Druga młodość w lidze talentów. Samuel Umtiti rozpoczyna nowe życie

Gdyby miał dzieci, byłby jednym z tych słynnych ojców, którzy nie są gwiazdami piłki nożnej przez tę cholerną kontuzję kolana, z tym że w tym przypadku faktycznie było blisko, żeby tą gwiazdą zostać. Po mundialu w Rosji zaczął się koszmarny zjazd, uraz za urazem, koronawirus, problemy psychiczne oraz rosnący z każdym rokiem hejt kibiców Barcelony. Do Dumy Katalonii miał być przykuty aż do śmierci, ale wtedy pomocną dłoń wyciągnęło Lecce, gdzie pokazał, że zostało w nim jeszcze trochę więcej piłkarza, niż pasożyta. Samuel Umtiti doczekał się drugiej szansy od losu, i idąc za śladem innych, wraca tam, gdzie zaczynał, czyli do Ligue 1. A konkretnie do Lille, gdzie doświadczenie w odbudowie piłkarzy mają ogromne.

Sprintem na szczyt

Umtiti od początku był uważany za ogromny talent w akademii Olympique Lyon. W seniorskiej piłce debiutował zaledwie dwa miesiące po swoich 17 urodzinach i już wtedy miał wszelkie predyspozycje do zrobienia wielkiej kariery. Potrafił świetnie grać zarówno na środku, jak i na lewej obronie, ale ze względu na jego znakomite wyprowadzenie piłki oraz lewą nogę zdecydowano się pozostawić go na pozycji stopera. W sezonie 2015/16, kiedy to Lyon w świetnym stylu wywalczył drugie z rzędu wicemistrzostwo Francji, 22-letniego wówczas Samuela pozyskała za 30 milionów euro FC Barcelona.

I od tej pory wszystko zaczęło rozwijać się bardzo szybko, szczególnie że we Francji rozpoczynało się właśnie wielkie święto. Mowa tu oczywiście o EURO 2016. Umtiti nie był jednak pierwszym wyborem selekcjonera Deschampsa. Ba, na pierwsze powołanie czekał aż do ostatniego zgrupowania przed turniejem, o debiucie nie wspominając. Tutaj pomogło dopiero zawieszenie Adila Ramiego.

Ostatni mecz grupowy ze Szwajcarią – żółta kartka. 1/8 finału z Irlandią – kolejna. Deschamps przed ćwierćfinałem stracił jednego z podstawowej dwójki stoperów. Defensywa gospodarzy bez leczącego kontuzję Varane’a co prawda od startu mistrzostw nie funkcjonowała najlepiej, jednak każdy, kto zna charakter selekcjonera Les Bleus, wie, że ten nie lubi kombinować. Mając do wyboru Mangalę i Umtitiego, Didier Deschamps postawił na tego drugiego.

I nie pożałował. Co prawda debiut nowego gracza Barcelony w ćwierćfinałowym meczu z Islandią nie należał do najlepszych, ale w półfinałowym starciu z Niemcami zrobił już wokół swojego nazwiska rozgłos na całą Europę. Rozbijał praktycznie każdy atak Die Mannschaft, jednocześnie zachowując klasę przy odbiorze i wyprowadzeniu piłki. I choć na pomeczowych nagłówkach jako pierwsze pojawiało się nazwisko Antoine’a Griezmanna, to Big Sam był niekwestionowanym drugoplanowym bohaterem Francuzów. Naturalnym następstwem był jego występ w wielkim finale, i pomimo że Les Bleus ten finał przegrali, to przenosiny Umtitiego do Katalonii cieszyły się jeszcze większym hype’em niż przed turniejem.

Oddać wszystko za mundial, czyli początek degrengolady

Pierwsze dwa lata Umtitiego w barwach Blaugrany były naprawdę obiecujące. Każdy zachwycał się umiejętnościami Francuza, który zdawał się mieć wszystko, żeby zostać najbardziej kompletnym oraz najlepszym stoperem na świecie. Jak się później okazało, wszystko poza zdrowiem. A zaczęło się od mundialu. Rapha Varane już dawno temu wrócił do kadry, więc będący w kapitalnej formie Big Sam był dla niego jak partner idealny. Ten duet uzupełniał się wyśmienicie. Z każdym meczem sprawiali wrażenie coraz bardziej perfekcyjnej współpracy i urośli w oczach do miana najlepszej pary stoperów w piłce reprezentacyjnej. Zdobyli nawet po golu, czym mocno przyczynili się do zdobytego przez Les Bleus trofeum za mistrzostwo świata. Tej współpracy nie byłoby jednak bez pewnej decyzji. Decyzji, która całkowicie zmieniła karierę Umtitiego.

Na miesiąc przed rozpoczęciem turnieju defensor dostał kontuzji kolana. I to nie takiej zwykłej, bo wymagała ona operacji, która wykluczyłaby Francuza z gry na parę dobrych miesięcy. 23-latek został postawiony przed bardzo trudnym wyborem. Poddać się operacji i ominąć życiową szansę, czy zaryzykować i narazić swoje zdrowie dla walki o najważniejsze trofeum w karierze. Wybrał to drugie. Poddał się alternatywnej terapii i rozegrał sześć z siedmiu mundialowych meczów na zastrzykach. Nawet po latach wspomina, że nie żałuje tej decyzji.

