Gruzini nie wygrali, lecz wzorowo przedstawili się Europie… Ku chwale zapomnianego Złotego Pokolenia

Mistrzostwa Europy to wyjątkowy turniej. Nie tylko ze względu na niesamowitą ilość piłkarskich emocji, ale przede wszystkim momentów, w których te emocje się odczuwa. A te w czasie obecnej edycji są wyjątkowo niespodziewane i pozytywnie zaskakujące. Mieliśmy show Rumunii przeciwko Ukrainie, mieliśmy rewelacyjnych Albańczyków, stawiających się w grupie śmierci, jednak drużyną, która dała największe show, była ta na papierze najsłabsza. Reprezentacja Gruzji najpierw zafundowała kibicom najciekawszy jak do tej pory mecz na tym turnieju, a przedwczoraj postawiła się Czechom, wydzierając im historyczny punkt.

Ci, którzy przed imprezą myśleli, że Gruzja to tylko Chwicza Kwaracchelia i długo, długo nic, szybko przekonali się, że nie mamy tu do czynienia z piłkarskim odludziem, które na turnieju o puchar Henriego Delaunaya znalazło się z przypadku. Zasiadającemu na ławce trenerskiej wicemistrzowi świata z 2006 roku, Willy’emu Sagnolowi, wystarczyły zaledwie dwa mecze na EURO, by przedstawić światu swoich najbardziej utalentowanych podopiecznych.

Europo, dostrzeż gruzińskie diamenty

Raczej nikt nie spodziewał się, że dla aż tylu reprezentantów Gruzji turniej ten stanie się oknem wystawowym. Bramki strzelał Georges Mikautadze, gwiazdor Metz, z którego umiejętnościami do tej pory byli zapoznani jedynie ludzie, śledzący ligę francuską. Niesamowicie bramkostrzelny był on już kilka lat temu, gdy ładował gola za golem na wypożyczeniu w belgijskim Seraing. Po powrocie wprowadził „Les Grenats” do Ligue 1, przy okazji zostając królem strzelców na zapleczu (23 gole i 8 asyst). Gdy później w rewelacyjny sposób zaczął sezon 2023/24 w barwach beniaminka (udział przy golu w trzech kolejkach z rzędu), przeszedł za 16 milionów euro do Ajaksu Amsterdam, tym samym zostając ex-aequo najdroższym gruzińskim piłkarzem w historii. Nie okazał się to jednak dobry ruch, gdyż całą jesień w Holandii przesiedział na ławce rezerwowych. Zdecydowano się więc na wypożyczenie powrotne…

… i wtedy się zaczęło. 11 goli w 17 meczach rundy wiosennej, niemal w pojedynkę wyciągnięty ze strefy spadkowej zespół Metz (misja ostatecznie nieudana, bowiem Les Grenats spadli po barażach). Łącznie, w dwudziestu meczach w barwach relegowanej drużyny – 13 bramek, 4 asysty. W klasyfikacji kanadyjskiej wyżej tylko Mbappe, David, Lacazette, Aubameyang i Ben Yedder. Absolutny kosmos.

Innym zawodnikiem, który jeszcze bardziej zwiększył swoje szanse na transfer w letnim okienku transferowym, jest Giorgi Mamardaszwili. Bramkarz Valencii jeszcze rok temu łączony był z Realem Madryt jako potencjalny następca Courtois, lecz „Królewscy” zdecydowali się ostatecznie postawić na Andrija Łunina, z czego raczej są w tym momencie bardzo zadowoleni. Gruziński golkiper zaliczył aż 11 interwencji w meczu z Czechami, wybraniając strzały o xG łącznie równym 3,09. Występ-rewelacja, i choć już wcześniej można było go uznawać za jedno z najbardziej rozchwytywanych nazwisk na rynku bramkarzy, to dziś nie powinno być absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że wychowanek Dinama Tbilisi zmieni klub.

Wyróżniało się jeszcze kilku innych zawodników – znakomite zawody w środku pola rozgrywa jak do tej pory Giorgi Koczoraszwili z Levante, który w dwa lata przeskoczył z czwartej ligi hiszpańskiej na zaplecze La Liga. Obok niego grał świeżo upieczony ćwierćfinalista EURO U21, Anzor Mekwabiszwili, a także znany z polskich boisk Giorgi Tsitaiszwili, który szalał na wahadle. Nawet jeśli reprezentacja Gruzji za kilka dni sromotnie przegra z Portugalią, to będą wracali z tego EURO z podniesioną głową. Pokazali w końcu Europie, że potrafią grać w piłkę, a także zaprezentowali światu swoje wybitne, srebrne pokolenie.

