Mając bardzo krótką listę sukcesów w Europie, biją rekordy transferowe, o których polskie kluby mogą tylko pomarzyć. Mimo ostatnich problemów na krajowym podwróku, ich polityka jest wzorem dla klubów z całej Europy – przyciągają do siebie znane nazwiska, jednocześnie kreując i wypuszczając w świat kandydatów na przyszłe gwiazdy piłki. Oto pigułka wiedzy na temat FC Midtjylland – ostatniego rywala Legii Warszawa w eliminacjach do Ligi Konferencji, który mimo zbliżonego poziomu sportowego odjechał Polakom na wielu innych płaszczyznach.
Jedność ważniejsza od rywalizacji
Gdy na świat przychodził obecny kapitan Midtjylland, Henrik Dalsgaard, sam klub jeszcze tak naprawdę nie istniał. Powstał dokładnie 10 lat później, 6 kwietnia 1999 roku – podobnie jak w przypadku Kopenhagi czy Brondby – za sprawą fuzji. Nie była to jednak zwykła fuzja, bowiem w skład FCM weszli dwaj odwieczni rywale. Pierwszy z nich, Herning Fremad, na piłkarskiej mapie Danii nigdy nie zasłynął i bezcelowo tułał się po niższych ligach. Miał za to swoją bazę w większym mieście, czego nie można powiedzieć o ich rywalu z 15-tysięcznego miasteczka Ikast. Tu sytuacja wyglądała nieco inaczej, gdyż tamtejszy IFS miał bardziej renomowaną markę i cieszył się znacznie większymi sukcesami sportowymi. Złota era przypadła na lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte, podczas których klub trzy razy zdołał dotrzeć do finału Pucharu Danii. Bardzo możliwe, że gdyby udało im się wygrać chociaż jeden z tych finałów, to IFS dalej by istniało, a sama miejscowość nie byłaby dziś siedzibą drużyny rezerw Midtjylland.
Cóż, rzeczywistość jest jednak inna i „projekt: Midtjylland” wszedł w życie z inicjatywy duetu Johnny Rune – Steen Hessel. Ten pierwszy prowadził prywatny biznes w stolarstwie, drugi handlował samochodami marki Mercedes. Cały proces powstania klubu trwał jednak bardzo długo, gdyż idea fuzji i wymazania lokalnej rywalizacji nie cieszyła się zbyt dużym poparciem wśród kibiców. Koniec końców plan zrealizowano – u schyłku XX wieku narodziła się nowa siła duńskiej piłki.
Ciekawy jest też wątek klubowych barw i nazwy, której wybór został podjęty za pomocą… losowania.
„Nie chcieliśmy, żeby nowy klub w jakikolwiek sposób kojarzył się z dwoma dawnymi klubami. Wymyśliliśmy więc nową nazwę i nowe barwy oraz zorganizowaliśmy sesję, na której poprosiliśmy burmistrza hrabstwa o wylosowanie jednej z trzech nazw w misce. Nie wiedział jednak, że na wszystkich trzech karteczkach widniał napis FC Midtjylland – i nigdy się tego nie dowiedział.” – opowiadał Johnny Rune w specjalnym wywiadzie na 20-lecie klubu.
Afryka dzika dawno odkryta
Od tego momentu wszystko zaczęło rozwijać się bardzo szybko. Midtjylland zajęło miejsce IFS w drugiej lidze i już po roku wywalczyło awans do elity. Później jako beniaminek zostali czwartą siłą ligi, jednak prawdziwy przełom nastąpił w 2004 roku. Midtjylland zostało pierwszym w historii duńskim klubem, który założył swoją własną akademię poza granicami kraju. Kierunek oczywiście bardzo modny – Afryka, konkretnie rozwijająca się wówczas mocno Nigeria. Pinezkę wbito w piłkarskiej szkółce FC Ebedei, z której od tej pory zaczęły napływać do Jutlandii największe nigeryjskie perełki.
Sama współpraca dopiero w ostatnich latach zaczęła przynosić oczekiwane rezultaty. Przed Frankiem Onyeką, Paulem Onuachu i Raphaelem Onyediką (których udało się spieniężyć łącznie za prawie 25 milionów euro) nie było zbyt wielu zawodników, którzy po przyjściu z Ebedei zrobili karierę i przynieśli zysk klubowi. Nie ma co się jednak dziwić – to była nie tylko bardzo ryzykowna inwestycja, ale i ruch, który przetarł szlaki dla innych duńskich klubów, które chciały rozpocząć swoją działalność w Afryce. W końcu nie bez powodu 11 lat później drogą Midtjylland poszło także FC Nordsjaelland, które zakupiło ghańską akademię Right to Dream. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że ta współpraca wyszła już znacznie lepiej.