 Na Mistrzostwach Świata podjąłem ryzyko, naprawdę chciałem zagrać, bo to turniej, co odbywa się tylko raz na cztery lata. To było marzenie, które udało mi się spełnić. Zmusiłem się do gry z chorym kolanem, ale nie pluję sobie w brodę, w końcu zostałem mistrzem świata. W życiu musisz podejmować decyzje, a tej akurat zupełnie nie żałuję.

Słynny mem z Wario z nagłówkiem „I’ve won… but at what cost?” nie znalazłby chyba lepszego zastosowania, bo kariera Umtitiego po MŚ zmieniła się w prawdziwy koszmar. Problemy z kolanem co jakiś czas wracały do niego jak bumerang, przez co omijał coraz więcej meczów z powodu kontuzji. W sezonie 2018/19 było tych spotkań aż 27, w sezonie 2019/20 – 10. Nie pomagała rehabilitacja, ani zastrzyki z kwasu hialuronowego, które miały pomóc w regeneracji chrząstki. W późniejszych latach było tylko gorzej, a do rubryki kontuzji doszło między innymi złamanie stopy, czy też dwukrotne przejście COVIDa, przez co  Francuz miał kolejne kilkadziesiąt spotkań z głowy. Mając 28 lat powinien być w swoim absolutnym prime, a utknął w momencie, w którym praktycznie nikt w niego nie wierzył. Podczas rządów Xaviego rozegrał zaledwie jedno ligowe spotkanie.

Syzyfowy kamień pozostałością po rządach Bartomeu

Przy pozycji finansowej Barcelony, sytuacja Umtitiego była bardzo trudna. Joan Laporta otrzymał w spadku po Bartomeu kogoś, kogo w pewnym momencie ciężko było nazwać piłkarzem, a w 2018 roku otrzymał ogromny kontrakt gwarantujący zarobki rzędu kilkunastu milionów za sezon. Pozbycie się nie wchodziło w grę, bo nikt nie chciał drogiego w utrzymaniu piłkarza, który nie był w stanie zagwarantować nic poza regularnymi problemami z lewym kolanem. Z kandydata na najlepszego obrońcę swojej generacji, Umtiti stał się dla Katalończyków syzyfowym kamieniem, który próbowano wtoczyć gdziekolwiek, ale on i tak mimowolnie pozostawał w klubie.

Przy skomplikowanym procesie dopięcia transferu Ferrana Torresa, jedynym wyjściem na spełnienie warunków transakcji było zaoszczędzenie na wypłatach. To był moment, w którym w Barcelonie zdecydowano się na przedłużenie umowy z Umtitim do 2026 roku, ale pod pewnymi warunkami. Pensja Francuza, jaką miał otrzymać do czerwca 2023, miała być rozłożona na 3 kolejne lata, a sam piłkarz musiał zgodzić się na jej obniżenie o 10%. Udało się. Prolongata stała się faktem, Ferran dołączył do Barcelony, a także zatliła się nadzieja, że mistrz świata z 2018 roku znajdzie w końcu klub, do którego będzie można go wcisnąć, chociaż na wypożyczenie.

Słoneczna Italia jako lekarstwo na depresję

Kiedy ogłoszono wypożyczenie Big Sama do Lecce, niesamowita ulga pojawiła się zarówno w środowisku klubowym, jak i w otoczeniu samego piłkarza. Wiele osób niedowierzało – przecież zaledwie pół roku wcześniej odrzucił kilka ofert, uparcie deklarując, że chce odejść tylko do silnego klubu z Ligi Mistrzów. Co się stało? Przejrzał na oczy, zmienił priorytety? Zaakceptował swoją pozycję? Wszystko wyjaśniło się tak szybko, jak Umtiti po raz pierwszy wylądował w mieście znajdującym się na obcasie włoskiego buta.

Takiego powitania, jakie zafundowali mu kibice Lecce, nie powstydziliby się nawet Cristiano Ronaldo czy Leo Messi. Umtiti, uznawany powszechnie za wrak piłkarza oraz sportowego rencistę, witany był w nowym klubie jak idol, gwiazda i legenda dyscypliny, w co aż ciężko było uwierzyć. Od pierwszego dnia mógł być pewien, że włoskie powietrze będzie służyło mu znacznie bardziej niż katalońskie. To było jak przepaść między piekłem a niebem. Dwa miesiące temu udzielił wywiadu dla Canal+ Sport France, w którym opowiadał, jak wdzięczny jest za szansę, którą otrzymał w Italii.

„Lecce? To było dla mnie wyzwanie. Potrzebuję czuć się doceniany, szanowany i użyteczny dla drużyny. Wiem bardzo dobrze, że w tych stronach utrzymanie jest równe mistrzostwu. To dobrze, bo w Salento znów się uśmiechnąłem i jestem za to wdzięczny klubowi.”

