Arthur Wenderroscky, czyli brazylijsko-polski diament ze złotego rocznika Fluminense

W ostatnich latach reprezentacja Polski zdecydowanie miała o kogo walczyć, jeśli chodzi o piłkarzy z podwójnym paszportem – w koszulce z orzełkiem na piersi mieliśmy już okazję oglądać debiuty Matty’ego Casha, Nicoli Zalewskiego czy Maxiego Oyedele, podczas gdy w młodzieżówkach pięknie rośnie nam utalentowany Tommaso Guercio. Zdecydowanie warto jednak zagłębić się w temat zawodnika, który mimo obrania bardzo nietypowej ścieżki kariery wciąż może być uznawany za przyszłość brazylijskiego futbolu. Poznajcie Arthura Wenderroscky’ego Sanchesa.

Talent czystej wody

Brazylia. Kraj, w którym piłkarskie perły objawiają się na potęgę. Według danych z CIES Football Observatory, pierwszy na świecie kraj-eksporter, mający ponad 1200 reprezentantów w Europie. Na oczekiwany, topowy poziom wskakuje jednak niewielu – proces filtracji jest niesamowicie brutalny i duża część zawodników, która wykazywała ogromny, naturalny potencjał w latach nastoletnich, nie jest w stanie wypracować sobie odpowiedniego profesjonalizmu, aby grać w piłkę w najlepszych ligach europejskich. Wręcz przeciwnie do zawodników wychowanych we Francji czy Anglii, młodzi Brazylijczycy dorastają w innej kulturze gry, przez co nie są przystosowani do europejskich realiów od najmłodszych lat. Część z nich wrzucana jest na bardzo głęboką wodę i po prostu potrzebuje czasu – na jednego Viniciusa czy Rodrygo przypada jednak kilkudziesięciu piłkarzy, których po opuszczeniu Ameryki Południowej spotyka bolesna weryfikacja.

W latach gry na poziomie juniorskim we Fluminense Arthur był częścią wyjątkowej grupy zawodników, która w 2020 roku podniosła trofeum za wygranie Campeonato Brasileiro U17. Później w klubie wyklarowała się fala talentów z bardzo obiecującego rocznika 2003. Bohater tekstu urodził się co prawda dwa lata później, ale na tle rówieśników wyróżniał się na tyle dobrze, że do wspomnianej grupy talentów należał. Ostatecznie został najmłodszym debiutantem w historii klubu – w marcu 2021 roku wystąpił w meczu brazylijskiej ekstraklasy zaledwie 9 dni po swoich szesnastych urodzinach. Dał się poznać jako przebojowy, świetnie czujący się w roli wolnego elektrona ofensywny pomocnik, z genialną jak na swój wiek techniką i podaniem.

Nie da się jednak ukryć, że nagły wysyp wielu piłkarskich objawień to zjawisko, którego co najmniej raz na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat doświadczyła większość elitarnych brazylijskich klubów. Swoje plejady przyszłych gwiazd w ostatnim czasie miały zarówno Flamengo (Vinicius, Paqueta, Reinier), Santos (Deivid Washington, Marcos Leonardo, Angelo Gabriel) jak i Palmeiras (Endrick, Estevao, Luis Guilherme).

Fala talentów, jaka nadciągnęła ze słynnej akademii Xerem (podobnie jak w przypadku wychowanków wyżej wymienionych klubów) rozbiła się na kompletnie różne strony – jedni, z nadzieją na przebicie się, błąkają się po Europie, inni zaś zdecydowali postawić na wygodę. W topowej lidze gra tylko urodzony w 2001 roku Andre, który tego lata trafił do angielskiego Wolverhampton za 22 miliony euro. A jak reszta? Zobaczcie sami:

Luiz Henrique (2001) – przebojowy skrzydłowy, śladami słynnego Denilsona trafił do Realu Betis. Chwilę poczarował i po półtora sezonu odbił z powrotem do ojczyzny, konkretnie do Botafogo (finansowo odbudowującego się pod panowaniem zamożnego inwestora).

