska to miejsce, w którym ryzyko „kiwki” jest minimalne w związku z czym, z takimi zagraniami kojarzymy zawodników jak Sancho, Neymar czy Sterling (Messiego pomijam bo to inna planeta). Otóż Hiszpan bierze tę teorię i z
uśmiechem na twarzy wrzuca ją do kosza. Jego średnia 3 dryblingów ma mecz to najlepszy wynik w całej Bundeslidze, jeśli chodzi o rozgrywki 2019/2020. Tak! On robi to w środku pola!

Każdy kto choć trochę zna się na piłce, ma świadomość tego, że po pierwsze – drybling to niesamowicie trudny element, po drugie – wykonany na środku boiska jest czymś co całkowicie dezorganizuje defensywę nawet najlepiej poukładanego przeciwnika. To jednak nie wszystko. Kiedy mamy już świadomość, że Thiago to piłkarz obdarzony odwagą i umiejętnością gry jeden na jeden, okazuje się, iż jego brawura łączy się również ze spokojem i schludnością.

Gdy zerkamy na statystki podań Hiszpana, możemy się dowiedzieć, że był on jednym z najczęściej i najdokładniej podających piłkarzy całej Bundesligi (sezon 2019/2020). Thiago zagrywał piłkę do partnerów średnio 74,9 razy na mecz, a jego procent skuteczności to 90,5. Jeśli wziąć pod uwagę stosunek ilości podań do ich celności, to nowy piłkarz Liverpoolu zmieścił się w czołówce ligi.



Wiemy już, że były gracz Bayernu to ktoś kto świetnie drybluje w newralgicznych strefach boiska i odznacza się doskonałą umiejętnością rozgrywania piłki. Poza tym jest on kimś kogo grę najzwyczajniej w świecie, dobrze się ogląda. Doskonały balans ciałem, świetne przyjęcie kierunkowe, oraz niespotykana i dopracowana do perfekcji technika podania. To naprawdę cieszy oko. Ciekawym jest jednak to, że Thiago wcale nie jest zawodnikiem typowo ofensywnym. Ba! Ktoś kto nazwie go „defensywnym rozgrywającym” wcale nie rozminie się z prawdą.

Wszystko dlatego, że nasz bohater do powyższy umiejętności dorzuca znakomitą grę w obronie. Zmysł do odpowiedniego asekurowania, przesuwania, czy zarządzania zespołem trudno zmierzyć w liczbach, ale odbiory i przechwyty już wyliczyć można. A Thiago to 1,9 takiego zagrania na mecz, zarówno jeśli chodzi o pierwszy, jak i drugi z parametrów. Daje mu to kolejno drugie, oraz pierwsze miejsce w tej statystyce, jeśli chodzi o wszystkich piłkarzy Bayernu.



Pokażcie mi więc drugiego piłkarza, który drybluje najlepiej w lidze, jest w topie jeśli chodzi o ilość/jakość podań, a do tego daje efekty w defensywie.

Thiago to odwaga, technika, dokładność, kreatywność, błysk, nieszablonowość i praca w obronie. Hiszpan może pomóc Liverpoolowi nie tylko w strzeleniu bramek, ale też w utrzymaniu wyniku, w regulowaniu tempa gry, czy generalnie w funkcjonowaniu całego zespołu. Na przestrzeni ostatnich sezonów, można było dostrzec, że pewien procent rywali The Reds „nauczył się” ich gry. Wysoki pressing, potężna ilość dośrodkowań z bocznych sektorów i ewentualne liczenie na kombinacje ofensywnego trio. W tym można było się w końcu połapać. A Thiago to nie tylko plan A czy B, jego wizja może otwierać również furtki z napisem C i D.

Tak więc jeśli Hiszpanowi będzie dopisywało zdrowie, może się okazać, że zespół Kloppa to jeszcze bardziej perfekcyjna machina, której działania tym razem nie sposób będzie rozgryźć.

MICHAŁ BAKANOWICZ

Diabły Solskjaera. Sezon bez wymówek. Felieton Michała Bakanowicza.

