O zdjętej klątwie, internetowych napinaczach i wróżeniu z fusów.

„Jesteśmy nową reprezentacją Polski.

Patrzymy odważnie w przyszłość.

Napędza nas chęć zwycięstwa,

jednoczy determinacja.

Idziemy do przodu,

nie ustępujemy nikomu.

Walczymy o miejsce w historii.

Aby zainspirować innych,

musimy błyszczeć w chwilach prawdy.”

Przeglądając swojego facebooka po meczu naszej kadry narodowej z Finlandią, natknąłem się na grafikę reklamową firmy Nike z powyższym hasłem. Zazwyczaj nie zwracam większej uwagi na takie komercyjne twory, ale że akurat byłem niesiony falą optymizmu po masakrze jaką zafundowaliśmy Skandynawom to przyjrzałem się temu obrazkowi z którego z kolei mi przyglądali się Lewy, Glik i Milik uchwyceni w pozie przypominającej bardziej raperów z N.W.A. na plakacie promującym film „Straight Outta Compton” i pomyślałem … „Kurwa, jakie to może być prawdziwe”.  Naprawdę jestem w stanie uwierzyć w ten slogan i wziąć go sobie do serca.

Do Euro 2016 pozostały dwa miesiące. Dwa miesiące przed wielkimi imprezami w szykach Reprezentacji Polski pojawiała się zazwyczaj panika. Był to okres ostatnich sparingów przed turniejem. Kolejne dwa mecze towarzyskie, które rozgrywała kadra to już szlify bezpośrednio przed samymi mistrzostwami, rozgrywane kadrą, która była już tą ostateczną, mającą walczyć w danym turnieju. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze w tym momencie zaczynały się pojawiać rysy na kadrowym szkle, które zwiastowały to, że w czerwcu owe szkło rozpierdoli się w drobny mak. Oczywiście mówię o turniejach, które rozgrywaliśmy w XXI wieku. I tak w roku 2002 depeszę ostrzegawczą wysłali nam Japończycy. Przyjechali do Łodzi i nogami między innymi Hidetoshi Nakaty dali do zrozumienia chłopakom Engela że jak przyjadą do Azji na turniej to źle się to dla nich skończy. Trzy tygodnie później wiadomość o podobnej treści zostawili nam Rumuni. Coś w stylu „chłopaki, my się nawet na mundial nie zakwalifikowaliśmy a wy dostajecie od nas na swoim terenie w ryj. Z czym do ludzi?” Wówczas bramkę strzelał nam między innymi Adrian Mutu o którym wiele lat później wielki polski bard o pseudonimie Popek nagrał piosenkę pt.: „Kokainowy baron”. Jak skończyliśmy na boiskach w Korei wszyscy pamiętamy. Sygnałem do rozpoczęcia destrukcji było odśpiewanie hymnu przez Edytę Górniak…

Rok 2006. W niemieckim Kaiserslautern (które 9 lat wcześniej pokonało Bayern w pewnym zwycięskim składzie… 😉 ) dajemy się pokonać 1:0 Amerykanom. Przed samym turniejem zaś rozgrywamy mecz w Chorzowie z Kolumbią w którym bramkę strzela nam Luis Martinez, gość grający w Independiente Santa Fe, ogółem w reprezentacji Kolumbii rozegrał 6 meczów i strzelił tą jedną jedyną bramkę i może nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że jak zapewne większość z was pamięta gość był bramkarzem. W sumie było sporo bramkarzy strzelających bramki z karnych czy wolnych. Campos, Chilavert, Butt, Ceni … Ale nie, gość wykopał futbolówkę z własnego pola karnego i przelobował Tomasza Kuszczaka.  No i Kuszczak na zawsze już został zapamiętany przez kibiców przez pryzmat puszczenia tej kuriozalnej bramki. Nie pomogło przesiedzenie połowy kariery na ławce rezerwowych ManU ani to że, no kurcze, gość był (w sumie nadal jest) dość solidnym bramkarzem, który rozegrał furę meczy na poziomie Premier League i Championship.  Jak skończył się mundial w Niemczech? Wszyscy pamiętamy…

Rok 2008. Znów w marcowej potyczce dostajemy w dupę od jankesów. Tym razem w Krakowie i to dość boleśnie 0-3. Następnie remisujemy z Macedonią. Bramkę dla nas strzela jeden z największych meteorytów polskiego futbolu (chociaż Citki nie przebił) Radosłw Matusiak. Gość który w swoim życiu rozegrał na dobrym poziomie może 1-2 sezony. Do teraz nie wiem jak w reprezentacji wykręcił naprawdę przyzwoitą statystykę 15a i 7 goli. Jak skończyliśmy w Austrii? Wszyscy pamiętamy i gdyby nie Howard Webb to pewnie wcale by lepiej nie było…

Rok 2012. Dobra niby było 0-0 z Portugalią czyli przyzwoicie. Ale sam fakt prowadzenia kadry przez Franza Smudę to chyba wystarczający omen nadchodzącej porażki? Plus hodowla lisów w kadrze… Jak skończyliśmy na swoim podwórku? Chujowo..

