Uniwersum polskiej piłki nożnej nie może się zatrzymywać. Kto raz wsiada do tego pociągu, ten doskonale wie, że to podróż w jedną stronę. Bez powrotu, bez klamek, bez przystanku na stacji Włoszczowa. W ostatnich miesiącach najmocniej odczuwamy to jednak, spoglądając na wschód naszego kraju, do barokowego miasta, czyli Lublina.
Motor Lublin stał się pewnego rodzaju ewenementem nawet na skalę europejską, a może i nawet światową. Stał się miejscem, w którym możesz zgnoić klubową rzeczniczkę, rzucić plastikową kuwetą na dokumenty w prezesa klubu, który ląduje na SOR-ze z rozciętym łukiem brwiowym. Brzmi trochę jak wyimaginowana straszna rzeczywistość, która w cywilizowanym świecie nie ma prawa mieć miejsca. Tymczasem trener Goncalo Feio spogląda i mówi „hold my beer”. I najlepsze w tym wszystkim jest to, że zrobił to trener pierwszego zespołu.
W zasadzie po czymś takim każdy prezes wyrzuciłby na zbity pysk krewkiego awanturnika. No może prawie każdy, bo nie prezes Motoru, Zbigniew Jakubas. Wspomnianym sternik klubu z Lubelszczyzny zorganizował sławetną konferencję prasową, podczas której… tłumaczył zgromadzonym dziennikarzom, że trener tak naprawdę dużo pracuje i to zmęczenie spowodowało takie zachowanie. Efekt? Z klubu wyleciał prezes Paweł Tomczyk i klubowa rzeczniczka, Paulina Maciążek. Monty Phyton by lepiej tego nie wymyślił.
Każdy jednak, kto uważał ten „incydent” jako coś, co z czasem rozejdzie się po kościach, był w ogromnym błędzie. Tkwił tak w naiwności, wierząc w cudowną przemianę krewkiego Portugalczyka. Wspomniane wydarzenia miały miejsce wczesną wiosną, a później, bo w maju lubelski cyrk znów zajechał i zaczął prezentować obserwatorom swoiste show. Wówczas na wierzch wypłynęła informacja, a właściwie wyznania Martina Bielca, który dołączył do Motoru jako trener przygotowania fizycznego zimą bieżącego roku, a już trzy miesiące później w Lublinie go nie było. Bielec mówił, że Feio przy całym zespole zarzucał mu brak kompetencji, poniżał, krzyczał, miewał ataki agresji. Sam Portugalczyk oczywiście odpierał zarzuty, no bo jakże by inaczej…
Tuż przed końcem minionego sezonu na jednym z lubelskich komisariatów pojawiło się trzech piłkarzy Motoru. Bynajmniej nie uczestniczyli tam w formie promocji, czy jakiejś akcji marketingowej klubu. Otóż w klubie się znaleźli, ale nie był to klub sportowy, tylko taneczny. Trzech dryblasów wpadło na imprezę i pobili faceta, który rzekomo jednemu z nich odbił narzeczoną, więc zgodnie z męską dumą i honorem załatwiono sprawę, używając argumentu siły. Jeśli do tej pory nie czuliście ciarek żenady, to najwyższa pora, by je powitać.
Motor Lublin sezon dokończył i wygrywając emocjonujące baraże, awansował do pierwszej ligi. Przygotowania Motorowców zaburzył jednak komunikat z ostatniej soboty, bo do mediów przedostała się informacja, że prezes Jakubas nie przedłuży kontraktu Feio, który obowiązywał do 30 czerwca. Efekt? Piłkarze Motoru odmówili zagrania meczu z Górnikiem Łęczna. Rozumiecie? Pracownicy firmy, będący związani umowami o pracę, odmówili wykonywania swoich obowiązków. Co jako pracodawcy byście zrobili w tym momencie? Wyrzucenie z roboty? Nagana w papierach, dyscyplinująca rozmowa? No nie. Nie bądźcie boomerami. W Lublinie przedłużyli jednak umowę z trenerem i napisali posta, że ktoś tam czegoś nie doczytał, ktoś czegoś nie sprawdził, ktoś źle zinterpretował. Takie tam lubelskie heheszki.
We wtorek Motor wyjeżdżał do Kielc na przedsezonowy obóz. No i wyjechał, ale żeby uniwersum piłeczki się nie nudziło, to Feio znów o sobie przypomniał. Tym razem zwyzywał kierownika drużyny od ciot. Za pracującym w klubie trzy dekady kierownikiem wstawił się jeden z asystentów i obaj na obóz nie pojechali. Niebywałe.
Patrząc z własnej perspektywy, ciągle nie mogę wyjść z podziwu, jak w cywilizowanym świecie może się dziać taki cyrk. Jak brak jednej, oczywistej – wydawałoby się – decyzji, wpływa na pozostałe wydarzenia. To jest trochę tak, jak z reakcją łańcuchową, elementem domina, wyjęciem jednej zapałki. Nie ma przecież wątpliwości, że gdyby Zbigniew Jakubas już po pierwszym incydencie otworzył drzwi, wręczając wilczy bilet portugalskiemu furiatowi, to nie wydarzyłyby się kolejne patologiczne sytuacje.
Oczywiście kluczowy był wynik sportowy. Feio zjednał sobie kibiców, którzy po latach tkwienia w III i II lidze wreszcie awansowali na zaplecze Ekstraklasy (nie bez kontrowersji i zamieszania). Zobaczyli pod wodzą Feio zespół, który wyglądał piłkarsko nieźle i tak samo spisywał się na murawie. Czy z innym trenerem byłoby to niemożliwe? Oczywiście, że byłoby. W Lublinie wymieniali nazwiska tych, którzy zostawili po sobie spaloną ziemię, ale może warto było po prostu dobrać bardziej odpowiednich fachowców? Eureka. Dzisiaj nikt nie patrzy na Motor z uznaniem na sportowy wynik. Co jakiś czas raczy się opinię publiczną kolejnymi sytuacjami, które budzą zażenowanie i zdziwienie. Co bowiem musi zrobić jeszcze Feio, żeby ktoś poszedł po rozum do głowy? Co będzie następne? Może wypłacenie komuś liścia? Motor stał się miejscem, w którym daje się przyzwolenie na przemoc słowną i fizyczną. To jest coś nie do zaakceptowania i każdy, kto twierdzi inaczej, mija się z racjonalnym myśleniem. Takie fikołki mogą dawać rozrywkę, tylko schlebiając najniższym gustom. Swoisty absmak połączony z niedowierzaniem. Pewien jestem jednak tego, że to nie wszystko. Mam takie nieodparte wrażenie, że Lublin nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Lubelskie uniwersum nie znosi przecież próżni.
Jędrzejczak skoncz pierdolic zjedz snickersa
PolubieniePolubienie