Nauka na błędach, nowe partnerstwa i ogromne zyski – otwarcie się na rynek afrykański przez Midtjylland wyszło na plus zarówno dla klubu, jak i dla całej ligi. Duńskie kluby coraz częściej działają na Czarnym Lądzie i wychodzą na tym bardzo dobrze.
Od zagrożenia bankructwem do wielkich sukcesów – jak prekursorzy moneyballu uratowali klub
Gdy skończył się sezon 2013/14, kibice Midtjylland teoretycznie powinni mieć powody do radości. Ostatnie miejsce podium oznaczało powrót do pucharów grę w eliminacjach Ligi Europy, jednak wewnątrz klubu od dłuższego czasu działo się niedobrze. Już pod koniec 2013 roku, po inspekcji komisji finansowej, klub zalegał z kilkumilionowym długiem, którego niespłacenie groziło bankructwem. Problemy finansowe rozwinęły się do tego stopnia, że rok później dalsze losy klubu znajdowały się na włosku.
Dla Matthew Benhama, właściciela Brentford, była to niepowtarzalna okazja na rozszerzenie swoich wpływów poza granicami kraju. To właśnie on przejął większość udziałów Midtjylland w najtrudniejszych dla klubu czasach i zaledwie rok później doprowadził go do pierwszego w historii mistrzostwa Danii. I choć na to osiągnięcie nowy właściciel FCM nie miał zbytniego wpływu, to te następne (np. historyczny awans do Ligi Mistrzów w 2020 roku) są symbolem polityki tzw. „moneyballu” – dokładnie tej samej, którą przedstawialiśmy kiedyś na stronie przy okazji artykułu o Toulouse FC. Nie dajcie się zwieść jednak, że swoje zalążki miała właśnie we Francji, bowiem to właśnie Benham jest jej głównym prekursorem w świecie piłki nożnej.
Moneyball polega na zastąpieniu tradycyjnych metod rekrutacji sztabu i piłkarzy dokładną analizą danych i algorytmów. Do wprowadzenia takiej skomplikowanej polityki jest jednak niezbędny dostęp zarówno do ogromnych baz statystycznych, jak i posiadanie odpowiednich ludzi na odpowiednich stanowiskach. Biznes Benhama opiera się głównie na firmach gamblingowych – Anglik jest założycielem i właścicielem firmy Smartodds, zajmującej się researchami statystycznymi dla bukmacherów, a także giełdy zakładów bukmacherskich Matchbook. To właśnie dzięki temu mógł oprzeć plan rozwoju swoich klubów tylko i wyłącznie na statystykach i algorytmach.
Jak to działa i dlaczego przynosi to tak korzystne skutki? Jednym z najprostszych przykładów do zobrazowania tego procesu jest wyszukiwanie napastników kładąc bardzo mocny nacisk na statystykę expected goals (xG). Jeżeli napastnik A zdobył w przeciągu ostatniego sezonu 5 goli, a ma większe xG od napastnika B, który w tym samym czasie zdobył 15 goli, oznacza to, że może być niedoceniany przez rynek. W efekcie zapłacimy za niego mniej, niż powinniśmy. To właśnie ten sposób Brentford zarabia tak kolosalne pieniądze jedynie z transferów. Przykładów jest mnóstwo:
– Andre Gray: kupiony za 620k euro, sprzedany za 20,4mln
– Ollie Watkins: kupiony za 7,2mln, sprzedany za 34mln
– Said Benrahma: kupiony za 1,7mln, sprzedany za 23mln
– Ezri Konsa: kupiony za 3,5mln, sprzedany za 13,3mln
– Neil Maupay: kupiony za 2mln, sprzedany za 22mln
Spytacie pewnie o Midtjylland? Proszę bardzo:
– Jens Cajuste: kupiony za 170k, sprzedany za 10mln
– Bubacarr Sanneh: kupiony za 200k, sprzedany za 8mln
– Alexander Sorloth: kupiony za 450k, sprzedany za 16mln
– Evander: kupiony za 2,5mln, sprzedany za 9,5mln
I wiele, wiele więcej. Nie wspominając oczywiście o wychowankach, takich jak Simon Kjaer czy Rasmus Nissen Kristensen. Swój rekord transferowy Midtjylland pobiło właśnie na graczu z akademii, a jest nim Gustav Isaksen, który trafił tego lata do Lazio za ok. 16/17 milionów euro. To dowodzi tylko, że szkółka FCM bardzo prężnie się rozwija, co warto docenić, gdyż żaden polski klub jeszcze nie był w stanie zainkasować takiej kasy za jakiegokolwiek piłkarza.