Rok 2016. Rysy na szkle nie zauważono. Co prawda mecz z Serbią nie był w naszym wykonaniu za dobry ale jaki ostatecznie wynik zanotowaliśmy? Oczywiście pojawiły się głosy permanentnych malkontentów narzekających że długimi okresami gry to Serbowie kontrolowali grę i byli stroną dominującą. W meczach eliminacyjnych długimi momentami w spotkaniach z nami mecze kontrolowali zarówno Szkoci jak i Gruzini. W meczu w Dublinie również Irole. Fakt ten że zbyt często dajemy spychać się do defensywy również i mnie irytuje. Chcąc być solidną europejską drużyną a wierzę że Polacy mają potencjał na bycie takową (kimś pokroju chociażby Chorwatów) wypadałoby jednak byśmy w meczach u siebie spokojnie kontrolowali grę z takimi zespołami jak Szkoci czy Gruzja. No ale pytam po raz kolejny, tym razem również i siebie. Jak zakończyliśmy eliminacje? Zdobyliśmy awans? Gruzini zostali rozbici w dwumeczu 8-0. Szkoci też ostatecznie zostaną w czerwcu w domu chociaż mecze z nimi były istną drogą z piekła do nieba. Ufam Nawałce. Wierzę że selekcjoner wie co robi. Przekonuje mnie do tego każdym kolejnym swoim ruchem. Każdym kolejnym meczem. Może fakt oddawania inicjatywy rywalowi też jest zaplanowany? Od zawsze zdecydowanie wolimy grę z kontry niż grę pozycyjną. Również i w tej chwili szybkie kontrataki to jeden z naszych największych atutów. Chociaż nie jedyny. Odkąd pamiętam nigdy nie mieliśmy drużyny która w ataku tworzyłaby sobie sytuacje z taką swobodą. Druga sprawa że nie pamiętam polskiej kadry z taką siłą rażenia w ofensywie. Jeden z najlepszych napastników świata plus jeden z największych talentów na pozycji napastnika plus Grosicki w życiowej formie plus fakt że Nawałka jak Midas nawet gówno potrafi zmieniać w złoto. Starzyński po półrocznej lekcji pokory w lidze belgijskiej? Myyyk! Starzyński w meczu z Finami gra mecz po którym jestem w stanie uwierzyć że faktycznie jest chorzowskim Luisem Figo. Wszołek który w Italii w większym wymiarze czasowym gra dopiero w outsaiderze Serie A? Myyyyk! Wszołek napierdala z Finami jakby był pieprzonym Arjenem Robbenem … tylko mniej samolubnym. Ok. Finowie to do bólu przeciętny zespół. Nie ma już tam zawodnika pokroju Litmanena czy nawet Hyypii. O ich sile stanowią Hamalainen i Arajuuri z polskiej ekstraklasy. No ale kurwa! Nie są też Lichtensteinem ani Wyspami Owczymi. W swojej grupie urywali punkty chociażby Rumunom czy Irlandii Północnej, która gra z nami w czerwcu w Nicei. Od zawsze byli dla nas niewygodnym przeciwnikiem. W eliminacjach do Euro 2008 w których przecież wygraliśmy swoją grupę (przed m.in. Portugalią, Serbią czy Belgią) z Finami ugraliśmy w dwumeczu zaledwie 1 punkt. A teraz przyjechali do Poznania i wywieźli stamtąd bagaż 5 goli. Z Serbami długo się męczyliśmy. Serbom ogólnie od dawna nie żre. Mają potencjał pewnie jeszcze większy od nas. Mają w składzie gwiazdy europejskiej piłki. Ivanović, Kolarov, Matić czy Ljajić. Zespół który ma w swoim składzie takie indywidualności zawsze będzie groźny, mimo że nie tworzą razem takiego teamu jaki tworzyć powinni. W dużej mierze wygraną zawdzięczamy golkiperom i Kubie Błaszczykowskiemu, który co by o nim nie mówić to z orzełkiem na piersi zawsze wypruwa sobie flaki. No ale dobrą drużynę tworzą również bramkarze, dobrej drużynie sprzyja szczęście i dobrą drużynę można poznać po tym że nawet gdy nie idzie są w stanie przeprowadzić tą jedną kluczową akcję bądź mają w swym składzie indywidualność, która weźmie odpowiedzialność na swoje barki (w tym przypadku właśnie Kuba). Przecież ostatecznie wygraliśmy ten mecz!  Dlatego jak przeglądam wszelkie komentarze pod pomeczowymi artykułami to momentami krew mnie zalewa. Przeraża mnie ilość osób uwielbiających deprecjonować grę tej kadry. Przeraża mnie poziom malkontenctwa . Przecież to reprezentacja Polski, od lat utarło się że Polacy muszą być słabi. Nie wolno ich chwalić. Grosik? Jeździec bez głowy!, Milik? Słaby fizycznie!, Pazdan? Ogór z polskiej ligi! Mam wrażenie że niektórym sprawiało by wręcz przyjemność gdyby Polacy przegrywali mecze i można by na nich wylewać całe wiadra hejtu. Niektórzy wręcz się modlą o kolejną spektakularną katastrofę we Francji. Internet pełen jest frustratów dla których możliwość anonimowego pojechanie po kimkolwiek to droga do ekstazy. Zresztą i w życiu prywatnym można spotkać na pęczki takich ludzi. Najśmieszniejsze jest to że w chwilach sukcesów reprezentacji wielu z nich jest jej najzagorzalszymi fanami by w momencie potknięcia jako pierwsi pluć na nią. „Nie potrafisz nas wspierać kiedy przegrywamy to nie kibicuj nam kiedy zwyciężamy” jak mawiał sir Alex Ferguson. Na drugim biegunie mamy zaś wszelakie media, które zapewne nie długo wszem i wobec ogłoszą że jedziemy do Francji po medal.  Zacznie się pompowanie balonika, które zazwyczaj kończy się wielkim hukiem. Chociaż z dwojga złego wolę już chyba ten przesadny huraoptymizm niż zaślepiającą nienawiść mędrców z kosmosu.