I nie, słowo „srebrne” nie zostało tu użyte przypadkowo. Nie jest to bowiem pierwszy raz, gdy gruzińskiemu futbolowi obrodziło w taką plejadę talentów. Było już w Gruzji pokolenie zawodników, które pod względem skali potencjału biło na głowę to obecne, a miało to miejsce w latach 2007-2010, gdy liderem kadry narodowej był jeszcze legendarny Kachaber Kaladze. W kraju wyłoniło się wówczas kilku absolutnych wonderkidów, którym wróżono ogromne kariery. Wszyscy z nich jednak przepadli. Ich kariery zostały zniszczone przez kontuzje, złe decyzje lub słabe przygotowanie do wyjazdu za granicę.

Zaginiona złota generacja. Rozdział pierwszy: Dżano Ananidze

5 września 2009 roku. To wtedy pierwszy raz świat usłyszał o jednym z największych gruzińskich supertalentów. W tym dniu bowiem w reprezentacji Gruzji zadebiutował zaledwie 16-letni pomocnik Spartaka Moskwa, Dżano Ananidze. Zagrał 59 minut przeciwko Włochom w eliminacjach MŚ 2010, zostając najmłodszym reprezentantem kraju w historii. I choć jego występ został przyćmiony przez dwa samobójcze trafienia Kachy Kaładze, to szybko – bo po miesiącu – dał o sobie przypomnieć. Tym razem już na ligowym podwórku.

Derby Moskwy, Lokomotiw podejmuje Spartak. Będący osiem dni po swoich 17. urodzinach Ananidze po raz drugi w sezonie 2009 (liga rosyjska była rozgrywana jeszcze systemem wiosna-jesień) wychodzi w pierwszym składzie. To jego drugi występ od pierwszej minuty w barwach Spartaka, ale presja meczu zupełnie go nie zjada – zdobywa gola i asystę, dając swojej drużynie zwycięstwo i pokazując swoje największe atrybuty. A miał ich wiele. Genialne podanie, wizja gry, świetna technika i drybling, magiczna prawa noga, pozwalająca siać spustoszenie na skrzydle szybkość i stalowe nerwy. Miał tak naprawdę wszystko poza warunkami fizycznymi. Miał 170 centymetrów wzrostu i nieco ponad 60 kilogramów wagi, co nie pozwalało mu na wygrywanie pojedynków, lecz ten mankament mocno nadrabiał swoją pewnością siebie oraz boiskową zadziornością.

Przynajmniej do czasu, bowiem nie pasowało to ówczesnemu trenerowi Spartaka, Walerijowi Karpinowi. Często nie stawiał on na Gruzina, uważał, że zawodnik tak słaby fizycznie nie może grać regularnie. W mediach oczywiście wrzało. Grzmiało z ust klubowej legendy, Walerija Reingolda: – „Ananidze powinien być przygotowywany do gry w wyjściowej jedenastce. Karpin, nie pozwalając mu grać, marnuje jego ogromny potencjał.”

Włodarze Spartaka robili wszystko, aby zatrzymać go w klubie. Odrzucano zapytania klubów z LaLiga i angielskiej Premier League. Sam zawodnik po latach wspominał, że działacze Spartaka zataili przed nim ofertę transferową złożoną przez Arsenal. Nic dziwnego – na wschodzie ubóstwiano talent Dżano, a Rosjanie z zazdrością patrzyli na Gruzinów, żałując, że nie mogą mieć go u siebie. Do tego stopnia, że rosyjska federacja piłkarska w 2010 roku zaoferowała mu… dwa miliony dolarów w zamian za przyjęcie obywatelstwa i grę dla „Sborny”. Zawodnik oczywiście odmówił.

On jest obcokrajowcem. Gruzińscy urzędnicy obiecywali mu, że dadzą mu rosyjskie obywatelstwo, ale rodzice… polityka, powołania do reprezentacji… gdyby Dżano był Rosjaninem, miałby znacznie większe szanse na regularną grę w Spartaku

Mówił Jegor Titow, były pomocnik moskiewskiego klubu oraz 41-krotny reprezentant Rosji.

