Lekcja Historii #14: Puchar Europy, czyli jak to się wszystko zaczęło?

            Zaczęliśmy już sezon piłkarski 2024/25. Sezon, który zapisze się w historii futbolu, jako debiutancki po reformie rozgrywek europejskich. 36 drużyn, jedna wielka tabela, osiem spotkań w fazie ligowej. Liga Mistrzów zmienia się nie do pomyślenia. Jedni są nowym formatem podekscytowanie, inni krytykują go jako zwykły skok na kasę, wszyscy wyczekują początku zawodów, by zobaczyć, jak sprawdzi się on w praktyce. Założyciele europejskich rozgrywek pewnie nie poznaliby dziś swoich zawodów! My dyskusji nad sensownością nowego turnieju w tym artykule nie poruszymy. Skupimy się na przeszłości, a dokładniej na skromnych początkach Pucharu Europy. Przekonajmy się, jak to się wszystko zaczęło i jaki był pierwszy sezon rywalizacji o klubowe mistrzostwo starego kontynentu!

Za datę początkową Pucharu Europy można uznać albo kwiecień 1955 roku, kiedy to propozycja utworzenia turnieju została zaakceptowana przez kongres UEFA, albo bardziej symbolicznie, 4 września 1955 roku, kiedy to o godzinie 18:00 francuski arbiter Dean Harzic rozpoczął mecz pomiędzy Sportingiem CP a Partizanem Belgrad. Pierwszy w historii rozgrywek. Wygodnie założyć, że wtedy rozpoczęła się historia. Od tego czasu piłka się toczy, a mistrzowie poszczególnych europejskich lig rywalizują o status najlepsze drużyny w Europie. Jedynie format rozgrywek ulega zmianą na przestrzeni lat. My jednak na łatwiznę nie pójdziemy i cofniemy się w naszej historii aż do korzeni rywalizacji międzynarodowej. A będzie to podróż dalsza, niż wielu by podejrzewało, zaczniemy ją bowiem 79 lat wcześniej!

            4 Listopada 1876 roku to data kiedy wszystko się zaczęło. Tak jak i cały futbol, początek zawodów międzynarodowych miał miejsce w Anglii i był raczej skromny. W Londynie na stadionie krykietowym „The Oval” spotkało się dwóch zdobywców krajowych pucharów. Queen’s Park Football Club, które kilka miesięcy wcześniej zapewniło sobie swój trzeci z rzędu puchar Szkocji oraz Wanderers F.C. zdobywcy pucharu Anglii. Nie był to pierwszy mecz pomiędzy angielską i szkocką drużyną, dość powiedzieć, że rok wcześniej Wanderers pojechali rozegrać mecz z Queen’s Park na ich terenie, był to początek pewnej tradycji, jaką była rywalizacja zdobywców trofeów z dwóch różnych państw. „The Spiders” rozbili gospodarzy 6-0, a choć spotkanie nie przykuło wielkiego zainteresowania, to w następnej dekadzie zorganizowano jeszcze pięć następnych starć między zdobywcami pucharów obu krajów. Wszystkie wygrali Szkoci.

            Przełom nastąpił w roku 1887 kiedy to Aston Villa zatriumfowała nad Hibernian aż 3-0. Zwycięstwo Anglików było kluczowe do… nadania spotkaniu znaczenia. Choć już przed spotkaniem gazety reklamowały ten mecz jako starcie dwóch silnych zespołów, a zainteresowanie znacznie przewyższyło to sprzed dekady (szacuje się, że mecz oglądało około 7000 widzów. Dla porównania finał FA Cup w roku 1887 oglądało 15,500 widzów, ale jeszcze przed rokiem 1885 nigdy nie przyciągnął on widowni większej niż 10,000 osób.) to wciąż był on reklamowany jako mecz czysto towarzyski. Tak też opisywały go później szkockie media, ale Anglicy nie po to odnieśli zwycięstwo, by się nim nie chwalić. „Preston Herald” opisał po nim Aston Villę jako zespół posiadający „prawo i roszczenie do bycia mistrzem świata piłki nożnej tym roku.”. Tezę tą, należy uznać za pierwszy luźny pomysł wyłaniania międzynarodowego mistrza piłki nożnej.

Pomysł, który przyjął się błyskawicznie. Już w następnym roku starcie pomiędzy Renton a West Bromwich Albion było reklamowane jako mecz o mistrzostwo świata. Nawiasem mówiąc, szkockie Renton zwyciężyło 3-0, a Anglicy nigdy nie pogodzili się z porażką. Upierali się, że warunki na Hampden Park były okropne (rzeczywiście nad stadionem przeszła burza.) i domagali się rewanżu w Anglii. Nigdy jednak do tego nie doszło. Zawody o „Mistrzostwo świata” utrzymały się jednak aż do roku 1904, a wartym naszej uwagi jest jeszcze jeden finał. W sezonie 1891/92 dwumecz stoczyły między sobą Everton oraz Rangers. Everton wygrał 4-1 na wyjeździe i utrzymał przewagę u siebie, gdzie uległ tylko 0-2, ale sam mecz nie był aż tak hucznie reklamowany. Ważnym jest jednak to, że oba kluby nie były zdobywcami krajowych pucharów, tylko mistrzami kraju po triumfie w rozgrywkach ligowych. Był to pierwszy taki przypadek w historii.

            Anglicy i Szkoci bawili się na własnym podwórku jeszcze długo, rozgrywając charytatywny brytyjski Puchar Ligi w 1902 roku, a także towarzyski „Budapest Cup”, który zdobywcy krajowych pucharów Celtic oraz Burnley rozegrali w 1914 roku w stolicy Węgier, lecz nie byli oni osamotnieni. Początek XX wieku to gwałtowna ekspansja futbolu na Europę, tym samym pole do rozgrywek międzynarodowych nieskładających się już tylko z Anglików i Szkotów. Trzeba jednak Brytyjczykom oddać ogromny wpływ na popularyzację tej dyscypliny. To bowiem anglik, hydraulik John Gramlick był inicjatorem Challenge Cup, pierwszego międzynarodowego turnieju na kontynencie.

            Gramlick, będący także współzałożycielem Vienna Cricket and Football Club, ufundował trofeum dla rozgrywek, które wystartowały w roku 1897. Challenge Cup był pucharem międzynarodowym, ale nie międzypaństwowym! Jak to możliwe? Otóż otwarty był on dla wszystkich drużyny należących do Imperium Austro-Węgier. Puchar miał ambitne założenia, lecz został brutalnie zweryfikowany. W praktyce bowiem przystępowały do niego głównie zespoły reprezentujące trzy narody, a nawet precyzyjnie, trzy największe miasta imperium. Kluby z Wiednia, Pragi i Budapesztu były jedynymi, które dotarły do finału pucharu, a oprócz nich w Challenge Cup udział wzięło tylko kilka innych drużyn. S.C. Baden, Viehofen, Mödling były drużynami Austriackimi, mniejsze zespoły z Czech i Węgier pojawiły się dopiero po roku 1902 kiedy wprowadzono kwalifikacje regionalne, a drużyny z Polski, Ukrainy, Rumunii, Jugosławii i Włoch nie pojawiły się nigdy (wymienione tu państwa po rozpadzie Austro-Węgier przejęły fragment jego terytorium albo wyzwalając się spod okupacji jak Polska, albo uzyskując nowe tereny jak Włochy). Turniej rozgrywano dziesięciokrotnie, a jego ostatnia edycja odbyła się w sezonie 1910/11.

            Challenge Cup, choć w założeniach był ambitny, w rzeczywistości nigdy nie wyrósł ponad zmagania największych miast jednego państwa. Za pierwszy międzypaństwowy turniej rozgrywany na kontynencie należy więc uznać Challenge International du Nord. Zawody rozpoczęte w roku 1898 i trwające nieprzerwanie do roku 1914. Spowodowane zostały one nieumyślnie przez USFSA, czyli Związek Francuskich Stowarzyszeń Sportowych. Do organizowanych przez siebie rozgrywek o tytuł mistrza Francji dopuścił on bowiem tylko ekipy z Paryża, zmuszając ekipy z innych części kraju to zakładania własnych zawodów. Na północy z inicjatywą wyszedł Sporting Club de Tourcoing, który nie tylko zaprosił do udziału w turnieju ekipy z Francji, ale także z Belgii. Do 1905 roku był to turniej pomiędzy tymi dwoma państwami, a Belgia odnosiła znaczne sukcesy, wygrywając sześć z siedmiu turniejów, trzykrotnie tocząc wewnątrz belgijskie boje w finale. Tylko w roku 1900 zatriumfował zespół z Francji, gdy Le Havre pokonało Club Français w jedynym finale wewnątrz francuskim. Zabawną ironią jest to, że Le Havre rok wcześniej zostało pierwszym mistrzem Francji spoza  Paryża, USFSA dopuściła bowiem mistrzów poszczególnych departamentów do rywalizacji z mistrzem Paryża w roku 1899.

