Innowacja, świeżość, determinacja. O tym, że warto stawiać na młodych trenerów. Felieton Bartka Jędrzejczaka

Sezon piłkarski w Polsce trwa w najlepsze, choć na szczeblu centralnym do rozegrania zostało zaledwie kilka kolejek i ligowcy rozjadą się w swoje strony, by wykorzystać przerwę między rundami i naładować baterię przed zimowymi przygotowaniami i bataliami, które rozpoczną wczesną wiosną. W niektórych miejscach będzie względny spokój, wszak bilans punktowy zadowoli prezesów i fanów poszczególnych klubów, ale będą i takie miejsca, w których jesienna zdobycz nie usatysfakcjonuje decydentów. Będzie to zatem czas wnikliwych analiz i przedmiot rozmów. Być może dojdzie do roszad na trenerskiej ławce i warto w tym miejscu się na moment zatrzymać.

W uniwersum polskiego futbolu znany i często wykorzystywany jest motyw trenerskiej karuzeli. Dla mniej zorientowanych śpieszę z wyjaśnieniem: w największym skrócie określenia tego używa się wówczas, gdy dany trener traci miejsce pracy, a za względnie niezbyt długi czas znajduje zatrudnienie w innym miejscu i zastępuje kolejnego zwolnionego szkoleniowca. Karuzela jako urządzenie widywane podczas festynów, wesołych miasteczek lub element krajobrazu na placu zabaw ze względu na obracanie się wokół własnej osi, wydaje się być bardzo trafnym porównaniem i celnym punktem odniesienia. 

W tym „karuzelskim” aspekcie można by rzec, że ktoś z niej musi spaść, by ktoś na nią wszedł. Zazwyczaj jednak jest tak, że dotyczy grona osób, które tworzą pewne węższe gremium. Z dużą satysfakcją w ostatnich latach widzę trend, w którym trochę zaczyna odchodzić się od wesołomiasteczkowego schematu. Dziś w polskim futbolu klubowi działacze zaczęli przychylniejszym okiem spoglądać w stronę młodych szkoleniowców będących często na dorobku i na początku swojej drogi w tej roli. Oczywiście, nie twierdzę, by za wszelką cenę rezygnować z lat doświadczeń i szkoleniowca-weterana wrzucać w niebyt, ale należę do grona osób, które będąc w roli prezesa lub innego decydenta w klubie, nie bałyby się postawienia na pozornie nieoczywisty ruch.

 Warto jednak uporządkować pewne fakty. Naturalne jest, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i dane okoliczności z pozoru sprawiają wrażenie ograniczenia ryzyka do minimum. W takim miejscu jest dziś z pewnością ŁKS Łódź. Łodzianie bowiem znajdują się na dnie ligowej tabeli PKO BP Ekstraklasy i pal licho, że Kazimierz Moskal zrobił z tegorocznym beniaminkiem trochę wynik ponad stan i zawitał do stawki osiemnastu najlepszych ekip w Polsce. Pal licho również, że dyrektor sportowy Janusz Dziedzic sprowadził na Al. Unii Lubelskiej piłkarzy o bardzo wątpliwych umiejętnościach. Po meczu z Radomiakiem prezes Tomasz Salski zwolnił Moskala i powierzył misję ratowania ligowego bytu Piotrowi Stokowcowi. Urodzony w Kielcach szkoleniowiec to oczywiście ogromne doświadczenie, gdyż w najwyższej klasie rozgrywkowej prowadził już Polonię Warszawa, Jagiellonię Białystok, Lechię Gdańsk i dwukrotnie Zagłębie Lubin. Śmiało można powiedzieć, że jest to człowiek, który z niejednego ekstraklasowego pieca chleb jadł. ŁKS nie chciał eksperymentować, nie miał czasu na powierzenie funkcji najważniejszego pracownika klubu komuś niedoświadczonemu. Czy ta misja się powiedzie? Bardzo trudno dziś być optymistą, ale w końcu przydomek „Rycerze Wiosny” w kontekście ŁKS nie wziął się znikąd.

Dwa lata temu w Poznaniu okoliczności nie były chyba aż tak tragiczne, gdy w tamtejszej Warcie Piotra Tworka zastępował Dawid Szulczek. Zmiana, która środowisko piłkarskie w Polsce zaskoczyła naprawdę mocno, wszak mowa o wówczas zaledwie 31-letnim trenerze, który dotychczas niemal wszędzie był asystentem, a pracę na własny rachunek zaczął ledwie rok wcześniej w drugoligowych wówczas Wigrach Suwałki. Jaki jest tego efekt? Warta ma dość ograniczone możliwości, nie jest ligowym krezusem, nie gra o najwyższe cele. Swoją postawą na boisku jednak zapracowuje na utrzymywanie się w lidze, a sam trener Szulczek dzięki wielu innowacjom też ciągle sam się rozwija i jako szkoleniowiec buduje, wprowadza i odbudowuje kolejnych graczy.

