Piracka anomalia w Ligue 1. Jak Stade Brestois łamie wszelkie prawa logiki?

Czasami człowiek zastanawia się, czy wnikliwa analiza gry poszczególnych drużyn lub zawodników w piłce nożnej ma jakikolwiek sens. Pod wpływem nawet najmniej istotnych czynników, kibic potrafi wytoczyć skomplikowaną tezę na praktycznie każdy temat. Mazanie po tablicy niczym Michniewicz w Hejt Parku, jakieś paplaniny o podwójnym pivocie, w którym lewy obrońca zajmuje półprzestrzeń nominalnej lewej ósemki – to wszystko sprawia, że człowiek czuje się mądrzejszy. A potem odpalasz sobie meczyk i widzisz, jak toporny Brest pokonuje Marsylię, wskakując na pozycję wicelidera tabeli. Piłka nożna to sport, w którym niektórych zjawisk nie da się wyjaśnić. I właśnie takie zjawisko występuje obecnie we francuskiej Ligue 1.

Panie majesek11, postaram się, ale nic nie obiecuję. Nawet najwięksi fani Ligue 1 nie wiedzą, o co chodzi z Brestem. Drugie miejsce w tabeli, 40 punktów i tylko jedna ligowa porażka na własnym terenie – oto, co udało się wykręcić bandzie Erica Roy’a w tym sezonie. I nikt nie ma pojęcia, czym to jest spowodowane. Albo inaczej – każdy ma pojęcie, tylko nie wie, jakim prawem to tak świetnie działa. Ale po kolei. Spójrzmy najpierw na kilka ogólnodostępnych statystyk:

Śr. długich piłek/mecz (klub)

1. Stade Brestois – 32,3

2. Paris Saint-Germain – 22,5

3. Stade de Reims – 22,5

Śr. wślizgów/mecz (klub)

1. Stade Brestois – 20,4

2. AS Monaco – 19,9

3. RC Strasbourg – 19,4

Śr. dośrodkowań/mecz (klub)

1. Stade Brestois – 6,7

2. Olympique Marsylia – 5,1

3. RC Lens – 5,0

Do czego zmierzam? Otóż Brest jest absolutnym przeciwieństwem wszystkich ligowych rewelacji, jakie miały miejsce w ostatnich latach. Gdy wymienimy sobie wszystkie największe zaskoczenia tego sezonu w topowych ligach – Bayer Leverkusen, Girona, Brighton – u wszystkich szybko znajdziemy wiele punktów wspólnych, będących zarazem składowymi ich obecnego sukcesu. Klasowi trenerzy, progresywny i zorganizowany futbol, szeroka i/lub bardzo jakościowa kadra… i tak dalej.

W Breście wygląda to zupełnie inaczej. Grają jedną z najnudniejszych piłek we Francji, a ich styl gry opiera się na bardzo prostych środkach. Pod względem wykonanych długich piłek przeganiają o głowę resztę stawki, a dośrodkowują znacznie częściej niż Lens, które od lat buduje większość swoich akcji w oparciu o wybieganych wahadłowych. Kadrowo bretoński klub także murem nie stoi – tym bardziej że praktycznie co sezon odchodzi stamtąd gracz, który ciągnie klub za uszy swoimi występami. W 2022 roku był to Romain Faivre, w 2023 – Franck Honorat. Jednak przed obecnym sezonem deficyt był już większy, gdyż na zasadzie wolnego transferu barwy zmienili także Jean-Kevin Duverne (Nantes) i Haris Belkebla (Ohod Club).

Eric Roy – trener, który nie kalkuluje

Cios w postaci utraty trzech głównych postaci miał być preludium do walki o utrzymanie, w szczególności, że na ławce trenerskiej zasiadała bardzo nieoczywista postać. Eric Roy objął Brest w styczniu 2023 roku, po jedenastu latach przerwy od trenerki. Przez ostatnią dekadę pracował głównie w roli dyrektora sportowego, gdzie szło mu bardzo różnie – w 2012 roku został zwolniony z Nicei zaledwie po kilku miesiącach pracy w tej roli (klub psim swędem uniknął utrzymania), tylko po to, żeby kilka ładnych lat później otrzeć się o awans do Ligue 1 z Lens.

