O kłopotach i przyszłości austriackiego projektu Red Bulla, czyli Salzburg w dziurze, a Klopp w górze

W maju 2024 roku na austriackich boiskach dokonała się rzecz niespotykana, po dziesięciu latach nieprzerwanej dominacji, RB Salzburg wreszcie został zdetronizowany przez rosnący w siłę Sturm Graz. Jak to w większości takich przypadków bywa, świat kibicowski wziął ten triumf za ciekawostkę i jednorazowy wyskok. Przecież hegemonia RedBulla i tak powróci za rok, a skład sezonowego mistrza zostanie całkowicie rozebrany na części pierwsze podczas letniego okienka, prawda? Prawda?!

Nieprawda. Wręcz przeciwnie, luka poziomowa między Salzburgiem a resztą ligowej czołówki zaczęła się zawężać już jakiś czas temu. Dziś kibice oglądający pierwszy piłkarski projekt RB patrzą z politowaniem na ich mizerny styl gry, a przede wszystkim defensywę, która wpuściła po kolei trójkę od Sparty, czwórkę od Brestu i piątkę od wspomnianego już Sturmu. Klub z Graz już od dwóch sezonów deptał po piętach bogaczom, lecz dopiero w zeszłym sezonie udało im się dopiąć swego.

Z polskim akcentem oczywiście, bo o obecności Szymona Włodarczyka nie można zapominać. Nawet, jeśli jego końcowy wkład w zdobycie tytułu okazał się co najwyżej symboliczny, to jego obiecująca forma strzelecka z początku sezonu (4 gole w 5 kolejkach + hat-trick w 1. rundzie Pucharu Austrii) jeszcze bardziej pchnęła tytułowe ambicje do przodu. Tajemnicą nie jest też, że Andreas Schicker i Christian Ilzer mocno zaangażowali się w poszukiwania „drugiego (a nawet trzeciego!) Rasmusa Højlunda” i faktycznie w tamtym momencie można było odnieść wrażenie, że w nazwisku byłego piłkarza Legii i Górnika Zabrze takie nadzieje pokładano.

To była dobra wiadomość. Zła jest taka, że bramkostrzelność Włodarczyka na tym dobrym początku się skończyła. Jeżeli jednak jesteś napastnikiem i grasz w Sturmie Graz, to nie możesz liczyć na długowieczność. Przekonali się o tym choćby Jakob Jantscher i Manprit Sarkaria, którzy to właśnie pod batutą Christiana Ilzera zaliczyli swoje najlepsze sezony w karierach. Zaraz później u każdego z nich rozpoczęły się problemy ze zdrowiem i klub nie czekał z wymienieniem ich na „lepszy model”.

Dziś bramki dla Sturmu ładuje Mika Biereth. Prawdę mówiąc, bliżej Hojlunda względem skali potencjału w Graz jeszcze nie byli. Wyciągnięty z akademii Arsenalu Duńczyk w ostatnim pogromie Salzburga zdobył hat-tricka, a po dziewięciu kolejkach ma na koncie już 7 bramek, prowadząc w ligowej klasyfikacji strzelców. Na ten moment zapowiada się tu więc na kolejną naprawdę udaną inwestycję.

RB Salzburg: co poszło nie tak?

Prawdziwie kluczowymi postaciami w całej układance świeżo upieczonych mistrzów Austrii są jednak boczni obrońcy, którzy grają bardzo szeroko i mają ogromny udział w przejściu do fazy ataku. Na prawej flance szaleje 24-letni Yusuf Gazibegović – piłkarz, którego we wrześniu 2020 roku Sturm pozyskiwał jako… wyrzutka z akademii Salzburga.

Niby nie jest to nic dziwnego, jeśli popatrzymy na to, jak funkcjonują największe piłkarskie akademie – dobrym przykładem może być, chociażby Ajax Amsterdam, którego przewaga nad całą Holandią w tym aspekcie jest kolosalna, a mimo to wielu ich wychowanków odnalazło się później jako gwiazdy w innych poważnych klubach. Cały czas ciężko jednak przyrównywać to do siatki skautingowej RedBulla, gdzie każda inwestycja przygotowana jest pod rozwój zawodnika w konkretnych aspektach przyjętego systemu, a także nauki gry w satelickim, drugoligowym FC Liefering.

