Mozolna droga polskich drużyn na europejskie salony. Czy nasze ekipy regularnie będą grać w pucharach?

Jeszcze kilka tygodni temu nastroje wokół drużyn z Ekstraklasy walczących w eliminacjach do europejskich pucharów były pełne optymizmu. Na sukces Pogoni stawiali wprawdzie nieliczni, ale za to pokonanie pierwszych przeszkód i niezłe losowania Rakowa, Legii i Lecha pozwalały polskim kibicom realnie myśleć o trzech drużynach w fazie grupowej na jesień. Kompromitacja ekipy z Poznania w Trnawie stonowała oczekiwania, jednak światełko w tunelu i tak widać – przy ciułaniu punktów do rankingu i dobrym zarządzaniu awanse polskich drużyn do grupy być może niedługo będziemy traktować w kategoriach codzienności, a nie cudu.

Hymn Ligi Mistrzów w Sosnowcu

Parę lat temu nikt by o tym nie pomyślał. A jednak! 22 sierpnia słynna kaszanka wybrzmiała na nowym Arcelor Mittal Park w Sosnowcu – to symboliczne w przypadku Rakowa. Mistrz Polski nie ma bowiem stadionu dostosowanego do gry w takiej fazie europejskich rozgrywek, bo jeszcze jakiś czas temu nikt w Częstochowie takiego sukcesu sportowego nie zakładał. Kilka lat temu Raków grał jeszcze w 3. lidze. Resztę historii znają wszyscy – mądrzy właściciele zainwestowali w klub duże pieniądze, pojawił się Marek Papszun i w stosunkowo niedługi czas przeciętniak stał się najlepszą drużyną w Polsce. Właściciele klubu budowali go w sposób nieoczywisty, wyciągali z innych ekip zawodników na zakrętach swoich karier, a nie żadne wielkie gwiazdy. Dziś ci zapomniani średniacy sprzed kilku lat, jak Fran Tudor, Marcin Cebula czy Fabian Piasecki są o krok od chwały i awansu do Ligi Mistrzów. Przede wszystkim w Rakowie przestrzegali jednej bardzo ważnej, a w polskim futbolu w ostatnich latach kompletnie zapomnianej zasady – żeby być cierpliwym. Dali Papszunowi spokojnie pracować, pozwolili mu zbudować drużynę po swojemu, układając sztab i kompletując kadrę pod jego życzenia. Gdy Papszun stwierdził, że jego czas w Częstochowie dobiegł końca, szefostwo miało gotowe rozwiązanie – zastąpił go człowiek „spod ręki”, asystent Dawid Szwarga.

Wielu miało wątpliwości, jak sobie poradzi. Udowodnił, że były one niewskazane. Pewność siebie bije od niego na kilometr w każdym wywiadzie. Widać, że ma autorytet wśród piłkarzy,  na jego korzyść dodatkowo działa fakt, że drużynę zna już długi czas. Przykład Rakowa to w naszej rzeczywistości fenomen, ewenement – co chwilę jesteśmy przecież świadkami zmian na stanowisku trenera polskich zespołów z powodu niespełnionych oczekiwań, w obliczu presji wyniku właśnie wspomnianej cierpliwości bardzo brakuje. W Częstochowie poszli na przekór temu trendowi i dziś zbierają owoce – mają pewną co najmniej Ligę Europy, co oznacza solidne pieniądze, realną szansę na zbieranie punktów do krajowego rankingu UEFA – każdy remis czy wygrana w grupie są bardzo ważne, a szanse na to będą –  i okazję zdobycia dużo większego pucharowego doświadczenia. Nawet jeśli więc nie będzie Ligi Mistrzów, nic się nie stanie. Perspektywy na sukcesy w nadchodzących sezonach są dla Rakowa i tak spore. A warto pamiętać, że w tegorocznych eliminacjach ani z Karabachem, ani z Arisem Limassol Medaliki nie były faworytem – to były dwumecze rozegrane sposobem, z wiedzą, jak ukąsić rywala i jak bronić wyniku. Nie bez przyczyny powstały opinie, że Raków to być może najlepiej broniąca własnego pola karnego drużyna w tej części Europy. To wszystko pozwala patrzeć w przyszłość z optymizmem na mecze w Europie, już w tym sezonie, a co dopiero w następnych, kiedy Raków będzie już bardziej ograny w pucharach. Ścieżka częstochowian powinna być drogowskazem dla innych drużyn Ekstraklasy –  stopniowe wchodzenie po drabinie z zaufaniem do wszystkich pracujących na końcowy sukces przynosi obfite plony. Już przecież pojawiają się głosy, że to być może najsilniejsza polska ekipa od czasów Wisły Henryka Kasperczaka, a miejmy nadzieję, że dla Rakowa to dopiero początek pięknej przygody na salonach.