Po epizodzie w Watford w 2020 roku nie pracował. Zrobił sobie trzyletnią przerwę i wrócił do futbolu chyba w najmniej spodziewanych okolicznościach. Brestu nie było stać na zatrudnienie bardziej renomowanego nazwiska, więc Roy trafił do Bretanii jako drugi z rzędu tymczasowy zastępca Michela der Zakariana – szkoleniowca, który mimo twardej ręki i ofensywnego stylu gry znany jest głównie z tego, że jego pomysły dość szybko się wyczerpują. I wyczerpały się również teraz, bo Brest zawodził od samego startu rozgrywek.

Powiedzieć, że był to ryzykowny ruch, to jak nic nie powiedzieć – „Piraci” zajmowali wówczas siedemnaste miejsce w lidze, a walkę o przetrwanie dodatkowo utrudniał fakt, że w sezonie 2022/23 wyjątkowo spadały cztery drużyny. Eric Roy wiedział jednak, że nie może kombinować, nawet jeśli liczenie na jego usługi w takiej sytuacji brzmiało jak szaleństwo. Musiał rzeźbić z tego, co ma, więc nie wynajdywał koła na nowo. Zaszczepił w drużynie prosty, a wręcz toporny i do bólu skuteczny styl gry, opierający się w dużej mierze na długich piłkach i dośrodkowaniach. Specjalistów od gry w powietrzu miał na wyciągnięcie ręki – Jeremy Le Douaron i Steve Mounie idealnie spełniali swoją rolę, tworząc niedoceniany i niezawodny duet w ataku.

Efekt nowej miotły wypalił. Brest skończył sezon na czternastym miejscu, po wielu przetasowaniach i emocjonującej walce o utrzymanie. Kibice mogli odetchnąć z ulgą – przynajmniej na moment, bo letnie okienko zwiastowało kolejną walkę o byt do ostatnich minut. Z powodu mocnych ograniczeń finansowych, dyrektor Gregory Lorenzi nie był w stanie sprowadzić stałych następców dla odchodzących gwiazd. Musiał łatać kadrę wypożyczeniami. Do Brestu trafili, chociażby niechciany Jordan Amavi czy Martin Satriano z Interu, który był już wypożyczany do SB29 w sezonie 2021/22. Mahdi Camara i Bradley Locko byli jedynymi graczami, którzy trafili do klubu w ramach transferu gotówkowego, ale nie byli nowymi postaciami w drużynie – po prostu zostali wykupieni po wypożyczeniu. Jedynym stałym wzmocnieniem Brestu przed sezonem 2023/24 był więc 33-letni Jonas Martin z Lille, który w poprzedniej kampanii ligowej rozegrał… 268 minut.

Gdyby ktoś wówczas stwierdził, że taka drużyna siedem miesięcy później będzie w walce o poważne granie w Lidze Mistrzów, natychmiastowo zostałby wysłany do wariatkowa. A Eric Roy nie tylko tego dokonał, ale i zupełnie nie zmienił stylu gry drużyny przez cały ten okres.

„Często powtarza nam, że musimy być „nudną” drużyną, przeciwko której gra się ciężko, i którą trudno pokonać. Przekazuje nam również ideę posiadania tożsamości, grania zgodnie z naszymi wartościami. Dla nas oznacza to, żeby nigdy się nie poddawać. Czujemy się częścią rodziny. Wszyscy chcemy walczyć o siebie nawzajem.” – wyjaśniał Hugo Magnetti, jeden z najbardziej pracowitych piłkarzy w drużynie, od 2018 roku związany ze Stade Brestois.