Wracając do tematu moneyball – gdy Benham przejmował Brentford, klub występowało dopiero w EFL League Two (4. poziom). Co prawda Midtjylland na ligowym podwórku sufitu sięgnęło już dawno temu, jednak w ostatnich latach powtórzyło to aż dwukrotnie, przy okazji zaliczając przygodę w fazie grupowej Ligi Mistrzów. A jak prezentują się teraz, akurat na nadchodzące starcie z Legią Warszawa?
Mały kryzys. Czy wicemistrzowie Polski mają szczęście?
Można tak powiedzieć. Ostatni sezon był dla jutlandzkich „Wilków” koszmarem, który na szczęście zakończył się happy-endem. Ogromną plamę pozostawiła po sobie postawa w rundzie zasadniczej, podczas której Midtjylland nie zdołało nawet awansować do grupy mistrzowskiej. Zgoda, zabrakło dwóch punktów, lecz skończenie rundy ogólnej w czołowej szóstce ligi jest obowiązkiem, na którego niewykonanie nie ma wymówek. Przyczyny tak fatalnego dla Duńczyków obrotu spraw tłumaczy mój redakcyjny kolega i fan duńskiej piłki – Wiktor Morawski.
„Ich dołek sportowy to efekt kilku czynników. Po pierwsze, i na swój sposób najważniejsze, Brentford awansowało do Premier League. Od tego czasu Matthew Benham zaczął bardziej skupiać się na swej angielskiej drużynie, a w końcu w tym sezonie przestał być większościowym udziałowcem FC Midtjylland. Skutkowało to kilkoma złymi decyzjami przy zatrudnianiu i zwalnianiu trenerów, oraz sprzedażą zawodników.
Zeszły sezon był tego kulminacją. FC Midtjylland miał łącznie 3 szkoleniowców w jego trakcie, a każdy z nich walczył z problemem wąskiej kadry i kolejnymi osłabieniami w postaci transferów gwiazd za granice. Efekty było widać w tabeli. Wydaje się jednak, że wszystko już uporządkowali i wracają na właściwe tory, choć mogą potrzebować sezonu na przebudowę.„
Sezon uratowało przyjście nowego trenera – Thomas Thomasberg mimo ciężkiej sytuacji zdołał wygrać grupę spadkową i wywalczyć awans do eliminacji Ligi Konferencji. To był jak widać jedyny pozytyw tego małego kryzysu, w którym klub znalazł się po zmianie priorytetów właściciela. Dodatkowo odszedł wspomniany Isaksen – wychowanek i prawdziwa gwiazda klubu, bez którego Midtjylland będzie musiało sobie poradzić w dwumeczu z Legią.
„Isaksen kiepsko wszedł w ten sezon, ale poprzedni miał rewelacyjny. Gdy największe gwiazdy opuściły „Ulvene” to on wziął na siebie rolę lidera zespołu i wciągnął ich do Europy. Ogromna strata, zdecydowanie.” – komentuje Wiktor Morawski.
Jak więc grają rywale Legii bez swoich największych gwiazd i, przede wszystkim, czy jest to skuteczne? Wygląda na to, że Thomasberg jest osobą, która miała duży wpływ na zgaszenie tymczasowego pożaru. 48-latek przez ostatnie 5 lat wykonał kapitalną pracę w Randers FC – nie dość, że najpierw uratował „Konie” od relegacji, to później zdołał wprowadzić ich do Ligi Konferencji. Jak twierdzi Wiktor, sekretem Thomasberga na dobre wyniki jest używanie bardzo prostych, ale jednocześnie inteligentnych środków.
„Thomasberg to bystry taktyk z reaktywnej odnogi myśli szkoleniowej. Znany jest z dobrej pracy z zagraniczymi piłkarzami, wyszukiwania nieoczywistych zawodników i przede wszystkim – stosowania zasady KISS, czyli „Keep it Simple Stupid”.To zasada mówiąca, by nie szukać kwadratury koła i robić wszystko najprościej jak się da – byle tylko działało. Właśnie taki futbol grają też jego zespoły – bądź zorganizowany, atakuj szybko i jeśli możesz stworzyć sytuację w dwa podania, to nie szukaj gry tiki-taką. Lubi stosować ustawienie 4-4-2 ze względu na łatwość jego modyfikacji. Jednym piłkarzem schodzącym głębiej można przerobić je na 4-5-1, jednym wychodzącym wyżej na 4-3-3. To pozwala mu dostosowywać się pod rywali tak, aby wytrącać ich atuty z ręki.”