Po wielu latach miotania się od menedżera do menedżera wydaje się, że władze Manchesteru United postawiły wreszcie na odpowiedniego człowieka. Solskjaer miewał oczywiście zarówno upadki, jak i wzloty, ale poprzedni sezon zakończył z bardzo solidnym wynikiem, jakim jest zajęcie trzeciego miejsca w Premier League, a także dotarcie do półfinału Ligi Europy.

Wszystko to z zespołem, który zdawał się być wciąż w budowie. Kiedy Norweg pojawiał się na Old Trafford, drużyna zmagała się z wieloma problemami. Niska jakość piłkarska, sporo przepłaconych nazwisk, luki na poszczególnych pozycjach, zakulisowe brudy, czy wreszcie brak pomysłu na optymalne wykorzystanie piłkarzy jak Martial, czy Pogba. Norweg otrzymał jednak od włodarzy spory kredyt zaufania. Opłaciło się.

Wszelakie trudności zdają się odchodzić w cień. Co więcej, gdy spoglądam na zestawienie personalne zespołu z czerwonej części Manchesteru, wydaje mi się, że drużyna Solskjaera to twór niemal kompletny. Przynajmniej na papierze.

Oczywiście, nie zamierzam nikomu wmawiać, że Czerwone Diabły to gwiazdozbiór na poziomie Realu, Bayernu czy PSG, ale ich kadra to w moim odczuciu idealnie zbalansowane zestawienie. Trudno tu znaleźć jakikolwiek mankament. 

Zapytacie – Jak to? A bramkarz? To prawda. De Gea nie jest sobą, mniej więcej od drugiej połowy 2018 roku. Hiszpan w ciągu kilkunastu miesięcy zaliczył niesamowity zjazd i dziś tak naprawdę ciężko powiedzieć ile może dać jeszcze swojemu zespołowi. Co z tego skoro na ławce już czeka gotowy do gry Henderson? Nie chce mi się wierzyć, że to Anglik od razu będzie pierwszym wyborem Solskjaera, ale po pierwsze – jest to naprawdę solidne zabezpieczenie, w razie kłopotów „jedynki”, po drugie – Hiszpan wreszcie ma realnego konkurenta do miejsca w składzie. Tak więc albo De Gea pokaże, że należy mu się pierwszy skład, albo ustąpi miejsca jednemu z najlepszych golkiperów tamtego sezonu. O obsadę bramki na Old Trafford mogą być spokojni.

Jeśli zaś przejdziemy do linii obrony, to po jej lewej stronie mamy ciekawą rywalizację. Shaw vs Williams. Owszem, pierwszy z nich kojarzy nam się co prawda z częstymi kontuzjami, ale drugi z duetu pokazał już, że w razie konieczności jest do dyspozycji trenera. Pod nieobecność starszego z kolegów Williams rozegrał w poprzednim sezonie 17 razy i wielokrotnie pokazał, że drzemie w nim spory potencjał.

Kiedy zaś zerkniemy na przeciwną stronę, to mamy do czynienia z być może najlepiej broniącym prawym defensorem w lidze. Owszem, Wan-Bissace sporo brakuje do ofensywnych zdolności Alexandra-Arnolda czy Ricardo Pereiry, ale w zatrzymywaniu przeciwników zostawia konkurentów w tyle. Zastrzeżenia pojawiają się, gdy postaramy się znaleźć jego zastępcę. Diogo Dalot to piłkarz o sporym potencjale, lecz poprzedni sezon to pasmo nieustających problemów zdrowotnych. Pocieszeniem może być jednak fakt, że Wan-Bissaka to facet o końskim zdrowiu. Świadczy o tym liczba 70 spotkań rozegranych na przestrzeni dwóch ostatnich, ligowych sezonów. Tak więc tylko mocno niesprzyjający los, mógłby sprawić, że na prawej stronie Manchesteru pojawi się wakat.

Zerkając na centrum linii obronnej, widzimy parę solidnych zawodników. Lindelof wreszcie ustabilizował formę, a Maguire to ważne ogniowo zespołu, o czym świadczy wręczona mu przez Solskjaera opaska kapitana. Defensywa kierowana przez Anglika i Szweda może pochwalić się trzecim wynikiem w lidze, co do liczby straconych goli (36 bramek). W poprzednich rozgrywkach pod tym względem lepiej wyglądał tylko Liverpool (33) i Manchester City (35). Problem pojawia się, gdy zerkniemy na ławkę rezerwowych. Niejasna jest wciąż sytuacja Smallinga i wydaje się, że jeśli Anglik nie pozostanie na Old Trafford, to zasadnym byłoby poszukanie alternatywy. Bailly to naprawdę dobry obrońca, jednak liczenie na zawodnika o tak kruchym zdrowiu, wydaje się ryzykowne.