W skrócie: RB nie produkuje piłkarzy masowo tak jak inne szkółki – zawsze stara się zachować proporcje między ilością a jakością, sięgając tylko po tych, którzy wpisują się w stale modyfikowaną ideologię Ralfa Rangnicka (ostatecznie przynosząc zysk klubowi przez późniejsze odejście do Lipska lub innego klubu klasy europejskiej).

Tym bardziej szokujące więc, jak mocno działacze RB pomylili się latem 2021 roku, gdy ścieżką Gazibegovicia podążyło jeszcze dwóch innych utalentowanych zawodników – David Affengruber i Alexander Prass. Nie minęły trzy lata, a cała trójka już stanowiła trzon zespołu, który później przerwał panującą od niemal dekady hegemonię. Prass nawet pojechał na EURO z reprezentacją Austrii i stał się u Rangnicka ważnym zadaniowcem, mimo że kilka lat wcześniej uznano go za zbyt słabego do odnalezienia się w jego systemie. Ironia losu w całej okazałości.

Nowy trener, nowa polityka i paniczne wzmocnienia

Affengruber odszedł latem do Elche, Prass do Hoffenheim. Gazibegović prawdopodobnie też w najbliższej przyszłości zostanie spieniężony. Może nie są to tak ambitne kierunki, jakie swego czasu podejmowali Haaland, Szoboszlai czy Mane, jednak wciąż mamy tu do czynienia z nazwiskami, które dla obecnego Salzburga stanowiłyby ogromne wzmocnienie.

Jest to o tyle interesujące z uwagi na fakt, że w systemie RB pojawiła się ostatnio pewna wyrwa, jeśli chodzi o produkcję talentów. Zerknijmy sobie na pieniądze zarobione ze sprzedaży zawodników przez Salzburg w ostatnich pięciu sezonach:

2020/21 – 50 milionów euro / 29,8mln na plus

2021/22 – 67,4 miliona euro / 47,9mln na plus

2022/23 – 105,6 miliona euro / 69mln na plus (najwięcej)

2023/24 – 77,6 miliona euro / 44,3mln na plus

2024/25 – 35,7 miliona euro. Wpływy? 8 (słownie: osiem!) milionów euro. W najbardziej optymistycznym scenariuszu zimą uda się dogonić COVIDowy sezon 2020/21. Druzgoczący spadek.

Zanim zagłębimy się w powody takiego stanu rzeczy, warto zauważyć, że Salzburg słynął z wychowywania sobie nie tylko piłkarskich, ale i trenerskich talentów. Obecnie na tym polu również nie wygląda to najlepiej. Zatrudniony w lipcu tego roku Pepijn Lijnders jest pierwszym szkoleniowcem Salzburga od 2015 roku, który otrzymał tę rolę bez wcześniejszego doświadczenia w strukturach Red Bulla. Skąd taka zmiana? Odpowiada Mieszko Pugowski, prowadzący profil o austriackim futbolu na Twitterze/X.

Myślę, że związane jest to z ostatnimi niepowodzeniami trenerskich talentów w FC Liefering. Choć gra zespołu pod wodzą Onura Cinela mi się podobała, tak Turek nie zrobił najlepszego wrażenia w trakcie swojej krótkiej przygody jako pierwszy menedżer Salzburga. Po Jaissle’u byli jeszcze Fabio Ingolitsch i Rene Aufhauser – pierwszy notował słabe wyniki i wylądował niedawno w Altach (co pokazuje, że Salzburg to jeszcze nie jego progi), a drugi po zwolnieniu w 2022 dalej szuka pracy. Możliwe jest, że źródełko chwilowo się wyczerpało. Warto jednak zaznaczyć, że styl Lijndersa w teorii jest bardzo bliski RedBullowej wizji futbolu, co na pewno było jednym z czynników, który zdecydował o zatrudnieniu Holendra.