Na co nas właściwie stać w tej Francji? Wyjście z grupy to dla mnie minimum! Jeżeli zagramy mecz na swoim normalnym poziomie to Irlandia nie jest z nami w stanie wygrać. Wystarczy że zagramy na miarę swoich możliwości. Irole będą jeździć na dupach, kopać, gryźć, bić. Ale pewnego poziomu stricte piłkarskiego nie są w stanie przeskoczyć. Zwyczajnie brakuje im do tego jakości. Więc jeśli nie będziemy akurat mieli gorszego dnia to Irlandia mimo z pewnością ambitnej gry, nie jest w stanie nam zrobić krzywdy. Jeden zwycięski mecz prawdopodobnie wystarczy by wyjść z grupy. Ukraina? Mają sporo problemów. Zarówno jako państwo jak i jako kadra. Powołanie w szeregi narodowej reprezentacji Putiwcewa z Termaliki Nieciecza już o tym świadczy. W dodatku chociażby wyklęcie Jewhena Selezniowa za grę w rosyjskim Kubaniu Krasnodar… Nawet w czasach Fornalika pomimo że Ukraińcy nas ogrywali to wcale nie robili wrażenia drużyny wiele od nas lepszej. Przez te kilka lat poziom ich reprezentacji spadł w dół o czym świadczą chociażby męki w barażach gdy grali przeciwko Słowenii. Ostatni ich mecz towarzyski przeciwko Cyprowi to również było koszmarne widowisko. Niemcy? Wierzę że w tym meczu wszystko będzie możliwe chociaż faworytem w życiu nie będziemy. Jeśli zajmiemy drugie miejsce w swojej grupie to wpadniemy najprawdopodobniej na Rumunów bądź Szwajcarów. W takim spotkaniu absolutnie nie jesteśmy pozbawieni szans, więc myślę że dojście do ćwierćfinału jest jak najbardziej realne. Ugranie czegoś więcej będzie już absolutną niespodzianką i sukcesem. Z drugiej strony w 2008 roku do półfinału imprezy doszły reprezentacje Turcji i Rosji. Czy ich ówczesne kadry miały większy potencjał niż nasza obecna? Rosjanie mieli w składzie Arshavina, Pawliuczenkę i Pogrebnyaka, którzy tworzyli ich główny motor napędowy. Czy jest to gorsze trio od ofensywy złożonej z Lewandowskiego, Milika i Kuby bądź Grosickiego? Turcy? Semih Senturk czy Nihat Kahveci … hmm … Czesi w 1996 też nie byli typowani nawet do bycia „Czarnym koniem” a doszli do finału. Duńczycy w 1992 wygrali turniej na który pojechali tylko dlatego że Jugosławia została zdyskwalifikowana. Dlaczego my nie możemy tym razem być „Czarnym koniem”? Po tylu latach upokorzeń, po tylu latach słabości. Dlaczego piłkarscy bogowie nie mogą nam w końcu wynagrodzić tego już w czerwcu? W końcu:

 

„Jesteśmy nową reprezentacją Polski.

Patrzymy odważnie w przyszłość.

Napędza nas chęć zwycięstwa,

jednoczy determinacja.

Idziemy do przodu,

nie ustępujemy nikomu.

Walczymy o miejsce w historii.

Aby zainspirować innych,

musimy błyszczeć w chwilach prawdy.”

No właśnie. Ta reprezentacja nawet pod względem marketingowym prezentuje się najlepiej ze wszystkich. W końcu co lepsze? Kadra kojarząca się z gorącym kubkiem czy kadra w stylowych garniakach od Vistuli? 😉

nawałka

Demony losowań czyli prawdziwy mężczyzna próbuje pięć razy.

1 grudnia 2001, koreańskie Pusan. Losowanie grup Mistrzostw Świata.  Grupa D – Portugalia, Polska, Korea Południowa i USA.  Cóż za wspaniałe losowanie ! Wszak trafiliśmy na gospodarzy turnieju, ale nie dajmy się zwariować. Korea to piłkarski kopciuszek. Nie mają w składzie gwiazd pokroju Wałdocha i Hajty z Schalke Gelsenkirchen czy Dudka z Liverpool’u. USA? No, oni potrafią grać w futbol, ale w kaskach i ochraniaczach, kopiąc jajowatą piłkę ponad poprzeczką lub rzucając się na siebie wzajemnie. Portugalia? Fakt, to bardzo wymagający przeciwnik. No ale przecież Engel obiecał mi że Polacy na turniej do Azji jadą po puchar. Jak jadą po puchar to żadne Portugalie nie powinny nam być straszne. Wychodzimy z grupy, nie ma bata… Minęło pół roku. Engel mnie okłamał. Koreańczycy zabiegali nas na śmierć. Jakby w dzieciństwie każdy z nich wpadł do kociołka z metamfetaminą od Waltera White’a Nawet sędziowie nie musieli ciągnąć ich za uszy jak później w fazie play-off. Portugalia zrobiła nam gang-bang. A właściwie to wystarczył sam Pedro Pauleta żeby nas pogrążyć. Dobił nas Rui Costa. My próbowaliśmy odpowiedzieć Arkadiuszem Bąkiem, snującym się wówczas gdzieś między Widzewem Łódź a warszawską Polonią.  Nie było to zbyt mądre … Na osłodę wygrywamy z „jankesami”, grając praktycznie drugim składem a w drugiej połowie spuszczając ze smyczy Pawła Sibika z Odry Wodzisław Śląski. Mistrzostwa podsumowali dobitnie Pudelsi w piosence „Mundialeiro”.

