Premier League. Jedenastka sezonu.

Za nami kolejny sezon na angielskich boiskach. Skłamałbym mówiąc, że była to kampania ekscytująca niemal do samego końca. Manchester City zapewnił sobie tytuł stosunkowo szybko, a Sheffield, Fulham i WBA, pożegnały się z ligą bez większej walki. Jedynie ekipy walczące o europejskie puchary, trzymały nas w niepewności do samego końca. Dzięki temu 38 kolejka wiązała się z jakimikolwiek emocjami.

Ale przecież nie jest też tak, że to sezon do zapomnienia, ani taki, nad którym nie ma co się rozwodzić. Wręcz przeciwnie. Premier League nie zawodzi nigdy i tym razem również było na czym zawiesić oko.

A kogo możemy wymienić w gronie bohaterów minionej kampanii? Oto jedenastka sezonu, oraz najlepszy piłkarz i trener.

Pierwszy Skład

Bramkarz: Emiliano Martinez 

Aston Villa z sezonu 19/20, to zespół, który o ligowy byt drżał do samego końca rozgrywek. Kolejna kampania to już zgoła inny okres. Ogromna w tym zasługa argentyńskiego bramkarza. Były zawodnik Arsenalu, przyczynił się do zajęcia przez The Villans 11 miejsca w tabeli, co oznacza całkowicie bezpieczny sezon. Bez Martineza byłoby o to jednak trudno. Argentyńczyk zachował w całych rozgrywkach 15 czystych kont. W tym elemencie lepsi byli tylko Ederson i Mendy, grający przecież w zdecydowanie silniejszych klubach. Świadczy o tym statystyka udanych interwencji. 136 takich zagrań (3.7 na mecz), daje mu 4 wynik w całej lidze. Więcej pracy mieli tylko bramkarze spadkowiczów- Johnstone i Ramsdale, a także Meslier. Wniosek? Martinez miał ręce pełne roboty, ale nie przeszkodziło mu to w grze „na zero z tyłu”. I za to wielkie brawa.

Lewy obrońca: Luke Shaw

To prawdopodobnie najlepszy sezon Anglika w barwach Manchesteru. „Czerwone Diabły”, z nim w składzie, 10-krotnie zachowywały czyste konto. To co jednak rzuca się w oczy jeszcze bardziej, to ofensywne liczby angielskiego obrońcy. 1 gol może szału nie robi, ale już 5 asyst to wynik całkiem przyzwoity. Jeśli do tego dołożymy współczynnik kluczowych podań na poziomie 2.3 na mecz (najlepszy wśród obrońców), to mamy obraz nowoczesnego, lewego defensora, który idealnie równoważy ofensywne akcenty, z grą w tyłach. Konkurencję miał wymagająca, bo przecież Chilwell i Robertson, mają za sobą dobry okres. Ale nie aż tak, jak piłkarz Manchesteru.

Środkowy obrońca: Ruben Dias 

Guardiola wreszcie trafił z obrońcą! Transfer Portugalczyka okazał się strzałem w dziesiątkę, bo były piłkarz Benfici, dał Hiszpanowi to, czego ten szuka od lat. Stabilizację w tyłach. Czy Dias to obecnie najlepszy środkowy defensor świata? Chyba tak. W Premier League równych sobie nie miał na pewno. Agresywny, silny, i nie bawiący się w półśrodki, a przy tym dobry z piłką przy nodze. Jego 93% celnych podań na mecz, to drugi wynik w lidze (lepszy był tylko Thiago Silva). Warto przy tym zaznaczyć, że na połowie przeciwnika wykręcił on skuteczność na poziomie 90%. No i przede wszystkim 14 czystych kont, które z nim w składzie osiągnęło The Citizens. Perfekcyjny sezon zakończony mistrzowskim tytułem i wyróżnieniem dla piłkarza sezonu w obozie Obywateli.

Środkowy obrońca: Harry Maguire 

Przyznam szczerze, że partner dla Diasa, był dla mnie największą zagwozdką. Padło na lidera bloku defensywnego wicemistrza Anglii. Maquire przyczynił się do zachowania 13 czystych kont swojego zespołu, strzelając w międzyczasie dwie bramki. Kapitan Manchesteru świetnie spisywał się w powietrzu, zaliczając 136 wygranych pojedynków główkowych. Lepszy w tym elemencie był od niego tylko James Tarkowski. Do tego dołożył całkiem przyzwoite operowanie piłką, przejawiające się skutecznością podań na poziomie 87%. I jasne, Maguire’owi brakuje często zwrotności i szeroko pojętej elegancji. Ale nie zmienia to faktu, że to bardzo istotny element w układance Solskjaera.

