Cierpienie z uśmiechem na ustach, czyli rozpoczynamy ligowe dokowanie

Co za dużo to niezdrowo. Tą maksymą można właściwie zacząć ten krótki wywód, który jest w pełni zrozumiały ze względu na okoliczności. Te z kolei są takie, że po blisko dwóch miesiącach przerwy wraca nasza, niepowtarzalna PKO BP Ekstraklasa, która niczym życiowa relacja: obrazimy się na siebie, zaliczymy ciche dni, ale nie wyobrażamy sobie naszej kibicowskiej egzystencji bez niej.

Sezon 2025/26 już za chwilę stanie się faktem. Pierwszy gwizdek w Białymstoku rozpocznie go i da zielone światło do jazdy porównywalnej z górską kolejką. Będzie najpierw spokojnie, później zaczną się pierwsze zakręty, wzniesienia, ostra jazda w górę i w dół, a następnie spokojny prosty odcinek. I o to w tym wszystkim chodzi każdemu z osiemnastu klubów rywalizujących między sobą. Wszyscy bowiem mają swoje cele i ambicje na miarę swoich możliwości i każdy chce finiszować z ulgą i przeświadczeniem, że choć się obawiali, to bezpiecznie dotarli do celu.

Ligowa cisza trwała zbyt długo. Oczywiście mieliśmy Klubowe Mistrzostwa Świata, czy przede wszystkim z naszej patriotycznej perspektywy historyczny awans kobiecej reprezentacji na EURO 2025 w Szwajcarii, a wcześniej męską klęskę w Helsinkach, która uruchomiła zawieszoną nad Michałem Probierzem gilotynę, która wreszcie opadła. To jednak wątki poboczne dla prawdziwego konesera naszej ligowej rzeczywistości. Czas posuchy i przeszywającej tęsknoty właśnie mija, PKO BP Ekstraklasa właśnie wraca. Właściwie z pełnym anturażem, czyli całą swoją nieprzewidywalnością, emocjonalnym rollercoasterem i absurdem, który czasem trudno wytłumaczyć komukolwiek spoza Polski. Ciężko wskazać mi drugą taką ligę w Europie. Nie chodzi w tym momencie nawet o poziom sportowy, który przecież wzrasta z każdym rokiem i dzięki któremu nad Wisłę trafiają coraz lepsi piłkarze. Mam raczej na myśli swoistą mieszankę pasji, chaosu i nieprzewidywalności, bo konia z rzędem temu, kto poprawnie wytypuje wyniki spotkań w danej kolejce. W sporcie możliwe jest niemal wszystko, więc porażka lidera z ostatnią drużyną jakoś najmocniej do wskazania kojarzy mi się z naszym ligowym firmamentem. Ten sam lider za tydzień jednak ogra innego pretendenta do mistrzostwa i w zasadzie nikogo to nie zdziwi.

To bowiem tutaj uświadczymy piłki wrzuconej bezpośrednio z autu do bramki, to tutaj bramkarz „wznowi” grę po gwizdku, który rozbrzmi nie z ust arbitra, ale…z trybun, czy też złapiemy się za głowy po innym spektakularnym pudle napastnika. O trenerach mówiących o procesie, prezesach deklarujących pełne wsparcie dla szkoleniowca, by za chwilę w klubowych social mediach poinformować o jego zwolnieniu. O serii sędziowskich kontrowersji związanej z VAR, który wywołuje więcej emocji, niż piłka uderzona w same widły z początkową prędkością misji Axiom Space ze Sławoszem na pokładzie.

To jednak tylko jedna strona medalu, bo trzeba koniecznie zwrócić uwagę na inne fakty, a te są takie, że PKO BP Ekstraklasa to systematycznie rosnący i pożądany produkt. Nasza liga to piękne stadiony, rosnąca frekwencja, znakomicie opakowany i wzbudzający ogromne zainteresowanie kontent. Niesamowitą pracę wykonały polskie kluby będące przecież swoistego rodzaju wizytówką w rozgrywkach europejskich. Efektem tego jest dodatkowe miejsce, które na koniec sezonu da przepustkę do batalii o udział w Europie, co jest właściwie nieocenionym krokiem milowym w kierunku dalszego rozwoju.

Gotówkowe transfery w milionach złotych i setki tysięcy w europejskiej walucie wykorzystane przez kluby z niższej części tabeli mówią wiele, wchodzący do nich prywatni inwestorzy z wizją to również znakomita nowina i perspektywa. Ogromne środki wydane też wśród drużyn, które w minionym sezonie nadawały prym rozgrywkom w pewien sposób też jako pokłosie rekordowych finansów przeznaczonych do podziału dla klubów. Te wszystkie elementy napędzają rozwój tej ligi i wiecie co? To bardzo dobre perspektywy, bo dziś jesteśmy w miejscu, w którym jeszcze kilkanaście lat temu nawet nie zakładaliśmy.

Na koniec tak po ludzku cieszę się tym powrotem, bo Ekstraklasa to nie tylko piłka. To przede wszystkim ludzie, którzy ją tworzą Kibice, którzy od lat oglądają te same błędy i wciąż wracają na stadion. Dziennikarze, którzy z jednej strony narzekają, a z drugiej czekają na pierwszą konferencję prasową, podczas której padnie zdanie typu: „Nie zasłużyliśmy dziś na porażkę, bo wyglądaliśmy naprawdę dobrze”.

To także zawodnicy, którzy często są przez nas niedoceniani, czasem niedoświadczeni, ale niemal zawsze grający na pełnię swoich możliwości, które przecież są różne, a wpływ na to ma wiele czynników, na których z kolei my się nie do końca znamy z perspektywy trybun. To trenerzy, członkowie sztabów zmagający się z urazami, kartkowymi absencjami i problemami życia codziennego w klubach, które przecież są jak to w każdej robocie, ale czasem się o nich nie mówi.

To wreszcie wszyscy pracownicy w danym miejscu, meczowych obsługach, czy po prostu wszyscy, którzy interesują się naszą kopaną. Czas zatem na dobre rozpocząć kolejny rok emocji i wrażeń, a my, kibice, dziennikarze, obserwatorzy wracamy do naszych rytuałów. Do narzekania na brak jakości, do ironicznych tweetów po meczu pełnym fauli i autów, do analizowania tabeli już po pierwszej kolejce oraz tej jednej, niezmiennej emocji: nadziei. Bo Ekstraklasa, mimo wszystkich swoich ułomności, daje nadzieję. Że może tym razem będzie jeszcze lepiej. Że może ten sezon będzie jeszcze wyjątkowy. Że uniwersum każdego z nas będzie miało mnóstwo powodów do radości.

Choć wszyscy wiemy, że pewnie znowu będzie jak zawsze, czyli jeden wielki chaos. Ale to nasz chaos. I za nim właśnie tęskniliśmy.

Bartłomiej Jędrzejczak

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