Dlaczego jesteśmy rozczarowani, skoro nie mieliśmy mieć oczekiwań?

Polska reprezentacja zakończyła swój udział w mistrzostwach Europy w Niemczech już po fazie grupowej. Stało się zatem dokładnie to, czego jeszcze miesiąc temu oczekiwała większość kibiców, gremialnie głoszących, że nie wiążą z występem biało-czerwonych żadnych nadziei. Mimo to dziś spora rzesza fanów czuje się zawiedziona występem podopiecznych trenera Probierza.

Brak oczekiwań, sflaczały balonik, brak turniejowego klimatu. Jeszcze na początku czerwca użytkownicy mediów społecznościowych prześcigali się w oznajmianiu swoim obserwującym, jak to kompletnie nie czują atmosfery zbliżającego się turnieju, a w ogóle to nasza kadra i tak udaje się do Niemiec tylko po to, by położyć głowę na katowskim pieńku i czekać na wyrok wymierzony przez holendersko-austriacko-francuską koalicję.

Zaiste tak się stało, choć naszą egzekucję wykonano raczej poprzez humanitarne wstrzyknięcie trucizny do żył, aniżeli przez drastyczne i widowiskowe rozerwanie końmi. Próżno było szukać ośmieszenia nas przez Gakpo czy Mbappe, którzy wraz z kolegami władowaliby nam cztery czy pięć sztuk do sieci… chociaż obydwaj faktycznie pokonali naszych bramkarzy. W zasadzie największy wstyd i upokorzenie czuliśmy po meczu z Austriakami, którzy w teorii mieli być naszym najłatwiejszym rywalem i to w starciu z ekipą Ralfa Rangnicka mieliśmy upatrywać szansy na jakiekolwiek punkty. Jednakże teoria swoje, a praktyka swoje i koniec końców to czerwono-biało-czerwoni zakończyli zmagania w naszej grupie na pierwszym miejscu, co dla osób bacznie obserwujących postępy, jakie Austriacy czynią pod wodzą niemieckiego selekcjonera, nie jest wielkim szokiem.

Cóż, predykcje wielu kibiców wyglądały zatem tak, że rozgrywki grupowe kończymy na czwartym miejscu, bez punktu i z bilansem rzędu 1-10. Ot, optymizm fanów spowodowany wcześniejszym fatalnym stylem gry naszego zespołu, jeszcze gorszą atmosferą wokół niego i tragicznymi wynikami, uwieńczonymi dwoma meczami bez zwycięstwa w starciach przeciwko Mołdawii. Wybór Michała Probierza na stołek selekcjonera wielu kibiców także odebrało, jako kolejny gwóźdź do trumny polskiej piłki.

Probierz faktycznie miał ciężki start, ale z każdym kolejnym meczem można było odnieść wrażenie, że powolutku i systematycznie odgruzowuje atmosferę wokół drużyny i zaufanie kibiców do kadry. Na boisku także widoczny był powolny progres. Baraż z Walią to nie był dobry mecz w wykonaniu naszych Orłów, ale jednak było lepiej niż przez kilka poprzednich miesięcy, w ciągu których biało-czerwonymi zarządzał Fernando Santos. I koniec końców mecz w Cardiff dał nam awans na europejski czempionat, co jeszcze pół roku wcześniej wydawało się czymś kompletnie nieosiągalnym.

Oczywiście to nie znaczyło, że optymizm kibiców wystrzelił od razu w górę, co objawiało się, wspomnianym na wstępie brakiem oczekiwań wobec kadry, udającej się do Niemiec. Po sparingach z Ukrainą i Turcją śmiałem się natomiast, że trener Probierz uczynił sobie tymi dwoma zwycięstwami niedźwiedzią przysługę, rozbudzając uśpione nadzieje i ambicje polskich fanów.

Wspomniane mecze towarzyskie były kolejnym krokiem w przód, który wykonała nasza kadra. Oczywiście one nadal były dalekie od ideału, szczególnie jeśli chodzi o naszą grę defensywną, ale w porównaniu z paździerzami, które dostawaliśmy zarówno w czasach Santosa, jak i zazwyczaj w erze Michniewicza, można było się łatwo zachłysnąć.

W końcu nadszedł sam turniej, który skończył się w podobny sposób, jak wiele innych turniejów w wykonaniu polskiej kadry w XXI wieku. Schemat: mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor, wrósł niestety mocno w świadomość polskich kibiców. Siódmy turniej w przeciągu 22 lat (na dziewięć łącznie), na którym nie przebijamy się przez pierwszy stopień trudności i nie opuszczamy zmagań grupowych. To oczywiście boli. Boli zawsze i pewnie nigdy nie przestanie, bo tym charakteryzuje się kibic, że wierzy zawsze i wszędzie. Chociaż patrząc na to wszystko na chłodno… przecież właśnie tego się spodziewaliśmy, czyż nie?

