Jest 5 kwietnia 2000 roku. Fani Leeds United licznie zjechali do największego tureckiego miasta i hucznie świętowali wigilię pierwszego meczu półfinałowego Pucharu UEFA, w którym ich drużyna miała się zmierzyć z miejscowym Galatasaray. Niestety owo święto szybko przerodziło się w wielką tragedię, gdy dwóch angielskich kibiców zostało zasztyletowanych przez chuliganów Galaty.
Jakiś czas temu spędzałem urlop w Turcji. Pewnego wieczoru, gdy byłem w hotelowym barze, moją uwagę skupiło dwóch angielskich turystów. Obydwaj przyodziani byli w piłkarskie trykoty. Jeden z nich miał na sobie nowiutką koszulkę Liverpoolu z nazwiskiem Fabio Carvalho na plecach, drugi ubrany był w niespersonalizowany błękitny trykot innego zespołu rodem z Wysp Brytyjskich – Leeds United. Obydwaj siedzieli uśmiechnięci, dobrze się bawiąc przy szklance trunku i wesoło gawędząc z miejscowymi barmanami. Kilka godzin wcześniej na plaży zauważyłem starszego jegomościa, który po kąpieli w Morzu Śródziemnym, wycierał się w ręcznik ozdobiony herbem Pawi. W obydwóch tych przypadkach w mojej głowie samoczynnie pojawiły się myśli, które kazały mi sobie przypomnieć tamtą skąpaną we krwi noc sprzed ponad 20 lat. Fani Leeds na tureckiej ziemi nie zawsze spędzali czas w tak beztroski sposób i w tak dobrej komitywie z lokalsami, którzy zapewne w tym wypadku liczyli dodatkowo na wysokie tipy od wczasowiczów ze Zjednoczonego Królestwa. Wróćmy zatem do wydarzeń z roku 2000.
Udana dekada
Ostatnia dekada XX wieku to był całkiem udany czas dla ekipy z Elland Road. Jeszcze w 1992 roku The Peacocks zdołali wywalczyć swoje ostatni mistrzostwo Anglii. Kolejne lata to była huśtawka formy, ale po pierwsze – zespół z West Yorkshire cały czas utrzymywał się na poziomie nowopowstałej Premier League, a po drugie – w latach 1997-2002 Leeds nie uplasowało się niżej niż na piątym miejscu w ligowej tabeli. Niestety wkrótce nad klubem zaczęły się gromadzić czarne chmury. W 2004 roku pogrążone w kłopotach finansowych Pawie zleciały z hukiem z najwyższego szczebla, na który zdołały powrócić dopiero w 2020 roku, gdy za trenerskie stery chwycił Marcelo Bielsa, by niespełna dwa miesiące temu ponownie zlecieć o szczebel niżej.
Jednakże Leeds z przełomu wieków to była charakterna ekipa, która potrafiła zachwycić fanów futbolu nie tylko ze Zjednoczonego Królestwa, ale także z całej Europy. W sezonie 2000/2001 drużyna prowadzona przez Davida O’Leary dotarła do półfinału Ligi Mistrzów. My jednak skupimy się na tym, co działo się rok wcześniej.
W sezonie 1999/2000 chłopcy z Elland Road również dotarli do półfinału europejskich pucharów, co było ich najlepszym wynikiem na arenie międzynarodowej od 1975 roku, kiedy to musieli uznać wyższość Bayernu Monachium w finale Pucharu Europy. Po drodze Leeds eliminowało kolejno: Partizana Belgrad, moskiewskie Lokomotiw i Spartaka, AS Romę oraz Slavię Praga. W 1/2 finału los skrzyżował ich drogi z tureckim Galatasaray.
Co się wydarzyło na placu Taksim?
Odpowiedzi na to pytanie nie można jednoznacznie udzielić aż do dziś. Znamy konsekwencje starć pomiędzy tureckimi fanatykami i kibicami z Anglii, ale przebieg wydarzeń pozostaje zagadką i istnieją tylko różne teorie. Co innego twierdzą Turcy, co innego Anglicy.