Prawy obrońca: Vladimir Coufal

Czech to kluczowa postać rewelacyjnego West Hamu. Młotom co prawda ostatecznie nie udało się awansować do Ligi Mistrzów, ale kwalifikacja do Ligi Europy, to również spore wydarzenie. Wynik ten był możliwy w dużej mierze dzięki Czechowi. Cały sezon rozegrany od deski do deski i udział w 9 czystych kontach zespołu. Bardzo solidny w tyłach i skuteczny w ataku, czego dowodem jest aż 7 asyst! Tylko jeden defensor w całej lidze – jego klubowy kolega – Aaron Cresswell, częściej obsługiwał kolegów. Zadziorność, niespożyte siły i piłkarskie umiejętności, sprawiły, że Czech osiągnął wysoki poziom, już w swoim debiutanckim sezonie.

Środkowy pomocnik: Ilkay Gundogan

Niemiec nigdy nie był znany ze skuteczności pod bramką rywala. Jego atutami zawsze były świetna technika, wysoka jakość podań i sprawne regulowanie tempa gry. To co jednak wydarzyło się w tej kampanii Premier League, każe całkowicie przedefiniować wszystko, co do tej pory wiedzieliśmy o Gundoganie. Jego 13 goli sprawiło, że piłkarz ten został najlepszym strzelcem City. Spośród wszystkich środkowych pomocników częściej trafiał tylko Bruno Fernandes. Niemiec do swoich bramek dołożył także 2 asysty. Te liczby, połączone z czystą piłkarską jakością, to coś, co sprawia, że piłkarz The Citizens, musi znaleźć się w jedenastce sezonu. Jeden z najjaśniejszych punktów zespołu z Manchesteru.

Środkowy pomocnik: Kevin de Bruyne

Podobnie zresztą jak jego kolega. 6 goli i 12 asyst, to wynik może nie tak wyśmienity, jak w rozgrywkach poprzednich, ale wciąż budzący respekt. Szczególnie druga z wyżej wymienionych statystyk, to coś, na co warto zwrócić uwagę. Pod tym względem lepszy był tylko Kane. Tak więc kapitan Obywateli, przez cały sezon był głównym motorem napędowym klubu i kimś, kto rządził i dzielił w środku pola. Świadczą o tym liczb w postaci 3.2 kluczowego podania na mecz (najlepszy wynik w lidze), 0.2 prostopadłego podania na mecz (najwyższy wynik obok kilku innych graczy) i 19 stworzonych okazji bramkowych (drugi wynik w lidze). Niekwestionowany lider i najważniejszy piłkarz w ofensywie Guardioli.

Środkowy pomocnik: Bruno Fernandes

Portugalczyk ma za sobą wcale nie gorsze rozgrywki. Ba! Znajdą się tacy, którzy uznają, że Bruno rozegrał nawet lepszą kampanię. I w zasadzie można się z tym zgodzić. Jego 18 goli (trzeci w lidze) i 12 asyst (drugi wynik w lidze), sprawia, że jest on wiceliderem klasyfikacji kanadyjskiej w sezonie 20/21. Jeśli do tego dorzucimy 2.6 kluczowego podania na mecz (3 w lidze), 0.2 prostopadłego podania na mecz (najwyższy wynik obok kilku zawodników), oraz 20 stworzonych sytuacji bramkowych (1 w lidze), to wiemy, że mamy do czynienia z ofensywnym monstrum. Trudno powiedzieć, gdzie byłby dziś bez niego Manchester, ale Portugalczyk to jeden z najbardziej wpływowych piłkarzy w całej Europie.

Lewy skrzydłowy: Heung-Min Son 

Koreańczyka nie mogło zabraknąć w tym zestawieniu. Dlaczego? Choćby dlatego, że skrzydłowy Tottenhamu, to drugi najskuteczniejszy piłkarz Premier League, jeśli wziąć pod uwagę tylko gole strzelone w inny sposób, niż przy pomocy rzutów karnych. Son trafiał do siatki rywali aż 17 razy. Z „jedenastki” skorzystał tylko raz. Dla porównania będący przed nim w tabeli strzelców Kane, Salah i Fernandes, zdobywali w ten sposób bramki kolejno 4, 6 i aż 9 razy. W przypadku Koreańczyka nie sposób też pominąć jego 10 asyst. Tak więc skrzydłowy Tottenhamu to piłkarz efektywny do bólu, który potrafi zarówno wykończać akcje kolegów, jak i sam pomóc im w zdobywaniu goli.