No właśnie, w teorii. Nie da się ukryć, że Holender na to stanowisko nie został wybrany z przypadku. W końcu mowa tu o człowieku, który ostatnie 6 lat spędził jako prawa ręka Jurgena Kloppa w Liverpoolu, między innymi odkrywając przed Niemcem talent Trenta Alexandra-Arnolda. Doświadczenie na ławce trenerskiej ma jednak mizerne, więc decyzja ta od początku wiązała się z ogromnym ryzykiem. Jego CV zaczyna się i kończy na rundzie wiosennej spędzonej w drugoligowym NEC Nijmegen. Miał jedno zadanie: wrócić z faworyzowanym klubem do elity. W maju przegrał baraże i został zwolniony.

Jego obecna kadencja w Salzburgu również nie zapowiada się najlepiej. Ci, co myśleli, że po sytuacji z zeszłego sezonu nie może być już gorzej, mylili się – 13 na 21 możliwych punktów w lidze to fatalny wynik, choć najbardziej przeraża to, co dzieje się w Lidze Mistrzów. Stracenie łącznie siedmiu bramek ze Spartą Praga i Stade Brestois oraz niestrzelenie żadnej to coś, czego raczej nikt się nie spodziewał, nawet mimo chaosu, w jakim klub pozostawiono w letnim okienku transferowym.

Komedia w trzech aktach: o transferach w Salzburgu słów kilka

Dziwna akcja numer jeden – kontuzja Alexandra Schlagera. 28-latek już od kilku sezonów cieszy się renomą najlepszego bramkarza w lidze austriackiej, a także zdecydowanie najstabilniejszej „jedynki” w Salzburgu w ostatnich latach. W maju dopadł go poważny uraz wykluczający go z gry na kilka miesięcy, więc klub postanowił sprowadzić na wypożyczenie 33-letniego Janisa Blaswicha. Niby opcja jedna z bezpieczniejszych (w końcu mówimy tu o zawodniku Lipska), lecz dziwnie zaczyna robić się w momencie, w którym tymczasowy golkiper Salzburga nagle otrzymuje… opaskę kapitańską. I później w tej opasce kapitańskiej gra, popełniając juniorskie błędy między słupkami, przy czym zdrowiejący Schlager do bramki już nie wrócił. Czy da się to w jakikolwiek sposób sensownie wyjaśnić?

Najlepszą i najkonkretniejszą odpowiedzią jest… „Nie mam zielonego pojęcia”. Naprawdę, absolutnie nic nie przemawia za trzymaniem zdrowego Schlagera na ławce, nie mówiąc już o przyznaniu Blaswichowi opaski kapitańskiej. Niemiec gra bardzo źle i choć nie jest powodem wyników Salzburga, tak ciężko powiedzieć, by w jakikolwiek sposób pomagał drużynie

Odpowiada Mieszko Pugowski.

Dziwna akcja numer dwa – transfery wychodzące. Środek defensywy Salzburga został w przeciągu ostatnich miesięcy zupełnie rozmontowany. W klubie pożegnano się z podstawowym duetem Pavlović – Solet, każdy z nich odszedł jednak w zupełnie innych okolicznościach. Serb już od dłuższego czasu przerastał poziomem klub, więc sprzedano go do Milanu (Rossoneri zapłacili zaledwie 18 milionów euro – promocja), zaś Francuz, mimo braku poważnego zainteresowania ze strony innych klubów latem, we wrześniu rozwiązał umowę z klubem za porozumieniem stron.

Solet chciał odejść z klubu już ponad rok temu. Długo szukano chętnego, ale mimo wielu plotek transfer nie dochodził do skutku. W tym sezonie Oumar zupełnie opuścił okres przygotowawczy, by prowadzić rozmowy z klubami. Był blisko Hoffenheim, ale z powodu jakichś problemów zdrowotnych transfer się wysypał. Francuz miał pewnie jedną z wyższych pensji w zespole, więc Salzburg postanowił pójść na rękę i sobie, i zawodnikowi, rozwiązując kontrakt.