Stambulski plac Taksim jest miejscem, w którym znajduje się mnóstwo lokali gastronomicznych, a w jego pobliżu turyści odnajdą również wiele hoteli. Nic dziwnego zatem, że w jego okolicy zameldowało się mnóstwo kibiców, którzy podróżowali za swoim ukochanym zespołem, a sam plac stał się miejscem, w którym chcieli oni spędzić noc poprzedzającą półfinałowy pojedynek.
Według jednej z teorii, w momencie, gdy fani Leeds coraz liczniej gromadzili się na Taksim Square, jeden z miejscowych kibiców podążył do budki telefonicznej, by przedzwonić do braci po szalu i ściągnąć w to miejsce większą liczbę stambulskich fanatyków. Wśród nich pojawili się chuligani ze słynnej grupy The Night Watchmen – jednego z najbardziej zagorzałych gangów zrzeszających pseudokibiców Galaty. Atmosfera zaczynała gęstnieć z minuty na minutę, aż około godziny 21:00 czasu miejscowego konflikt pomiędzy zwaśnionymi grupami przeszedł z agresji werbalnej w rękoczyny.
Co było iskrą zapalną takiego stanu rzeczy? Anglicy utrzymują, że zadymę wywołali miejscowi, którzy pojawili się w pewnym momencie w dużej, zorganizowanej grupie i zaatakowali przyjezdnych. Turcy twierdzą natomiast, że byli permanentnie prowokowani przez przybyszów z Wysp, którzy mieli ich obrzucić kuflami i butelkami po piwie oraz znieważać turecką flagę i zachowywać się nieodpowiednio w stosunku do miejscowych kobiet. Tej wersji kolejnego dnia trzymała się także miejscowa prasa.
Pytanie „kto zaczął?” spełzło jednak na dalszy plan w obliczu następstwa całej awantury. W rękach pseudokibiców pojawił się sprzęt. Brytyjczycy używali tulipanów zrobionych ze zbitych butelek po piwie, Turcy na awanturę stawili się standardowo z nożami w rękach. Na skutek ran kłutych śmierć poniosło dwóch fanów Leeds – 40-letni Kevin Speight i 37-letni Chris Loftus. Kilku innych kibiców Leeds odniosło poważne obrażenia, ale udało im się zachować życie.
Mecz w piekle pod presją
Najbardziej w swojej karierze żałuję tego, że w ogóle zagrałem w tamtym meczu. Piłka nożna jest dla ludzi ważna – dziś pewnie nawet ważniejsza niż wtedy – ale tych dwóch chłopaków zostało zamordowanych. To jest ważniejsze niż jakiś mecz.
Wspominał po latach ówczesny bramkarz Leeds United – Nigel Martyn. Były 23-krotny reprezentant Anglii dodaje, że on i jego koledzy z zespołu w świetle tamtych wydarzeń nie mieli ochoty rozgrywać spotkania, ale jak zwykle w takich przypadkach pojawiła się presja ze strony UEFA.
Pamiętam, że chłopcy czuli, że nie chcą grać tego meczu, ale delegat nam tłumaczył, że powinniśmy zagrać, bo inaczej możemy zostać wykluczeni z europejskich pucharów. Tego przestraszyły się także klubowe władze. Skoro już mieliśmy zagrać, to osobiście powiem, że miałem w sobie sporo determinacji, by pokonać Galatasaray.