9 grudnia 2005, niemiecki Lipsk.  Losowanie grup Mistrzostw Świata.  Grupa A – Niemcy, Polska, Ekwador, Kostaryka.  Wymarzone losowanie! Egzotyczni rywale z Ameryki Łacińskiej. Ekwadorczyków pokonaliśmy nie cały miesiąc wcześniej w towarzyskim spotkaniu 3:0. Awansowali bo ktoś musiał awansować z CONEMBOL poza Argentyną i Brazylią. Kostaryka? Bitch, please. Awansowali bo jakieś ogóry poza Meksykiem muszą awansować z CONCACAF.  Niemcy? Nigdy ich jeszcze w historii naszych spotkań nie pokonaliśmy, więc jeśli nie teraz to kiedy? (Z perspektywy czasu już wiem że dopiero 9 lat później).  Polsko zróbmy to ! … Minęło pół roku.  9 czerwca 2006 rok. Najbardziej traumatyczny dzień w historii mojego kibicowania polskiej kadrze. Jak wiadomo kibicowanie naszej kadrze często wiązało się z traumatycznymi przeżyciami. Ale jako młody, naiwny 18 letni chłopak nie dopuszczałem myśli że możemy przegrać z Ekwadorem. Ekwadorem ! Kurwa, z Ekwadorem?! Błagam! Rozpoczniemy turniej od 3:0, no może 3:1.  … 9 czerwca 2006, godzina 23:00. Jestem po półtora godzinnym oglądaniu bicia głową w mur polskich kopaczy. Zostaliśmy pogrążeni przez Ekwador. Ekwador !! Kurwa, przez Ekwador !!! Do tej pory nazwa Ekwador kojarzyła mi się z klubem muzycznym w Manieczkach. Od 9 lat moja optyka się zmieniła. Ekwador kojarzy mi się z najgorszym wpierdolem w historii polskiej piłki. Nie żadne 0:6 z Hiszpanią. Nie wszystkie porażki z Niemcami. Nie żadne Wembley.  Tylko Veltins-Arena w Gelsenkirchen, na której zostaliśmy pogrążeni przez takie tuzy futbolu jak Carlos Tenorio i Augustin Delgado. Boże, jak to bolało … Największa lekcja pokory w historii piłki. Wystarczy przypomnieć że po tamtym spotkaniu samobójstwo popełnił kibic z Ekwadoru, który całe oszczędności swojego życia postawił na wygraną Polaków! Ok, w perspektywie mamy mecz z Niemcami, nie wszystko stracone. Ale po poprzednim meczu nie za bardzo wierzyłem w polską myśl szkoleniową reprezentowaną wówczas przez Pawła Janasa. 90 minut obrony Częstochowy. Pół akcji Polaków stworzone przez Żurawskiego. Ale rozpaczliwa obrona Polaków przynosi efekty. Przez 90 minut Niemcy nie są w stanie pokonać fenomenalnie dysponowanego Boruca. Piłka nożna ma jednak to do siebie że sędzia dolicza najczęściej jakiś dodatkowy czas gry. 50 sekund po 90 minucie, Odonkor urywa się Dudce, dośrodkowuje w pole karne, do piłki dopada przypominający konika garbuska Oliver Neuville z Bayeru Leverkusen i boleśnie uczy nas pokory po raz drugi na tym mundialu. Właściwie to w tym momencie z buhajów rozpłodowych, którymi byliśmy po losowaniu, robi z nas szare myszki futbolu, którymi jesteśmy po końcowym gwizdku. Na osłodę, nie bez kłopotów pokonujemy Kostarykę po dwóch bramkach Bartosza Bosackiego.

2 grudnia 2007, szwajcarska Lucerna. Losowanie grup Mistrzostw Europy. Mistrzostwa Europy mają to do siebie, że znacznie trudniej wylosować w nich dogodną grupę bo biorą w nich udział zespoły o określonym i nie tak dysproporcjonalnym poziomie jak na mundialach. Tu się nie wylosuje Saudów, Iranu czy innego Ekwadoru (tfu!).  Grupa B – Niemcy, Chorwacja, Polska i Austria. Nie jest źle. Austriacy to gospodarze ale grają padakę i sami nie potrafili zakwalifikować się do dużego turnieju od dekady. Chorwaci są w naszym zasięgu. W końcu w eliminacjach nie potrafili nas pokonać Portugalczycy, Belgowie ani Serbowie. Zresztą z tego koszyka można było trafić gorzej – Włochów czy też  niewygodnych dla nas Szwedów. Niemcy? Wszak nigdy z nimi nie wygraliśmy. Ale jak nie teraz to kiedy?! (Już tylko 7 lat ). Polsko potrafisz! … Minęło pół roku. Pierwszy mecz przegrywamy z Niemcami po bramkach niemal płaczącego po ich zdobyciu (pff…) Podolskiego. Lukas, nigdy cię jakoś nie lubiłem. Klose przynajmniej się nie krył z tym że jest 100% szwabem. Mimo że od wygranej byliśmy daleko jak stąd do Betlejem to mecz zagraliśmy mimo wszystko lepszy niż 2 lata wcześniej w Dortmundzie. Wszystko przed nami! Porażka z Niemcami była wkalkulowana. Czas na Austrię ! Austria nas gniecie, Austria nas tłamsi, przecieram oczy ze zdziwienia. Boruc przez pierwsze pół godziny wyczynia w bramce cuda by nie dać wyjść na prowadzenie rodakom Hitlera, Fritzla i wówczas nieznanego Thomasa Neuwirtha, przedstawiającego się w późniejszym czasie światu jako Conchita Wurst. No tak, nie łatwo być Austriakiem … Ale wracając do meczu. Boruc czyni cuda, następny taki występ bramkarza po którym potrafiłem wydobyć z siebie tylko „łooooo” niczym Łukasz Jurkowski na galach KSW  to chyba biegający przy kole środkowym Neuer w meczu z Algierią na brazylijskim Mundialu. Chuj, po wszystkiemu jest. Przegramy z Austrią. I w tym momencie historyczną, pierwszą bramkę dla Polski w historii europejskiego czempionatu zdobył jeden z pionierów wśród farbowanych lisów (wcześniej był tylko Olisadebe) sprzed ery gdy Smuda założył hodowlę lisów w kadrze – Roger Guereiro.  Od tego momentu gra zmienia się diametralnie. To my przejmujemy inicjatywę, Austriacy mają podcięte skrzydła. Brakuje nam niewiele by zdobyć drugiego gola. 90 minuta. Powinniśmy dociągnąć wygraną. Mecz z Dortmundu nauczył mnie że sędzia zazwyczaj dolicza czas gry i wszystko się może zdarzyć. Mecz we Wiedniu nauczył mnie, że sędzia czasami pomaga też przeciwnikowi w sposób bardziej dobitny niż obdarowanie rywala dodatkowymi sekundami gry. Howard Webb postanowił zostać najbardziej znienawidzonym arbitrem … pal licho … człowiekiem w kraju nad Wisłą i odgwizdał karnego za faul, który tylko on i obłąkany Janusz Wójcik widzieli na oczy.  Webb zresztą do dziś zapiera się że faul był ewidentny. Karnego na bramkę zamienia Ivica Vastić, który w kadrze debiutował chyba jeszcze za czasów istnienia Austro-Węgier. Remis i szanse na awans znów tylko iluzoryczne. Zresztą mecz z Chorwatami zagraliśmy na poziomie i z efektownością Korony Kielce i Vatreni po bramce Klasnicia najmniejszym nakładem sił pokonali biało-czerwonych.

