Duch Highbury #1. Ciężkostrawny pasztet na inaugurację

W weekend nowy sezon rozpoczęła jej wysokość Premier League, a w związku z tym również bliski sercom części rebelianckiej redakcji Arsenal. W związku z tym postanowiliśmy rozpocząć cykl cotygodniowych artykułów, dotyczący poczynań Kanonierów w sezonie 2025/26. Zaczynamy!

Minęło już ponad pięć i pół roku, odkąd Mikel Arteta objął stery klubu z Emirates Stadium. Przez ten czas klubowa gablota powiększyła się jedynie o Puchar Anglii zdobyty na koniec sezonu 19/20 oraz dwie Tarcze Wspólnoty. Nie jest to szczególnie imponujący dorobek, dlatego też elektorat negatywny Baska od jakiegoś czasu się rozrasta. Nakłady finansowe zainwestowane w klub i drużynę mogą robić wrażenie, a ostatnie mistrzostwo Anglii to nadal odległa historia, sięgająca czasów Arsene Wengera i słynnej drużyny The Invincibles, która kampanię ligową 2003/04 przebrnęła, nie zaznając goryczy porażki.

Osobiście cały czas należę do #TeamArteta i wierzę w mityczny progres, który raczę zauważać, jak małymi kroczkami następuje od blisko sześciu lat, choć coraz częściej mam wrażenie, że brniemy w ślepy zaułek i osiągamy stagnację. Nie sposób nie przyznać Artecie, że Arsenal z końca 2019 roku, który Bask przejmował po epizodzie Freddiego Ljungberga jako menadżera zespołu, a ekipa Anno Domini 2025 to dwie zupełnie inne drużyny.

Kanonierzy odzyskali status klubu z najwyższej europejskiej półki. Takiego, który wymienia się w gronie zespołów liczących się w walce o najwyższe trofea. W północnym Londynie powstała kapela, która nawet wystawiając drugi skład, nie będzie wyglądała w ten oto sposób. To Liga Europy z końcówki 2018 roku i mecz z Worskłą Połtawa:

Jednym słowem wielu fanów Arsenalu ma poczucie odzyskania utraconej na kilka lat godności. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia i duże transfery oraz peany pochwalne w prasie łechcą ego, ale w piłkę gra się po to, by wygrywać trofea. A przynajmniej musisz to robić, jeśli chcesz być zaliczany do elity.

Nikt już nie przezywa Arsenalu Ars4nalem, jak za czasów schyłkowego Wengera. Nie jesteśmy klubem, który jest zadowolony z ciepłej wody w kranie, mierzymy wyżej, ale wciąż brakuje postawienia kropki nad „i”.

Teraz jesteśmy wiecznie drudzy, jak Adaś Miauczyński z filmów Marka Koterskiego. Na koniec poprzedniego sezonu Arteta skompletował tryplet wicemistrzostw, zdobytych w kolejnych trzech sezonach z rzędu. Brak garnka, który można by sobie położyć na półeczkę, był o tyle bolesny, że swoje trofea pozdobywały: Liverpool (mistrzostwo), wiecznie wyszydzany Tottenham (Liga Europy), Newcastle (Carabao Cup) czy Chelsea (Liga Konferencji i KMŚ). Można to bagatelizować i pisać, że Sroki, Spurs i The Blues wywalczyły pucharki do lodów, a my w tym czasie biliśmy się o Ligę Mistrzów, wchodząc po raz pierwszy od 16 lat do półfinału tych rozgrywek, ale na koniec dnia to jednak te pucharki wspomina się po latach bardziej niż udział w półfinałach. Nawet w ½ Champions League.