Mały przełom nastąpił w roku 1905 kiedy to do turnieju zaproszono ekipy z Holandii oraz Szwajcarii. Holenderska Prinses Wilhelmina dotarła nawet do finału, lecz tam uległa Union Saint-Gilloise 1-3. Tytuł pozostał w Belgii aż do roku 1909 gdy to turniej przeszedł swoją ostatnią przemianę. Belgowie wycofali się z udziału, a zastąpiły ich amatorskie kluby z Anglii. Francusko-angielską rywalizacją amatorów pozostał on już do roku 1914 kiedy wojna zakończyła jego istnienie. Był on ciekawym pucharem międzynarodowym, lecz nie mający wielkiego statusu, a zespoły w nim uczestniczące nie należały do najlepszych w swoich krajach.

            Zupełnie inaczej było w przypadku Coup Van der Straeten Ponthoz, pierwszego turnieju określanego przez prasę mianem klubowych mistrzostw starego kontynentu. Puchar został utworzony w roku 1900 z inicjatywy hrabiego Carla Van der Srtaeten-Ponthoz, który również ufundował trofeum dla zwycięzcy. Do pierwszej edycji zaproszono kluby z sześciu państw, lecz Niemcy i Austriacy nie wystawili przedstawiciela. Udział wzięli mistrzowie Belgii (Racing Club de Bruxelles), Szwajcarii (Grasshopper Club), Holandii (H.V.V.) oraz Francji (Iris Club Lille), a także zaproszone gościnnie zespoły z Belgii (Royal Leopold FC i Antwerp Daring Club) i Holandii (R.A.P)

            Z uwagi na nieparzystą ilość drużyn dwa zespoły awansowały do półfinału na zasadzie wolnego losu. Był to Grasshopper, który półfinał przegrał 2-3 z holenderskim R.A.P i Iris Club Lille który… wycofał się z niejasnych powodów. Nie był on pierwszym zespołem, który się wycofał. Belgijski Antwerp D.C. miał rozegrać mecz preeliminaycjny z Royal Leopold, ale zrezygnował, obawiając się siły rywala. W efekcie turniej okazał się belgijskim koszmarem. Royal Leopold został rozbity przez H.V.V 1-8 a Racing najpierw uległ R.A.P 1-2, a potem po otrzymaniu szansy zastąpienia Lille w półfinale, przegrał 0-3 z H.V.V. Tym samym pierwszy turniej o tytuł klubowego mistrza Europy skończył się finałem wewnątrz holenderskim.

            Zwyciężyli go piłkarze R.A.P w dość dramatycznych okolicznościach. Od pierwszej minuty spotkania przegrywali po bramce samobójczej, ale dwie późne bramki (80 i 85 minuta
) pozwoliły im odmienić losy spotkania. Co ciekawe król strzelców turnieju, Eetje Sol z H.V.V. wszystkie pięć bramek zdobył w pierwszym spotkaniu przeciwko Royalowi Leopold.

            Były to skromne początki zawodów, które niestety nie zdołały utrzymać prestiżu. W następnym roku do udziału zgłosiły się tylko kluby z Belgii i Holandii, a sukcesem zawodów były kontrowersje sędziowskie na tyle duże, by podnieść dyskusje na temat potrzeby zaistnienia międzynarodowego organu do zarządzania piłką nożną. Wiele pomysłów z tamtej dyskusji stało się podstawą założenia FIFA w 1904 roku. Potem w pucharze udział wzięli jeszcze angielscy amatorzy, ale pomimo rokrocznych zawodów aż do 1907 roku nie udało im się znów zebrać mistrzów kilku europejskich krajów w jednym turnieju.

            Coup Van der Straeten Ponthoz jest jednak najbliższy idei Pucharu Europy i należy traktować go jako dalekiego przodka tych rozgrywek. Po nim nastały jeszcze turnieje organizowane we Włoszech, Torneo Internazionale Stampa Sportiva w roku 1908 oraz Sir Lipton Thomas Trophy w latach 1909 i 1911, a udział w nich brały kluby z Włoch, Anglii, Szwajcarii i Niemiec, lecz nie byli to krajowi mistrzowie, ciężko mówić więc o zapowiedzi Pucharu Europy. Pierwszą fazę kształtowania się międzynarodowego futbolu brutalnie przerwała wojna w roku 1914. I choć nie było wtedy blisko utworzenia tego co dziś znamy  pod nazwą Ligi Mistrzów, to warto pamiętać, że już w pierwszej dekadzie XX wieku, w Europie szukano sposobu, by uczynić futbol międzynarodowym.

Pierwszym zdobywcą Pucharu Mitropa okazała się Sparta Parga, która w finałowym dwumeczu pewnie rozbiła Rapid Wiedeń 7-4. W kolejnych latach turniej przechodził pewne zmiany. W 1929 roku drużyny z Włoch zastąpiły te z Jugosławii, w 1934 roku zwiększono ilość drużyn na kraj do czterech, w 1936 roku zaproszono zespoły ze Szwajcarii, a w 1937 z Rumunii i na powrót Jugosławii. Do roku 1940 zawody stopniowo się rozwijały, a ich prestiżu dodawał fakt, że kwalifikowały się do niego zespoły będące krajowymi mistrzami. Śmiało można więc określić te zawody poprzednikiem Pucharu Europy. Głównym zarzutem stawianym przeciwko Pucharowi Mitropa jest niewielka ilość krajów, które mogły wystawić swojego reprezentanta. Istniał jednak inny, dziś już nieco zapomniany puchar, który i ten zarzut obala.

            Coupe des Nations rozegrany jednokrotnie w roku 1930 ma wszystko by uznać go za pierwsze klubowe mistrzostwa Europy w historii. 1930 rok zapisał się w historii futbolu na zawsze, jako rok organizacji pierwszych Mistrzostw Świata. Turniej w Urugwaju był jednak w Europie krytykowany, by nie powiedzieć, że został zbojkotowany. Drużyny ze Starego Kontynentu wcale nie chciały płynąć przez Atlantyk, by bić się o mistrzostwo świata, szczególnie w czasie gdy na świecie wybuchł wielki kryzys ekonomiczny. Dlatego gdy  w Urugwaju ruszył mundial, obecne były tylko cztery europejskie kraje, Rumunia, Belgia, Francja i Jugosławia.

            W Europie jednak toczyły się inne zawody. Servette Genewa właśnie wygrało mistrzostwo Szwajcarii i postanowiło zorganizować przeciwwagę dla rozgrywanego w Ameryce Południowej turnieju. Zgrało się to z otwarciem ich nowego Stade des Charmilles a organizacja była doprawdy mistrzowska. Na turniej zaproszono przedstawicieli prawie wszystkich europejskich nacji i to nie drużyny ze środka tabeli, a zdobywców trofeum. Przybyli mistrzowie Szwajcarii (organizator, Servette), Węgier (Ujpest, także zwycięzca Pucharu Mitropa), Niemiec (SpVgg Furth), Czech (Slavia Praga), Belgii ( Cerlce Brugge) i Holandii (Go Ahead Eagles). Do tego mistrz Włoch z 1929 roku (Bologna), zdobywcy pucharu Francji ( FC Sete) i Austrii (First Vienna) oraz Hiszpański Real Union Irun, który puchar kraju zdobył w 1927 roku. Pierwszy raz w historii zebrano czołowe drużyny klubowe z tak wielu krajów i to pomimo odrzucenia zaproszenia przez mistrza Portugalii Benficę i wykluczenia klubów z Wysp Brytyjskich będących w konflikcie z FIFA. Nie obyło się bez zgrzytów. Federacje Grecji i Norwegii wysłały list z zażaleniem, dlaczego mistrzowie ich krajów nie zostali zaproszeni. Mimo to był to pierwszy pełnoprawny turniej o miano najlepszej klubowej drużyny europy.

            Całe zawody trwały tydzień. Rozpoczęły się 28 czerwca kiedy to Servette zostało rozbite 0-7 przez First Vienna. Dzień później Slavia pobiła 4-2 Cerlce Brugge, a Furth po złotej bramce pokonał 4-3 FC Sete. Był to szczególnie ciekawy mecz, ponieważ trwał aż… 148 minut. W tamtych czasach nie wynaleziono jeszcze rzutów karnych, dogrywka toczyła się więc aż do momentu, w którym Karl Rupprecht zapewnił w końcu swojej drużynie zwycięstwo. Ostatniego dnia Czerwca Ujpest 3-1 pokonał Real Irun.