Sklejanka nieoczywistych nazwisk, czyli kto może mieć dzień konia
Kluby pokroju Midtjylland słyną z tego, że ich zawodnicy potrafią sprawić polskiemu klubowi psikusa – zawsze znajdzie się w nich piłkarz, który po prostu będzie miał swój dzień albo pokaże przed polską widownią swoje ponadprzeciętne umiejętności, z których znany jest za granicą. Kto może się nam w taki sposób „objawić” w dwumeczu z Legią? Zarówno ja, jak i Wiktor widzimy kilku kandydatów.
„Franculino, czyli zdolny napastnik wyrwany z rezerw Benfiki, na pewno może być takim nieoczywistym nazwiskiem, które postraszy Legię. Dobry fizycznie i umiejący odnaleźć się pod bramką rywala. Zwróciłbym też uwagę na Simsira i Cho Gue-sunga, choć oni nie zostali sprowadzeni do klubu za pomocą analizy statystycznej. Simsir to wychowanek, a Cho po prostu był gwiazdą w Korei.” – wyjaśnia Morawski.
Warto zatrzymać się na dłużej przy Koreańczyku, bowiem Cho Gue-sung faktycznie jest piłkarzem, którego w pewnym okresie uważano za nieoczywistego bohatera. Tym okresem był oczywiście mundial w Katarze. To właśnie Cho ustrzelił dublet z Ghaną i przywrócił swojej reprezentacji nadzieje na uratowanie korzystnego wyniku w meczu. Ostatecznie Koreańczycy to starcie przegrali, jednak bez jego goli nie udałoby im się awansować z grupy – nad Urugwajem w tabeli skończyli tylko i wyłącznie dzięki bilansowi bramek.
Dodatkowo, z jego postacią wiąże się naprawdę ciekawa historia. Jeszcze w 2021 roku grał w drugiej lidze koreańskiej, gdzie odbywał także obowiązkową służbę wojskową. W ciągu następnego roku jego kariera nabrała dużego rozpędu – powołanie na mundial dostał po tym, jak został królem strzelców K-League, już jako piłkarz Jeonbuk Hyundai. Po turnieju jego popularność znacząco wybiła w górę, i to nie ze względu na jego umiejętności. Zaczął dostawać multum prywatnych wiadomości od fanek tylko i wyłącznie ze względu na… wygląd. To nawet nie jest żart.
Jego instagramowy licznik wystrzelił poza skalę – z 20 tysięcy obserwujących nagle zrobiło się prawie 2,5 miliona, a on sam musiał wyciszyć telefon, bo nie mógł skupić się na piłce. 11 lipca został nowym napastnikiem Midtjylland i od tej pory notuje całkiem solidną passę – 3 mecze z rzędu z golem w lidze, dodatkowo dołożona cegiełka do wygranego 5:1 meczu z Omonią Nikozja.
Starcie z Legią jako początek nowej ery
Dwumecz Midtjylland z Legią będzie wyjątkowy nie tylko ze względu na stawkę, ale i na fakt, że duński klub zagra jutro swoje pierwsze europejskie spotkanie za czasów swojego nowego inwestora. Przed tygodniem ogłoszono bowiem bardzo ciekawe zmiany w strukturach właścicielskich klubu – 60% akcji przejął Anders Holch Povlsen, jeden z najzamożniejszych Duńczyków i 312. najbogatszy człowiek świata według magazynu „Forbes”. Firmy Benhama wciąż będą udostępniać swoje bazy danych klubowi, jednak przybycie lokalnego multimilionera oznacza prawdopodobnie początek zamożniejszych lat jutlandzkiego klubu.
„Powinno to pozwolić na finansową walkę z FC Kopenhagą i utrzymanie statustu drugiego najbogatszego klubu Danii. Do tego mądrze wydane pieniądze powinny pozwolić klubowi na realizację coraz większych ambicji.” – stwierdza Wiktor Morawski.
Na sam koniec, spytaliśmy Wiktora o to, jak widzi procentowe szanse Legii w dwumeczu:
„Równe 50%. No może 55%, bo Legia równiej zaczęła sezon. Legia to przyzwoity klub, ale ma swoje mankamemty – FC Midtjylland to samo, ale nie ma tak szerokiej kadry i jest dopiero na początku odbudowy po złym sezonie. Oba zespoły mają swoje problemy z którymi muszą się uporać, oba potrafią zagrać naprawdę dobry mecz, żeby rozczarować zaledwie kilka dni póżniej. Myślę, że te różnice są na tyle małe, iż kluczowa będzie dyspozycja dnia.”
I tego się trzymajmy, gdyż ze sportowego punktu widzenia Midtjylland jest jak najbardziej do przejścia. To bardzo mądrze prowadzony klub, jednak z perspektywy sportowej wciąż jest w zasięgu ręki. Najważniejsze, żeby nie stracić głowy i wykorzystać detale do przechylenia szali na swoją korzyść.
Dodaj komentarz