Nie pomagał fakt, że Ananidze od samego początku kariery miał bardzo kruche zdrowie. Połowę sezonu 2010/11 spędził w szpitalu, lecząc dwie poważne kontuzje, które wyłączyły go z gry na 21 meczów. Później nie był już tym samym piłkarzem. W wieku 22 lat odszedł na wypożyczenie do FK Rostów i wydawało się, że jego opóźniony „wystrzał” wreszcie nastąpi. Zaliczył bardzo udany sezon, notując łącznie 3 gole i 9 asyst w lidze. Po powrocie wszystko wróciło jednak do szarej rzeczywistości, gdyż jego miejsce w Spartaku zajął sprowadzony latem Quincy Promes. W 2017 roku zerwał więzadła krzyżowe. Próbował wrócić, lecz problemy zdrowotne męczyły go już do samego końca kariery – buty na kołku zawiesił w wieku zaledwie 29 lat.

Rozdział drugi: Lewan Kenia

Zostając najmłodszym w historii reprezentantem Gruzji, Dżano Ananidze pobił rekord innego wybitnego wonderkida, Lewana Kenii, który po zaledwie sześciu meczach w narodowych barwach przeniósł się z rodzinnego Tyflis do Gelsenkirchen. Schalke 04 wyłożyło za utalentowanego 17-letniego pomocnika 500 tysięcy euro, wierząc, że w przyszłości będzie stanowił on o sile drużyny. Niemieckim skautom bardzo zaimponował w meczu ze Szkocją w ramach eliminacji EURO 2008, wygranym przez Gruzję 2:0. Kenia grał tam pierwsze skrzypce.

Pod wieloma względami był on bardzo podobny do Ananidze – warunki fizyczne, wizja gry, technika, boiskowa inteligencja, a także, niestety, odporność na kontuzje. Problemy zdrowotne Kenię dopadały jednak już na wcześniejszych etapach kariery, na dodatek znacznie bardziej brutalnie. W przeciągu kilku lat przechodził aż przez trzy operacje kostki, a w sezonie 2010/11 w ogóle nie grał w piłkę.

Dzisiaj muszę powiedzieć, że nikt w Schalke mi nie pomógł. Zawsze była presja, musiałem szybko dojść do formy. Nigdy nie wyzdrowiałem w stu procentach po tych wszystkich kontuzjach i operacjach, więc problemy wracały. Nie wiem, czy ludzie w Schalke byli wtedy niedoświadczeni i dlaczego podejmowali takie decyzje. Co miałem zrobić w tak młodym wieku? Jeśli mówiono mi, że mogę wrócić na boisko, to to robiłem. Nawet jeśli czułem ból. Myślałem sobie: „Chłopie, weź się w garść. Włóż więcej wysiłku, a ból minie”. Oczywiście dziś postąpiłbym inaczej, ale czasu nie da się cofnąć

Opowiadał sam zainteresowany w wywiadzie udzielonym dla portalu RevierSport

Miała być wielka inwestycja w przyszłą gwiazdę, skończyło się na odejściu za darmo po wygaśnięciu kontraktu. Dalsza ścieżka kariery to już równia pochyła – Karpaty Lwów, Fortuna Dusseldorf, Slavia Praga, Dudelange, powrót do FC Locomotive Tiflis. Obecnie jest grającym trenerem w piątoligowym niemieckim KFC Uerdingen.

Rozdział trzeci: Lewan Mczedlidze

W 2008 roku Palermo miało dwóch młodych, długowłosych napastników, którym wróżono wielkie kariery – byli to Edinson Cavani i Lewan Mczedlidze. Chyba nie trzeba tłumaczyć, któremu się udało, a któremu nie.

Mczedlidze również grał w meczu ze Szkocją, podczas którego uwagę skautów Schalke przykuł talent Lewana Kenii. Zdobył w nim nawet gola – nie wiedział jednak, że na drugie i ostatnie trafienie w narodowych barwach poczeka sobie jeszcze cztery lata. Do Palermo trafił z akademii Empoli za 1,5 miliona euro i od razu w zacny sposób przedstawił się kibicom, wchodząc z ławki w meczu z Juventusem i zdobywając bramkę na wagę zwycięstwa. Dodajmy, że historycznego, gdyż „Rosanero” nie byli w bowiem w stanie pokonać „Starej Damy” od 1962 roku.