W podobnych okolicznościach wiosną w Białymstoku zamieniono Macieja Stolarczyka na Adriana Siemieńca. Dotychczasowy asystent przejął Jagiellonię w kryzysowym momencie, bo walczącą o utrzymanie. Będący jeszcze młodszym od Szulczka Siemieniec odmienił oblicze i grę drużyny z Podlasia. Jaga pewnie w lidze się utrzymała, a dziś oglądanie tego zespołu będącego w czołówce Ekstraklasy jest wielką przyjemnością. Białostoczanie zerwali z łatką topornego zespołu i grają naprawdę widowiskowo. Wręcz tak, że wielokrotnie ręce same składają się do oklasków. Złośliwi malkontenci i tak stwierdzą, że białostoczanie za chwilę „spuchną”, stracą rezon, popadną w ligową przeciętność. Czy tak się faktycznie stanie? Pokaże to oczywiście czas, ale dziś trzeba oddać szacunek Siemieńcowi, bo diametralnie odmienił on Jagiellonię dzięki właśnie swojemu postrzeganiu futbolu.

Kolejnym miejscem, gdzie dano szansę wykazania się młodemu szkoleniowcowi, była Częstochowa. Zanim Raków zdobył historyczne mistrzostwo, prezes Michał Świerczewski miał nie lada twardy orzech do zgryzienia. Wiadomo było bowiem, że po sezonie z pracy odejdzie Marek Papszun, a wejść w buty po najlepszym szkoleniowcu w historii klubu to niebywale karkołomne zadanie. Misje kontynuacji powierzono asystentowi Dawidowi Szwardze i dziś można śmiało stwierdzić, że ta zmiana pod Jasną Górą przebiegła bezboleśnie. Częstochowianie zakwalifikowali się do fazy grupowej Ligi Europy, a w lidze nadal są w ścisłej czołówce. Ryzyko postawienia na będącego tuż po trzydziestce Szwargę było ogromne, ale już dziś z perspektywy kilku miesięcy widać, że było opłacalne.

Na sam koniec warto spojrzeć na Kielce i Łódź. Zarówno w Koronie jak i Widzewie szkoleniowcami są kolejni z fali młodych, zdolnych trenerów w Polsce. Kamil Kuzera w Kielcach jako pierwszy trener pracuje od późnej jesieni poprzedniego sezonu i mimo bardzo słabego dorobku punktowego wówczas, utrzymał Koronę w lidze, notując wygrane wiosną głównie na własnym stadionie. Dziś Korona mimo słabszego początku aktualnych rozgrywek też powoli wychodzi na prostą. Daniel Myśliwiec z kolei zastąpił Janusza Niedźwiedzia kilka tygodni temu w Widzewie i trudno dziś coś wyrokować, choć widać już pewną zmianę na korzyść w grze Widzewa.

Postawienie na młodego trenera oczywiście wiąże się z pewnym ryzykiem, jest trochę działaniem obarczonym większą dozą niepewności, ale przykłady, które obserwujemy w PKO BP Ekstraklasi pokazują, że nie warto obawiać się takich ruchów. Młody szkoleniowiec na dorobku u progu swojej trenerskiej drogi na własny rachunek to olbrzymia chęć do pracy, chęć ciągłego samodoskonalenia się, chęć odchodzenia od oklepanych schematów. To często innowacyjne oraz trochę inne spojrzenie na piłkę nożną. Również silna determinacja pokazania, udowodnienia swojej wartości i tego, że ten wybór to dobra decyzja. Silna motywacja, błysk w oku, wdrożenie nieoczywistych koncepcji pokazuje, że jest to opcja warta rozważenia. Nie chcę też oczywiście spłaszczać roli doświadczonych trenerów i tych ze wspomnianej karuzeli, ani też negować ich umiejętności i podważać warsztat. Uważam jednak, że długofalowo projekt z ambitnym młodym szkoleniowcem ma rację bytu i może przynieść wiele pozytywów. Natomiast warto się na chwilę zatrzymać i powiedzieć o długofalowości w polskiej piłce… niestety, ale nad Wisłą to praktycznie nie funkcjonuje i jest to dość gorzka refleksja. A nuż jednak ktoś okaże się być bardziej cierpliwy i z kolejnym młodym polskim trenerem pokaże, że da się to zrobić.

Bartłomiej Jędrzejczak

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