Prawy skrzydłowy: Mohamed Salah

Ten sezon pokazał ile tak naprawdę znaczy Egipcjanin w układance Kloppa. Salah wziął na siebie odpowiedzialność za ofensywę Liverpoolu, w kampanii, w której Mane i Firmino, na ogół nie byli sobą. Skrzydłowy Liverpoolu zakasał więc rękawy i strzelał jak na zawołanie. Jak to ma zresztą w zwyczaju. Jego skuteczność pozwoliła mu na zdobycie 22 goli i tytuł wicekróla strzelców. A przecież o miejsce numer jeden walczył do ostatniej kolejki, przegrywając o zaledwie jedno trafienie. Egipcjanin dołożył do swego dorobku także 5 asyst. To był trudny sezon dla The Reds, ale jeśli jednoznacznie chwalić po nim któregokolwiek z piłkarzy LFC, to jest to właśnie Salah.

Środkowy napastnik: Harry Kane – PIŁKARZ SEZONU 

Wybór nie mógł być inny. Zarówno jeśli chodzi o miejsce w jedenastce, jak i o tytuł MVP rozgrywek. Anglik dwoił się i troił, by pomóc swojemu zespołowi. I owszem, to nie był dobry sezon dla Spurs, ale czy Kane mógł zrobić coś jeszcze? Najwięcej goli w całej lidze- 23. Podobnie jak asyst14. Najwięcej celnych strzałów na mecz1.5. Czwarte miejsce pod względem częstotliwości trafieńco 134 mim (ale za piłkarzami grającymi stosunkowo mało). Trzeci pod względem wykreowanych sytuacji14 (najlepszy wśród napastników), a także z przyzwoitym współczynnikiem kluczowych podań na mecz1.5. Tak więc Kane nie był tylko skutecznym snajperem, jakim zdążyliśmy go poznać. W trakcie minionego sezonu pokazał się też jako kreator, przywódca i ktoś, kto opuszcza swoją strefę komfortu, by pomóc zespołowi. Ale ten nie był w stanie mu dorównać. Stąd niska pozycja Tottenhamu i decyzja Anglika o opuszczeniu klubu. Chętni na jego usługi się znajdą. Szczególnie po takim sezonie.

Rezerwowi

Bramkarz: Edouard Mendy

Kluczem do poprawy gry Chelsea, było przywrócenie spokoju w tyłach. To przyjście Tuchela odmieniło zespół The Blues, ale senegalski bramkarz miał w tym niepośredni udział. Aż 16 czystych kont, zachowanych w zaledwie 31 rozegranych spotkaniach, robi piorunujące wrażenie. Więcej razy na zero z tyłu zagrał tylko Ederson, który ma przecież na liczniku aż 36 meczów. 

Środkowy obrońca: John Stones

Wielu ekspertów umieściło go w swoich jedenastkach sezonu. Czemu więc u mnie załapał się tylko na ławkę? Wcale nie dlatego, że nie doceniam tego, jakie rozgrywki ma za sobą ma Anglik. Wręcz przeciwnie. Mam świadomość, że Stones to zawodnik, który w końcu był nie tylko defensorem świetnie operującym piłką i groźnym w ofensywie (93% celności podań i 4 gole), ale też zdecydowanie poprawił grę obronną (14 czystych kont z nim w składzie). Problem w tym, że rozegrał w całej kampanii tylko 22 spotkania. Na pierwszy skład to trochę za mało, ale na rolę rezerwowego wystarczy.

Boczny obrońca: Joao Cancelo 

W pierwszej rundzie był jednym z najlepszych piłkarzy w lidze. Potem nieco obniżył loty, ale też nie na tyle, by całkowicie go pominąć. To czy grał na lewej, czy na prawej obronie, w zasadzie nie robiło mu różnicy. Jego uniwersalność, a także umiejętność do operowania w najróżniejszych strefach, to cechy piłkarza skrojonego pod filozofię Guardioli. City, z nim w składzie zachowało 14 czystych kont, a Portugalczyk dorzucił do tego ofensywne liczby na poziomie 2 goli i 3 asyst.

Defensywny pomocnik: Wilfried Ndidi

Najlepszy defensywny pomocnik w lidze i jeden z najważniejszych piłkarzy Rodgersa. Nigeryjczyk to 3.7 odbioru na mecz (1 w lidze), oraz 2.3 przechwytu na mecz (2 w lidze). Definicja faceta od destrukcji. Jeśli do tego dołożyć strzeloną bramkę, 4 asysty, a także skuteczność podań na poziomie 87%, to mamy obraz pomocnika, który przydałby się w absolutnie każdym zespole.