W przeciwieństwie do innych gruzińskich talentów, Mczedlidze nie miał problemów ze zdrowiem. Zawiodło za to prawdopodobnie co innego, mianowicie głowa. Nie miał najlepszych relacji z trenerem Delio Rossim, który kompletnie nie widział go w składzie ze względu na specyficzny profil. „Traktował mnie, jak piąte koło u wozu” – opowiadał.

Czara goryczy przelała się w połowie sezonu 2009/10. Przed świętami Bożego Narodzenia Gruzin, jak wielu innych zawodników, pojechał odwiedzić rodzinę. Problem w tym, że… nie wrócił do klubu. Nie było z nim kontaktu, a głos do mediów zabrał dopiero po dwóch miesiącach. Jak się okazało, znów poszło o relacje z trenerem, który tym razem dał Gruzinowi jasny sygnał podczas rozmowy telefonicznej, wypowiadając słowa w stylu: „nie potrzebujemy cię w naszym składzie”. Ten wziął to do siebie i został w ojczyźnie, nie decydując się na powrót do Włoch.

Levan milczał przez sześćdziesiąt dni i być może lepiej byłoby, gdyby milczał nadal. Przytoczone przez niego słowa nie brzmią, jak wypowiedzi typowe dla słownictwa naszego trenera. […] To największa porażka w moim życiu, z ludzkiego i dyrektorskiego punktu widzenia. Myślałem, że ten facet zrobi wielką karierę, ale w tym momencie nie sądzę, by gdziekolwiek dotarł

Ostro komentował sprawę rozczarowany zachowaniem napastnika dyrektor sportowy Palermo, Walter Sabatini.

Do dziś nie wiadomo, kto w tym sporze miał rację, lecz na pewno można było to rozegrać bardziej profesjonalnie. Po tym sezonie Mczedlidze wrócił do Empoli, jak sam twierdzi, klubu, w którym czuł się jak w domu, nawet jeśli przez lata nie grał w nim regularnie. Być może właśnie z tego względu zasiedział się w nim aż do 2019 roku. Kariery oczywiście nie zrobił, tym bardziej że kolejne sezony zaczęły stawać pod znakiem mnożących się drobnych urazów, które później przerodziły się w problemy z kolanem. Ostatnie lata przed zawieszeniem butów na kołku spędził, błąkając się po gruzińskich klubach.

Rozdział czwarty: Tornike Okriaszwili i Giorgi Czanturia

Ananidze i Kenia byli objawieniami w środku pola, Mczedlidze obiecującym napastnikiem. Do kompletu brakowało skrzydeł. Tam jednak dwa wielkie talenty pojawiły się kilka lat później. W duecie Okriaszwili-Czanturia pokładano ogromne nadzieje. Co prawda ten pierwszy teoretycznie je spełnił (koniec końców zaliczył 50 występów w narodowych barwach i przez lata był ważną postacią reprezentacji – gdy Gruzja pokonywała Hiszpanię w 2016 roku, to właśnie on zdobył decydującą bramkę), lecz biorąc pod uwagę skalę potencjału, z kariery mógł wycisnąć zdecydowanie więcej.

Okriaszwili miał 18 lat, gdy trafiał do Szachtara Donieck, lecz ze względu na to, że nie był od razu gotowy na grę w pierwszym zespole, zaczął być rzucany po wypożyczeniach. Dwa lata w Ilicziweciu Mariupol (obecnie FK Mariupol) oraz pół roku w Czornomorcu Odessa pomogły mu rozwinąć skrzydła. Poza fenomenalnym dryblingiem wyróżniał go dość specyficzny charakter, przez który nieraz potrafił sprawiać problemy – w szatni miał reputację „cool boya”, a prezes mariupolskiego klubu zauważał jego brak profesjonalizmu. Różnice kulturowe dały o sobie jednak znać od razu po tym, gdy zawodnik trafił na zachód. Gdy Szachtar w 2014 roku sprzedał go do Genk, zaledwie trzy dni później mogliśmy widzieć nazwisko Okriaszwili na okładkach belgijskiej prasy.

Gruzin miał pobić się ze swoim kolegą z drużyny, Anele Ngcongcą, po powrocie z ligowego meczu z Kortrijk. Wraz z kilkoma innymi zawodnikami Genk spożywali oni alkohol w klubowym autobusie, po czym spotkali się w mieszkaniu południowoafrykańskiego obrońcy. Tam doszło do sprzeczki. Zeznania na temat jej powodu nie były klarowne, lecz faktem jest, że Okriaszwili został zatrzymany przez policję następnego ranka w stanie upojenia alkoholowego, za kierownicą zepsutego samochodu.