Mimo powyższego problemu defensywa Czerwonych Diabłów wygląda naprawdę solidnie. A dalej jest tylko lepiej.

Gdy spojrzymy na drugą linię, złożoną z takich piłkarzy jak McTominay, Matic, Fred, Mata, Bruno Fernandes, Pogba czy wreszcie świeżo zakupiony Van de Beek, to wydaje się, że niczego tutaj nie brakuje. Mamy ludzi odpowiedzialnych za destrukcję (McTominay, Matic), a także za fajerwerki pod bramką rywala i regulowanie tempa gry. Szczególnie pomysłowo wygląda transfer byłego zawodnika Ajaxu. Donny Van de Beek zdaje się idealnym piłkarzem do rotacji z Pogbą i Bruno Fernandesem. Pomoc Manchesteru to chyba najbardziej kompletna formacja tego zespołu i w moim odczuciu jakościowo nie gorsza, niż te, które posiadają City, a tym bardziej Liverpool.

No bo czy Bruno Fernandes to piłkarz na pewno gorszy od Kevina De Bruyne?
Czy grający na 100% Pogba nie znalazłby miejsca w składzie, któregoś z powyższych zespołów?
Czy Klopp lub Guardiola nie widzieliby w swojej wizji takiego talenciaka jak Van de Beek?
No właśnie!

Linia ataku również ma się świetnie. Rashford, Martial, Greenwood. Każdy z nich wydaje się być piłkarzem na fali wznoszącej. Powyższe trio zdobyło w tamtym sezonie łącznie 44 bramki, a wszystko wskazuje na to, że w obecnym może być jeszcze lepiej. Solskjaer znalazł miejsce na boisku dla każdego z nich, a szczególnie duże brawa należą mu się za to, co zrobił z Martialem. Francuz odblokował się i zaliczył fenomenalny finisz poprzedniego sezonu. Napastnik zakończył rozgrywki z 17 trafieniami. Tyle samo dołożył Rashford, a całość dopełnił będący odkryciem sezonu Greenwood. Ten 18-latek spędził na boiskach Premier League zaledwie 1313 minut, strzelając przy tym 10 bramek. Ten wynik daje mu współczynnik 0,7 gola na 90 minut gry i jest to osiągnięcie na poziomie Vardy’ego i Ingsa. Strach pomyśleć jak powyższa trójka może wyglądać w obecnym sezonie. W końcu są to piłkarze wciąż rozwojowi. Ich średnia wieku to zaledwie 21 lat! A w razie jakichkolwiek problemów na okazje czekają utalentowany James i – póki co – wciąż obecny w klubie Ighalo.

Tak więc skład Manchesteru wydaje się być zestawieniem, w którym wszystko jest na miejscu. Mamy tu zarówno piłkarzy kreatywnych, jak i solidnych rzemieślników. Młodość i brawura mieszają się z klasą i doświadczeniem. Tu naprawdę trudno się do czegokolwiek przyczepić.

Wszystko wskazuje na to, że Czerwone Diabły okres przejściowy mają za sobą. Problemy są daleko w tyle, kadra jest stabilna, a plany ambitne.

To wszystko sprawia, że dla Solskjaera to może być sezon trudniejszy niż dotychczas. Kiedy wszystko zdaje się być dopięte na ostatni guzik, nie ma miejsca na wymówki. Obowiązkiem Manchesteru jest rozegranie kampanii co najmniej tak dobrej, jak poprzednia. Zadanie do łatwych nie należy, ale na Old Trafford jest wszystko, czego potrzeba, by osiągnąć sukces.

MICHAŁ BAKANOWICZ

Kolejny Metalist Charków? Takie numery tylko na Ukrainie.