W międzyczasie los Pavlovicia podzielili jeszcze Luka Sucić i Forson Amankwah, którzy również odeszli z klubu za niezbyt zadowalające kwoty. Prawdziwie niedogaszony pożar tlił i tli się wciąż w linii obrony, gdzie najbardziej doświadczonym zawodnikiem pozostaje 24-letni Kamil Piątkowski, który przecież ostatnie pół roku spędził na wypożyczeniu w Granadzie. Wtedy można było przewidzieć ewentualne nadejście dziwnej akcji numer trzy…

Pep Lijnders przyznał ostatnio, że z powodu braków kadrowych Kamil musiał grać kilka meczów od początku, choć narzekał na ból w nodze. Tutaj mógłbym pewnie napisać cały tekst na temat polityki transferowej Salzburga od odejścia Christopha Freunda, z naciskiem na ten sezon – wymienię chociażby wydanie 10 milionów euro na 17-letniego środkowego obrońcę, Joane Gadou, a później niezarejestrowanie go do LM.

Mówi Pugowski.

Salzburg kompletnie nie poradził sobie z presją czasu podczas szukania wzmocnień na środek obrony. Klub, który przez lata przyzwyczajony był do inwestycji długoterminowych i od września 2023 roku trwał w nowym rozdziale bez dowództwa swojego znakomitego dyrektora sportowego, spanikował i przeprowadził jeden z najdziwniejszych transferów w swojej historii. Gadou trafił do klubu na 9 dni przed odejściem Soleta. Abstrahując już od rozważań nad faktyczną wielkością jego potencjału, można się domyślić, że docelowym „planem awaryjnym” było zastąpienie stałego filaru defensywy przez 17-latka, który z seniorską piłką nie ma nic wspólnego. Brzmi jak absurd, szczególnie, że o skład w Salzburgu realnie walczy teraz Hendry Blank, ściągnięty w styczniu z młodzieżówek Borussii Dortmund.

Kamil Piątkowski – osąd bohatera

Fakty są brutalne: z głębią składu na poziomie Liefering daleko zajechać się nie da, lecz całe zamieszanie zadziałało na plus dla kariery Kamila Piątkowskiego. Ścieżka kariery jaką obrał sobie wychowanek Zagłębia Lubin wygląda dość zawile. Jak na razie prowadziła przez pobyty w szpitalach, intensywną naukę języka angielskiego, a także dwa wypożyczenia, z których do klubu Polak wracał z różnym skutkiem. W każdym razie, kolorowo nie było i przez długi czas nic nie zapowiadało większej zmiany.

Nietypowo brzmiały więc historie o tym, że 24-letni Piątkowski przebił się do pierwszego składu Salzburga jako jeden z najbardziej doświadczonych piłkarzy w klubie. Narracja mogła być tu jednak budowana z każdej strony – o ile w sierpniu widzieliśmy Polaka z nagrodą dla najlepszego piłkarza miesiąca w zespole, tak już podczas jesiennych spotkań z poważnymi rywalami został zapamiętany głównie za głupie błędy, często prowadzące do straty bramki. Mecz z Rapidem Wiedeń? Zgubione krycie przy drugiej bramce, przegrana główka przy trzeciej. Sparta Praga? Przy jednym golu znów spóźnienie, przy kolejnym – dziecinna strata piłki przed własnym polem karnym. Sturm Graz? Błąd przy wyprowadzeniu futbolówki kilka minut po wejściu z ławki.

Dyskusja na temat jego dyspozycji roziskrzyła się jeszcze bardziej po tym, jak Michał Probierz umieścił jego nazwisko na liście powołanych na październikowe zgrupowanie. Choć kibice dość intensywnie się sprzeczają, tak zdaniem Mieszka na dalekosiężne oceny występów Polaka jest w tym momencie nieco za wcześnie.