Środkowy pomocnik: Jack Grealish

Miejsca w pierwszym składzie pozbawiła go kontuzja. Gdyby nie ona, byłby piłkarzem trudnym do pominięcia. I nie ma co się dziwić. Anglik to autor 6 goli i 10 asyst w 26 meczach. Oprócz tego może pochwalić się liczbami na poziomie 14 stworzonych okazji (3 wynik w lidze), 3.2 kluczowych podań na mecz (1 wynik w lidze), czy choćby 2.3 udanych dryblingów na mecz (skuteczność 64%, 4 wynik w lidze). Magik i jeden z lepszych piłkarzy w Anglii.

Skrzydłowy: Phil Foden

Moim zdaniem najbardziej utalentowany zawodnik w całej angielskiej piłce. A przecież konkurencję ma niebywałą. Od dłuższego czasu nietrudno było zgadnąć, że to chłopak o wielkim potencjale, ale ubiegły sezon to ten, w którym stał się piłkarzem pełną gębą. Jego 9 goli i 5 asyst, to znakomity wynik, jeśli wziąć pod uwagę, że 17 z 28 rozegranych spotkań, rozpoczął z ławki. A to dopiero początek. Przed Fodenem wielka kariera.

Napastnik: Patrick Bamford

Anglik długo mierzył się z łatką snajpera, który nie grzeszy skutecznością. Poprzednia kampania Premier League, była jednak dla niego zupełnie inna. Nawet jeśli Bamford nie kończył wszystkiego z zamkniętymi oczami, to i tak pokonywał bramkarzy17 razy (4 wynik w lidze, tylko 2 gole z karnych). Dołożył do tego 7 asyst, a także naprawdę efektowną grę.

Menedżer Sezonu

Ole Gunnar Solskjaer uciszył swoich hejterów, gdyż pokazał, że stać go na duże rzeczy. Klopp zaprezentował swój kunszt, kończąc sezon na dobrym, trzecim miejscu, mimo plagi kontuzji. Moyes, czy Bielsa, sprawili, że ich kluby zagrały lepiej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Ale to Pep Guardiola pogodził całą stawkę, sięgając pewnie po tytuł, i rozwijając zespół na przestrzeni całego, trudnego sezonu. 12 punktowa przewaga nad miejscem drugim, mówi sama za siebie. Hiszpan nie tylko wyciągnął wnioski z poprzednich rozgrywek, ale też na bieżąco korygował ustawienie i wdrażał nowe pomysły w grę swojego klubu. Ta elastyczność połączona ze skutecznością, w pełni uprawnia nas do tego, by stwierdzić, że tym razem nie miał on sobie równych.

źródła statystyk: WhoScored, SofaScore, OptaJoe

Adama Traore. Drybler z Wolves.

Blisko 6 lat temu ukończyłem kurs trenerski UEFA C. Coś, co mocno zapadło mi pamięć z wykładów i zajęć, zrealizowanych w jego ramach, to sposób, w jaki my, szkoleniowcy, powinniśmy podchodzić do elementu dryblingu wśród dzieci.

Kolejni wykładowcy powtarzali nam:

Nie zawracajcie najmłodszym głowy taktyką. Nie krzyczcie „podaj” i w żadnym wypadku nie zniechęcajcie ich do kiwki! Kiwka jest najważniejsza! 

To oczywiście spore uproszczenie. Nie zmienia to jednak faktu, że dla dzieciaków, jeszcze przyjdzie czas na zawiłości związane z filozofią gry. Podanie to coś, czego zdążysz ich jeszcze nauczyć, a widzenie peryferyjne ma sens, tylko wtedy, gdy już świetnie operujesz piłką. A żeby to ostatnie stało się faktem, to nie możesz jej się pozbywać. Każdy kontakt nogi z piłką ma być przyjemnością, kolejny przedryblowany rywal to zrealizowany cel. Jeśli nie wpoisz tego dzieciakowi na wczesnych etapach, a co gorsza, jeśli wybijesz mu to z głowy swoim marudzeniem, to być może stłamsisz jego potencjał już w zarodku.

Bohater dzisiejszego felietonu raczej marudnych szkoleniowców nie miał. Dzięki temu możemy powiedzieć o nim, że jest jednym z najlepszych dryblerów na świecie. O ile nie jest numerem jeden! Ponad 70% wygranych pojedynków 1 na 1 (przy 4.1 dryblingu na mecz), to najwyższy procent w Premier League. W ligach top5 podobne liczby osiąga tylko Messi. Tak więc Adama Traore w tym elemencie mierzy wysoko.