Otoczka tamtego spotkania wyglądała jednak tak, jakby miał on być rozgrywany w środku terytorium ogarniętego wojną. Autobus, którym na Ali Sami Yen Stadium podróżowali piłkarze i sztab Leeds United, był eskortowany przez uzbrojone po zęby oddziały policji. Na samym obiekcie fani Galaty wywiesili transparent o treści „Witamy w piekle”. Gracze Pawii na rozgrzewkę wychodzili, poruszając się pomiędzy kordonami służb porządkowych, które osłaniały ich swoimi tarczami niczym greccy hoplici. Znów oddajmy głos Martynowi:
Już kilometr przed stadionem obok naszego autokaru biegli policjanci pod bronią. 40 minut przed meczem chcieliśmy wyjść na murawę i zacząć się rozgrzewać. Mundurowi nas zatrzymali. Ubrali się w swoje kombinezony. Utworzyli dwa rzędy. Jeden trzymał tarczę na dole, drugi u góry pod kątem 45 stopni. I tak z obydwóch stron. Hałas zapalniczek, kamieni i monet, które odbijały się od tych tarcz, gdy wybiegaliśmy na murawę, to było coś okropnego.
Ówczesny prezes Leeds – Peter Ridsdale – dodaje:
UEFA zagroziła, że odmowa gry skończy się automatycznym walkowerem. Jeśli zapytasz mnie, czy podjęliśmy wówczas dobrą decyzję, chcąc grać, powiem ci, że nie wiem. Zrobiliśmy to, co uznaliśmy za najlepsze w danym momencie. Kibice Galatasaray rzucali w nasz autobus i próbowali wybić szyby. Policja nie robiła nic, by ich powstrzymać. Naprawdę bałem się o nasze życie. Gdybym wiedział wcześniej, że tak to będzie wyglądać, odmówiłbym gry bez wahania.
Rozbici i zastraszeni piłkarze The Whites ostatecznie przegrali ten mecz 0-2 po golach Hakana Sukura i brazylijskiego obrońcy Capone. Nie było też mowy o uczczeniu pamięci ofiar minutą ciszy. Turcy starali się przejść nad całym wydarzeniem do porządku dziennego i zamieść sprawę pod dywan.
Nerwowy rewanż
Włodarze Leeds nie wyobrażali sobie, by na mecz rewanżowy przybyli kibice tureckiego klubu. Poprosili, by UEFA nałożyła na nich zakaz wyjazdowy. Europejska federacja przychyliła się do tej prośby, co nie było w smak decydentom ze Stambułu, którzy zażądali rozegrania meczu na neutralnym terenie.
Wydaje mi się, że działacze Galatasaray w ogóle nie czuli powagi sytuacji. W Stambule w ogóle nie widziałem, by próbowali upewnić się, by mecz był odpowiednio zabezpieczony. Gdy przyjechali na rewanż, mieli nam za złe, że nie chcieliśmy przyjąć ich fanów. Uważali, że to jakaś próba zyskania przewagi sportowej z naszej strony. Ja chciałem, tylko by ten rewanż został już rozegrany. Ryzyko zamieszek było bardzo wysokie. To było okropne.
Wspominał Ridsdale.
Ostatecznie włodarze Galaty otrzymali pulę 80 biletów, która rozeszła się pomiędzy ich oficjeli. Ridsdale apelował na łamach prasy o zachowanie spokoju przed, w czasie i po meczu, a jego słowa przetłumaczono w lokalnych gazetach także na język turecki. Atmosfera wokół stambulskiej drużyny kilkukrotnie gęstniała, gdy otaczali ich wściekli angielscy fani, ale nikomu nie stała się krzywda. Obeszło się również bez awantur w czasie meczu. Gdy rozbrzmiał pierwszy gwizdek arbitra, fani Leeds na znak protestu odwrócili się na jakiś czas plecami do murawy.
Dwa gole strzelone przez Norwega Eirika Bakke nie pozwoliły Pawiom powalczyć o awans. Galata odpowiedziała kolejnym golem Hakana Sukura oraz trafieniem ich lidera Gheorge Hagiego, ostatecznie meldując się w finale.
