Franciszek Smuda nie żyje. Jeden z najlepszych polskich trenerów lat 90. i 00. odszedł w wieku 76 lat, po długiej walce z chorobą nowotworową. Niech pan spoczywa w pokoju, panie trenerze…
Franciszek Smuda w pewnym momencie swojej kariery stał się trenerskim memem. Kibice bardziej kojarzyli go z tego, że nieskładnie operował językiem polskim, laptopa używał jako podstawki pod filiżankę z kawą, a stosy fachowych analiz dotyczących przeciwnika, kwitował po chwili kartkowania, sławetnym: „Ciency są, opierdolimy ich!”
Przypomnijmy może zatem… Franciszek Smuda to trzykrotny zdobywca Mistrzostwa Polski (1996, 1997, 1999) i zwycięzca Pucharu Polski (2009). Prowadzony przez niego Widzew Łódź – jedna z trzech polskich drużyn (dwóch, licząc kluby), która zdołała zagrać w fazie grupowej LM – na zawsze zapisał się na kartach historii polskiego futbolu. Nie tylko dzięki wspomnianej grze w Champions League, ale także, chociażby dzięki temu, że przez ligowy sezon 1995/1996 przeszedł bez porażki.
Franz był przaśny, czasem jego styl bycia wydawał się wręcz prostacki. Być może dlatego tak świetnie odnalazł się w pokiereszowanym polskim futbolu czasów przemian ustrojowych. Pasował do niego jak ulał. Czuł się jak ryba w wodzie. Świetnie odnalazł się w nowej rzeczywistości. W drugiej połowie lat 90. Smuda naprawdę jawił się nam kibicom jako trenerski fachowiec z najwyższej półki, o czym świadczy, chociażby słynny slogan, ukuty przez kibiców: „Franek Smuda czyni cuda”. W pewnym momencie większość narodu pragnęła, by Franz przejął stery kadry narodowej. Z biegiem lat jego pozycja słabła i gdy w końcu Grzegorz Lato powierzył mu funkcję selekcjonera, jego marka była już nieco przykurzona. Futbol się profesjonalizował, a Franz został nieco w czasach szalonej prowizorki i trenerskiego stylu zarządzania „na czuja”. W dodatku przejął kadrę narodową w momencie, w którym ta szykowała się do Euro 2012, które miało zostać rozegrane w naszym kraju. Być może żaden inny selekcjoner nie musiał mierzyć się z tak ogromną presją jak on.
Ta misja zakończyła się niepowodzeniem. To od tamtego czasu Smuda nie był już tym, który „czyni cuda”, a chodzącym memem, któremu wypominano, że zawalił najważniejszy turniej w dziejach polskiej piłki. Tak jakby cała jego przeszłość przestała istnieć.
Wśród piłkarzy nie brakowało jednak głosów, że w pracę Smudy zbytnio ingerowano. Na siłę postanowiono zrobić z niego nowoczesnego trenera, korzystającego z licznych nowinek technicznych i opierającego się na grubych tomach analiz, przygotowanych przez członków sztabu. Nie brakowało głosów, że gdyby Franz ułożył sobie wszystko po swojemu i przygotował się do turnieju na swoją modłę, w sposób chałupniczy, „na czuja”, to obraz Euro 2012 mógł wyglądać inaczej. Oczywiście to tylko spekulacje…
Niepodważalne jest jedno. Franciszek Smuda to jeden z najsłynniejszych polskich trenerów w historii. Kolorowy ptak, o którym można by rozmawiać długimi godzinami, bo zbudował własną legendę. Człowiek-anegdota. Ale tych anegdot wokół niego narosło tyle dlatego, że przez lata utrzymywał się na trenerskim szczycie i przykuwał uwagę fanów. Trenował wszystkie czołowe polskie kluby z Legią, Lechem i Wisłą Kraków na czele oraz wspomniany Widzew w czasach jego świetności.
Od dawna wiedzieliśmy, że pan trener zmaga się z chorobą, ale rzadko kto myśli o najgorszym, póki tragiczne wiadomości same nie zapukają do jego drzwi… Żegnaj trenerze. Dziękujemy za wszystko. Oby tam po drugiej stronie zdołał pan „złapać pana Boga za rogi.” 🙂
Dodaj komentarz