To, co skłoniło mnie do tego, by w ogóle pochylić się nad postacią skrzydłowego Wolves, to fakt, że wiele osób podchodzi sceptycznie do jego powołania na Euro. Mam wrażenie, nie zdają sobie oni sprawy z tego, jak istotny w piłce jest drybling. A Hiszpan pod tym względem jest prawdziwym monstrum.

Największym zarzutem do Traore jest jednak fakt, że w tym sezonie nie notuje on liczb. I trudno się z tym nie zgodzić. W dzisiejszym futbolu skrzydłowy, to często pozycja, od której wymagasz ilości goli zbliżonej do tej, którą wykręcają naprawdę dobrzy napastnicy. Ponadto przydałoby się tych napastników raz na jakiś czas obsłużyć, i zapisać sobie asystę. U Hiszpana jest pod tym względem mizernie. Zaledwie 2 bramki i 2 podania zakończone golem kolegi, to słaby wynik, jak na rozegrany prawie cały sezon Premier League.

Mimo tego menedżer Wilków, Nuno Espirito Santo, wciąż chętnie korzysta z wychowanka Barcelony. I nie ma w tym nic dziwnego. Mimo że Traore nie notuje liczb, to jego umiejętność dryblingu, to walor na tyle unikatowy, że niedocenienie go byłoby czystym szaleństwem. Podobnie zdaje się myśleć Luis Enrique, który rozważa jego powołanie na Euro.

Bo umówmy się, piłka nożna to nie tylko cyferki. Każdy drybling to coś, co pozwala zdobyć Ci przestrzeń, coś, co sieje popłoch i wywołuje dyskomfort w szeregach rywali. Żaden obrońca nie lubi być ośmieszony „kiwką”. A Traore ośmiesza tak rywali notorycznie. Zdarza się, że jednym zrywem i balansem ciała potrafi zostawić za sobą dwóch, a nawet trzech przeciwników. A to momentalnie otwiera nowe możliwości w rozwoju akcji. Mają z nim też problem trenerzy. Jeśli grasz przeciwko Wolves, nie wolno ci dopuścić do sytuacji, w której Traore ma możliwość grania 1 na 1. Jeśli zawodnik ma to coś, co sprawia, że grając przeciwko niemu, jesteś zmuszony do szukania nietypowych rozwiązań, to znaczy, że masz do czynienia z kimś wyjątkowym.

Zgadza się z tym wyżej wspomniany Luis Enrique, który komplementował swojego zawodnika, po jego reprezentacyjnym debiucie w meczu z Portugalią:

„To był Adama w swojej najczystszej postaci. Właśnie tego od niego oczekujemy. On wykorzystuje swoje naturalne zdolności do niszczenia rywali. (…) Grając 1 na 1, nie jesteś w stanie go zatrzymać. Potrzebujesz do tego dwóch zawodników.”

O ilu piłkarza na świecie możesz wypowiedzieć się w ten sposób?

I żeby byłą jasność, nie zamierzam wmawiać nikomu, że Traore to jeden z najlepszych skrzydłowych świata. Prawdopodobnie nie zmieściłbym go nawet w top10 Premier League. Hiszpanowi brakuje często chłodnej głowy i jest nieefektywny, pod względem wyżej wspomnianych statystyk. Ale to wszystko nie ważne, gdy uświadomisz sobie, że o sukcesie, bądź porażce zespołu, decydują momenty. A Traore tych momentów dostarcza mnóstwo. Taki piłkarz moim zdaniem musi się znaleźć w kadrze Hiszpanii na Euro. Nawet jeśli nie będzie on pierwszym wyborem Enrique. Selekcjoner mógłby sprowadzić go nawet do roli, wchodzącego w określonych momentach zadaniowca. Jasne, La Furia Roja ma co najmniej kilku lepszych zawodników. Ale żaden z nich nie drybluje jak Traore. Piłkarz pod tym względem absolutnie wyjątkowy.

Michał Bakanowicz

Bitwa o Anglię. Historia nienawiści.

Ostatnie spotkanie Manchesteru z Liverpoolem, miało dojść do skutku 2 maja. Protesty kibiców „Czerwonych Diabłów”, którzy wtargnęli na stadion, sprawiły jednak, że do meczu nie doszło. Miejscowym fanom zależało by ich wściekłość, skierowana w stronę właścicieli, rozniosła się szerokim echem. Nic więc dziwnego, że na moment manifestacji wybrali sobie najgorętszy mecz w historii Anglii. 