Jakiś czas temu opisałem sytuację Charkowskich zespołów, ale w międzyczasie pojawił się kolejny klub powiązany z Metalistem! Tym razem wszyscy mówią wprost, że celem jest dotarcie do UPL i europejskich pucharów, by stworzyć jak najlepsze warunki dla powrotu architekta sukcesów Metalista – oligarchy Jaroslawskiego.

Metal Charków to nowy twór stworzony przez Evgena Krasnikova, byłego dyrektora sportowego Metalista i prawej ręki Jaroslawskiego. To on stał za transferami Taisona, Cleitona Xaviera i Marlosa do klubu, który zasłynął z bardzo dobrych występów w Lidze Europy. Teraz jest właścicielem, trenerem i dyrektorem sportowym. „Podoba mi się ta robota. Ja znalazłem graczy, ja ich zakontraktowałem”.

Metal ma być matrycą, na której powoli będzie kształtował się stary Metalist. W ciągu kilku lat ma powrócić ojciec wielkiej piłki w Charkowie – Jaroslawski (główny cel) – a wraz z nim w niedalekiej przyszłości ma zostać przywrócona nazwa, historia, stadion i baza, a także sukcesy. Drugim celem jest natomiast stworzenie akademii na poziomie Dynama i Szachtara. Ta nie powstanie szybko, ale według mocarny planów za kilka lat może być nawet największa w kraju.

„Jarosławski nie daje nam teraz pieniędzy, ale odnosi się do mojego pomysłu pozytywnie. A to wielki plus, bo tylko on może przywrócić Metalista i wielki futbol do żywych. Rozmawiamy w każdy dzień”.

Media ukraińskie podały informację, że oligarcha ma 10-letni zakaz brania udziału w piłkarskich projektach. Nawet jeżeli to prawda, to ewentualna karencja kończy się w 2021.

Klub nie ma ani, bazy, ani stadionu. Będą grać na stadionie policji w parku. Naczelnik policji charkowskiej oblasti – Sukurenko – to fan piłki, a jego syn gra w piłkę. Treningi odbywają się na arenie innego byłego charkowskiego klubu – Heliosa (obecnie obiekt zwie się Nova Bavaria). Ciekawym ruchem wydaje się zatrudnienie Andrija Kolesnika, komentatora i blogera, którego popularność na Ukrainie można porównać do twórców Kanału Sportowego. Kolesnik będzie odpowiedzialny za komentowanie spotkań, a także klubowy marketing. Sam zainteresowany chciałby jednak zająć się skautingiem, ponieważ niedawno ukończył specjalny kurs przygotowujący go do pracy skauta.

Kadra zespołu wygląda ciekawie, a za wyniki zespołu odpowiada Kucher – była gwiazda reprezentacji Ukrainy, trenerem bramkarzy (a jakże-były reprezentant i gracz Spartaka Moskwa) Dykań, a funkcję kapitana zespołu pełni grający jeszcze w poprzednim miesiącu w Mariupolu, Fomin, który obiecuje, że nie zakończy kariery, dopóki klub nie zagra w najwyższej lidze. Oprócz Fomina występują również inni gracze z przeszłością w UPL, a także na jej zapleczu. Klub ma potencjał, by już dziś móc utrzymać się na poziomie UPL.

Metal został stworzony w trzy miesiące. Oczywiście nie powinni zaczynać od gry w II lidze, czyli na szczeblu centralnym, ale prawdopodobnie ktoś odsprzedał im licencję. Tylko kto? To duża rysa na wizerunku klubu.

Mieszkańców Charkowa cieszy, że Metal chce być przyszłością Metalista. Krasnikov ma plany, by grać w Lidze Europy już za cztery lata. Patrząc na finanse i chęci możliwe, że tak się stanie. Kwestią budzącą wątpliwości jest to, czy uda się przyciągnąć Jaroslawskiego i spełnić główny cel klubu oraz marzenie wszystkich Charkowian. Przyszłość Metalu jest zdecydowanie pewniejsza niż Metalista 1925. Problemami są jedynie nieścisłości związane ze sponsorami i licencją, ale przy euforii towarzyszącej powstaniu Metalu nikt nie zwraca na nie uwagi.

BUCKAROO BANZAI

Gotowi! Do startu! Start! Klopp vs Guardiola? A może ktoś inny?