            Problem sprawiła Bologna, która spóźniła się na zawody. Jadąc z Włoch, była jednym z klubów mających do Genewy najbliżej, a mimo to dotarła dopiero 2 lipca. W międzyczasie rozegrano rundę dla przegranych, w której Servette pokonało 2-1 Cerlce a Real Irun 5-1 rozbił FC Sete i tym samym wyłoniono ośmiu ćwierćfinalistów. Mecz Bologni z Go Ahead Eagles wygrany przez Włochów 4-0 nie miał znaczenia, Holendrzy otrzymali bowiem wolny los do ćwierćfinału, by uzupełnić stawkę.

            Tam takich zabaw już nie było a pełnię sił pokazały zespoły z Pucharu Mitropa. Slavia rozgromiła 7-0 Go Ahead, First Vienna 7-1 pobiła Furth a Ujpest 2-1 pokonał Real. Ostatnim półfinalistą został gospodarz z Genewy, który 4-1 pokonał Bolognie. Dla Servette był to jednak koniec sukcesów. W półfinale polegli 0-3 z Ujpestem a w meczu o trzecie miejsce przegrali 1-5 z First Vienną. Austriacy w półfinale uznali wyższość Slavii, która ograła ich 3-1.

            W finale Coupe des Nations znalazły się więc dwa zespoły znające się dobrze z Pucharu Mitropa. Ujpest i Slavia Praga, a więc dwie drużyny, które rok wcześniej grały między sobą właśnie w finale Pucharu Mitropa. Mecz wzbudził ogromne zainteresowanie. Przybyło na niego 22,000 widzów, czyli tyle samo ile na wspomniane starcie o Puchar Mitropa, a przecież tamten dwumecz rozgrywano na stadionach obu klubów (22 tysiące widzów przybyło na mecz w Pradze)! Tutaj mierzyły się one na gruncie neutralnym i do tego zagranicznym! Ujpest nie zawiódł kibiców. Rozbił Slavie 3-0 dzięki hat-trickowi Jánosa Kövesa i dorzucił do gablotki kolejne trofeum. Teoretycznie kibice Ujpestu mogą więc upierać się, że w sezonie 1929/30 wygrali pierwszy w historii tryplet, zdobywając Puchar Mitropa 17 Listopada 1929 roku, Mistrzostwo Węgier i Coupe des Nations 6 Lipca 1930 roku, lecz byłyby to roszczenia dyskusyjne. Zostali jedna okrzyknięci „Mistrzami mistrzów” a w tym przypadku, chyba zasłużenie można nadać im ten tytuł.

            Warto wspomnieć tu o piłkarzu, jakim był Istvan Avar. Ten drobny snajper został królem strzelców Zarówno w Pucharze Mitropa jak i w Coupe des Nations, a w rozgrywkach ligowych był najlepszym strzelcem Ujpestu i drugim najlepszym strzelcem ligi. Ta wczesna gwiazda węgierskich boisk dziś jest już zapomniana, był on jednak wspaniałym napastnikiem, który poprzedzał czasy Ferenca Puskasa czy Nandora Hidegkutiego.

Niestety, choć zawody organizowane przez Servette okazały się sukcesem, to były także przedsięwzięciem na zbyt dużą jak na tamte czasy skalę. Istniał plan kontynuowania rozgrywek w przyszłym roku, lecz miasta północnych Włoch, które początkowo podjęły się organizacji, zrezygnowały z powodów finansowych. W 1937 roku zorganizowano jeszcze pokazowy turniej piłkarski z okazji EXPO w Paryżu, lecz miał on dużo mniejszy prestiż, mimo udziału przedstawiciela Anglii. Chelsea doszła nawet do finału uległa w nim jednak Bologni 1-4.

            Drugi okres kształtowania się futbolu międzynarodowego, a więc dwudziestolecie międzywojenne był więc czasem dużo większych projektów. Bez cienie wątpliwości można powiedzieć, że w Coupe des Nations i w Pucharze Mitropa mieliśmy bezpośrednich poprzedników Pucharu Europy. Kto wie, czy idea rozpoczęta w 1930 roku w Genewie nie przeżyłaby dłużej gdyby nie Wielki Kryzys Ekonomiczny? Z pewnością rozwój tych pomysłów znów zahamowała wojna. Prawdziwą eksplozję międzynarodowych rozgrywek mogliśmy więc ujrzeć dopiero po roku 1945.

              Należy tu podkreślić, że nie stało się to od razu po wojnie. Nie dziwne. Europa była wyniszczona i potrzebowała kilku lat, żeby podnieść się po ogromnym ciosie, jakim dla całego kontynentu była II wojna światowa. Tym samym pierwsze międzypaństwowe zawody piłkarskie, a tym samym turniej, który zainspirowała Puchar Europy, zorganizowano w Ameryce Południowej.

            Futbol międzynarodowy w nowym świecie nie był niczym nowym. Już w latach 30’ i 40’ zorganizowano tam Internacional Nocturno, w którym najlepsze zespoły z Argentyny mierzyły się z Urugwajskimi Penarolem i Nacionalem. Jeszcze starsze były mecze Copa Aldo pomiędzy mistrzami Urugwaju i Argentyny, mające swój początek w roku 1913. Lecz w 1948 roku po raz pierwszy w historii Ameryka Południowa zorganizowała turniej piłkarski mogący w swej skali dorównać Coupe des Nations. Campeonato Sudamericano de Campeones, czyli po prostu “mistrzostwa mistrzów” zaproponował już w 1929 roku prezes Nacionalu Roberto Espil. On też przygotował wstępny projekt w roku 1946, lecz za realizacją tej doniosłej idei stał już ktoś inny. W 1948 roku incjatywę wykazali prezydent CONMEBOL Luis Valenuaza i dyrektor chilijskiego klubu Colo-Colo Robinson Alvarez Marin. Zawody zorganizowano w Santiago na stadionie Colo-Colo a turniej trwał miesiąc od 11 lutego do 14 marca. Zaproszono mistrzów siedmiu południowoamerykańskich federacji, a więc Brzylii (Vasco da Gama), Argentyny (River Plate), Boliwi (Litoral), Chile (Colo-Colo), Urugwaju (Nacional), Ekwadoru (Emelec) i Peru (Deportivo Muncipal). Kolumbia nie miała przedstawiciela, ponieważ jej liga wystartowała dopiero parę miesięcy po turnieju, Wenezuela natomiast nie była członkiem CONMEBOL do 1952 roku. Niejasne są przyczyny braku zaproszenia dla drużyny z Paragwaju, choć bardzo prawdopodobne jest zamieszanie w kraju wywołane wojną domową.

            Sam turniej rozgrywany był na zasadzie ligowej, wedle której każdy grał po jednym spotkaniu z każdym z rywali. Najważniejszy mecz rozegrano 14 marca gdy Vasco da Gama podjęła River Plate. Brazylijczycy mieli 9 punktów, prezwodzili tabeli i był to ich ostatni mecz w zawodach, a River Plate pomimo 6 punktów miało zagrać jeszcze z Colo-Colo w ostatnim meczu turnieju 18 marca. Remis gwarantował Vasco tytuł, podczas gdy “Los Millonarios” musieli wygrać zarówno z nimi jak i z mistrzem Chile. Mecz należał do ostrych, a w 74 minucie sędzia był zmuszony wyrzucić z boiska napastnika Vasco, Chico oraz pomocnika River Osvaldo Mendeza, ponieważ obaj zawodnicy się pobili. W tym brutalnym meczu kompletnie zawiódł Alfredo Di Stefano, a bohaterem został bramkarz Vasco, Moacir Barbosa, który dwa lata później miał zostać okrzyknięty winnym słynnej porażki Brazylii z Urugwajem w finale mistrzostw świata. W 48’ zachował jednak czyste konto, a Vasco da Gama zremisowała 0-0 i została mistrzem Ameryki Południowej.

            Zawody te nie zdołały jednak przetrwać, powracając dopiero w roku 1960 jako Copa Libertadores. Niespodziewanie miały jednak ogromny wpływ na piłkę w Europie. W tym samym roku Francuska gazeta L’Equipe zatrudniła bowiem Jaquesa Ferrana. Młodego dziennikarza, który na wieść o południowoamerykańskich zawodach zadał sobie pytanie “Jak Europa, która chciała wyprzedzić resztę świata, nie mogła zorganizować zawodów tego samego rodzaju, co Ameryka Południowa? Musieliśmy pójść za tym przykładem.” To wtedy zaczął kiełkować u niego pomysł stworzenia Pucharu Europy, który w końcu zrealizował wraz z kolegą z redakcji.

Nim jednak do tego doszło w Europie trwały inne międzynarodowe zawody piłkarskie. Za najdziwniejsze należy uznać Internationaler Saarlandpokal organizowane przez klub 1.FC Saarbrucken. Drużyna ta po wojnie znalazła się w trudnym położeniu. Chciała grać w lidze francuskiej, ale spotkała się z odmową, bowiem wielu z jej rywali nie chciało jechać do strefy okupacyjnej. Równocześnie amatorska liga Saary była z ich punktu widzenia po prostu zbyt słaba. Zorganizowali więc turniej, wedle którego mieli zmierzyć się z 15 rywalami z 7 różnych państw, po czym trzy ekipy, które uzyskają przeciwko nim najlepszy rezultat, miały uzupełnić skład półfinałów. Saarbrucken wygrał ten turniej, a co jest w tym wszystkim ironiczne, aż pięciu jego rywali było klubami francuskimi.