Nic dziwnego więc, że Big Sam nie mógł powstrzymać łez szczęścia podczas powitania przez fanów. Francuz podczas pobytu w Barcelonie zmagał się z wieloma problemami psychicznymi. W tej samej rozmowie określił swoje ostatnie cztery sezony w barwach Dumy Katalonii jako „cztery lata depresji”.

Czułem, jakbym te cztery ostatnie lata był uwięziony w FC Barcelonie, nie tylko pod względem sportowym, lecz również w tym mieście. Czułem się fatalnie. Wolałem schodzić każdemu z drogi. Na początku grałem na wysokim poziomie i było dobrze. Potem zacząłem odczuwać różnicę w traktowaniu mojej osoby, jakby nikt już we mnie nie wierzył

Tak, jak kiedyś wszyscy kibice rozpoczynali od Umtitiego układanie linii obrony w jedenastce na każdy mecz, tak podczas kryzysu klubu stał się głównym obiektem obelg, co utrzymywało się przez parę dobrych lat. Nazywany był pasożytem i darmozjadem, był ostro wygwizdywany podczas meczów Pucharu Gampera, a jego relacje z każdym kolejnym trenerem wyglądały coraz gorzej. Chyba każdy się zgodzi, że w takim środowisku nie da się normalnie funkcjonować.

We Włoszech nie tylko wrócił na boisko, ale i odegrał znaczącą rolę w utrzymaniu, które Lecce wywalczyło na kolejkę przed końcem sezonu. Udowodnił wszystkim, że jeszcze potrafi grać w piłkę. Zaliczył ogromny progres także pod względem fizycznym, gdyż miniony sezon był pierwszym od kilku lat, w którym nie uskarżał się na problemy z kolanem. Zagrał w 25 spotkaniach. To więcej, niż przez ostatnie trzy lata w Barcelonie. Do Katalonii wrócił szczęśliwy, pełen pasji do gry i nie robił już problemów przy odejściu. 30 czerwca oficjalnie opuścił klub na mocy obustronnego rozwiązania kontraktu. Był wolny, w końcu.

Powrót do korzeni, czyli w poszukiwaniu drugiej młodości

Umtiti bardzo chciał wrócić do Lyonu. Podczas wspomnianej rozmowy w Canal+ nie ukrywał, że chciałby jeszcze pograć razem z byłym kolegą z drużyny – Alexandre’em Lacazettem. Niestety, ze strony Les Gones nie pojawiło się żadne oficjalne zapytanie, lecz wizja powrotu do korzeni nie została odstawiona w kąt. Na stole czekała jeszcze jedna opcja. Świeżo upieczony uczestnik el. Ligi Konferencji oraz mistrz Francji z sezonu 2020/21, czyli Lille. Projekt kojarzony nie tylko z budową nowych gwiazd piłki, ale i odradzaniem karier bardziej doświadczonych piłkarzy. A tak się składa, że Paulo Fonseca poszukiwał nowego lidera defensywy w miejsce pozostawione przez Jose Fonte, więc kartkę i długopis podsunął właśnie pod nos odbudowującego się Francuza. Na podpis nie trzeba było długo czekać.

W kontekście odbudowy i powrotu do poważnej piłki Big Sam nie znalazłby lepszego klubu niż LOSC. Wiele osób zapomina, jak wielu piłkarzy zawdzięcza temu klubowi powrót na właściwe tory. Renato Sanches trafił tam jako niewypał Bayernu Monachium, a po trzech latach z powrotem chciały go wielkie kluby. Jose Fonte i Burak Yilmaz, czyli piłkarze, którzy w pewnym momencie zdecydowali się na emeryturę w Chinach i wydawało się, że już nigdy nie wrócą do Europy, po ofercie od Les Dogues szybko zmienili zdanie i przeżyli tam drugą młodość. Ostatnio w barwach Mastifów szalał także Andre Gomes. Zgadza się, ten sam Andre Gomes, którego przez kilka lat w Barcelonie i Evertonie męczyły kontuzje.

Bardzo możliwe, że Umtitiego spotka to samo, szczególnie że Ligue 1 sama w sobie ostatnio stała się bardzo modnym kierunkiem dla zawodników na zakręcie. Niewykluczone, że obrońca inspirował się decyzjami swoich byłych kolegów z drużyny, którzy podczas trudnych momentów w karierze jako następny kierunek obierali właśnie Francję. Niechciany w Arsenalu Lacazette rok temu wrócił do Lyonu i do ostatniej kolejki poprzedniego sezonu rywalizował o koronę króla strzelców z Kylianem Mbappe. Wznawiający karierę po wielu sprawach sądowych Benjamin Mendy jako miejsce odbudowy wybrał z kolei Lorient, które przyjęło go do siebie z otwartymi ramionami. W ostatnich latach na powrót do Francji decydowali się także Sead Kolasinac czy Matteo Guendouzi, byli piłkarze Arsenalu oraz bohaterowie transferów do Marsylii, która okazała się być dla nich idealnym przystankiem. Ligue 1 to nie tylko liga talentów – to liga, w której te same talenty otrzymują później drugie życie.

Adam Kowalczyk

fot. commons.wikimedia.org

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