Kayky (2003) – skrzydłowy, przyszłościowa inwestycja Manchesteru City. Został kupiony razem z Metinho, lecz cały poprzedni sezon stracił przez zerwane więzadła, dopiero niedawno wrócił na boisko w barwach Sparty Rotterdam.

Metinho (2003) – urodzony w Demokratycznej Republice Konga pomocnik. Po transferze ogrywał się w klubach z City Football Group. W Troyes nie zagrał ani razu przez kontuzję, a później trochę się zagubił i po prostu przestał rokować.

Alexsander (2003) – znakomicie zapowiadająca się „szóstka”, która tego lata zaakceptowała atrakcyjną ofertę z saudyjskiego Al-Ahli.

Matheus Martins (2003) – obecny kolega klubowy Luiza Henrique, ma za sobą nieudane epizody w Udinese i Watford.

Jefte (2003) – bardzo utalentowany lewy obrońca, nowy nabytek Rangers.

Przyznajcie, że rozstrzał już na tym etapie wygląda niesamowicie. Wydawałoby się, że Arthur – jeszcze nie tak dawno uznawany za najlepiej zapowiadającego się adepta akademii – już wkrótce, śladem starszych kolegów, zdecyduje się na podbój Europy. Nic bardziej mylnego. Bohater dzisiejszego tekstu wybrał najbardziej niespodziewany kierunek, jaki można było sobie wyobrazić.

Akcja-reakcja

Arabia Saudyjska już od niemal dwóch lat inwestuje ogromne pieniądze na rynku transferowym. Katar i Zjednoczone Emiraty Arabskie jej wtórują, choć na mniejszą skalę. Nawet niektóre kluby z Egiptu zaczęły wychodzić poza schemat, sprowadzając do siebie młodych zawodników z solidnych lig europejskich. Ale Maroko? Liga, w której największe piłkarskie marki praktycznie od zawsze ograniczały się do transferów z rynku wewnętrznego? Transferów bardzo skromnych – momentami wręcz skąpych – cenowo, opiewających na maksymalnie sześciocyfrowe kwoty? Jaki z tych klubów miałby nagle sięgnąć po 19-letniego Brazylijczyka, mającego potencjał na zostanie ważną postacią w jednej z topowych, europejskich lig? A przede wszystkim, jaki Brazylijczyk na takie warunki by przystał?

Choć brzmi to jak kuriozum, to właśnie taki zabieg udało się przeprowadzić Wydadowi Casablanca. Chcąc sprowadzić do siebie Arthura, 21-krotni mistrzowie Maroka wyłożyli na stół rekordową kwotę około półtora miliona euro. Takiej inwestycji nie widzieliśmy w tamtejszym futbolu od 2018 roku i transferu Ayouba El-Kaabiego do Berkane za kwotę o 300 tysięcy euro większą.

Sama decyzja Wenderroscky’ego o zmianie kursu na Afrykę Północną prawdopodobnie wzbudziłaby znacznie większe zaskoczenie, gdyby chodziło tylko o kwestie sportowe. Mówi się, że wpływ na odejście piłkarza z klubu miał też incydent, który przytrafił się kilka dni wcześniej. Konkretnie chodzi tu o sytuację z turnieju dla kadr U20 brazylijskich klubów. To właśnie w jego ramach, 14 września, Fluminense grało z Madureirą. Pod koniec spotkania doszło do nieprzyjemnej wymiany zdań między Arthurem a jednym z chłopców od podawania piłek, która szybko przerodziła się w boiskową szamotaninę. Powód? Piłkarz miał używać w stosunku do niego rasistowskich obelg.

Jak wiadomo, do takich sytuacji w Brazylii podchodzi się wyjątkowo poważnie. Na miejscu od razu pojawiła się policja, a po internecie zaczęły fruwać filmiki, na których widać, jak zawodnik prowadzony jest do radiowozu.

„Nazwał sędziego liniowego niewolnikiem. Skonfrontowałem się z nim, wyjaśniając, że to tak nie działa. Wtedy odpowiedział: „Wszyscy jesteście niewolnikami”” – tak sytuację streszczał zawodnik Madureiry, Edilson.