Bo przecież rywalizacja tych dwóch klubów, to waśnie stare jak świat. Symbol zespołu z miasta Beatlesów, Steven Gerrard, mówił o niej:

„Jesteśmy dwoma najbardziej utytułowanymi klubami w Anglii. Nasza rywalizacja jest tak silna, przez małą odległość między miastami i fakt, że ścieramy się ze sobą od lat. Dlatego jeśli spytasz, któregokolwiek z naszych zawodników, o ten jeden mecz, który za wszelką cenę chciałby wygrać, to zawsze będzie to potyczka z United.”

Z drugiej strony barykady odzywa się Gary Neville:

„Nie znoszę Liverpoolu. Nie znoszę jego mieszkańców, ani niczego, co jest z nim związane.”

„To spotkanie, które masz z tyłu głowy, już na dwa tygodnie przed dniem meczu. Na tydzień przed wysuwa się na pierwszy plan, a trzy dni przed rozpoczęciem wali cię pięścią w nos. Jeśli pokonasz Liverpool, to będzie to twój najlepszy dzień w sezonie. Jeśli przegrasz, bezsprzecznie najgorszy.”

Tego typu wypowiedzi to norma. Manchester-Liverpool jest w Anglii starciem absolutnie kluczowym. Do kolejnej rywalizacji dojdzie już jutro, ale zanim zasiądziemy przed telewizorami, warto dowiedzieć się skąd wzięła się waga owej potyczki i wzajemna niechęć obu klubów.

Jak nie wiesz o co chodzi…

Jeśli na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki, to warto zaznaczyć, że ta – bądź co bądź – śmiertelna nienawiść, rozpoczęła się od podatków właśnie. Bo początek tego antagonizmu nie ma podłoża sportowego, i nie tyczy się tylko rywalizacji klubowej. W grę wchodzi zdecydowanie coś więcej, a więc walka o gospodarczy rozwój Manchesteru i Liverpoolu, a co za tym idzie, o byt mieszkańców obu miast. A burzliwa historia ich rywalizacji sięga aż XIX wieku i czasów rewolucji przemysłowej, podczas której, doszło do rozłamu w tych relacjach. 

Bo oba miasta przez długie lata funkcjonowały przecież w symbiozie. Manchester znany był z przemysłu włókienniczego i mógł śmiało nazywać się miastem robotniczym, na którego terenie znajdowało się mnóstwo manufaktur, a także innych ośrodków ściśle związanych z branżą tekstylną. Problem polega na tym, że miasto to, było w pełni uzależnione od oddalonego o zaledwie 50 km Liverpoolu, który to mógł poszczycić się własnym portem. Korelacja między dwoma zainteresowanymi wydaje się być oczywista, bo przecież lwia część surowców trafiająca do Liverpoolu właśnie, to materiały niezbędne do funkcjonowania przemysłu w Manchesterze. I tu wracamy do wymienionych na wstępie finansów. Materiały historyczne serwują nam różne teorie. Jedne mówią o pazerności włodarzy portowego miasta, którzy w sposób nagły i bezpardonowy dopuścili się znacznego podniesienia obowiązujących dotąd podatków, nałożonych na towar trafiający do liverpoolskiego portu. Inne, że wcale nie musiało do tego dojść, by Manchester chciał się po prostu uniezależnić, od swoich dotychczasowych partnerów.

Załóżmy więc, że prawda leży po środku. Niezależnie czy są one wysokie, czy niskie, podatków nikt z nas nie lubi. Nie lubili ich również ludzie rządzącym Manchesterem. I to właśnie podejście zaowocowało inwestycją bliską 15 mln funtów, której rezultatem był Manchester Ship Canal, a więc sztuczny kanał żeglugowy, który miał rozwiązać problemy z brakiem portu. Taki ruch zapewnił miastu suwerenność w interesach, i do dziś jest dla jego mieszkańców powodem do dumy. Najlepszym dowodem niech będzie fakt, że zarówno w herbie Manchesteru United, jak i City, widnieje statek, który symbolizuje owe przedsięwzięcie. Niezależność jednych, oznaczało spadek dochodów tych drugich. A to przełożyło się na sytuację materialną mieszkańców Liverpoolu, których spora część pracowała przecież w porcie, który nie dość, że przestał być spoiwem w relacjach dwóch potęg położonych w północno-zachodniej części Anglii, to jeszcze zyskał konkurencję. Ta rewolucja przełożyła się na wzrost bezrobocia w Liverpoolu i ogólne zubożenie tamtego społeczeństwa. Tak więc nawet jeśli oba miasta kiedyś łączyła jakakolwiek zażyłość, to ten okręt już dawno odpłynął. I znalazł się na burzliwych wodach. 