2 grudnia 2011, ukraiński Kijów. Losowanie grup Mistrzostw Europy. Mistrzostw do których dzięki szeroko pojętej obrotności Hryhorija Surkisa nie musieliśmy się nawet kwalifikować. Losowanie. Grupa A – Rosja, Polska, Czechy, Grecja. Bóg jest z nami. Polska trafia do „grupy śmiechu”. Mamy trójkę z Dortmundu i Bramkarzy! Kogo mają oni? Phi! Awansowaliśmy. Wszak gramy u siebie. Z każdego koszyka los przydziela nam praktycznie najsłabszego rywala. Tu nie ma nawet co komentować… Minęło pół roku. 30 stopni w cieniu a mecz z Grakami gramy przy zamkniętym dachu Stadionu Narodowego. Ale mniejsza o to. 17 minuta i Lewy wyprowadza nas na prowadzenie. Czekam tylko na dalszą egzekucję Graków. Stres mi mija całkowicie. Dodatkowo przed przerwą Papastatophoulos otrzymuje dwa żółtka i idzie pod prysznic. Nic nam nie grozi. 51 minuta Salpingidis doprowadza do wyrównania. Co jest kurwa grane?! 69 minuta Szczęsny fauluje w polu karnym. Przed oczami zaczynają mi się pojawiać duchy Tenorio, Delgado, Neuville’a i Webb’a . Do klatki wchodzi Tytoń i broni „jedenastkę” Karagounisa. Powoli wraca mi tlen. Ale bliżsi strzelenia drugiego gola Grecy. Na szczęście Velasco Carballo gwiżdże po raz ostatni. Olbrzymi niedosyt. Nie tak miało być. Miało się zacząć od przekonującej wygranej.Kolej na mecz z podtekstami przeciwko Rosjanom w Warszawie. Gorąco było już przed meczem gdy rosyjscy fani zorganizowali sobie pochód przed meczem i pobawili się z Polakami w berka. W pierwszym meczu pokonali Czechów 4:1 więc było się czego bać. Wyrównany, twardy mecz. Ale oczywiście kacapy wychodzą na prowadzenie po bramce Dżagojewa. W drugiej połowie niesamowitym strzałem popisuje się jednak Błaszczykowski i była to chyba bramka kadry po której darłem ryja najgłośniej w życiu. Znowu 1-1, które tym razem przyjmuję z satysfakcją i ulgą. Tym razem trzeci mecz gramy o wszystko a nie tylko o honor. Wrocław. Smuda siedząc w kiblu gdy cierpiał na biegunkę spowodowaną przedmeczowym stresem postanowił wystawić trzech defensywnych pomocników w meczu, który musieliśmy wygrać. Geniusz taktyki. 72 minuta, Murawski traci piłkę w środku pola, Czesi wychodzą z kontrą i pozbawiają nas złudzeń. Petr Jiracek wysyła nas zgodnie z tradycją do domu po fazie grupowej. Nauczony historią poprzednich wielkich imprez w naszym wykonaniu, nie odczuwam z tego powodu aż tak wielkiej traumy. Baa, jestem zadowolony, bo w porównaniu z poprzednimi turniejami walczyliśmy do końca i nie byliśmy tylko tłem w grupie. Ot, tak niewiele mi do szczęścia było potrzebne. Z perspektywy czasu zastanawiam się jednak jak mogliśmy to wszystko tak spierdolić?

12 grudnia 2015, stolica Francji Paryż. Losowanie Mistrzostw Europy. Modlę się od rana. Panie Boże, daj nam grupę z Hiszpanią, Włochami i Turcją. Wszak gdy dostawaliśmy grupy teoretycznie łatwe to wracaliśmy zawsze na tarczy. Może gdy wylądujemy w grupie śmierci i porzucimy wszelką nadzieję to przewrotny los postanowi wynagrodzić nam te wszystkie lata krzywd i upokorzeń. Losowania grup wielkich turniejów czy eliminacji są czasami bardziej emocjonujące aniżeli same mecze. Mają jednak tą wadę że na początku trzeba odbębnić część artystyczną. Chociaż dziewczyny tańczące kankana wyglądały całkiem przyjemnie. Zaczyna się losowanie Angelos Charisteas, który wespół z grecką defensywą gnębił rywali podczas Euro 2004 swoim jakże skutecznym antyfutbolem wraz z Davidem Trezeguetem mieli rozlosować nam rywali. Nad całą procedurą czuwał legendarny Łysy z UEFA, sporadycznie nazywany Giannim Infantino. Kolejne kulki są odkręcane. Dochodzimy do trzeciego koszyka. Z kim zagrają Polacy? Panie Boże, zmieniłem zdanie, nie przydzielaj nas do Hiszpanów i Turków bo widzę że powoli realizujesz treść mojej modlitwy. W tym momencie Charisteas mówi magiczne „Poland”. Grupa C – Niemcy, … , Polska i Irlandia Północna. Jest w połowie sukces w połowie tragedia. Wszystko rozstrzygnie koszyk numer dwa. Grupa A – Szwajcaria, Grupa B – Rosja. Panie Boże tylko nie Włochy ! Grupa C … Jak długo można odkręcać tą cholerną kulke?! Ukraina! Jest ok! Naziści, Banderowcy i IRA … Ot taki niepoprawny politycznie żart na rozładowanie tego nieznośnego napięcia. Ale kurwa?! Jak to znowu jest dobrze? Przecież jak jest dobrze to zawsze potem jest źle? No tak. Ale to nie 2002 i piłkarze Engela sprzedający podobizny do reklamy gorących kubków, nie 2006 i piłkarze Janasa kręcący telefonami z murawy z rozdziawionymi buziami trybuny dortmundzkiego stadionu. Nie 2008 i … kurwa, co wtedy właściwie poszło nie tak? No dobra, ale nie 2012 i hodowla lisów Nikodema Dyzmy polskiej trenerki Franza Smudy.  To polska husaria Nawałki z kosmitą Lewym, skałą Glikiem, młodym gniewnym Milikiem i królem środka pola Krychowiakiem. Przynajmniej chce w to wierzyć. Pierwszy mecz z Irlandią Północną. Piłkarze Ulsteru mają szansę wskoczyć na miejsce Ekwadoru w hierarchii moich największych koszmarów, bo wierzę że tym razem wygramy 3-0. Tak, znowu mam zamiar być nierozsądnie pewny siebie! Zresztą jeśli nie pogonimy Iroli to czego właściwie szukamy na tym Euro? Słabszych jest niewielu. Idealny mecz na przetarcie. Kogo mamy się bać? Kyle Lafferty’ego z Rizesporu? Czy Josha Maggenisa z Aberdeen? Kadrowo to poziom niższy od ostatnio ogranej przez nas Islandii, sądze że poziom niższy od Szkotów, którzy odpadli z naszej grupy. Niemcy. Ograliśmy ich w końcu w ogóle, więc czas ograć ich na dużej imprezie. Jak nie teraz to kiedy? Polsko ! 16 czerwca w Saint Denis ! Pokazaliśmy w eliminacjach że potrafimy z nimi grać jak równy z równym. Ukraina. Za Fornalika dwa razy przegrana w eliminacjach do Brazylijskiego mundialu. Jarmołenko z Dynama Kijów, Rakicki z Szachtara czy przede wszystkim Konoplanka z Sevilli to na pewno nazwiska piłkarzy nie z pierwszej łapanki. Mimo wszystko eliminacje przebrnęli dopiero po barażu ze Słoweńcami, z którymi wcale nie wygrali w cuglach. W grupie za plecami zostawili ich m.in. Słowacy, z którymi podopieczni Mychajło Formenki nie potrafili ani razu wygrać ani nawet strzelić im bramki. Z nimi gramy na końcu. Wierze że będzie to tylko stempel pieczętujący nasz awans do 1/8 finału z co najmniej drugiej pozycji. Polsko potrafisz ! Pompowanie balonika uważam za rozpoczęte. Bo po prostu w żadnej poprzedniej drużynie narodowej nie widziałem takiego potencjału sportowego. Zostańmy czarnym koniem tych mistrzostw. Głęboko w to wierzę panowie. Choć za plecami czają mi się duchy: Delgado, Tenorio, Neuville’a, Webb’a i Jiracka. Do czerwca będę wymieniał je przed snem jak Arya Stark. Wierze panowie że skutecznie je zabijecie.