„Początkowo wymieniono trzy ofiary, jednak jedna z nich zaprzeczyła później, że została obrażona. Jeden świadek zgłosił się na komisariat i został przesłuchany, a pozostali zostaną wezwani. Funkcjonariusze analizują zdjęcia i prowadzą dalsze dochodzenie w celu wyjaśnienia wszystkich faktów. Śledztwo jest w toku” – można było usłyszeć od jednego z policjantów świeżo po wydarzeniu.

Koniec końców relacje okazały się bardzo niespójne, choć cała sprawa rozniosła się dosyć szeroko w brazylijskich mediach. Fluminense wydało oficjalne oświadczenie, w którym – oczywiście w mocno dyplomatycznym tonie – zaznaczono, że klub jest przeciwny rasizmowi i współpracuje z władzami w celu wyjaśnienia całej sytuacji. Fakt, że aferę z meczu z Madureirą od oficjalnego ogłoszenia transferu Arthura dzieli zaledwie pięć dni, wygląda jednak dosyć podejrzanie.

Z Brazylii do… Maroka?

Ofertę z Maroka Fluminense uznało za okazję. Choć 1,5 miliona euro to mała kwota jak na zawodnika uznawanego za jeden z największych talentów w akademii, to wciąż mówimy o graczu, który w seniorskiej drużynie przez trzy lata rozegrał zaledwie 14 meczów. Zamiast nadziei na późny rozkwit klub wolał wybrać więc bezpieczny wizerunek.

Dla klubu z Casablanki ten ruch był z kolei rekordowym wydatkiem. Tu akurat żadnego dziwnego przypadku nie ma, gdyż za nagłą zmianę strategii transferowej Wydadu odpowiedzialny jest jego nowy prezes – Hicham Ait Menna. Mówimy tu o człowieku niezwykle zamożnym, mającym pod opieką kilka rodzinnych biznesów (m. in. w branży budowlanej), a przede wszystkim… znanym polityku. Od 2021 roku Ait Menna pełni funkcję przewodniczącego rady miejskiej w niemal 200-tysięcznej miejscowości Al-Muhamadijja, a przez ostatni rok był także wiceprezesem Krajowej Ligi Zawodowej Piłki Nożnej (LNFP). W skrócie – gruba ryba.

W sporcie nie działa więc po raz pierwszy. Jako że z samej Al-Muhammadijji też pochodzi, to wielkiego zaskoczenia nie powinien budzić fakt, że w latach 2017-2022 był głównym inwestorem i prezydentem lokalnego Chababu Mohammedia. Na przestrzeni kilku sezonów udało mu się wyciągnąć klub z trzeciego szczebla rozgrywkowego i poprowadzić go do elity, zostawiając go ostatecznie z jednym z najbardziej utalentowanych składów w lidze. Przez cały ten okres było go niesamowicie pełno w mediach – w 2019 roku pojawiło się nawet zdjęcie, w którym wręcza klubową koszulkę słynnemu Rivaldo. Co ciekawe, weszło ono na taki stopień popularności, że portale z fake newsami szybko przekształciły to w informację o… zatrudnieniu Brazylijczyka jako nowego trenera klubu, z czego on sam tłumaczył się później na Instagramie.

Jednak niestety, jak to w wielu podobnych przypadkach bywa, kraina mlekiem i miodem płynąca skończyła się, gdy bogaty prezes zabrał swoje zabawki. Chabab przez kolejne dwa lata narobił sobie ogromnych problemów finansowych, przez które później był zmuszony sprzedać niemal wszystkich wartościowych zawodników. O ironio, trzech z nich trafiło właśnie do Wydadu (mowa o Saiffedine Bouhrze, Ismaelu Benktibie i Oussamie Zahraouim – ten ostatni jest obecnie drugim najdroższym transferem w historii klubu). W tym sezonie drużyna składa się praktycznie z samych wychowanków i przegrywa wszystkie mecze po kolei, a 9 ligowych kolejek przyniosło jej zaledwie jeden punkt oraz horrendalny bilans 3:24. 

Słomiany zapał bogacza – gdzie trafia Wenderroscky?