            Więcej sensu miał Latin Cup również po raz pierwszy zorganizowany w roku 1949. Puchar ten, w którym mierzyły się kluby z Portugalii, Hiszpanii, Włoch i Francji zajął miejsce Pucharu Mitropa, jako najważniejsze rozgrywki międzynarodowe po wojnie. W jego pierwszej edycji udział wzięli mistrzowie wspomnianych państw, a więc Barcelona, Sporting, Torino oraz Reims a trofeum zdobyła ekipa z Katalonii, która najpierw rozbiła 5-0 Reims, a potem wygrała w finale 2-1 ze Sportingiem. W kolejnych latach nie udawało się jednak zapraszać to pucharu samych mistrzów kraju. W 1950 roku, z uwagi na udział wielu swoich zawodników w mundialu, trzy najlepsze włoskie kluby odmówiły przyjazdu, zastąpiło je więc czwarte w tabeli Lazio. Rok później wicemistrza kraju, Lille, wystawiła Francja, ponieważ mistrz OGC Nicea pojechał do Brazylii na pierwsze klubowe mistrzostwa świata (o których napiszemy niżej). Ostatecznie komplet czterech mistrzów kraju brał udział tylko w sezonach 1949, 1952 i 1957, będącym zresztą ostatnim rokiem, w którym rozegrano Latin Cup. Mimo tego nie zdarzyło się, by przynajmniej jeden kraj nie wystawił mistrza poprzedniego sezonu ligowego, a kwalifikacja zawsze odbyła się przy pomocy tabeli ligowej. Gdy z różnych przyczyny zdobywca mistrzostwa odmawiał udziału, zastępował go wicemistrz i tak dalej, co uczyniło zawody elitarnymi. Puchar ten cieszył się popularnością wśród kibiców i był niewątpliwie najpoważniejszymi rozgrywkami międzypaństwowymi w Europie, aż do inauguracji Pucharu Europy.

            Pomógł mu w tym na pewno upadek Pucharu Mitropa. Europa Środkowa i Wschodnia, została podczas wojny dużo bardziej zdewastowana niż kraje zachodu i południa, ciężej było więc tam na nowo uruchomić futbol. Puchar Mitropa powrócił dopiero w roku 1951 przemianowany na Puchar Zentropa i rozegrany jako turniej nieoficjalny. Udział wzięły cztery zespoły w tym mistrz (Rapid Wiedeń) i wicemistrz (Admira Wiedeń) Austrii, które zresztą spotkały się w finale, a także czwarty zespół Serie A (Lazio) i zdobywca pucharu Jugosławii (Dinamo Zagrzeb) Rapid pokonał w finale Admire 3-2, ale puchar się nie utrzymał i powrócił ponownie dopiero w 1955 roku, na kilka miesięcy przed startem Pucharu Europy.

W zasadzie doszliśmy do momentu, w którym wyczerpaliśmy temat europejskich poprzedników Pucharu Europy. Nim jednak przejdziemy do założenia najbardziej prestiżowego piłkarskiego turnieju, przeniesiemy się na chwilę do Ameryki Południowej. Czemu? Otóż tam jeszcze przed Pucharem Europy, próbowano stworzyć pierwszy klubowy turniej międzykontynentalny! Copa Rio, czyli pierwsze w historii Klubowe Mistrzostwa Świata zorganizowała Brazylijska federacja w roku 1951, a udział wzięło w nich osiem drużyn. Mistrzowie dwóch brazylijskich stanów (Vasco da Gama oraz Palmerias) i Urugwaju (Nacional) reprezentowali nowy świat, podczas gdy ze starego kontynentu przybyli mistrzowie Austrii (Austria Wiedeń), Francji (OGC Nicea), Jugosławii (Crvena Zvezda Belgrad) oraz Portugalii (Sporting). Mistrz Włoch, Milan odmówił udziału, ale zastąpił go mistrz z poprzedniego sezonu, Juventus. Brytyjczycy jak zwykle odmówili udziału, a w sukurs poszli im Hiszpanie. Atletico Madryt zostało zaproszone, ale wybrało udział w Latin Cup. Rozważano zaproszenie Malmo FF, lecz mistrzowie Szwecji… nie spodobali się publiczności podczas poprzedniej wizyty w Brazylii, więc z nich zrezygnowano. Chęć udziału wyraził meksykański Atlas i federacja Indyjska, lecz obu odmówiono.

            Ośmiu uczestników podzielono na dwie grupy, z których wyłoniono pary półfinałowe. Ostatecznie finałowy dwumecz odbył się pomiędzy Palmerias i Juventusem, a wygrali go gospodarze 3-2. Turniej przyjęto z entuzjazmem, lecz nie przetrwał on próby czasu. Zorganizowany ponownie rok później zdołał przyciągnąć tylko trzy drużyny mistrzowskie, a Francja, Włochy i Jugosławia nie wysłały przedstawiciela. Zastąpiły ich drużyny z Paragwaju (Libertad. Nie był mistrzem kraju), RFN (Saarbrucken, nie był mistrzem) i Szwajcarii (Grasshopers). Pod zmienioną nazwą zorganizowano je jeszcze w roku 1953, lecz przyciągnęły one tylko dwie ekipy z Europy.

            Równocześnie, bo w roku 1953 w Wenezueli postanowiono zorganizowała Small Club World Cup. Zawody, w których udział rokrocznie brały europejskie drużyny (W pierwszej edycji Real Madryt, potem między innymi Rapid Wiedeń, Barcelona, Roma czy Porto) i choć przyciągał on sporą widownię, a niektóre kluby do dziś chwalą się sukcesem w tych rozgrywkach, to był on tylko turniejem towarzyskim, nigdy niezorganizowanym na tak dużą skalę jak pierwsza edycja Rio Cup.

              Organizacja klubowych mistrzostw świata okazał się ostatecznie projektem zbyt ambitnym jak na tamte czasy, lecz doskonale oddaje to potrzebę rywalizacji międzypaństwowej. W Europie zabrali się za to dziennikarze L’Equipe wspomniany Jacques Ferran i Gabriel Hanot. Obaj nawoływali do tego od kilku lat. Dość przytoczyć wypowiedź Hanota po meczu Wolverhampton Wanderers vs Honved, wygranym przez Anglików 3-2. Angielskie media określiły swoją drużynę mistrzem świata, co Hanot skrytykował pisząc:

            Zanim ogłosimy, że Wolverhampton jest niepokonane, pozwólmy im pojechać do Moskwy i Budapesztu. A są jeszcze inne kluby o międzynarodowej renomie: AC Milan i Real Madryt, żeby wymienić tylko dwa. Klubowe mistrzostwa świata, a przynajmniej europejskie – większe, bardziej znaczące i prestiżowe niż Puchar Mitropa powinny zostać ogłoszone.”

            Ich działalność zbiegła się w czasie z powstaniem UEFA. Krajowe federacje piłkarskie od kilku lat zabiegały o wspólny organ kontynentalny, który pomógłby im w organizacji spotkań międzynarodowych. Marzenie to zrealizowało się 15 czerwca 1954 roku, kiedy to w Bazylei trzydzieści jeden europejskich federacji założyło UEFA. Pierwszym prezydentem został Duńczyk Ebbe Schwartz a pierwszym sekretarzem generalnym Francuz Henri Delaunay. Utworzenie federacji kontynentalnej pozwoliło zorganizować pierwszy w historii Puchar Europy już po roku, w sezonie 1955/56. Rozgrywki nazwano Pucharem Europy a uczestnicy… zostali wybrani przez L’Equipe!

Choć może to być szokiem, w pierwszym sezonie Pucharu Europy udział wzięły nie drużyny, które wygrały mistrzostwo swojego kraju, a te, które za najmocniejsze uznali dziennikarze francuskiej gazety. Mniej niż połowa uczestników była mistrzem kraju. Należeli do nich mistrzowie Hiszpanii (Real Madryt), Belgii (Anderlecht), Danii (Aarhus GF), Francji (Reims), Włoch (Milan), Szwecji (Djurgarden) i RFN (Rot-Weiss Essen). RFN miał dwóch reprezentantów, ponieważ znany nam już 1. FC Saarbrucken grał w tym czasie w ich lidze, ale został dopuszczony do udziału jako przedstawiciel Kraju Saary. Węgrów reprezentował wicemistrz kraju Voros Lobogo, ponieważ mistrzowski Honved nie przyjął zaproszenia. Portugalię, Austrię i Holandię reprezentowały trzecie w poprzednim sezonie Sporting CP, Rapid Wiedeń i PSV, a Jugosławię dopiero piąty sezon wcześniej Partizan natomiast Szwajcarię reprezentowało Servette, które sezon wcześniej było dopiero szóste. W Szkocji niespodziewany mistrz kraju, Aberdeen wyraził zainteresowanie udziałem, ale federacja wolała postawić na Hibernian, drużynę, która zdobyła mistrzostwo w 1951 i 1952 roku, lecz sezon wcześniej była dopiero piąta. Pomóc w tym miała nowoczesność stadionu w Edynburgu, jednym w Szkocji który miał w tym czasie reflektory.