Widzę tutaj usprawiedliwienie dla słabszej formy Kamila. Trzeba podkreślić, że Polak dostosował się poziomem do całej drużyny, a od sierpnia rozegrał tak naprawdę jeden dobry mecz (wygrana 2:0 ze słabiutką Austrią Wiedeń). W pozostałych był w najlepszym wypadku przeciętny, a w najgorszym, jak z Rapidem, czy w Lidze Mistrzów, fatalny. Aczkolwiek ja będę ostatnim do skreślenia Kamila – póki nie zobaczę go w ważnym meczu z dobrze działającym Salzburgiem, nie chcę wydawać jednoznacznych opinii. Ciężko oczekiwać od piłkarza z małą liczbą minut w drużynie i w europejskich pucharach, by był skałą i liderem defensywy w trudnych momentach.

Cóż, czas leczy rany, więc pozostaje tylko wierzyć, że Piątkowski w tym sezonie jeszcze zrekompensuje swoją słabszą postawę. Na ten moment musi odpowiednio dostosować się do klubowego środowiska, które w ostatnim czasie bardzo wyraźnie się zmienia.

The Reds’ Bull

Co by nie mówić o trenerskich umiejętnościach Lijndersa, otrzymał on niesamowicie trudne wyzwanie – to na jego barki została zrzucona odpowiedzialność przywrócenia Salzburga na tron i odbudowania jego renomy w Europie. Miał wpływ na transfery, więc nieciekawą sytuację kadrową próbował ratować kontaktami, sprowadzając z Liverpoolu Bobby’ego Clarka (11 milionów euro) i Stefana Bajceticia (wypożyczenie). Nie spotkało się to ze zbyt przychylnym odbiorem – w mediach pojawiały się przesłanki o faworyzacji zawodników ze względu na ich przeszłość na Anfield, po tym jak oba nazwiska niespodziewanie znalazły się w wyjściowej XI na mecz ze Spartą Praga. Jak twierdzi gazeta „Krone”, spora część zawodników była absolutnie zaskoczona takim obrotem spraw – nic dziwnego więc, że mecz potoczył się, jak potoczył, a drużyna wicemistrzów Austrii wyglądała jak dzieci we mgle.

Taktycznie i personalnie do poprawy jest jeszcze więcej niż przed sezonem. 41-latek ma duże problemy z ułożeniem stałej, optymalnej formacji, a zespół musi polegać na indywidualnościach i momentach pojedynczych zawodników. Na gwiazdę wyrasta tutaj Oscar Gloukh, który jako jeden z niewielu piłkarzy utrzymuje stale wysoki poziom. Z drugiej strony mamy takiego Karima Konate – ex-eaquo najwyżej wycenianego zawodnika w drużynie i świeżo upieczonego mistrza Afryki z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Mimo to, jego forma strzelecka sięga dna i ratuje go tak naprawdę tylko fakt, że obecnie jest jednym z niewielu napastników Salzburga, którzy w ogóle są gotowi do gry. Malijski duet Nene – Yeo ogląda się z niesamowitą przyjemnością, lecz każdy z nich leczy w tym momencie uraz. Podobnie z rezerwowymi – Petar Ratkov, Fernando, a także podstawowy pomocnik Maurits Kjaergaard również mają problemy zdrowotne. Z kolei sprowadzony latem z ligi japońskiej Tawamu Kawamura na dzień dobry w nowym klubie od razu zerwał więzadła krzyżowe.

Skala liczby kontuzji przeraża, tym bardziej, że wcześniej pech dopadał piłkarzy, którzy dziś spokojnie stanowili by o sile Salzburga. Środkowy obrońca Bryan Okoh jeszcze 2-3 lata temu był uznawany za przyszłą opokę defensywy reprezentacji Szwajcarii, lecz paskudna kontuzja wykluczyła go z gry w piłkę na dwa sezony. Innym przypadkiem jest Dijon Kameri – młody pomocnik obecnie znajdujący się na wypożyczeniu u ligowych rywali.