Na drugim skrzydle hasać miał Giorgi Czanturia. Jego osobowość tak barwna co prawda nie była, lecz tu znów do osiągnięcia sukcesu zabrakło odpowiedniej mentalności. Już w wieku 16 lat skrzydłowy trafił do La Masii. W swojej kategorii wiekowej był jednym z najbardziej wyróżniających się zawodników, lecz – jak to z reguły bywa w podobnych przypadkach – mocno zweryfikował go seniorski futbol. Z „gruzińskiego Messiego” szybko stał się „gruzińskim Haliloviciem” lub, jak kto woli, „gruzińskim Bojanem”, choć i do nich ostatecznie wiele mu brakowało. Obiecująco zaczął w Vitesse, gdzie grał nawet ze swoimi rodakami (Kashia, Qazaishvili), ale później nastąpił stopniowy zjazd – było rumuńskie Cluj, był niemiecki Duisburg, był rosyjski Urał Jekaterynburg, a nawet powrót do Saburtalo. Czanturia karierę zakończył w wieku zaledwie 26 lat, stając się prawdopodobnie najbardziej zaprzepaszczonym talentem w gruzińskiej piłce – zdaniem wielu doprowadziło do tego wykazywane przez niego od najmłodszych lat lenistwo i szczególna arogancja.

Jednak czym by był stereotypowy gruziński wonderkid bez problemów zdrowotnych. Zarówno Okriaszwili, jak i Czanturia doświadczyli zerwania więzadeł krzyżowych w kolanie. Choć kontuzje nie były głównym powodem, dla którego ich kariery nie wypaliły, to bez wątpienia wywarły ogromny wpływ na ich dalsze losy.

Epilog: Giorgi Czakwetadze i Otar Kiteiszwili

Choć większość przedstawicieli gruzińskiego złotego pokolenia już nie gra w piłkę, to na mistrzostwa Europy do Niemiec też pojechali piłkarze, których kariery mogłyby być w zupełnie innym miejscu niż dziś:

Giorgi Czakwetadze (1999) – miał 19 lat, gdy był gwiazdą Gent i całej ligi belgijskiej. Choć od Chwiczy starszy jest dwa lata, to tyle samo czasu spędził w szpitalu. Po dwóch poważnych kontuzjach kolana jego rozwój przyhamował – próbował odbudować się w Slovanie Bratysława, a dziś gra w Watford. Wciąż jest jednak względnie młody, a na ME pokazywał, że cały czas ma „to coś”, więc w jego przypadku jeszcze nie wszystko stracone.

Otar Kiteiszwili (1995) – MVP ligi austriackiej oraz najlepszy piłkarz Sturmu Graz w tym sezonie. Podobnie jednak jak w przypadku Chakvetadze, kariera mocno spowolniona przez kruche zdrowie. Kiteiszwili to genialny pomocnik, którego sufit znajduje się na poziomie lig TOP5. Gdyby nie mnożące się urazy, obecny poziom spokojnie mógłby osiągnąć kilka lat wcześniej.

Trwające EURO to dla Gruzji era piłkarskiego odrodzenia. Swego rodzaju odkupienie po latach pecha oraz bezcelowych rozmyślań „co by było w idealnym świecie, gdyby generacja kaukaskich złotych dzieci faktycznie odpaliła”. Fakty są jednak takie, że wielkich piłkarzy Gruzja produkowała i produkuje do dziś – przecież wcześniej o sile tej kadry stanowili wspomniany już Kacha Kaładze (Milan), Szota Arweładze (Ajax, Rangers, Alkmaar), Arcził Arweładze (Koln, Trabzonspor) czy Giorgi Kinkladze (Manchester City). Chwicza Chwaracchelia nie był największym gruzińskim talentem XXI wieku – był za to pierwszym, który przełamał bariery. Jest uwielbiany za swoje występy za granicą i wprowadził swój naród na pierwszy wielki turniej w historii – nie wspominając już o fakcie, jak na tym wielkim turnieju Gruzja gra. To naprawdę wielki moment, a także chwila radości dla kraju, który w świecie piłki nożnej z nieszczęściem spotykał się praktycznie od zawsze.

Adam Kowalczyk

Dodaj komentarz

Start a Blog at WordPress.com.

Up ↑