            Grono uzupełniać miała ekipa mistrzów Anglii Chelsea. Została ona nawet wylosowana jako rywal dla Djurgarden, ale… federacja angielska zakazała jej udziału, uważając, że tylko przeszkodzi to jej zespołom w rywalizacji ligowej. Skorzystali Polacy a konkretnie Gwardia Warszawa, która sezon wcześniej była… czwarta. Polskie władze wybrały ją, ponieważ liga polska grała wtedy systemem wiosna-jesień a obecnie mistrzowie z Polonii Bytom prezentowali słabą formę (ostatecznie spadli z ligi). W ten oto sposób skompletowano pierwszą szesnastkę uczestników Pucharu Europy.

            Jak już wspomnieliśmy, pierwszym meczem było starcie Sportingu z Partizanem rozegrane 4 września 1955 roku. Żadna z drużyn nie była wtedy mistrzem kraju, ale nie oznacza to, że były one słabe. Sporting wygrał cztery mistrzostwa Portugalii z rzędu w latach 1951-1954, statusu super klubu zdobył w latach 40’ za sprawą legendarnej formacji ofensywnej nazywanej przez kibiców „Cinco Violinos”. „Piątką skrzypków”. Problem istniał tylko w tym, że skrzypkowie powoli schodzili ze sceny. Fernando Peyroto uważany za największego z nich karierę skończył w 1949 roku. Jesus Correia opuścił Sporting w 1953. Kto więc został? 33-letni Albano, i młodsi, 29-letni Jose Travassos oraz Manuel Vasques. Z pięciu skrzypków zostało trzech, w tym dwóch przed trzydziestką. Sporting nie mógł odciąć się od przeszłości, a najlepiej pokazywały to kolejne porażki w Latin Cup.

            Naprzeciwko nich stanął Partizan, który wyborem był co najmniej ciekawym. Bez mistrzostwa od 1949 roku ekipa z Belgradu nie wydawała się bardzo silna, ale miała doskonałą reputację dzięki dobrym występom na towarzyskich turniejach w Europie i posiadaniu w kadrze kilku graczy reprezentacji Jugosławii jak Stjepan Bobek, Milos Milutinović, Branislav Zebec czy Zlatko Cajkovski. Obie drużyny miały też status ofensywnie usposobionych, niedziwne wiec, że na Estadio Nacional padł wynik 3-3. Pierwszą bramkę zdobył napastnik Sportingu Joao Martins, który później trafił jeszcze raz, lecz i Milutinović ustrzelił rywala dwukrotnie a dodatkowe bramki Quima i Bobka tylko podwyższyły wynik spotkania.

            Rewanż tylko potwierdził ofensywne nastawienie obu drużyny. Milutinović trafił czterokrotnie w spotkaniu wygranym przez Partizan 5-2.

            Bramek nie brakło też w starciu Vorosu Lobogo z Anderlechtem. Choć Węgrzy nie byli mistrzem swego kraju, to jako zwycięzcy Pucharu Mitropa zakończonego zaledwie parę miesięcy wcześniej i jedyna drużyna, która rzucała na węgierskim podwórku wyzwanie Honvedowi byli w Europie traktowani poważnie. Zresztą w ich składzie było dwóch piłkarzy Węgierskiej złotej jedenastki, obrońca Mihaly Lantos i legendarny napastnik Nandor Hidegkuti. Dla porównania Anderlecht wyrastał na czołowy klub w Belgii, lecz nie był sprawdzany nigdzie w Europie. Dość powiedzieć, że Anderlecht był klubem półamatorskim podczas gdy Węgrzy byli już drużyną w pełni zawodową. Nie dziwne więc, że Voros rozgromił rywala 10-4 w dwumeczu, a Peter Palotas, został 7 września pierwszym zdobywcą hat-tricka w historii Pucharu Europy.

            Podkreślmy jednak ważny wkład Anderlechtu w te rozgrywki. Otóż gdy w kwietniu 1955 roku przedstawiciele europejskich federacji spotkali się w Paryżu, to właśnie reprezentujący Belgię sekretarz Anderlechtu, Eugene Steppe zaproponował, by turniej nie był rozgrywany w formule ligowej, tylko pucharowej.

            Problemów z dużo słabszym, półamatorskim zespołem nie miał też Real Madryt, który 7-0 w dwumeczu pokonał Servette. Klub z Genewy zapisał się w historii nie tylko jako organizator Coupe des Nation, ale też jako miejsce, gdzie Karl Rappan wynalazł „Verrou”, taktykę ultra defensywną poprzedzającą Catenaccio. W 1955 upłynęło jednak pięć lat od ich ostatniego krajowego tytułu i występ w Europie tylko potwierdził ich kryzys. Bez historii przebiegł też dwumecz Rot-Weiss Essen z Hibernian wygrany przez Szkotów 5-1 i Rapidu Wiedeń z półamatorskim zespołem PSV, wygrany 6-2. Małą niespodziankę sprawili Duńczycy z Aarhus, remisują 2-2 na wyjeździe w Reims, lecz porażka w pierwszym meczu u siebie 0-2 wyrzuciła ich z turnieju.

            W międzyczasie nieudany debiut w Europie zanotowali Polacy. Gwardia Warszawa mierzyła się w pierwszej rundzie ze szwedzkim Djurgarden, rywalem raczej z dolnej półki. Wywalczyli oni pierwsze od 35 lat mistrzostwo Szwecji, grając prosty fizyczny futbol zaprowadzony tam przez Franka Soo, anglika o chińskich korzeniach, notabene pierwszego reprezentanta Anglii wywodzącego się z mniejszości etnicznej. Ekipa Gwardii była natomiast zdobywcą Pucharu Polski, który w lidze notował kolejne czwarte miejsce z rzędu. Trzeba jednak oddać, że Polska piłka daleka była od potęgi w 1955 roku, był więc to prawdopodobnie najsłabszy dwumecz ze wszystkich. PRL do tego wymyślał niestworzone kombinacje. Gdy przed pierwszym meczem w Sztokholmie urazu doznał Stanisław Hachorek, „wypożyczono” z Polonii Bytom Mariana Norkowskiego. Pomocy nie otrzymał jednak trener Gwardii, Edward Brzozowski, który nie otrzymał zgody na wyjazd z kraju. W Sztokholmie padł remis 0-0 a polska prasa znalazła multum wymówek. Tą sensowniejszą był uraz Krzysztofa Baszkiewicza, który przez brak zmian w tamtym czasie dograł mecz kulejąc. Mniej sensowną sztuczne oświetlenie, które miało być dla graczy ze Szwecji ogromnym handicapem. O sprzyjanie Szwedom oskarżono duńskiego arbitra, który podyktował rzut karny dla Djurgarden, lecz ten obronił Tomasz Stefaniszyn. Cóż. Wymówek nie było w rewanżu gdy na stadionie Warszawskiej Gwardii mistrzowie Szwecji wygrali 4-1, a hat-tricka ustrzelił John Eriksson.

W najbardziej dramatycznym meczu pierwszej rundy 1.FC Saarbrucken zmierzył się z AC Milanem. Ekipa z Włoch była faworytem, dzięki statusowi profesjonalistów, którego nie miał klub z kraju Saara. Gdy więc po pierwszej połowie spotkania na San Siro „Rossoneri” prowadzili 3-1 wydawało się, że będzie to jeden z wielu jednostronnych dwumeczów tej fazy. Nic podobnego! Wbrew wszelkim przeciwnością zespół z RFN odwrócił losy spotkania. Najpierw w 49 minucie trafił Waldemar Phillippi, potem w 67 minucie wyrównał Karl Schirra a na dwadzieścia minut przed końcem zwycięstwo zapewnił im Herbert Martin! Milan był na kolanach.

            Rewanż na Ludwigpark Stadion długo układał się po myśli Saarbrucken. Choć Milan wyszedł na prowadzenie już w 8 minucie, to ekipa Hansa Taucherta zdołała wyrównać jeszcze przed przerwą. Długo zdawało się, że Milan polegnie, lecz lepsze przygotowanie fizyczne wzięło górę nad amatorami z powojennych Niemiec. Na kwadrans przed końcem samobójczy gol Theodora Puff przełamał defensywę Saarbrucken a Valentino Valli i Eros Beraldo dokończyli dzieła zniszczenia.

