Czeski film w Pradze. Bo tutaj jest, jak jest?

Ospali, wiecznie spóźnieni, bojaźliwi, niechlujni, elektryczni i kompletnie bez pomysłu. Tak scharakteryzowalibyśmy reprezentantów Polski w ich pierwszym meczu pod wodzą Fernando Santosa. Mówiąc przekornie, portugalski szkoleniowiec postanowił w swoim debiucie kontynuować myśl trenerską, która przyświeca naszemu zespołowi co najmniej od końca ery trenera Nawałki. I jak tu nie mówić o pewnym stylu i powtarzalności? Ile jednak w tym winy samego Santosa? Moim zdaniem niewiele.

Naprawdę nie spodziewałem się wczoraj zbyt wiele po grze naszych piłkarskich pupili. Każdy wie, jaka atmosfera wytworzyła się w ostatnich miesiącach wokół naszej kadry narodowej. W dniach poprzedzających wczorajszy blamaż opinia publiczna bardziej interesowała się dalszym drążeniem tematu afery premiowej niż tym, jak zaprezentujemy się na boisku w stolicy Czech. Być może byłoby inaczej, gdyby nie głośny wywiad, którego Łukasz Skorupski udzielił Łukaszowi Olkowiczowi na łamach Przeglądu Sportowego (nie wiem dokładnie którego: premium, oficjalnego, nieoficjalnego, czy „tylko opinie prywatne”).

Oczywiście nie mam pretensji do golkipera Bolonii o wypowiedź dotyczącą sporów, które w czasie pobytu reprezentacji w Katarze, wywołał temat rządowej premii. Skorup – prostolinijny chłop – wyrzucił z siebie to, co leżało mu na wątrobie. Kto czytał rzeczony wywiad, ten wie, że to nie było żadne grillowanie. Skorupski nikogo nie równał z ziemią. Bronił nawet trenera Michniewicza, bronił stylu gry. Powiedział jedynie, co mu się nie podobało i potwierdził to, czego wszyscy kibice się domyślali, a czemu reprezentacyjna starszyzna i były selekcjoner konsekwentnie zaprzeczali – naszych piłkarzy na mistrzostwach poróżniły pieniądze. I o to nasz bramkarz miał największy żal, bo sam zapewniał, że wcześniej atmosfera w zespole była kapitalna.

Niestety wypowiedź Skorupskiego padła w dość niefortunnym momencie. Tydzień przed pierwszym meczem eliminacyjnym do mistrzostw Europy. To spowodowało, że afera, która już przygasała, ożyła na nowo. Znów nie mam pretensji do piłkarza pochodzącego z Zabrza. Shit happens. Pretensje możemy mieć tylko do bezjajecznych liderów zespołu, którzy zamiast zmierzyć się z problemem, pochowali głowy w piasek, gdy był czas na prostowanie tej sprawy. Ale patrząc na ich, chociażby wczorajszą postawę boiskową, takie zachowanie przestaje dziwić. No nie ma w tej ekipie faceta, który lubi brać odpowiedzialność na swoje barki…

Jednocześnie potrafię sobie też wyobrazić, że zespół – czy nam się to podoba, czy nie – obrał drogę przemilczenia problemu, a Skorupski złamał jakieś wewnętrzne ustalenia szatni. W tym momencie koledzy z zespołu mają prawo mieć do niego pewne pretensje. Każdy medal ma dwie strony. Po prostu.

Nie mam również pretensji do Fernando Santosa o ciszę medialną, którą zarządził przed pojedynkiem z Czechami, a która to wywołała tyle kontrowersji, szczególnie w środowisku dziennikarskim. Portugalczyk objął kadrę, by zarządzać nią przede wszystkim na boisku i sprawić, by osiągała satysfakcjonujące wyniki, tymczasem musiał się mierzyć z problemem, który powstał w momencie, gdy on martwił się jeszcze głównie fochami Cristiano Ronaldo. Nic dziwnego, że postanowił oddzielić wszystko grubą kreską i dać sobie możliwość przygotowania drużyny w spokoju, z dala od tematu, z którym nie miał nic wspólnego, a który zakłócał zgrupowanie. Ciszę medialną uważam za dobrą decyzję nowego selekcjonera.

Zresztą Robert Lewandowski w końcu i tak zrobił to, czego domagał się lud i na konferencji prasowej wypowiedział słowo „przepraszam”.  Czy tak wiele to zmieniło? Zwykła kurtuazja. W dodatku mocno wymuszono, bo i tak dla wielu kibiców było już „po herbacie”. Ale co tak naprawdę mieliby jeszcze zrobić w tamtym momencie nasi reprezentanci? Wyjść całą grupą przed kamery telewizyjne i przyznać, że są pazernymi świniami? Wydać ludowi tych, którzy mącili z premiami najbardziej, by tłuszcza dokonała samosądu? Nie wytrzesz suchą szmatką rozlanego mleka, gdy na podłodze pojawiła już się pleśń. Trzeba było skupić się na meczu.

Powtórzę zatem jeszcze raz – naprawdę nie spodziewałem się zbyt wiele po tej drużynie, trapionej wewnętrznymi problemami. W dodatku w momencie, gdy miała grać pierwszy mecz pod wodzą nowego selekcjonera, który dopiero będzie się starał dopasować poszczególne elementy biało-czerwonej układanki. Jednakże nawet gdy obniżyłem poprzeczkę swoich wymagań maksymalnie, ta i tak została strącona z hukiem.