 

 

Misja kryptonim Euro 2016 rozpoczęta.

Zeszłomiesięcznymi meczami z Islandią i Czechami polscy piłkarze zakończyli owocny dla naszej reprezentacji rok 2015. Cel nadrzędny czyli awans na Euro 2016 został odhaczony już w październiku, dzięki czemu po 8 latach awansowaliśmy na turniej rangi mistrzowskiej (a nie został on nam dany, jak w przypadku Euro 2012). Ten rok podopieczni trenera Nawałki kończą z bilansem 5 zwycięstw, 3 remisów i tylko 1 porażki. Bilans bramkowy wyniósł 25:11.

To by było na tyle jeśli chodzi o suche fakty i liczby. Teraz dodajmy do tego trochę więcej serca i miodu. W końcu mamy reprezentację, której nie trzeba się wstydzić. A ostatni raz taką mieliśmy … hmm … no chyba jeszcze za czasów Leo Benhakkera.  I to tych sprzed Euro 2008. Dobra, były potem jakieś przebłyski podczas kadencji Franza Smudy, nawet spaprane Mistrzostwa Europy, których byliśmy współgospodarzem dały na pewno więcej emocji kibicom niż pozostałe wielkie imprezy w wykonaniu naszej kadry w XXI wieku. No ale sam fakt że wspominam o turnieju podczas którego nie wyszliśmy z grupy, ba, nawet nie wygraliśmy meczu, w kontekście niezłego przebłysku drużyny Smudy, może posłużyć za podsumowanie całego tego okresu. Późny Leo to też była tragedia. Fornalik? Dajcie spokój. Momenty były, ale ogółem były to drużyny pozbawione … tego czegoś. No dobra, bez owijania w bawełnę. Nie mieliśmy jaj ! A w dodatku jakby to powiedział Przemysław Cecherz – „Byliśmy k**wa słabi”. Z czego to wynikało? Pewnie złożyło się na to wiele czynników.

Czynnik pierwszy to było obsadzenie kadry „farbowanymi lisami”. Graczami może i o umiejętnościach, które tej drużynie dodawały jakichś walorów stricte piłkarskich, ale od początku można było się obawiać o pobudki jakie rządziły tymi panami  w momencie gdy zdecydowali się przywdziać biało-czerwony kostium.  Wysyp tych zawodników nastąpił w momencie gdy było jasne że będziemy organizatorami turnieju w 2012 roku. Czyli bardzo dobrej okazji do wypromowania swoich umiejętności na większą skalę. Takiego okna wystawowego na piłkarski świat.  Nagle Obraniak, Perquis, Boenisch i Polański stwierdzili że jednak wolą być nie Ludovickiem, Damienem, Sebastianem i „Ojgenem” a Ludwikiem, Damianem, typowym, polskim Sebą spod trzepaka oraz Bogusiem (bo pod takim imieniem urodził się w Sosnowcu Polanski). Oczywiście cała czwórka nie miała co liczyć na występy w swoich reprezentacjach numer  1, czyli Francji i Niemczech. Ich integracja z kadrą przebiegała niewiele mniej topornie od asymilacji muzułmanów z brukselskiej dzielnicy Molenbeek.  Jak wszyscy pamiętamy, nie miało to zbyt dobrego wpływu na atmosferę w drużynie narodowej i prowadziło do wewnętrznych podziałów. Euro 2012 nie wpłynęło zbytnio na ich kariery. Żaden na tym turnieju nie pokazał się z dobrej strony i nie wybił gdzieś wyżej. Po turnieju również osłabł ich patriotyzm. Szczególnie w przypadku Obraniaka i Polańskiego, którzy obrażali się odpowiednio na trenerów Fornalika i Nawałkę i odmawiali dalszej gry z orzełkiem na piersi. Perquis był trapiony ciągłymi kontuzjami.  A Boenisch? Można spytać Cecherza  dlaczego nie gra. Zresztą na tą chwilę jedynie Polanski prezentuje umiejętności, które mogłyby dać podstawy do tego by go powołać. Śmiem twierdzić, że „skillami” przerasta Jodłowca i Mączyńskiego. Jednakże umiejętności to nie wszystko. Zresztą foch na Nawałke raczej mu nie przeszedł (chociaż perspektywa gry we Francji mogła by go przekonać do wybaczenia selekcjonerowi) a i sam Nawałka kategorycznie stwierdził że ten temat jest zakończony.