Umówmy się. Nigdy wcześniej nie graliśmy w tak silnej grupie, w której odgrywaliśmy w zasadzie rolę outsidera. A przecież my dopiero zaczynamy wychodzić z bardzo poważnego kryzysu. I być może przebija przeze mnie wieczny, niepoprawny optymista, ale czempionat w Niemczech, to moim zdaniem był kolejny kroczek do przodu, wykonany przez naszą drużynę narodową.

Chcemy w końcu grać w piłkę (co oczywiście jeszcze nie wychodzi na 100%), przestaliśmy się panicznie bać przeciwnika, mamy głodnych gry chłopaków w formacjach ofensywnych. Objawił się nam w zespole młody, zdolny chłopak w postaci Kacpra Urbańskiego, który ma zdecydowanie większe zadatki na piłkarskiego wonderkida niż „odkrycia” poprzednich turniejów – Bartek Kapustka i Kacper Kozłowski. Tamci dostawali łatkę talenciaków na podstawie jakichś pojedynczych fragmentów spotkań. Urbański zagrał w pięciu ostatnich meczach i niemal za każdym razem był wyróżniającą się postacią po naszej stronie. Naprawdę pojawiło się kilka zielonych flag, które cieszą.

Wiadomo, że brak awansu do 1/8 finału boli. Chciałbym, żeby nasza kadra za każdym razem dochodziła co najmniej do fazy play-off.  Żebyśmy byli jak chociażby Szwajcaria, która na Euro 2024 po raz szósty z rzędu wyszła z grupy wielkiego turnieju. Póki co bliżej nam niestety do Szkotów, którzy dwunastokrotnie wchodzili w swojej historii na wielkie turnieje i nigdy nie osiągnęli dalszego etapu niż faza grupowa. Bliżej nam do Serbów, którzy pomimo swojego dużego potencjału, wchodzą na ME i MŚ rzadziej od nas i nigdy nie opuszczają grupy. Naprawdę nienawidzę patrzeć, jak w naszej obronie wybuchają pożary, a my panicznie próbujemy je gasić. Jak rywale zbyt łatwo dochodzą do pozycji strzeleckich. Lecz czy polska kadra w swojej najnowszej historii dała mi przesłanki ku temu, bym rościł sobie jakieś wielkie oczekiwania wobec niej, a nie opierał swojego optymizmu jedynie na wierze?

Na jakiej podstawie miałem oczekiwać czegoś wielkiego? Przecież umówiliśmy się, że nie będziemy mieć oczekiwań… Tak, wiem. Gruzini potrafili wygrać z Portugalią. Słowacy z Belgią. Gruzja ma bardzo fajną ekipę i bardzo cieszy mnie ich postawa. Mają cudowną przygodę. Jak my w 2016 roku. Lub jak Islandia, która na tym samym turnieju pokonała Anglię. Jestem jednak bardzo ciekawy, kiedy teraz Gruzini zagrają na jakimś turnieju. Chociaż życzę im jak najlepiej. Jestem ciekawy, jak potoczyłyby się nasze losy, gdybyśmy to my trafili do grupy ze Słowacją, Rumunią i najsłabszą od lat Belgią, a Ukraińcy dostaliby Austrię, Holandię i Francję (póki co również słabą). W piłce potrzebne jest też szczęście. My go akurat w tym losowaniu nie mieliśmy. Chociaż faza play-off może nas oczywiście zweryfikować jeszcze bardziej i sprawić, że Francja, Holandia i Austria zaraz również będą musiały pakować manatki.

Oczywiście można teraz szydzić, bo my z piłkarzy szydzić uwielbiamy. Bardzo często jest zresztą za co. Ale uważam, że nie tym razem. Uważam, że turniej w Niemczech był nam potrzebny. Michał Probierz dostał zespół na miesiąc pod swoje skrzydła. W innym wypadku tak długie zgrupowanie nie wchodziłoby w grę. To był na pewno bardzo potrzebny okres pod względem budowy kadry i formowania jej ostatecznego kształtu.  Selekcjoner nadal ma mój miecz i ufam w proces, który trwa.

Rafał Gałązka

Dodaj komentarz

Start a Blog at WordPress.com.

Up ↑