Gdyby to, co stało się w Stambule, miało miejsce w Anglii, a winni byliby nasi fani, prawdopodobnie UEFA wykluczyłaby wszystkie angielskie kluby z rozgrywek. Galatasaray przyjechało, złożyli wieńce pod bramami stadionu i zachowywali się zupełnie inaczej niż w Stambule. Chcieli wyglądać na naszych najlepszych przyjaciół. Strasznie nas to irytowało, gdyby faktycznie mieli w sobie współczucie, okazaliby je już w pierwszym meczu. Jaka szkoda, że dopuszczono ich do gry…
Pieklił się wspominający tamten dzień Nigel Martyn.
W poszukiwaniu zemsty…
W finale Pucharu UEFA, który miał odbyć się 17 maja 2000 roku w Kopenhadze, los skrzyżował drogę Galatasaray z innym angielskim zespołem – Arsenalem. Kanonierzy byli również przeciwnikiem Leeds w meczu ligowym, który odbył się pomiędzy obydwoma spotkaniami półfinałowymi UEFA Cup. Przed meczem delegacja The Gunners złożyła kwiaty w czterech narożnikach boiska na Elland Road. Kevina Speighta i Christophera Loftusa uczczono minutą ciszy.
W Turcji staraliśmy się odseparować zespół od informacji o tym, co się stało. Po powrocie do domu było inaczej. Doskonale wiedzieliśmy co się stało. Dwa bezsensownie stracone życia. Przegraliśmy z Arsenalem, ale nasze myśli były gdzie indziej.
Wspominał ówczesny asystent trenera Leeds Eddie Gray. Grający w tamtych meczach Irlandczyk Ian Harte, dodawał:
To były najbardziej przerażające momenty jakie w życiu przeżyłem. Tureccy fani pokazujący nam gest podrzynania gardła, tamtejsze władze i policja zachowujące się wobec nas obcesowo. Nie mam pojęcia dlaczego my wtedy zagraliśmy? Nie sądze by ktokolwiek z nas miał wtedy na to ochotę. Przed drugim meczem staraliśmy się zmobilizować, powiedzieć sobie „chodźmy i ukarzmy ich za to.” Ale w głębi serca mieliśmy w tym momencie piłkę gdzieś. Kogo to k**wa obchodzi?
Zarówno w Leeds, jak i w całej Anglii jeszcze długo unosiła się atmosfera szoku, żalu i przygnębienia. W sercach wielu Brytyjczyków tliła się także chęć odwetu na Turkach. Mecz finałowy był doskonałą okazją do tego, by chuligani ze Zjednoczonego Królestwa wspólnie pomścili śmierć Speighta i Loftusa.
Firmy The Herd oraz The Gooners z Arsenalu, słynni Headhunters z Chelsea, Szkoci z Rangers, Walijczycy ze Swansea i Cardiff no i oczywiście chuligani Leeds. Tego wieczora mnóstwo ekip połączyło siły, by dać nauczkę fanom znad Bosforu, wspartym tureckimi imigrantami z Danii.
Zamieszki wybuchały przez cały dzień. Fani Arsenalu już w noc poprzedzającą finałowe starcie, zostali zaatakowani w barze na deptaku Strøget, gdzie Turcy dźgnęli nożem jednego z sympatyków Kanonierów. Na szczęście rana okazała się na tyle niegroźna, że zaatakowany fan obejrzał finałowy mecz już na stadionie. Największa awantura miała jednak miejsce na Placu Ratuszowym, gdzie blisko 500 osobowa grupa Anglików ruszyła na fanatyków Galatasaray. Regularna bitwa trwała blisko pół godziny, nim uzbrojeni po zęby duńscy policjanci zdołali opanować sytuację. Nawet następnego dnia już na lotnisku obie zwaśnione grupy miały sobie jeszcze wiele do powiedzenia na odchodne.
Pamięci ofiar
Kevin Speight miał w chwili śmierci 40 lat. Osierocił dwójkę dzieci. Był właścicielem pubu Bay Horse w miejscowości Farsley w hrabstwie Yorkshire. W wolnej chwili uwielbiał majsterkować przy swoim skuterze marki Lambretta.
