Zero oczekiwań? Oszukujmy się dalej

Już tylko chwile dzielą nas od pierwszego meczu reprezentacji Polski na Euro 2024. Przez ostatnie tygodnie wiele osób utrzymywało, że wobec silnej grupy, do której trafili Polacy i bardzo słabych ostatnich kilkunastu miesięcy w wykonaniu naszej kadry, na turnieju w Niemczech nie będą mieli wobec chłopców Probierza żadnych oczekiwań. To bzdura. Kibic zawsze podświadomie będzie czegoś wymagał od swojej drużyny.

Wielką nam krzywdę uczyniłeś Michale Probierzu – ty i twoi piłkarze – ostatnimi dwoma meczami sparingowymi. Tak, wygrane z Ukrainą i Turcją to najgorsze, co mogło się nam przydarzyć przed rozpoczęciem zmagań na europejskim czempionacie, gdyż te zwycięstwa dają nam nadzieję na udany turniej w Niemczech.

O ile do momentu ich rozegrania w świadomości polskich fanów nadal byliśmy zespołem, który – cytując klasyka – wślizgnął się na Euro, niczym szczur do śmietnika -w najgorszym możliwym stylu – o tyle po odprawieniu dwóch ostatnich rywali, dusze nadwiślańskich kibiców zostały wskrzeszone.

Znów wierzymy w możliwość nawiązania równorzędnej walki z każdym rywalem i choć udajemy, że robimy to w żartach, to gdzieś w głębi serca ponownie zaczęła tlić się nadzieja. Oczywiście rzut oka na rywali, których piłkarscy bogowie przydzielili nam do grupy, powoduje, że racjonalność każe usadzić nam nasze nadzieje na dupie, niczym niegdyś kibic Podbeskidzia kazał to zrobić trenerowi Kieresiowi. Wiadomo jednak, że owa nadzieja umrze ostatnia.

Trener Probierz kontynuuje passę meczów bez porażki. Polski Guardiola nie zaznał jeszcze goryczy przegranej, odkąd usiadł na selekcjonerskim stołku. Łącznie ośmiu rywali nie znalazło jeszcze sposobu na pokonanie podopiecznych byłego trenera Craxy. Oczywiście brzmi to wspaniale, ale wszyscy jesteśmy świadomi, że gra naszych Orzełków nadal jest cholernie daleka od ideału. Jednakże Michniewiczowskie oraz Santosowskie wieki ciemne wywierciły w naszych duszach taką dziurę, że widok radzących sobie na murawie całkiem poprawnie Biało-czerwonych, jest dla nas niczym kojący balsam.

W spotkaniach z Turcją i Ukrainą długimi fragmentami radziliśmy sobie na boisku mocno przeciętnie, ale te okresy gry były poprzeplatane momentami, które napawały nas sporą radością i dawały nadzieję na lepszą przyszłość. Na końcu tunelu zapaliło się światełko, a nowy selekcjoner – przyjęty przecież przez kibicowską brać bardzo sceptycznie – kupił sobie prawdopodobnie cierpliwość fanów i nawet w razie niepowodzenia na turnieju w Niemczech, opinia publiczna nie będzie naciskać na kolejną zmianę trenera kadry. Zresztą ponowna roszada na tym stanowisku byłaby bezcelowa. Szczególnie w chwili, w której widać, że Probierzowi udaje się odgruzowywać doszczętnie zniszczone morale kadry i powoli odbudowywać zaufanie społeczne wobec naszych reprezentantów.

Jest to swoją drogą pewien paradoks, że Michał Probierz znany z tego, iż lubi się pogrążyć w syndromie oblężonej twierdzy (czego dowody daje momentami także na konferencjach prasowych kadry), zdołał pootwierać okna na oścież i wpuścić do reprezentacji świeże powietrze.

Czy jednak my, jako kibice kadry, mamy świadomość tego, że nasza ukochana drużyna nadal jest w przebudowie i w związku z tym niemiecki turniej powinniśmy potraktować, jako pewnego rodzaju etap, mający na celu ukształtowanie pełnokrwistego kolektywu? Głosy mówiące o tym, że nie mamy wobec naszej reprezentacji oczekiwań, są powszechne. Czy są prawdziwe? Oczywiście, że nie!

Nie czarujmy się, większość z nas od rana pogrążona jest w bitewnym szale, spowodowanym atmosferą Euro. Z jednej strony mamy świadomość tego, że będziemy się mierzyć z tak klasowym zespołem jak Holandia, kilka dni później z Austrią, która być może przewyższa obecnie formą jakikolwiek inny zespół, z którym do tej pory mierzyły się Orły Probierza. Na koniec staniemy w szranki z wicemistrzami świata Francuzami, ale w głębi duszy jesteśmy jak tych trzystu Spartan, którzy skazani na porażkę i tak idą na tę ostateczną bitwę pełni nadziei.

Balonik do pewnego momentu faktycznie był sflaczały. Probierz i piłkarze sami do niego napuścili nieco powietrza. Nikt raczej nie usłyszy jego huku, co najwyżej każdy z nas powie sobie w myślach kultowe: „Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził.” Są jednak rzeczy, których od naszych piłkarzy wymagać musimy. Zabrzmi banalnie, ale zostawione na boisku serducho i kilka składnych akcji, które pozwolą nam być dumnymi z postawy zawodników, to na dużych turniejach nie było coś, czym piłkarze lubili nas uraczyć, a tego jednak musimy wymagać bezapelacyjnie. Postawy jak w meczu z Francją w Katarze lub w czasie wyjazdowego spotkania w Niemczech za czasów Adama Nawałki. To minimum, które chcemy zobaczyć. Robercika dziś nie będzie, więc nie ma na kogo grać lagi, a przecież Zieliński, Szymański, Zalewski, Urbański czy Moder to piłkarze, którzy potrafią kopnąć piłkę prosto. Obyśmy tylko zwarli szyki w obronie.

Za nami cztery mecze Euro. Póki co wygrywają tylko faworyci. Mieliśmy blitzkrieg Niemców, pewną wygraną Hiszpanów nad silnymi przecież Chorwatami i nawet ambitni Węgrzy nie poradzili sobie ze Szwajcarami, którzy ścisłym topem przecież nie są. Największą niespodzianką jak dotąd jest gol Albańczyków, strzelony Włochom już w 22 sekundzie, co stanowi rekord mistrzostw. Włosi szybko jednak strzelili dwa razy i zgodnie z planem zainkasowali trzy punkty. Nie padł jeszcze żaden remis i chyba taki wynik w starciu z Mechaniczną Pomarańczą wzięlibyśmy w ciemno? Tego wam i sobie życzę, punktów po ambitnej walce i obyśmy do snu nie puszczali sobie dzisiaj utworu „Hello darkness my old friend”

Rafał Gałązka

zdjęcie główne: Antoni Piotrowski „Husaria w natarciu”

Dodaj komentarz

Start a Blog at WordPress.com.

Up ↑