Nie tylko Raków

Nie tak dawno wydawało się, że sytuacja Legii Warszawa niebezpiecznie zbliża się, chociażby do tej znanej z Wisły Kraków – degradacja finansowa i sportowa legendarnego klubu była blisko. Warszawiacy w połowie sezonu 2021/2022 byli w strefie spadkowej Ekstraklasy. Właściwie kryzys przyszedł nagle, ale kiedy już przyszedł, walić zaczęło się wszystko. Odszedł Czesław Michniewicz, który wcześniej totalnie zdominował z Legią ligę, po awanturze w autokarze z kibicami klub opuściło wielu czołowych piłkarzy. Klub ze stolicy obronną ręką wyszedł z tarapatów, a w 2022 roku nastąpiły istotne zmiany – trenerem został Kosta Runjaić, sprawdzony w Pogoni, a dyrektorem sportowym Jacek Zieliński. I właściwie to dwaj główni architekci tego, że Legia do czołówki ligi wróciła błyskawicznie. Przemyślane transfery –  sprowadzenie Rafała Augustyniaka, powroty Tomasa Pekharta i Pawła Wszołka, ostatnio przyjście do zespołu, chociażby zaczynającego wyglądać coraz lepiej Juergena Elitima czy Marca Guala, to ruchy, które wysyłają jasny sygnał – Legia chce zdobyć mistrzostwo. Przy Łazienkowskiej niższe miejsce w lidze niż pierwsze będzie porażką. A co w pucharach? Tu Legia imponuje potencjałem w ofensywie i gdyby dołożyć do tego solidność w tyłach, awans do Ligi Konferencji mógłby być przyklepany wcześniej niż w rewanżu z Midtjylland, na który czekamy. Nawet jednak jeśli Legia odpadnie, zadatki na dalszy rozwój drużyny są widoczne. Dla Kosty to dopiero drugi sezon pracy w Legii, która została solidnie wzmocniona, więc jeśli nie uda się teraz, to jeszcze bardziej zgrana drużyna z – miejmy nadzieję – silniejszą obroną, może za rok znów ruszać na podbój Europy, być może z łatwiejszą niż teraz ścieżką, jeśli uda się zdobyć mistrzostwo.

W przypadku Legionistów martwi wesoła gra w defensywie, właściwie chyba większość bramek w pucharach Legia straciła na własne życzenie. Gdy jednak ten aspekt ulegnie poprawie, sukcesy są na wyciągnięcie ręki. Warszawska ekipa naprawdę może stać się znów silnym graczem dzięki postawieniu na sprawdzonych ludzi na odpowiednich stanowiskach. Dano Runjaiciowi narzędzia do pracy, nie było popłochu i zwalniania w trybie awaryjnym, co w Legii wcześniej było normą. Inna sprawa, że w minionej kampanii miał na głowie tylko ligę i Puchar, ale tym bardziej – w tym sezonie wiara w trenera musi być niezachwiana, nawet jeśli będzie ciężko łączyć grę na wielu frontach. Mityczna cierpliwość wraca tu jak bumerang – jeśli i w Legii będzie zachowana, z optymizmem można patrzeć w przyszłość.

A co z Lechem?