Czynnikiem drugim, co było również konsekwencją powoływania „farbowanych lisów” do kadry, była atmosfera. A właściwie jej brak. No ale żeby nie obwiniać tylko naturalizowanych graczy, to wszyscy pamiętamy chociażby „aferę biletową” z naszym kapitanem Kubą Błaszczykowskim w roli głównej, szukającym jakichś bzdurnych usprawiedliwień dla koncertowo przejebanej „grupy śmiechu” na wspominanym po raz kolejny, rodzimym Euro. Mającym pretensje do wszechświata o brak przyznanego biletu dla ciotecznego brata wujka Władka. Afera „koszulkowa”, czyli brak orzełka na trykotach,  dla większości polskich kibiców tak ważnego symbolu narodowego z którym jako kibice kadry i ogółem polskich sportowców utożsamiamy się tak bardzo. Zakłuło w oczy na pewno to, że żaden z zawodników nie potrafił zająć stanowiska w tej sprawie. Przypominali w  tym momencie klubowych najemników, dla których liczy się tylko kasa i posłuszne wypełnianie zaleceń sponsora. W dodatku pompowany na siłę przez media konflikt na linii Kuba-„Lewy”, pokazany nawet w reklamie Opla czy też pretensje kibiców do Lewandowskiego o to że w kadrze nie gra na takim poziomie jak ówcześnie w Dortmundzie, czego apogeum było uciszanie trybun przez „Lewego” po zdobytej bramce z Czarnogórą.  Na brak odpowiedniego klimatu w drużynie wpływał zapewne również brak odpowiedniego autorytetu na ławce trenerskiej. Bo takim nie był ani Smuda ani Fornalik. I tym samym przechodzę do czynnika numer trzy.

Brak ikry w drużynie. Brak przywódców, brak zaangażowania. Ledwie klecący zdania w języku polskim „Franz” i smutny Waldek, który sprawiał wrażenie jakby bał się odezwać do któregokolwiek ze swoich podopiecznych. To co wystarcza na prowadzenie Wisły Kraków czy Ruchu Chorzów na kadrę to za mało (chociaż Nawałka temu swoją osobą zaprzecza). Właściwie przypomina mi się tylko jeden moment w czasie którego zrobiło mi się cieplej na sercu, gdy oglądałem te drużyny w czasie kadencji obydwóch jegomości. Przełożony z powodu opadów deszczu mecz Polska-Anglia na Narodowym i Marcin Wasilewski krzyczący po „Mazurku Dąbrowskiego” do swoich kolegów „dawać kurwaa !” Zresztą był to także chyba najlepszy mecz jaki rozegraliśmy pod wodzą Fornalika. To był jedyny taki przejaw wzrostu testosteronu u tych graczy. W większości meczy traciliśmy bramkę i była to już dla nas bariera nie do przeskoczenia. Głowy na dół i byle dograć spotkanie do końca. Przegrywaliśmy w głowach, wychodziliśmy z pełnymi spodenkami, ze zbyt dużym respektem dla rywala.

A teraz przyjrzyjmy się jaką metamorfozę przeszła reprezentacja za kadencji Nawałki.  Atmosfera? Wystarczy pooglądać kanał „Łączy nas piłka”. Zresztą ten kanał to kapitalna sprawa wykonywana przez byłego dziennikarza Orange Sport Łukasza Wiśniowskiego. Pozwala kibicom na bycie bliżej tej kadry, pozwala zobaczyć zwykłych, wesołych chłopaków a nie zadufane gwiazdy piłki, hermetycznie zamknięte w czasie zgrupowań w hotelach i na boiskach treningowych.  „Grosik” śpiewający razem z kolegami przeboje zespołu „Akcent” po awansie na ME, Krychowiak jadący do Francji „na koniu” wraz z Wojtkiem Szczęsnym. To tylko ostatnie hity internetu a Wiśniowski już od dłuższego czasu mozolnie skręca przez czas trwania zgrupowań materiały, robiący przy tym pozytywny PR polskim piłkarzom. Ale to także zachowanie tych piłkarzy na boisku. Piłkarzy których nagle zaczęła cieszyć gra. Jędrzejczyk po zdobytej przeciwko Szwajcarii bramce wskakuje na trybuny by usiąść wśród zwykłych kibiców, Kuba, który decyzją m.in. kapitana drużyny – Lewandowskiego otrzymuje piłkę by wykonać „jedenastkę” na przełamanie przeciwko Gibraltarowi czy wspólna radość po golu obydwóch tych piłkarzy, nie pałających do siebie w życiu prywatnym sympatią. Może był to gest  troszkę pod publiczkę, ale potrafili zdobyć się na taki gest, potrafili pokazać że jest w piłce coś ważniejszego niż prywatne wojenki. Że na piedestale powinno stać dobro całej drużyny. Ta ekipa żyje kolejnymi meczami i mam wrażenie że potrafiliby wskoczyć za sobą w ogień. Zresztą widać też to po ich determinacji. Nie ma już smudowo-fornalikowego spuszczenia łba w dół i modlenia się o koniec meczu. Najlepszym przykładem na to były obydwa mecze ze Szkotami. Na Narodowym przegrywaliśmy 1:2 i potrafiliśmy atakować, walczyć aż Milik wcisnął bramkę na 2:2. Na Hampden? Każdy pamięta tą historię gdy piłkę w ostatnich sekundach wcisnęliśmy chyba tylko siłą woli, wyrzucając gospodarzy z walki o awans. I „Lewy”, który po tej jakże ważnej bramce, zamiast celebrować swój sukces, wyciągnął futbolówkę z bramki Marshalla i popędził z nią do linii środkowej. „Lewy”, ten Lewandowski, który przez tak długi czas był biczowany przez rodzimych kibiców za rzekomy brak odpowiedniego zaangażowania w grę drużyny narodowej. Który tymi eliminacjami zamknął usta większości niedowiarków i malkontentów. Który pokazał że mamy piłkarza formatu światowego nie tylko w piłce klubowej ale mamy także lidera z prawdziwego zdarzenia w kadrze. Nie byłem zwolennikiem odbierania opaski kapitana Błaszczykowskiemu i oddawania jej „Lewemu”. Ale Nawałka tą roszadą po raz kolejny pokazał mi dlaczego to on jest selekcjonerem kadry a nie ja. Opaska zadziałała na „Lewego” bardzo pozytywnie.  Jako kapitan był zaangażowany w spotkania na 200%. Nie tylko dawał z siebie wszystko jako piłkarz, ale także jako lider, wódz tej drużyny. Pokazał to nie tylko we wspomnianym meczu w Szkocji, ale chociażby umiejętnie kradnąc czas i doprowadzając tym samym do szału Irlandczyków w ostatnim spotkaniu w grupie. Nie mówię już jak wielką robotę wykonał strzelając  13 bramek we wszystkich meczach eliminacyjnych i tym samym wyrównując rekord Davida Healy’ego .