Chris Loftus był o trzy lata młodszy. Pracował jako monter sieci telefonicznych. Do Stambułu podróżował w towarzystwie trójki swoich braci. Jeden z nich – Andy – wspomina go jako wesołego chłopaka, który lubił napić się w pubie i miło spędzić czas ze znajomymi.
Rok po ich śmierci w ścianę stadionu Elland Road wmurowano pamiątkową tablicę, przypominającą o tragedii, która miała miejsce w Turcji. Co roku 5 kwietnia fani Leeds składają pod nią kwiaty i znicze. Robią to także zawodnicy Pawi. O tych rocznicach stara się również nie zapominać Nigel Martyn. On spędził w Leeds siedem lat. O fanach tego zespołu wypowiada się w samych superlatywach:
Są kibice i są kibice. Nasi potrafili przyjechać w 500 osób do Szwecji, by obejrzeć przedsezonowy sparing. Prawdziwi fanatycy. Ci chłopcy właśnie tacy byli.
George Speight miał siedem lat, gdy jego tata został zamordowany. Cieszy się jednak, że jego ojciec nadal żyje w pamięci kibicowskiej społeczności:
Ludzie mnie znają dzięki mojemu tacie. Słyszę, jak mówią do siebie: >> To chłopak Kevina Speighta<<. Lubię to. Podoba mi się, że o nim pamiętają. To dla mnie ważna sprawa. Ludzie dobrze o nim mówią i to napawa mnie dumą.
W czasie meczu odbywającego się najbliżej rocznicy daty śmierci Loftusa i Speighta, fani The Peacocks zawsze odwracają się na początku spotkania plecami do murawy, tak jak zrobili to w tamtą feralną noc.
Sprawiedliwość?
Właściciel stambulskiej kawiarni – Ali Umit Demir – był głównym oskarżonym w procesie o morderstwo fanów Leeds. Razem z nim na ławie oskarżonych zasiadło jeszcze trzech mężczyzn. Loftusa dźgnięto pięciokrotnie, Speighta dwa razy. Ten drugi trafił na stół operacyjny, walczył o życie dłużej niż Loftus. Potrzebował transfuzji krwi, za którą Turcy kazali najpierw zapłacić. Z własnej kieszeni zrobił to jeden z działaczy Leeds. Niestety nic to nie dało.
Petera Ridsdale’a przypadkiem zaprowadzono do kostnicy, by pokazać mu ciało Loftusa. Wzięto go za członka rodziny. Tam spotkał jednego z braci ofiary, który klęczał przy zwłokach i ze łzami w oczach prosił Chrisa, by ten się obudził…
Chociaż cała trójka sprawców miała zasądzone kary, przez długi czas nie trafiali za kraty. Wyroki uchylano, rozpatrywano apelacje. Demira skazano ostatecznie w 2010 roku. Skazano go na 6 lat i 8 miesięcy pobytu w zakładzie penitencjarnym. W 2014 roku był już na wolności.
Andy Loftus wspomina, że wiele osób w Anglii uważa, że fani Leeds sprowokowali tamte zajścia:
Nawet teraz ludzie myślą, że to my zaczęliśmy. Twierdzą, że musieliśmy szukać kłopotów. To gadanie o zaczepianiu tureckich kobiet, przewracaniu samochodów… Gdyby tam byli, wiedzieliby, że to kłamstwo. Nawet policja przyznała, że Galatasaray nas tropiło, czekali aż pojedyncze grupy odłączą się od reszty, by zaatakować…
W ubiegłym miesiącu fani Manchesteru City złożyli wieńce na placu Taksim, przy okazji finału Ligi Mistrzów, który odbył się w Stambule. Pamięć o Kevinie Speightcie i Chrisie Loftusie, bezsensownych ofiarach zamieszek sprzed ponad 20 lat, zapewne nigdy nie zgaśnie.