Brest od samego początku przemykał pod radarem i nikt nie patrzył na nich jak na poważnych kandydatów do sprawienia niespodzianki. Sensacyjna pozycja lidera we wrześniu była postrzegana jako chwilowy zryw – z czasem jednak okazało się, że „Piraci” potrafią sprawić kłopoty każdej drużynie. Zatrzymali Reims Willa Stilla, rewelacyjną Niceę, czy nawet PSG na Parc des Princes, grając przy tym bardzo topornie i brutalnie. W meczu z Marsylią, który ostatecznie dał im powrót na drugie miejsce w tabeli, wystąpili bez dwóch zawodników zawieszonych za kartki, a od 60. minuty grali w dziesiątkę po tym, jak czerwony kartonik obejrzał Steve Mounie.

Wyniki Brestu w porównaniu do ich gry to jakiś totalny odchył – i choć momentami przypominają francuskie Getafe, to trzeba im oddać szacunek za to, w jakich okolicznościach udało im się zbudować tak świetną drużynę.

Lees-Melou, Brassier i reszta paki

Stade Brestois to klub od zawsze skazany na kombinowanie z kadrą. Mają jeden z najniższych budżetów w lidze, więc wielkie transfery w ich przypadku nigdy nie wchodziły w rachubę. To tylko pokazuje, na jakie oklaski zasługuje Gregory Lorenzi, który za każdym razem potrafi na rynku ulepić „coś z niczego”. Przykładem jest, chociażby wypożyczony z Reims Kamory Doumbia, który z nieoszlifowanego talentu szybko stał się ważną postacią, a w meczu z Lorient dokonał niesamowitego osiągnięcia. Zdobył cztery bramki w jednym meczu, hat-tricka kompletując w ciągu zaledwie siedmiu minut.

W 2020 roku Lorenzi ściągnął zaś do klubu Liliana Brassiera z Rennes. Francuski defensor został oczywiście wypożyczony, jednak na wykup zdecydowano się już po roku. Kwota? Niecałe dwa miliony euro. Tak samo jak w przypadku Romaina Faivre – grosze w porównaniu do tego, ile warty jest teraz. 24-latek potężnie się rozwinął. Dzięki swojej wszechstronności (może grać także na lewej stronie), sile, a także umiejętności gry piłką, rozchwytywany jest obecnie przez całą rzeszę klubów z włoskiej Serie A. Ośmiocyfrową kwotę bardzo chce wyłożyć na niego Monaco, które poszukuje obrońcy o takim profilu.

Takich zawodników w Breście jest pełno – od odrzuconego przez akademię Lyonu Romaina Del Castillo, aż po Jeremiego Le Douarona, który trafiał do klubu prosto z 4-ligowego Stade Briochin. Największą robotę w całej tej układance wykonuje jednak Pierre Lees-Melou, który obecnie przeżywa we Francji najlepszy okres w swojej karierze.

Kariera dyrygenta pomocy „Piratów” była bardzo nietypowa – jeszcze w wieku 21 lat grał w piątej lidze francuskiej, z której zaraz miał trafić do 3-ligowego Dijon. Razem z klubem z Cote d’Or piął się szczebel po szczeblu do Ligue 1, gdzie po udanym sezonie 2016/17 zainteresowała się nim Nicea. Przez cały czas pełnił rolę ofensywnego pomocnika z ciągiem na bramkę, jednak to właśnie w „Le Gym” rozkwitł i zaczął się przesuwać coraz niżej. Trafił do Premier League, lecz zaledwie po jednym sezonie w Norwich wrócił do Francji. Konkretnie – do Bretanii.

W Breście Lees-Melou od początku grał bardzo blisko linii obrony, ale nie ograniczyło go to przed ogromnym udziałem przy golach. Fenomenalnie rozgrywa piłkę z głębi pola, ale i podprowadza ją pod pole karne, co daje znakomite efekty. Sezon 2022/23? Pięć goli i pięć asyst. Sezon 2023/24 – jak na razie trzy gole, wszystkie fenomenalne. Jego ostatnia forma zdecydowanie nie może przejść bez echa, gdyż to właśnie wokół niego kręci się cała boiskowa układanka. Dużo biega, tworzy masę sytuacji, a jego znakiem rozpoznawczym stają się samotne wypady do przodu, które często wiele dają drużynie. Jeżeli kogoś można określić największą gwiazdą drużyny, to właśnie jego.

Adam Kowalczyk

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