2-3 lata temu pokładałem duże nadzieje w Dijonie, bo był to wtedy naprawdę uzdolniony technicznie ofensywny pomocnik z dużym ciągiem na bramkę. Niestety, tak jak wspomniałeś, kontuzje mocno zahamowały jego rozwój – w ostatnim sezonie nie grał łącznie przez 4 miesiące, a jego wypożyczenie do Grasshopper było zupełnie nieudane. W tym sezonie również przydarzyła mu się kontuzja, łapie mało minut w bardzo słabym Altach. Widzę jakąś nadzieję w tym, że Fabio Ingolitsch będzie teraz trenerem Kameriego – być może Niemcowi uda się obudzić jego talent i przywrócić go do rytmu meczowego.

Twarzą nowoczesnego futbolu jego przeciwnik

Jak widać, na chwilowy niedostatek talentów czystej wody w Salzburgu składa się bardzo wiele czynników. To pewien zapętlający się cykl – im mniej piłkarzy wychowuje Liefering, tym więcej pieniędzy trzeba wydawać na zawodników bardziej ukształtowanych, mogących wzmocnić pierwszy zespół. Oczywiście we wszystko wplątana jest polityka nowego dyrektora sportowego, a także trenerskie kompetencje Lijndersa, które – delikatnie mówiąc – pozostawiają wiele do życzenia. Holendra uratują jednak te same kontakty, jakimi ratował się wcześniej, bowiem od pierwszego stycznia twarzą piłkarskiego koncernu RedBulla zostanie nie kto inny, jak Jurgen Klopp.

Ogłoszenie to spadło na świat futbolu niczym grom z jasnego nieba i wywołało bardzo skrajne reakcje – doskonale przecież wiadomo, jak Niemcy nastawieni są do projektu RB Lipsk, a także jak sam Klopp przez lata swojej kariery w Mainz, Borussii Dortmund i Liverpoolu wyrósł w ich głowach na człowieka, który żyje dla kibiców oraz zanikającego coraz bardziej w dzisiejszych czasach piłkarskiego romantyzmu. Człowiek, który zasłynął z bycia jednym z największych promotorów hasła „against modern football”, nagle zdecydował się na pracę w jednym z najbardziej kojarzonych z nowoczesną piłką nożną projektem w Europie.

Na czym będzie polegać jego rola? Otóż Klopp będzie globalnym koordynatorem wszystkich klubów piłkarskich spod szyldu RB – będzie doradzał, łączył i wprowadzał własne pomysły do Lipska, Salzburga, New York Red Bulls, czy RB Bragantino, jednocześnie pozostając na uboczu w gabinetach. Florian Plettenberg, który jako pierwszy podał informację o ofercie, twierdzi, że pierwsze miesiące pracy Kloppa będą wyglądać bardzo spokojnie, lecz mimo to będzie mógł liczyć na duże wynagrodzenie w postaci 10-12 milionów euro rocznie.

Można zarzucić footballmanagerowym „Kasa misiu, kasa”. Sęk w tym, że Klopp nie przyjął tej propozycji z czystej wygody – zdecydował się na nią, bo po osunięciu się w cień czeka na pracę w reprezentacji Niemiec, a lukratywna oferta Red Bulla dodatkowo umożliwiła mu pozostanie w piłkarskim środowisku bez stałego znajdowania się w centrum uwagi. Dodatkowo w zapisie umowy znajduje się klauzula o odejściu w przypadku, gdy Klopp faktycznie otrzyma propozycję pracy w roli selekcjonera. Pierwsza szansa może się pojawić już za niecałe dwa lata – to właśnie wtedy końca dobiega kontrakt Juliana Nagelsmanna, który po MŚ 2026 może być chętny na powrót do klubowej piłki. Całościowo sprawia więc to wrażenie typowej pracy na przeczekanie. Prawdopodobnie, bo nikt oczywiście w głowie Niemca nie siedzi.

Adam Kowalczyk

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