Rywalizacja gigantów 

Ale dlaczego nienawiść istnieje tylko na linii Manchester United-Liverpool FC, skoro kibice City, również mogą wspominać owy rozłam w relacjach? No i jest jeszcze przecież Everton! Tutaj biznes robi jednak miejsce dla sportowej rywalizacji. Otóż „The Citizens”, są topowym klubem dopiero od niedawna, a Everton, mimo dziewięciu mistrzostw, też nie jest raczej kojarzony jako potęgą angielskiego futbolu. Manchester i Liverpool zaś, to dwa najbardziej utytułowane zespoły w kraju, a ich rywalizacja i wzajemna niechęć ciągną się od lat.

Pierwszy bezpośredni pojedynek klubów datowany jest na październik, 1985. Wówczas Liverpool rozgromił rywala aż 7-1, co jest jednocześnie najwyższym zwycięstwem „The Reds” w historii tej rywalizacji. W rewanżu lepsze były „Czerwone Diabły”, które wygrały 5-2.

Jeśli zerknąć zaś na gabloty obu klubów, to zespół z miasta Beatlesów ma na swoim koncie 19 Mistrzostw Anglii. Ostatni triumf przypadł na rok 2020, jednak ich znakomita większość to lata 70 i 80. Co ciekawe, czasy te to okres posuchy w Manchesterze, który to zaczął dominować w krajowych rozgrywkach po roku 1990, a okres hegemonii zakończył niemal dwie i pół dekady później. Drużyna z Old Trafford może się pochwalić łącznie 20 tytułami, z czego aż 13 przypada na lata 1993-2013. 

I tutaj pora przejść do postaci Sir Alexa Fergusona, autora wszystkich tych sukcesów, a także najwybitniejszego menedżera w historii „Diabłów”, a być może i całej angielskiej piłki. Kiedy Szkot trafił na Old Trafford w 1983 roku, nikt nawet nie przeczuwał, że ruch ten może rozpocząć zupełnie nową erę. Szkoleniowiec znany jest zresztą z wypowiedzi w której oświadczył:

„Dla mnie największym wyzwaniem nie jest to, co dzieje się w tej chwili. Dla mnie największym wyzwaniem było strącenie Liverpoolu z ich pieprzonej grzędy. I możecie to wydrukować!”

Słowa te mają pokrycie w rzeczywistości. Liverpool po triumfie w 1990 roku, czekał na kolejny aż 30 lat, zazdrośnie patrząc na odwiecznego rywala, tracąc w tym czasie tytuł najbardziej utytułowanego klubu na angielskim podwórku. Oczywiście na jego rzecz. To czym jednak mogą pochwalić się fani „The Reds”, to aż 6 zwycięstw w Pucharze Europy, podczas gdy ich rywale sięgali po takie trofeum zaledwie trzykrotnie.

Trudna historia 

Niestety, bogate gabloty i gospodarcze przepychanki, to nie jedyne aspekty łączące oba zespoły. Zarówno Manchester jak i Liverpool, to kluby naznaczone tragiczną przeszłością,

Przenieśmy się do wydarzeń z 6 lutego, 1958 roku i wielkiej tragedii jaka dotknęła klub z Old Trafford. Zespół „Czerwonych Diabłów” dopiero co pokonał zespół Crveny Zvezdy i jego samolot wystartował z Belgradu, po to by przetransportować piłkarzy, trenerski sztab, a także grupę dziennikarzy, z powrotem do Anglii. Podróży towarzyszyło międzylądowanie, na lotnisku w Monachium, które to służyło wymianie paliwa. Niestety, problemy techniczne sprawiły, że rutynowa procedura zakończyła się koszmarem. Już pierwsza i druga próba startu nie powiodła się. Ale dopiero trzecia okazała się tą, która zakończyła się dramatem. Samolot rozbił się, jeszcze zanim w ogóle wzniósł się w powietrze. Maszyna uderzyła w garaż, w którym stała ciężarówka wypełniona paliwem. Doszło do wybuchu, który spowodował śmierć aż 23 z 43 pasażerów. W tym 8 zawodników United.