            W ćwierćfinałach mieliśmy więc całkiem ciekawy podział. Cztery drużyny były mistrzami kraju w zeszłym sezonie, a cztery nie. W pierwszym ćwierćfinale na przykład mistrz Szwecji podjął szkockie Hibernian.

            O ekipie „Hibs” pisaliśmy już wyżej, lecz temat ten należy rozwinąć. Zespół ten w latach 1948-1952 zdobył trzy tytuły mistrzowskie, a w 1953 roku pokonali Tottenham i Newcastle w ramach Coronation Cup (w finale uznali wyższość Celticu). Zespół z przełomu lat 40’ i 50’ zasłynął niesamowitą linią ataku nazywaną „The Famous Five”. Co prawda nie była ona kompletna, bowiem w marcu 55’ Bobby Johnston odszedł to Manchesteru City, lecz pozostała czwórka, a więc ustawiony po lewej stronie Willie Ormond, duet napastników Eddie Turnbull i Lawrie Reily, a także grający przy lewej linii Gordon Smith pozostali w klubie.

            O „The Famous Five” mówiło się, że są w stanie pokonać każdą linię obrony świata. Tylko od kilku lat nie przekładało się to na trofea. Winę za to ponosiło załamanie defensywy, które nastąpiło po mistrzowskim sezonie 1951/52. Wtedy stracili 36 bramek, w każdych kolejnych rozgrywkach ponad 50. Żadnym argumentem nie było to, iż pozostawali drużyną strzelającą najwięcej bramek w lidze. Menedżer Hugh Shaw potrafił stworzyć ofensywnie grający zespół, a także należał do innowatorów futbolu (po wizycie w Brazylii, gdzie „Hibs” przegrali towarzyski turniej w 1953 roku zaczął eksperymentować z wycofywaniem Reilly’ego do tyłu, lekko odchodząc od klasycznego 2-3-5) jednak nie potrafił zaprowadzić w swoim zespole dyscypliny.

            Poproszenie Bobby’ego Johnstone’a, Gordona Smitha lub mnie o zrobienie tego [granie defensywne] nie leżało w naszym charakterze i po 10 minutach pomyśleliśmy chrzanić to’”

            To wypowiedź Lawrie Reily’ego o pierwszym meczu z Rot-Weiss Essen wygranym przez nich 4-0. Na grząskim boisku w Niemczech, w deszczowej pogodzie Szkoci czuli się jak w domu i rozbili rywala, mimo że trener chciał ostrożnego podejścia. Potem w rewanżu zremisowali, potwierdzając tylko swoją chimeryczność. Byli jedną z ciekawszych drużyny w pierwszej edycji Pucharu Europy, a starcie ich finezji z fizycznością Djurgarden zapowiadało się niezmiernie ciekawie. Żeby było bardziej interesująco, oba spotkania rozegrano w Szkocji! Stało się tak, ponieważ boisko w Szwecji zamarzło, Djurgarden zgodziło się więc przyjechać i zagrać domowy mecz w Glasgow na stadionie Patrick Thistle. Tym samym spotkania rozegrano 23 i 28 listopada a dwumecz zakończył się… zanim którykolwiek inny ćwierćfinał w ogóle się rozpoczął! Choć to Szwedzi lepiej rozpoczęli dwumecz, prowadząc od pierwszej minuty spotkania w Glasgow, to ostatecznie przegrali ten mecz 1-3. Rewanż zakończył się skromnym 1-0 i tak oto „Hibs” zostali pierwszym półfinalistą Pucharu Europy.

            Drugi ćwierćfinał, którego oba mecze rozegrano w grudniu toczył się między Reims a Voros Lobogo przyniósł nam aż 14 bramek, lecz nie przełożyło się to na emocje. We Francji Reims wygrało 4-2, prowadzenie uzyskując w 14 minucie i nie oddając go aż do końca. W rewanżu, w którym ujrzeliśmy dwa rzuty karne dla Węgrów, mistrzowie Francji wyszli na prowadzenie już w 6 minucie i znów, nawet na chwile go nie oddali, w 52 minucie spotkania prowadząc nawet 4-1. Voros odrobił straty i zremisował 4-4, lecz nie był nawet blisko awansu.

            Kilka miesięcy wcześniej Voros został zwycięzcą Pucharu Mitropa, a na dodatek aż sześciu jego piłkarzy było w składzie Węgier na zeszłorocznych mistrzostwach świata, podczas których zdobyli oni srebrny medal. Z Hidegkutim jako cofającym się napastnikiem i z pionierską formacją 4-2-4 stworzoną przez rewolucyjnego szkoleniowca Martona Bukovi, wydawali się kandydatem do zwycięstwa w turnieju, lecz nie byli w stanie dotrzymać tempa innej ofensywnej maszynie. Przyczyny? Być może prostsze niż się można by sądzić. Pomimo gwiazdy w postaci Hidegkutiego Voros wygrał w ciągu dekady tylko trzy mistrzostwa i jeden puchar kraju. Spośród sześciu piłkarzy powołanych na mundial w 54’ tylko trzech było podstawowymi zawodnikami kadry. Klub był też w momencie zmiany trenera, Bukovi odszedł bowiem do Ujpestu pod koniec 1954 roku.

            Ostatecznie sukces Reims w dwumeczu z Vorosem można rozpatrywać w kategorii symbolicznej wymiany pokoleń. Po 54’ Węgierska złota jedenastka skończyła swoją epokę, a futbol na wschodzie, nękany politycznymi problemami podupadł. Natomiast Francuzi, którzy nie wyszli z grupy na mundialu w Szwajcarii, zajęli trzecie miejsce cztery lata potem w Szwecji. Sukces w piłce klubowej był więc pewnym symbolem zmiany jaka zaszła w europejskim futbolu.

            Zmiany, którą jeszcze lepiej symbolizowały porażki Rapidu oraz Partizana. Szczególnie wiedeński Rapid jest tu ciekawym przypadkiem. Klub ten nie wziął udziału w Pucharze Mitropa 1955, lecz na początku lat 50’ był prawdziwym dominatorem w swojej lidze. Zdobywali mistrzostwo w 1946, 1948, 1951, 1952 i 1954 a w swojej kadrze mieli aż dziesięciu zawodników z kadry Austrii, która na mundialu rok temu zdobyła brązowy medal. By wymienić tylko najlepszych z nich, należy wskazać obrońców Ernsta Happela i Gerharda Hanappiego czy bramkostrzelnego Roberta Diensta. Co jednak ważniejsze byli oni zespołem, który należy traktować jako punkt wyjścia w poszukiwaniu powojennych początków „Futbolu totalnego”.

            Wszystko za sprawą wybitnego, choć zapomnianego szkoleniowca Hansa Pessera. Austriak swojej innowacje wyciągnął z podróży Rapidu po Brazylii, skąd przywiózł pomysł na nowatorskie ustawienie 3-2-5 (Nominalne ustawienie w Europie na początku lat 50’ to 2-3-5. W roku 1955 3-2-5 zostało już spopularyzowane). Podczas gdy w systemie węgierskim wycofywanym piłkarzem był napastnik, Pesser za kluczowy element drużyny uznał pomocnika, przesuwanego niżej pomiędzy dwóch obrońców. Tak stworzył być może pierwszego wielkiego Libero, Ernsta Happela. Zasada była prosta. Prawie wszyscy atakują, prawie wszyscy bronią. Z ataku zwolniony był tylko Happel, który miał dyrygować grą z tyłów. Miał on jednak wolną rękę i często i tak wspierał atak. Z obrony zwolniono tylko napastnika, Roberta Diensta. Było to w tamtych czasach podejście tak rewolucyjne, że media… wyśmiały Pessera twierdząc, iż atak i obrona dziewiątką piłkarzy jest możliwa, tylko gdy „2+2=5”. Kolejne sukcesy Rapidu zmusiły ich jednak do zmiany zdania.

A jak to się przełożyło na „Futbol totalny”? Prosto. Uczeń Pessera, Happel ulepszył tę taktykę i wywiózł ją do Holandii, gdzie osiągnął sukces zarówna z ADO jak i Feyenoordem. Jego największym rywalem stał się wtedy Ajax Rinusa Michelsa, a rywalizacja obu panów skłaniała do usprawniania swojej wizji gry, która stała się w końcu znakiem rozpoznawczym holenderskiej szkoły trenerskiej.

            Jednak Rapidowi w Europie to nie pomogło. Pesser opuścił klub w 1953 a Rapid wpadł w lekki kryzys. W ćwierćfinałowym dwumeczu zdołali oni zremisować u siebie z Milanem 1-1, lecz w rewanżu na San Siro zostali rozniesieni aż 2-7.