Ait Menna ma wyraźne ambicje związane z marokańskim hegemonem. Hegemonem, który w ostatnim czasie przypomina bardziej kolosa na glinianych nogach, bowiem wyniki z zeszłego sezonu są niesamowicie zawstydzające: 5. miejsce w tabeli zeszłego sezonu marokańskiej Botola Pro League oraz zaledwie faza grupowa Afrykańskiej Ligi Mistrzów. Gwoli ścisłości, w tych drugich rozgrywkach Wydad triumfował raptem dwa lata temu. Drużynę prowadził wtedy Walid Regragui – człowiek, który zaledwie kilka miesięcy później awansował z reprezentacją Maroka do półfinału mistrzostw świata. Z kolei w sezonie 2016/17 podwójną koronę z WAC zdobył Hussein Ammouta, późniejszy selekcjoner kadry Jordanii, która na ostatnim Pucharze Azji zaszła aż do wielkiego finału.

Arthur trafia więc do klubu, w którym zdążyło się przewinąć kilku fachowców na ławce trenerskiej. Dziś na takiego zapowiada się zatrudniony przez nowego prezesa Rulani Mokwena. 37-latek przez ostatnie dwa lata wykonał ogrom pracy w południowoafrykańskim Mamelodi Sundowns, dominując zarówno lokalne, jak i międzynarodowe podwórko. Na 91 poprowadzonych meczów przegrał zaledwie 9, i co najważniejsze – triumfował w pierwszej edycji afrykańskiej Superligi (o ironio, w finale wygrywając z… Wydadem).

Początki w Maroku ma jednak bardzo trudne, nawet mimo niesamowitej aktywności Hichama Ait Menny podczas letniego okienka transferowego. Do WAC w ostatnich miesiącach trafiło aż dwudziestu dwóch zawodników, w tym znany z francuskich boisk Hamza Sakhi, a także pogromca polskiej reprezentacji na mundialu w 2018 roku – M’Baye Niang. Są również piłkarze z MLS, ligi saudyjskiej, brazylijskiej czy innych lig afrykańskich, ale po takiej rewolucji kadrowej zespół przypomina bardziej zlepek przypadkowych nazwisk niż zgraną drużynę, która za pół roku ma zagrać w Klubowych Mistrzostwach Świata. Tak czy inaczej, w tym chaosie bohater dzisiejszego tekstu odnajduje się całkiem przyzwoicie – po ośmiu występach dla klubu ma już na koncie bramkę i dwie asysty.

Koneksje z Polską

O powiązaniach Arthura Wenderroscky’ego z Polską nie mówi się wiele głównie z tego względu, że nie ma na ten temat wielu informacji. Jedyną wskazówką w tym przypadku pozostaje tak naprawdę polskobrzmiące nazwisko, na temat którego sam piłkarz nigdy nie wypowiadał się publicznie. W tym temacie pomógł nam współpracownik Wisły Płock, Arkadiusz Stelmach – człowiek, który od ponad 10 lat na własną rękę kontaktuje się z piłkarzami o polskim pochodzeniu.

„Jeśli chodzi o zawodników z Ameryki Łacińskiej, to przy takich nazwiskach 95% przypadków ma bliższe (skutkujące niekiedy nawet obywatelstwem, tak jak nagłośniłem temat Gabriela Knesowitscha) lub dalsze (jak Ronalda Falkoskiego, którego też nagłośniłem i jemu oraz bratu pomogłem na tyle, że również ten temat dotarł do PZPN) pochodzenie z Polską i raczej pojedyncze przypadki były takie, że nazwisko było nieznaczące. Wtedy to polskie pochodzenie było po prostu na tyle dalekie, że w rodzinie się tego już nie kultywowało – pamiętam, że z jakimś zawodnikiem (chyba Bento Krepskim, ale głowy nie dam) było tak, że dopiero po mojej wiadomości zaczął się dowiadywać o korzeniach. […] Może kiedyś odpali skrzynkę na Instagramie i mi odpowie, czasem ktoś odpowiadał mi nawet po kilku latach, jak na przykład Alexandre Żurawski (Alemao), co poszedł z Internacionalu do LaLiga2.”

Adam Kowalczyk

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