Wczrajszy mecz w jednym obrazku

Blisko 30 lat interesuję się piłką i idę tą drogą przez ciernie, kibicując polskiej kadrze, ale nigdy w życiu nie było mi dane zobaczyć tak beznadziejnego otwarcia meczu w wykonaniu polskich piłkarzy, jak wczoraj. Przez pierwsze 15 minut wyglądaliśmy, jakbyśmy zamiast kwiatu polskiego futbolu, wysłali do boju LZS Świątkowo. Jan Bednarek zaczynał chyba mieć flashbacki z tych wszystkich spotkań Southampton, w których Święci przyjęli dziewiątkę na ryj. My natomiast mogliśmy patrzeć z niedowierzaniem w telewizory i zastanawiać się, czy oni kiedykolwiek kurwa w to grali?!

Przegraliśmy ten mecz, nim on na dobre się zaczął. Od kiedy stadionowy zegar wybił czwartą minutę, udawaliśmy, że próbujemy odrobić straty, tak jak licealiści z Legnicy udawali ostatnio chuliganów w czasie ćwiczeń prewencji.

Ludzie kochani! Każda przebitka kończyła się zbiórką piłki ze strony Czechów, każda próba dryblingu Szymańskiego czy Gumnego kończyła się na pierwszym napotkanym rywalu, każda długa piłka nie mijała pierwszej przeszkody, albo lądowała w agreście, albo odbijała się od sękatych nóg naszych piłkarzy i padała łupem przeciwnika lub wylatywała na aut. To jest dramat, że rzadko który zespół, z jakim przychodzi nam się mierzyć, na poziomie technicznym i kultury gry stoi w hierarchii niżej od nas. Tak jest od lat. Bardziej schludni w swoich poczynaniach byli Saudyjczycy za Michniewicza, przyjemniejsi dla oka byli Albańczycy za Sousy, a nawet we wspominanej z nostalgią erze Adama Nawałki, swoim wyszkoleniem zawstydzali nas momentami Gruzini.

Nowe pokolenie piłkarzy miało być inne. Matty Cach, Sebastian Szymański, Krystian Bielik czy Kuba Kiwior nie mieli traktować piłki jak gorącego kartofla. Usunięcie Glika i Krychowiaka z kadry miało być sygnałem, że chcemy pokazywać na placu boju nową jakość. Mieliśmy zacząć czerpać przyjemność z gry i wyleczyć się z krychowiakowego „niedasizmu”. Pierwszy sprawdzian kończy się jednak dla nas oceną niedostateczną.

Cash, Bednarek i Kiwior dyskutują po utracie drugiego gola

Rozumiem, że znów mamy nowego trenera, znów trzeba zacząć układać klocki od nowa, ale poniżej pewnego poziomu nigdy nie wolno nam zejść. Wczoraj zagraliśmy poniżej wszelkiej krytyki. Po prostu. Tłumaczenia, że nie trafiliśmy ze składem czy taktyką, nie są żadnym usprawiedliwieniem. Proste błędy techniczne czy permanentne przegrywanie pojedynków 1 na 1 z przeciwnikiem, nie powinno przydarzać się żadnemu z zawodników noszących biało-czerwony trykot.

Oczywiście, że na mecz z Albanią potrzebna nam jest korekta składu. Być może od pierwszej minuty na murawę powinien wybiec Damian Szymański, być może Nicola Zalewski. Z pewnością powinniśmy eksperymentować dalej ze stoperami, bo gorzej już nie będzie. Dla mnie Kiwiora powinien zastąpić Salamon. Zresztą na pozycji środkowego obrońcy jest kilka opcji. Żadna z nich nie gwarantuje czegoś ekstra, ale być może któryś z tych chłopaków wpasuje się w tę kadrę. Czesi wczoraj wystawili kilku piłkarzy grających w rodzimej lidze i to zadziałało, a taki Tomas Cvancara woził naszych eksportowych obrońców z podobnym skutkiem, jak kilka miesięcy temu czynił to Mbappe czy Julian Alvarez. Przede wszystkim jednak w poniedziałek (i przed każdym innym meczem) potrzebne nam jest zupełnie odmienne nastawienie mentalne i zachowanie pełnej koncentracji od pierwszego gwizdka arbitra.

Tylko skoro właściwie od kilku lat opieszałość, bojaźliwość, brak decyzyjności i popełniane masowo proste błędy, regularnie zdają się być naszym znakiem rozpoznawczym, to może czas przestać robić sobie nadzieje, że cokolwiek w tym względzie może się zmienić? Fernando Santosa traktuję jak ostatnią deskę ratunku. Kampania kwalifikacyjna jest dla niego idealnym poligonem, na którym może wypracować  pewne schematy i ten mityczny już styl. To przede wszystkim idealny czas, by zacząć naprawiać głowy naszych zawodników i wlać do nich więcej pewności siebie. Kończy nam się wymówka w postaci zaściankowego trenera-Dyzmy, który stołek otrzymał tylko dlatego, że na selekcjonera nie nadawał się najmniej z całej ferajny. Efektu nowej miotły wczoraj nie było, ale Santos jest akurat ostatnią osobą, w którą mam zamiar strzelać. Widocznych efektów będę oczekiwał na Euro, na które i tak się dostaniemy.

Gdy polski trener widzi dryblującego piłkarza…

A jeśli projekt „portugalski trener 2.0” nie wypali, nasz styl nadal będzie kłuł w oczy, a spodenki kadry nie będą mogły być w kolorze białym, bo brązowe plamy za bardzo będą rzucać się w oczy, to może po prostu czas skończyć, się oszukiwać, że w tym zespole cokolwiek może się zmienić na lepsze, obniżyć swoje oczekiwania i przyznać rację Grześkowi Krychowiakowi, że na tej piłkarskiej ziemi jałowej zwyczajnie jest, jak jest. Tego serdecznie państwu i sobie nie życzę.

Rafał Gałązka

Dodaj komentarz

Start a Blog at WordPress.com.

Up ↑