            Za najbardziej szalony dwumecz ćwierćfinałowy należy uznać rozgrywane w lutym starcia Realu Madryt z Partizanem Belgrad. Już na samym początku powstał problem dyplomatyczny, bowiem rządy obu państw, Hiszpanii generała Franco i Jugosławii Josepha Tito, nie były w przyjaznych stosunkach. Nie było wiadome czy piłkarze zdołają wjechać do kraju rywala, ostatecznie jednak oba państwa zdołały się dogadać i zezwolić na wjazd drużyn. W pierwszym meczu na Santiago Bernabeu Real Madryt wygrał 4-0 a bohaterem został Eliodoro Castano, który trafił dwukrotnie w pierwsze pół godziny spotkania. Urodzony na terenie współczesnego Maroka zawodnik nigdy nie przebił się w Realu, lecz mecz z Partizanem na zawsze pozostanie jego wybitnym momentem. Niestety spotkanie naznaczyły wątpliwe decyzje arbitra, który nie uznał dwóch bramek dla Partizana, w obu przypadkach dopatrując się spalonego. Choć sam sędzia, znany nam z meczu otwarcia francuz Dean Harzic wątpliwości nie miał, co zresztą stwierdził po meczu w wywiadzie udzielonym „MARCA”, to niektórzy do dziś uważają, że podjął on złą decyzję.

            Wtedy jednak nie było to zbyt ważne. Real był lepszy i rozgromił Partizan, więc co za różnica czy sędzia przeoczył bramkę honorową, czy nie? Lepsza drużyna przejdzie dalej. Tak myślano aż do rewanżu w Belgradzie. „Piekło na śniegu” bo tak ten mecz opisała „MARCA” to spotkanie, do którego chyba nawet nie powinno dojść. Boisko? Zamrożone. Słupki malowano na czerwono, żeby piłkarze w ogóle je widzieli. Piłkarze ślizgali się na lodzie, a w warunkach tych Realowi nie szło. Hector Rial zmarnował rzut karny, natomiast Partizan rozszarpał hiszpańską defensywę, pakując im do siatki trzy bramki. Gdy w 87 minucie Milos Milutinović trafił po raz ósmy w tych rozgrywkach (co wystarczyło mu do zdobycia korony króla strzelców), Partizan uwierzył w odrobienie strat. Piłkę na wagę remisu w dwumeczu miał na nodze Antun Herceg. Lewoskrzydłowy otrzymał ją na kilka chwil przed ostatnim gwizdkiem spotkania i huknął na bramkę Juana Alonso, który mógł tylko bezradnie patrzeć na jej lot. Ta jednak zatrzymała się na poprzeczce bramki Juanito, a Real Madryt awansował do półfinału, rozpoczynając trwającą do dziś legendę zespołu, który w kluczowych momentach Pucharu Europy ma szczęście, o potwierdzi się jeszcze w finale.

            Jako ciekawostkę można podkreślić, że każdy z ćwierćfinałów kończył się w innym miesiącu. Hibernian awansowało do półfinału w listopadzie, Reims w grudniu, Real w styczniu a Milan dwunastego lutego.

            W półfinale los nie był łaskawy dla faworytów, mierząc Real Madryt i Milan ze sobą. To ucieszyło Hibernian oraz Reims. Zespół z Edynburga był jedyny półfinalistą, niebędącym mistrzem swojego kraju, lecz wierzono, że „The Famous Five” zdoła wprowadzić ich do finału. Na ich nieszczęście pierwszy mecz rozgrywano w Paryżu (Reims przeniosło tam swoje europejskie mecze, by przyciągnąć większe zainteresowanie.) a Hugh Shaw znów poprosił piłkarzy o bardziej defensywne podejście. To potrafili utrzymać do 67 minuty kiedy to Michel Leblond wyprowadził na prowadzenie Francuzów. 0-1 było wynikiem akceptowalnym, szkocki menedżer był bowiem przekonany, iż jego zespół zdoła odrobić straty na Easter Road, lecz jego gwiazdy nie wytrzymały. Stracili dyscyplinę, ruszyli do przodu i na minutę przed końcem spotkania Rene Bilard zapakował im drugą bramkę.

            To ustawiło rewanż. W Szkocji to Hibernian dominowali, lecz mające wynik Reims kontrolowało grę i nastawiało się na szybkie ataki. Efekt przyniosło to w 57 minucie kiedy to Leon Glovacki zdobył jedyną w tamtym spotkaniu bramkę. Chaos zgubił Hibs, a 18 kwietnia 1956 roku, Stade de Reims zostało pierwszym finalistą Pucharu Europy.

            Na rywala musieli jednak poczekać. Pierwszy mecz drugiego półfinału rozegrano bowiem dzień po skończeniu rywalizacji Reims z Hibernian. W starciu mistrzów Włoch z mistrzami Hiszpanii nie było jednego faworyta. Trzeba jednak przyznać, że Milan był wtedy wielkim zespołem. W jego składzie dalej grali Gunnar Nordahl i Nils Liedholm, obroną dowodził Cesare Maldini, a i tak największą gwiazdą był Urugwajczyk Juan Alberto Schiaffino, za którego w 1954 roku „Rossoneri” zapłacili 52 miliony włoskich lirów, ustanawiając światowy rekord transferowy.  Zaledwie dwa miesiące później ten zespół miał wygrać Latin Cup, bijąc w finale 3-1 Athletic Bilbao, mistrzów Hiszpanii, którzy w omawianym sezonie zdeklasowali Real o dziesięć punktów (a przypomnijmy, że za zwycięstwo nadal przyznawano dwa punkty).

            Milan miał jednak jedną wielką słabość, w postaci trenera Hectora Puricelliego. Ten urodzony w Urugwaju naturalizowany Włoch, był bramkostrzelnym napastnikiem, lecz marnym szkoleniowcem. Pracę w Milanie dostał w trakcie poprzedniego sezonu zastępując w lutym Węgra Bele Gutmanna. „Rossoneri” walczyli wtedy o mistrzostwo, jednak Gutmann skłócił się z zarządem. Początki kariery Puricelliego były udane, bowiem jako były piłkarz Milanu zdołał zjednoczyć szatnię a ta swoją jakością piłkarską wywalczyła mistrzostwo Włoch.

            Problemy pojawiały się gdy Puricelli nie mógł stawiać na czystą jakość. Nie był on piłkarskim innowatorem, twardo trzymając się starego sposobu gry, grając starą taktyką W-M, popularną jeszcze w czasach przedwojennych. Z Milanem wygrał jeszcze wspomniany Latin Cup, po czym przez osiemnaście lat prowadził mniejsze kluby z nielicznymi sukcesami w postaci utrzymania w lidze, bądź awansu z niższej dywizji.

            W meczu na Santiago Bernabeu podjął on jedną fatalną decyzję personalną. Nieobecnego pomocnika Mario Bergamischiego postanowił zastąpić Gainfranco Ganzerem. Zawodnikiem, który przed tym sezonem został ściągnięty z Triestiny, a jego roczny pobyt w Mediolanie był katastrofą. Zagrał tylko dwanaście spotkań, w tym trzy w Pucharze Europy i został oddany za bezcen do Torino. Ganzer zagrał koszmarne spotkanie, nie dostatecznie wspierając obronę w kryciu Di Stefano, a Milan, który swoją drogą po prostu nie miał dobrego dnia w obronie (Buffon i Maldini popełnili proste błędy prowadzące do bramki), został pokonany 2-4. W rewanżu nie pomogły im nawet dwa rzuty karne. Choć wygrali 2-1, to Real awansował do finału i zrobił to całkowicie zasłużenie, będąc po prostu lepszą drużyną.

            13 czerwca 1956 roku na Parc des Princes w Paryżu spotkały się dwa kluby, będące czołowymi ekipami kontynentu. Real Madryt Jose Villalongi i Stade de Reims Alberta Batteux. Nie było to pierwsze spotkanie mistrzów Hiszpanii i Francji, niemal bowiem równy rok wcześniej mierzyli się oni w finale Latin Cup. 26 czerwca 1955 roku Real pokonał Reims 2-1 a dwie bramki zdobył Argentyńczyk Hector Rial. Klamrę historii zamyka fakt, że oba mecze były grane na tym samym stadionie.