Test ostateczny

I o tym moim zdaniem jest sezon 2025/26. On pokaże, czy Arteta jest tym menadżerem, który będzie zdolny postawić ten ostatni krok w drodze do wielkości. Arne Slot nie potrzebował kilkuletniego procesu, choć oczywiście startował z innego pułapu niż Bask. Oczywiście znów może się skończyć plagą kontuzji w zespole, które pokrzyżują plany, ale wielkość menadżera poznaje się też po tym, jak potrafi zarządzać kryzysem. Głęboko wierzę, że Mikel jest tym człowiekiem, który będzie umieć zaspokoić głód sukcesów fanów The Gunners. Inaczej może nadejść czas pożegnań…

W Artetę wierzę nadal, pomimo meczu z Manchesterem United… Bo jeśli sezon będzie wyglądał tak, jak postawa Kanonierów na Old Trafford w niedzielne popołudnie, to zwyczajnie jesteśmy zgubieni. Gdyby mecze były oceniane według walorów estetycznych, jak w łyżwiarstwie figurowym, londyńczycy polegliby z kretesem. Zgrzytanie zębów fanów The Gunners słyszeli pewnie nawet koledzy Sławosza Uznańskiego, przebywający gdzieś na orbicie okołoziemskiej. Na początek uczty, którą ma być ten sezon, otrzymaliśmy pasztet. Ciężkostrawny pasztet.

Wygrana wbrew rozumowi

Kibicom mógł się podobać jedynie wynik oraz postawa Davida Rayi w bramce. W ofensywie byliśmy zupełnie bezzębni i trzy punkty możemy zawdzięczać faktowi, że golkiperzy stający w bramce Czerwonych Diabłów, tracą w tajemniczy sposób swoje umiejętności. Tak też było z Altayem, który nie popisał się przy golu Calafioriego swoją niezdecydowaną postawą przy wyjściu do piłki. Oczywiście można dyskutować, w jakim stopniu w skutecznej interwencji przeszkadzał Turkowi Saliba i czy Francuz nie faulował rywala. Sędziowie jednak niczego takiego się nie dopatrzyli.

Oczywiście można zachować pragmatyzm i mówić o tym, że na koniec dnia najważniejszy jest wynik i trzy punkty dopisane do dorobku. Jednak paradoksalnie postawa piłkarzy na boisku może dawać więcej radości sympatykom Red Devils, których zespół w ubiegłym sezonie znalazł się minimalnie nad kreską oznaczającą utrzymanie w Premier League.

Bezbarwni debiutanci

Lepiej wyglądali też gracze United, którzy dołączyli do zespołu w przerwie letniej. Aktywny był Bryan Mbuemo, który przysparzał tego dnia mnóstwo trosk defensywie Kanonierów, dobre przebłyski miewał też Matheus Cunha. Z drugiej strony bezbarwny debiut zaliczył Viktor Gyokeres, w którym fani pokładają spore nadzieje, a świetną okazję w końcówce zmarnował Noni Madueke, którego transfer był kwestionowany przez sporą część kibicowskiej społeczności. W taki sposób były zawodnik Chelsea z pewnością nie zdobędzie zaufania.

Oczywiście nie oznacza to, że Gyokeresa można nazywać już przepłaconym flopem, jak robią to w gorącej wodzie kąpani anonimowi, internetowi eksperci (również z fanbazy Arsenalu). To był dopiero pierwszy mecz sezonu i tak daleko posunięte oceny nie mają najmniejszego sensu. Dajmy zawodnikowi czas, by wkomponował się w układankę Artety. Niech strzeli pierwszego gola, a presja powinna schodzić z jego barków z każdym kolejnym spotkaniem. Wierzę, że Szwed przełamie się już w weekend w spotkaniu z Leeds

Canal Plus do poprawy

Wierzę, że progres nastąpi także u Łukasza Fabiańskiego, który grę w piłkę porzucił na rzecz pracy w roli telewizyjnego komentatora. Jego debiut mogliśmy usłyszeć właśnie podczas spotkania Manchesteru z Arsenalem no i cóż… jak mówił Wąski z filmu „Kiler”, pewne niedociągnięcia są.

Fabianowi życzę jak najlepiej, ale wszelkie mankamenty, które pojawią się w czasie transmisji Premier League w Canal Plus, będą, póki co boleśnie punktowane przez fanów. Jest to oczywiście w dużej mierze wypadkowa postawy samego potentata medialnego, który zgodnie z obawami klientów umieścił cały rozkład jazdy ligi angielskiej w dodatkowo płatnym pakiecie. To wzbudziło również – o losie przewrotny – falę nostalgii za uciekającym z polskiego rynku Viaplay, które przecież początkowo również było masakrowane przez widzów.

Rafał Gałązka

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