Mistrzostwa Europy w Niemczech wczoraj wkroczyły w etap 1/8 finału, lecz warto jeszcze raz pochylić się nad tym, co działo się w dniu kończącym fazę grupową. Choć berliński Olympiastadion stał pusty (żadnego z czterech zamykających rywalizację w tej fazie turnieju meczów nie rozgrywano w stolicy), to atmosfera na strefie kibica, jak i zresztą w całym mieście była wyśmienita.
Mówi się, że niemieckiej kultury nie można dobrze poznać, jadąc do samego Berlina. Z kulturą kibicowania wygląda to jednak zupełnie inaczej. EURO 2024 jako pierwszy od lat piłkarski turniej rozgrywany w kraju faktycznie z tym sportem kojarzonym, nie mógł zawieść pod względem zarówno organizacyjnym, jak i kibicowskim. Już na pięć godzin przed ostatnimi meczami fazy grupowej czuć w powietrzu było klimat turnieju. Na ulicach migały grupki austriackich kibiców, prawdopodobnie wracających z mającego miejsce dzień wcześniej meczu z Holandią, z kolei w galeriach i sklepach można było zauważyć przyjemne detale – między innymi rozwieszone w różnych miejscach flagi wszystkich drużyn biorących udział w imprezie.

Berlińska strefa kibica składa się z dwóch części. Pierwsza, zrobiona typowo pod oglądanie meczów, znajdowała się przy Bramie Brandenburskiej, druga zaś tuż obok, pod Reichstagiem. Nam przyszło być właśnie w tej drugiej lokalizacji, gdzie działo się znacznie więcej pod względem rozrywkowym. Znajdowało się tam wiele atrakcji dla kibiców (jak np. tak zwana strefa „FUTURE HUB”, pełna różnych specjalnych aktywności). Jest też ona nieco mniejsza, przez co budki z jedzeniem i piciem były tam na wyciągnięcie ręki. Zdecydowanie sprzyjało to wygodzie, w szczególności, że nie było zbyt wielkiego zatłoczenia.
W Berlinie problemów z multiligą nie było. Choć stricte na strefie nie ma miejsca, gdzie transmitowane byłyby dwa mecze naraz, to jednocześnie takie miejsce nie było potrzebne, gdyż wszystkie spotkania można było oglądać w sumie na pięciu ekranach. Pierwsze cztery umieszczone były naokoło znajdującego się w centrum filaru. To tam kibice mogli oglądać pojedynki Ukrainy z Belgią oraz Czechów z Turcją. Pozostałe mecze (Rumunia-Słowacja i Gruzja-Portugalia) transmitowane były na piątym ekranie, znajdującym się bardziej na uboczu przed niewielkim placem, na którym można było położyć się na leżaku czy rozłożyć materac. Było to o tyle fajne, że po ustawieniu się w odpowiednim miejscu istniała możliwość oglądania obu spotkań jednocześnie, z całkiem przyjemną widocznością na znajdujący się dalej ekran.
Gruzja, Ronaldo i tureckie szaleństwo, które przejęło stolicę
O 18:00 rozpoczęły się zmagania w Grupie E. Najliczniejszą grupę kibicowską stanowili Ukraińcy i – tu zaskoczenie – Rumuni (swoją drogą, ci to wiedzieli jak się bawić), a dopiero później mieliśmy Belgów oraz praktycznie niewidocznych na strefie Słowaków. Z kolei spośród fanów drużyn, które w środę nie grały, najwięcej było Niemców, Austriaków i… Szkotów. Szczególną uwagę przykuli właśnie przybysze z Wielkiej Brytanii, którzy fenomenalnie bawią się nawet podczas meczów innych drużyn. Większość z nich przyjechała już dwa tygodnie temu i uczęszcza tutaj regularnie, od pierwszego meczu.
Od początku było widać także tych, którzy później ostatecznie skradli show, czyli Turków. Jako największa mniejszość narodowa w Niemczech, podczas tego turnieju czują się praktycznie jak u siebie, co doskonale widać było podczas tego wieczoru. Już koło godziny 20:00 Reichstag został zalany przez falę czerwonych koszulek. Warty uwagi jest fakt, jak wiele z nich miało na plecach numer i imię Ardy Turana – byłego zawodnika Atletico Madryt i Barcelony oraz człowieka, który mógłby zostać niekwestionowaną ikoną tureckiej piłki, gdyby nie jego temperament i bardzo krótki lont. W Europie znacznie bardziej niż ze sportowych osiągnięć zapamiętany został za wszelkiego rodzaju awantury, w tym bójki z dziennikarzami czy ataki na sędziów. Jak widać, Turkom to nie przeszkadza. Być może dlatego, że rok temu ze Stambułu do Madrytu przeniósł się kolejny Arda, któremu wróży się jeszcze większą karierę.