Jeśli zaś chodzi o historię Liverpoolu, to dzieje tego klubu naznaczone są katastrofami stadionowymi. Najpierw było Heysel, kiedy to w roku 1985 Liverpool ścierał się z Juventusem, w finale Pucharu Europy. Zanim jednak doszło do meczu, na trybunach rozegrał się dramat. Angielscy kibice zaatakowali fanów Juve, którzy to uciekając w popłochu tratowali się wzajemnie. Jakby tego mało, na część z nich spadła, zawalająca się, trzymetrowa ściana, która przyczyniła się do kolejnych zgonów. W trakcie zamieszek zginęło łącznie 39 kibiców (38 Włochów i 1 Belg). Wszystkie angielskie kluby, których fani już wcześniej kojarzeni byli z chuligaństwem, zostały wykluczone z europejskim rozgrywek na 5 lat. Liverpool otrzymał banicję o rok dłuższą.

Cztery lata później to kibice z Liverpoolu wystąpili w roli ofiar. Tragedia na Hillsborough to najsmutniejsze wydarzenie w dziejach tego klubu. Dramat rozgrywał się przy okazji półfinałowego spotkania o Puchar Anglii, w którym to „The Reds” mierzyli się z zespołem Nottingham Forest. Wówczas zarówno organizatorzy jak i policja dopuścili się masy zaniedbań, które przyczyniły się do śmierci 96 osób. Wszyscy byli fanami Liverpoolu. Głównym zarzutem jest fakt, że na stadionie znalazło się zbyt wielu kibiców, w zbyt krótkim czasie. Przepustowość bramek okazała się zbyt mała, w związku z czym, podjęto decyzję o otwarciu dodatkowej bramy. A to okazało się fatalnym w skutkach posunięciem. Stadion pękał w szwach, i to dosłownie. Zdecydowanie zbyt duży tłum zaczął powoli wpadać panikę, w wyniku, której ludzie zaczęli się wzajemnie tratować. Winą za całe zajście obarczano przez długi czas fanów The Reds, jednak ciągnące się latami śledztwo nie pozostawiło wątpliwości. Odpowiedzialność za tragedię ponosił kto inny, a liverpoolskiej społeczności zwrócono sprawiedliwość. 

Ktoś mógłby pomyśleć, że owe tragedie powinny pomóc kibicom zwaśnionych klubów, w znalezienia choćby nici sympatii. Nic bardziej mylnego. Zarówno jednym, jak i drugim zdarzało się dotknąć dna, kiedy to drwili sobie z dramatycznych wydarzeń w swoich durnych przyśpiewkach. I tak, kiedy kibice Manchesteru odwoływali się do wydarzeń z Hillsborough w słowach:

„Mordercy, nigdy nie jest wasza wina, zawsze jesteście ofiarami!”

to ich wrogowie odwdzięczali się im przyśpiewką:

„Kto to leży na pasie startowym, kto to umiera na śniegu? To Matt Busby i jego chłopcy, robiący jebany hałas, bo ich samolot nie może się wznieść.”

Komentarz jest tutaj zbędny. Na pewne rzeczy pozwolić sobie po prostu nie można.

Znaczenie meczu

Jutro takich haseł na pewno nie usłyszymy. I nie chodzi tu o zaufanie do jednych, czy drugich kibiców, a o to, że na stadionie ich po prostu nie będzie. Nie zmienia to faktu, że mecz ten jest istotny nie tylko ze względu na historię, ale także na końcowy układ tabeli. Dwa ostatnie sezony to perfekcyjne kampanie w wykonaniu Liverpoolu. Wicemistrzostwo i Mistrzostwo kraju, i dwukrotne zbliżenie się do bariery 100 punktów, to coś co musiało zadowolić miejscowych kibiców. Ci z Manchesteru mieli mniej powodów do zadowolenia, gdyż dwukrotnie oglądali plecy swoich największych rywali, zajmując kolejno 6 i 3 miejsce.

Dziś to już przeszłość. „Czerwone Diabły” co prawda szans na tytuł nie mają, ale pewnie usadowili się na pozycji numer dwa, która gwarantuje im udział w przyszłorocznej Lidze Mistrzów. Na nieobecność w tych elitarnych rozgrywkach nie może pozwolić sobie Liverpool, który na ten moment jest jednak za ich burtą. Piłkarze Kloppa potrzebują serii zwycięstw, która pozwoli im na wskoczenie do pierwszej czwórki Premier League, a potknięcia nie wchodzą w grę. I choć Manchester nie gra już w zasadzie o nic, to zrobi wszystko by przeszkodzić rywalom. Choćby – a może i przede wszystkim – przez wzgląd na stare dzieje.

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