Po wiosennej euforii w Poznaniu właściwie nie ma już śladu. Lech zarobił w Lidze Konferencji spore pieniądze i w lato zaimponował na rynku transferowym – sprowadzenie Eliasa Anderssona, Dino Hoticia czy Aliego Gholizadeha zrobiło wrażenie. Każdy jednak wie, że ci zawodnicy byli ściągani z myślą o pucharach, których nie będzie. A po korzystnym losowaniu potencjalnego przeciwnika w 4 rundzie eliminacji, Lech jeszcze przed przejściem trzeciej snuł ambitne plany, by powtórzyć zeszłoroczną europejską przygodę. Wyprawa do Trnawy i porażka w fatalnym stylu 1:3 sprowadziła poznaniaków brutalnie na ziemię. Nie da się ukryć, że Lech jest w kryzysie, co pokazują też wyniki w Ekstraklasie, ale znów – cierpliwość. Czy John van den Brom utrzyma stanowisko, wyciągnie ekipę z tarapatów i poprowadzi do pucharów w przyszłym sezonie? Przy kadrze, jaką Lech dysponuje, takie oczekiwania wręcz trzeba stawiać. Lech będzie bowiem występował, jak w poprzednim sezonie Legia, tylko w lidze i Pucharze Polski, więc nie będzie grania co trzy dni, więcej czeka drużynę czasu na regenerację i przygotowanie do kolejnych potyczek. Mistrzostwo Polski to cel, który w Poznaniu na pewno może być w takim układzie do osiągnięcia. Finansowej zadyszki raczej nikt się nie spodziewa, chwilowa żałoba na pewno jest, ale trzeba wyciągnąć wnioski i ruszyć dalej. Gen polskiej drużyny kompromitującej się w pucharach dał o sobie znać przy Bułgarskiej bardzo boleśnie, ale van den Brom to trener doświadczony, który wie, że nie zostaje teraz nic innego, jak pogoń po ligowy triumf na koniec sezonu. Mimo że ten sezon i tak będzie naznaczony niedosytem dla kibiców Lecha, wciąż można go przynajmniej w części uratować i powalczyć o łatwiejszą ścieżkę do pucharów w następnej kampanii. Wszystko zależy od mentalności, jaką pokażą w Poznaniu – począwszy od właścicieli, przez trenera do piłkarzy. Być może piękną europejską podróż uda się im jeszcze w przyszłości powtórzyć.

Dlaczego? Bo Raków, Legia i Lech, w części także Pogoń nabiły już niezłą liczbę punktów do krajowego rankingu UEFA, który decyduje o rozstawieniu w poszczególnych rundach eliminacji. Już mamy awans w europejskiej tabeli w porównaniu do tego, co było w poprzednich, mizernych sezonach, gonimy kraje, które są na zbliżonym do nas punktowo poziomie – na przykład Cypr czy Grecję, a szanse na polepszenie tej sytuacji będzie mieć w nadchodzącym czasie na pewno Raków, i bardzo możliwe, że i Legia. Waga tego rankingu dla sytuacji całej ligi jest dobrze znana piłkarzom, którzy w wywiadach między kolejnymi meczami w pucharach świadomie wypowiadali się, że korzystnymi wynikami pracują nie tylko na korzyść swoją, ale i całej Ekstraklasy. Żeby w przyszłości było łatwiej, żeby można było na przykład zaczynać eliminacje dwa tygodnie później, żeby być rozstawionym być może na wszystkich etapach zmagań, a nie tylko na tych początkowych. Każdy remis czy wygrana ma znaczenie, dlatego na przykład Pogoń po kompromitacji w Gandawie ambitnie walczyła w rewanżu z Gent i pożegnała się z Europą z honorem, po zwycięstwie 2:1.

To także sygnał dla nas, żeby porzucić plemienne spory, i po prostu zostać kibicami polskich drużyn w pucharach, żeby odstawić wszystkie „je…ć” i „stare k…wy” rzucane w kierunku ekip, z którymi nie sympatyzujemy. Takie z pozoru mało istotne nastawienie jest fundamentem, aby wypracować myślenie, że nasz cały ekstraklasowy ekosystem pracuje na wspólną sprawę. Nie tylko przecież Legia, Raków, Lech czy Pogoń będą miały szanse. Czołówka ligi nie musi być zabetonowana i coraz głośniej pukają do niej choćby Piast Gliwice czy fajnie budowane przez Waldemara Fornalika Zagłębie Lubin. Ciężka praca, krok po kroczku, za następne kilka lat może nas doprowadzić do tego, że awans polskiej drużyny do fazy grupowej Ligi Mistrzów czy Europy będzie realnym celem, a nie marzeniem ściętej głowy. A więc do dzieła. No i cierpliwości trzeba.

Maciej Stanik

fot: commons.wikimedia.org

Jedna myśl na temat “Mozolna droga polskich drużyn na europejskie salony. Czy nasze ekipy regularnie będą grać w pucharach?

Dodaj własny

  1. Kluby Extraklapy raczej w Pucharach okazjonalnie niestety. Ewentualnie w niewiele znaczącym pucharze czegośtam zwanym Konfederacji….. „Żenuarium” jak mawiał Jerzy Pilch , że w 38mln kraju futbol jest tak mizerny. Brawa dla klubów i PZPNu za tak fatalny , wręcz nieistniejący/nieistony program szkolenia. Cała Polska na Żużel!

    Polubienie

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