Premier League za pasem! Już jutro będziemy mogli emocjonować się startem najlepszej ligi świata.
Kto tym razem sięgnie po tytuł?

Dwa ostatnie sezony to istne starcie duetu tytanów, dla których reszta zespołów była zaledwie
wyblakłym tłem.

Rozgrywki 2018/2019 zakończyły się triumfem Manchesteru City oraz drugim miejscem Liverpoolu.
Oba zespoły zbliżyły się do magicznej granicy 100 punktów (kolejno 98 i 97 oczek). Jeśli weźmiemy
pod uwagę, że trzecia Chelsea, na finiszu rozgrywek traciła aż 25 punktów do Wicemistrza Anglii, to
mamy jasny obraz totalnej dominacji The Citizens i The Reds.

Sezon później sytuacja była inna. Ale tylko trochę. Tym razem Liverpool mógł cieszyć się z tytułu. City
skończyło za nim. I choć tylko pierwszy z zespołów znów zakręcił się w okolicy 100 punktów
(dokładnie 99), to dość szybko stało się jasnym, że jedynie zespół Guardioli może dotrzymać kroku
ekipie Kloppa. To znów był wyścig dwóch prędkości. Tyle że akurat w tym wypadku jeden z bolidów,
w którymś momencie wypadł z toru. A reszta? Nawet nie próbowała zbliżyć się do narzuconego
tempa.

Czy w tym sezonie będziemy mieli powtórkę z rozrywki? Śmiem wątpić. Obserwując działania
„Obywateli” i „Czerwonych” mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z pewnym nasyceniem i
samozadowoleniem. Zarówno jeden, jak i drugi zespół, nie zrobił, póki co nic, co mogłoby sprawić, że
będziemy uważali go za silniejszy niż dotychczas.

I tak Manchester City wciąż nie znalazł następcy Kompany’ego, przez co ich skład jawi się jako kolos
na glinianych nogach. Liverpool zaś, nie wzmocnił się nikim, kto z miejsca podniósłby jakość zespołu.
Oczywiście, obie drużyny to wciąż giganci, którzy mają na wielu pozycjach piłkarzy klasy światowej.
Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że największe problemy tych zespołów, na razie nie zostały
rozwiązane.

To, że drużyna Guardioli traci zbyt dużo głupich bramek to oczywistość. Czy sprowadzony za 50
milionów funtów Nathan Ake to ktoś, kto może zmienić ten trend? Nie sądzę. Po pierwsze Holender
nie jest obrońcą w typie lidera, a takiego właśnie na Etihad zdaje się brakować. Po drugie, to piłkarz
lewonożny, podobnie jak obecnie najlepszy defensor City – Aymeric Laporte. Czy Hiszpan będzie w
stanie stawiać na obu równocześnie i czy może poprawić to grę całego bloku obronnego? Biorąc pod
uwagę grę czwórką z tyłu, wydaje się to mało realne.

Jeśli zaś chodzi o Liverpool, to już w sezonie 2018/2019 dało się zauważyć, że w drugiej linii brakuje
piłkarza, który potrafiłby wznieść zespół na wyższy poziom. Oczywiście, za liczby w tym klubie
odpowiada głównie ofensywne trio (Salah-Firmino-Mane) oraz boczni obrońcy (Alexander Arnold i
Robertson), ale na przestrzeni dwóch ostatnich sezonów mieliśmy sporo momentów, w których
zespołowi Kloppa brakowało kreatywności w drugiej linii. Receptą ma być Thiago Alcantara i
kierunek ten wydaje się być dobry. Póki co Hiszpan wciąż jest jednak zawodnikiem Bayernu. Saga z
Wernerem pokazała, że transfery na Anfield wiążą się ze sporymi trudnościami, więc kto wie jak
będzie w tym wypadku?

Po drugiej stronie mamy:
Chelsea, która po trudnym sezonie bez transferów, zdążyła już sprowadzić do klubu Ziyecha,
Havertza, Thiago Silvę, Chilwella oraz wyżej wspomnianego Wernera. Lampard po ustabilizowaniu
sytuacji klubu wybrał się wraz z Abramowiczem na zakupy, dzięki czemu jego zespół wygląda teraz na
twór niemal kompletny. Fani The Blues zacierają ręce.