Robert zasłużył na szczególną laurkę ale awans wywalczyła przecież cała drużyna. Autorska drużyna Nawałki. Jak długo szykanowany był Mączyński? Dopóki nie zagrał kapitalnych zawodów w dwóch ostatnich meczach eliminacji i nie pokazał jak ważnym ogniwem tej drużyny może być. Kto pomyślałby by dać szansę powrotu z piłkarskich zaświatów Sebastianowi Mili a ten odwdzięczy się bramkami przeciwko Niemcom i Gruzji? Oczywiście, nie brakuje tu nadal pomysłów trenera, które nie do końca można zrozumieć. Peszko czy Cionek, mimo wszystko już teraz również Mila to zawodnicy, którzy na tą chwilę nie za bardzo pokazują nam dlaczego właściwie selekcjoner ich powołuje. Nie za bardzo rozumiem też sensu powoływania aż czterech bramkarzy, szczególnie że numerem cztery jest doświadczony Tytoń a nie żaden młody golkiper, który mógłby po prostu zbierać na zgrupowaniach szlify (np. Drągowski).  Z drugiej strony szali mamy za to młodego Bartka Kapustkę, również autorski pomysł Nawałki, który wypalił w 100% i pokazuje że może być ważnym ogniwem zespołu już latem we Francji. Poza tym wiadomo: pukający do drzwi wielkiego piłkarskiego świata Krychowiak, będący czołowym stoperem Serie A i już teraz ikoną Torino Kamil Glik, Arek Milik będący gwiazdą co prawda już nie tak silnej jak kiedyś ligi holenderskiej ale bycie gwiazdą Ajaxu Amsterdam to jednak nadal coś znaczy.  Nieobliczalny Grosicki, który przeżywa na ten moment rewelacyjne chwile we Francji, mimo że jest tylko rezerwowym w Rennes. Rybus, który nie tak dawno w rosyjskiej Premier Lidze był grabarzem spisującego się fenomenalnie w Champions League Zenitu Sankt Petersburg. Ta kadra ma wielki potencjał i żeby nie było aż tak różowo … uważam że jak na swój potencjał i tak gra słabiej niż powinna. Zbyt często dajemy zepchnąć się rywalowi do defensywy. Świetnie rozpoczynamy grę, dominujemy pierwsze 15-20 minut po czym dajemy przejąć kontrolę na boisku przeciwnikowi. Tak było ze Szkotami, tak było nawet w Warszawie w meczu przeciwko Gruzji.  A z takimi drużynami powinniśmy jednak kontrolować większość czasu gry. Dawno nie mieliśmy tylu graczy grających w czołowych ligach europejskich i odgrywających w swoich klubach zanczące role a nie będących tylko statystami. Mamy wszystko aby stać się silną, europejską reprezentacją. Nie kimś w stylu Hiszpanii czy Niemiec ale chociażby na poziomie Chorwatów.

Podsumowując, chciałbym stwierdzić tylko tyle. Od dawna pragnąłem mieć reprezentację, która brak umiejętności będzie nadrabiać  wolą walki i ambicją. Chciałem mieć futbolowy odpowiednik naszej drużyny piłkarzy ręcznych.  Nie chcę zapeszać, ale chyba właśnie moje marzenie się spełniło. Możemy pojechać do Francji i jedyne czego będę od kadry oczekiwał to zaangażowania takiego, jakie pokazali chociażby (a raczej szczególnie)we wrześniu przeciwko Niemcom. To w jakim stylu można przegrać mecz też jest ważne. Rozpoczęło się pompowanie balonika przed kolejnym wielkim turniejem. Czyli taki standard. Tak samo było w 2001/02, 2005/06, 2007/08. Z jaką siłą te baloniki pękały, wszyscy pamiętamy. Nie chce powtórki z meczu z Ekwadorem z mundialu 2006. Tamten mecz to była dla mnie wielka trauma. I chodzi tu szczególnie o pasję i serducho jakie włożyli w ten mecz polscy zawodnicy. Kadra Nawałki jest na najlepszej drodze by tym razem było inaczej. Wystarczy że cały czas będą grali swoje. Tak jak to robią od dobrego roku. A wierzę że przy pracy jaką selekcjoner włoży w przygotowanie tego zespołu naprawdę możemy w końcu chodzić z podniesioną głową po turnieju mistrzowskim. Panowie! Po prostu nie spierdolcie tego!

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