Tym razem jednak Reims chciało wygrać i miało sporo argumentów, by w to wierzyć. Albert Batteux był być może największym trenerem lat 50’. Objął on Reims w roku 1950 i w ciągu kolejnych 13 lat pracy doprowadził ten zespół do sześciu krajowych mistrzostw, pucharu Fracni i Latin Cup, równocześnie obejmując Francuzką kadrę narodową i prowadząc ich do trzeciego miejsca na świecie w 58’ oraz czwartego w Europie w 60’. Ważniejszy niż same wyniki jest jednak sposób, w jaki to uczynił. W finałowym składzie Reims znalazło się aż pięciu wychowanków (Rene Bilard, Robert Jonquet, Robert Siatka, Michel Leblond, Raoul Giraudo) a zespół uzupełniali piłkarze młodzi, w większości wyrwani za grosze, zanim osiągnęli krajową reputację w innych klubach. Do tego gra Reims miała cieszyć oko. Batteux był radykałem jeśli chodzi o taktykę. Jego drużyna miała grać po ziemie, miała wykonywać jak najwięcej podań i miała to robić szybko. Techniczny talent był najważniejszy, co zresztą zarzucano mu potem, zastanawiając się czy gdyby nie jego lekceważące podejście do przygotowania fizycznego, Reims nie wygrałoby dwóch Pucharów Europy. Fakty był jednak takie, że w kategorii „wrażenie artystyczne” Reims zjadało każdy inny klub piłkarski lat 50” a ich styl gry określono mianem „Szampańskiego futbolu” (od Szampanii, regionu, w którym leży Reims).

            Piłkarsko też nic im nie brakowało. Wśród ich kluczowych piłkarzy należy wymienić kapitana Roberta Jonqueta, pełniącego rolę wychodzącego wyżej środkowego obrońcy w 3-2-5, zawodnika, który z Batteux mistrzostwo zdobywał jeszcze w 49’, gdy oboje byli piłkarzami, Michela Leblonda, eleganckiego pomocnika, duet cofniętych napastników Rene Billard- Leon Głowacki i grającego w teorii na szpicy, choć schodzącego po piłkę znacznie niżej Raymonda Kopy. Szczególnie Kopa był gwiazdą, a sporą kontrowersją był jego transfer do Realu Madryt… przed finałem. Wszystkie szczegóły dopięto jeszcze przed pierwszym gwizdkiem i tak Kopa grał w finale Pucharu Europy, wiedząc że wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego zmieni strony.

            Równocześnie Real też był wspaniałą drużyną. Choć do pierwszego powojennego trofeum doprowadził ich Urugwajczyk Enrique Fernandez, to Jose Villalonga szybko udowodnił swoją wartość. Objął Real w 1954 roku i przez trzy lata wygrał z nimi dwa mistrzostwa kraju, dwa Latin Cup oraz dwa Puchary Europy. Następnie prowadził Atletico Madryt i reprezentację Hiszpanii, wszędzie zdobywając ważne trofea. Był on dość elastycznym w swoim podejściu trenerem, nakładającym defensywne struktury na atak pełen gwiazd, który ukształtował pracujący przed nim Fernandez. Był to brakujący element i tak już świetnej drużyny, która w ofensywie brylowała ruchliwością swoich zawodników. Villalonga doskonale zarządzał drużyną.

            A miał kim zarządzać, bo prezes klubu Santiago Bernabeu zbudował zespół, który na długo ukuł tożsamość Realu Madryt. Po przebudowie strukturalnej i rozbudowie infrastruktury z lat 40’, w latach 50’ zainwestował w zespół, sprowadzając gwiazdy światowego formatu. Choć w 1956 roku był to dopiero początek ich zakupów, klub miał już w składzie Alfredo Di Stefano i Hectora Riala, fantastycznych napastników ściągniętych z Argentyny, którzy w drodze do zwycięstwa okazali się kluczowi. Di Stefano to nazwisko pamiętane do dziś, ale Rial był równie dobry. Choć to jego rodak zachwycał trybuny dryblingiem i kreatywnością to Rial wtórował mu, doskonale atakując wolną przestrzeń w polu karnym. Szczególnie sezon 1955/56 był dla niego udany. Tylko wspomniany Di Stefano trafił od niego częściej w lidze, a w Pucharze Europy obaj ustrzelili po pięć bramek (już po finale) Został też powołany do kadry Hiszpanii, wyprzedzając Di Stefano w procesie naturalizacji. A przecież był też trzeci, Roque Olsen, również Argentyńczyk, który w finale nie zagrał. Mało kto w Europie mógł tak budować kadrę (jedynym takim rywale w Pucharze Europy był Milan), wciąż jednak Real miał wielu dobrych graczy lokalnych. Warto tu wspomnieć o grającym na lewym skrzydle Paco Gento i obrońcy Marquitosie, będącymi filarami tej drużyny, a także kapitana Miguela Munoza, dowodzącego środkiem pola.

            Gdy więc naprzeciwko siebie stanęły dwie wielkie ekipy tamtych czasów, spektakl był gwarantowany. „France-Soir” reklamował finał jako najbardziej sensacyjny mecz jaki, Paryż zobaczy od czasu finału olimpiady w 1938 roku. Nie pomylili się.

            Spotkanie lepiej zaczęło Reims, które postanowiło przeciążyć boczne sektory boiska, licząc na szybkość Michaela Hidalgo oraz Jean’a Templina, a także na Raymonda Kopę, który miał związać madrycką obronę w środku boiska. Strategia ta okazał się dobra, już bowiem po dziesięciu minutach spotkania mieliśmy wynik 2-0. Trafili Leblond i Templin, rzucili Real na kolana i kto wie, czy ten mecz nie byłby skończony wkrótce potem, gdyby nie błysk Alfredo Di Stefano.

            Argentyńczyk urwał się ich obronie, wykorzystując moment rozprężenia i w 14 minucie zdobył bramkę kontaktową. Bramkę, która nie pozwoliła Realowi zostać doszczętnie stłamszonym. Reims utraciło inicjatywę, a jeszcze przed przerwą także prowadzenie. Hector Rial postanowił dotrzymać tempa rodakowi i wyrównał uderzeniem z ostrego kąta. Do przerwy wynik wynosił 2-2. Mecz się wyrównał, ale ultra ofensywna taktyka Reims dalej przynosiła efekty i w 62 minucie znów okazała się skuteczna. Dośrodkowanie z głębi boiska głową zamknął Hidalgo, a Real znów został rzucony na kolana.

            I w tym momencie pojawił się najmniej oczywisty bohater, być może w całej historii Realu. Marcos Alonso Imaz, czyli popularny Marquitos jest legendą „Los Blancos” dzięki swoim wspaniałym występom w obronie, walce w tyłach, zadziorności, ale nigdy nie był zagrożeniem w ataku. W 227 meczach w klubie zdobył nędzne trzy bramki. Do tego tamtego wieczoru na Parc des Princes grał po prostu słabo, mając problem z Kopą, Billardem i przede wszystkim, wkręcającym go w ziemię Templinem.

            Marquitos postanowił jednak zaprzeczyć wszelkiej logice i zrobił coś, co uratowało ten mecz drużynie z Hiszpanii. Ignorując wszelkie wytyczne ruszył do przodu dublując pozycję Di Stefano. Obrona Reims zgłupiała. Wszystkie ich plany miały zatrzymać argentyńskiego gwiazdora, a nie solidnego hiszpańskiego obrońcę, który postanowił wcielić się w rolę supersnajpera Realu. Marquitos znalazł się Di Stefano i dobijał jego strzał, obroniony przez Jacqueta. Niemal potknął się o własne nogi, nie trafił czysto w piłkę i odbił ją od kostki, o mało co nie marnując doskonałej sytuacji. Ale tamtego dnia szczęście w końcu mu dopisało. Jego strzał odbił się jeszcze od nogi obrońcy Reims, myląc bramkarza i wpadł do bramki Reims. Jest to być może najbardziej koślawy gol w historii wszystkich finałów Pucharu Europy (można odnaleźć go w słabej jakości na youtube) ale jest to gol, który uratował Real Madryt.

W 67 minucie Reims znów straciło prowadzenie i już się nie podniosło. Dziś to tylko teoretyzowanie, ale gdyby nie bramka Marquitosa strzelona pięć minut po trafieniu Hidalgo, Reims prawdopodobnie wzmocniłoby swoją obronę, a Real grając cały mecz na wielkiej intensywności, mógłby nie zdołać już jej przełamać. Potoczyło się to jednak inaczej a na dziesięć minut przed końcem, Real dopiął swego. Niezawodny Hector Rial trafił po raz drugi i zapewnił Realowi pierwszy Puchar Europy.             Pierwsze rozgrywki o Puchar Europy okazały się ogromnym sukcesem. Naznaczone na zawsze będą ofensywnym futbolem, znakiem tamtych czasów, dramatyzmem rozstrzygnięć, a także powojenną zmianą centrum piłkarskiej Europy. Jeszcze w 1954 roku Węgry zdobył srebro na mundialu, a Austria była na nim trzecia. Oba kraje uważano za czołowe piłkarskie nacje lat 30’. W piłce klubowej jednak rozgrywki zdominowali reprezentanci Hiszpanii, Francji, Włoch i wyspiarze ze Szkocji. W kolejnych latach to przesunięcie futbolowego centrum znad Dunaju bliżej zachodu miało tylko postępować i trwa do dziś, choć to długa historia na zupełnie inny artykuł

Wiktor Morawski

Na foto głównym Mirko Pavinato z Bolonii, odbierający Puchar Mitropa w 1961 roku

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