– Najlepszy turecki piłkarz?
– Arda Guler
Tak wyglądała większość moich dialogów z tureckimi kibicami. Część z nich nawet się nie zastanawiała. Wrzawa, gdy młody pomocnik Realu Madryt otrzymywał piłkę, była niesamowita, nawet jeśli była to zwykła wymiana podań w środku pola. Traktują go tam z nieprawdopodobnym fanatyzmem, jest dla nich niczym Messi czy Ronaldo. Chociaż trzeba przyznać, że postać CR7 również cieszyła się tego dnia wielkim uznaniem, nawet jeśli zaliczył bardzo słaby i niezapamiętywalny występ. Żaden z napotkanych przeze mnie kibiców wspierających „Selecao” nie pochodził z Portugalii. Byli to ludzie z Niemiec, Turcji, Azerbejdżanu czy Afganistanu. Większość z nich nie kryła się, że przyszła tutaj głównie po to, by wspierać zawodnika Al-Nassr.
Portugalczycy nie grali w tym meczu na miarę swoich możliwości, prawdopodobnie ze względu na fakt, że zapewnili sobie już awans z pierwszego miejsca, a Roberto Martinez zdecydował się wystawić bardzo eksperymentalny i niedoświadczony skład. Jednak nawet gruzińscy fani nie spodziewali się, że ich reprezentacja rozegra spotkanie, które będzie się wspominać latami. Przede wszystkim w końcu obudził się rozczarowujący w pierwszych dwóch meczach Kwaracchelia, który już w drugiej minucie zdobył otwierającego gola. Debiutanci nie grali idealnego meczu (szczególnie w defensywie, gdzie znów wielokrotnie skórę ratował im superman Mamardaszwili), lecz o ich zwycięstwie przesądziło wzorowe wykorzystywanie błędów popełnianych przez portugalskich piłkarzy. Gorzką pigułkę do przełknięcia na pewno ma utalentowany defensor Benfiki, Antonio Silva, który tym występem zdecydowanie nie pokazał, że jest godny zaufania selekcjonera przy nieobecności Pepe. Historyczny awans Gruzinów do fazy pucharowej EURO 2024 stał się faktem, mimo że zdaniem wielu zdawało się to niewykonalne.
Ale wróćmy do tureckich kibiców, bo to właśnie oni nadali prawdziwą atmosferę całemu wydarzeniu. Bardzo przyjazne nastawienie, przyśpiewki i kapitalny doping, który słychać było nawet na drugim końcu strefy. Euforia po golu Cenka Tosuna w trzeciej minucie doliczonego czasu gry, była absolutnie bezcenna. Po meczu można było czytać o eksplozji radości na stadionie w Hamburgu, lecz Berlin wcale gorzej się nie bawił. Klaksony samochodów obwieszonych flagami z białą gwiazdą i półksiężycem słychać było nawet dwie godziny po końcowym gwizdku, a ulice miasta były wręcz obsypane śpiewającymi fanami, którzy zapraszali do zabawy wszystkich przechodniów.
Co w Berlinie myślą o Polakach?
Przy pobycie w Berlinie nie można oczywiście było przejść obojętnie obok polskich wątków. W odpowiedziach na pytania o obecnych piłkarzy naszej reprezentacji nie było zaskoczeń. Poza Lewandowskim najczęściej padały nazwiska Zieliński, Zalewski i Kiwior. Co ciekawe, część kibiców zupełnie nie kojarzyła Wojtka Szczęsnego, zaś niektórzy nadal pamiętają Lukasa Podolskiego czy Miroslava Klose, czyli polskich rodzynków, którzy przed laty stanowili o sile reprezentacji Niemiec. Turcy z kolei wspominali o Sebastianie Szymańskim czy Kamilu Grosickim.

Opinie zagranicznych kibiców na temat naszego występu na EURO również sprowadzają się mniej-więcej do jednego zdania. Większość uważa, że na turnieju pokazaliśmy się z niezłej strony i zagraliśmy dobre mecze z Holandią i Francją, lecz nie mieliśmy szans na awans dalej w tak wymagającej grupie. Jeden ze szkockich kibiców, po pytaniu o to, kto zagrał gorszy turniej – Szkocja czy Polska – wybuchł śmiechem i bez wahania odparł, że definitywnie Szkocja. Łatwo też dojść do wniosku, że za granicą nadal część osób patrzy na nas przez pryzmat EURO 2016. Cóż, być może wcale nie jest tak źle, jak sobie wyobrażamy…
Dodaj komentarz