Manchester United, który odżył po przyjściu Bruno Fernandesa, zakupił Donny’ego van de Beeka i
może liczyć na jeszcze lepszy sezon takich piłkarzy jak będący na fali wznoszącej Rashford, Martial czy
Greenwood. Na Old Trafford wreszcie widzimy namacalny kierunek, który może sprawić, że zespół
prędzej czy później nawiąże do – nie tak dawnych – tradycji.

Arsenal, który harmonijnie rozwija się pod okiem Artety i udowodnił już, że jest w stanie wygrywać z
najlepszymi (półfinał FA Cup z City, oraz Tarcza Wspólnoty z Liverpoolem). Kiedy patrzę na grę The
Gunners, zastanawiam się, czy nie jest to najlepiej poukładana taktycznie drużyna w Anglii. A może
być tylko lepiej.

Tottenham, który sezon przejściowy zdaje się mieć za sobą i który również nie próżnuje na
transferowym rynku (zakup Doherty’ego). A przecież stojący u sterów Mourinho to trener, który
zawsze musi wrzucić coś do gabloty. O triumf w PL go nie podejrzewam, ale o stawienia czoła
najlepszym w pojedynczych spotkaniach już tak.

Nie wolno nam też zapomnieć o grupie ambitnych i wciąż robiących progres zespołów jak Leicester,
Southampton, Wolves czy Everton
.

Tak więc wydaje mi się, że tym razem liga będzie silniejsza jako całość, a sezon ciekawszy.
Konkurencja nie śpi, a chwilowa drzemka potentatów może zamienić się w noc pełną koszmarów. A
może zdążą się z niej w porę wybudzić?

Oczywiście, Liverpool i City to wciąż faworyci w walce o tytuł. Tym razem jednak droga będzie
zdecydowanie bardziej kręta. A co więcej, ich rywale mają szansę poruszać się po niej z równie
zawrotną prędkością, co wyżej wspomniani pretendenci.

MICHAŁ BAKANOWICZ

Kto dobrze pressuje, nie błądzi. Felieton Football Info.

Pressing. To słowo, które z każdym rokiem w futbolu staje się coraz bardziej popularne. W tym sezonie dotknęło już sufitu. Dziś każdy ekspert mówi o pressingu i każdy trener go stosuje. – Gegenpressing daje nam to, że odbieramy piłkę i do stworzenia dobrej okazji potrzebujemy już tylko jednego podania. Nie ma możliwości, żeby jakikolwiek rozgrywający na świecie był tak dobry jak gegenpressing – to słowa Jurgena Kloppa, jednego z największych zwolenników tego systemu gry. Niemiec ma rację. We współczesnym futbolu najwięcej bramek pada po przechwycie piłki i szybkim wyprowadzeniu ataku. A jak najłatwiej odebrać piłkę? Oczywiście agresywnym doskokiem. 

Czytaj dalej „Kto dobrze pressuje, nie błądzi. Felieton Football Info.”

Gwiazdy reklamy. Felieton Football Info.

Kapustka, Boruc, Sobota, Wilusz i Kucharczyk. Na siłę można do tej listy upchnąć jeszcze Marcjanika. Oprócz powrotów zawodników związanych wcześniej z Ekstraklasą mamy również kilka ruchów wewnątrz ligi, które wywołały spore emocje: Filip Mladenovic i Rafa Lopes przenieśli się do Legii, Lech już w zimie dopiął transfer Alana Czerwińskiego, a Lechia Bartosza Kopacza. Michał Żyro i Bartosz Nowak po awansie ze Stalą, zamienili Mielec na – odpowiednio – Piasta oraz Górnika, a szeregi biało-niebieskich wzmocnił za to grający dotychczas w Rakowie Michał Gliwa. Ponadto kluby Ekstraklasy dobrze przeczesały skromny rynek wśród spadkowiczów i piłkarze tacy, jak Foresell, Cebula, Steinbors czy Gardawski ponownie znaleźli pracodawcę w najwyższej klasie rozgrywkowej. 

Czytaj dalej „Gwiazdy reklamy. Felieton Football Info.”

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