Reprezentacja Luksemburga i ich piłkarska podróż. Od amatorskiej gry w piłkę, po walkę o debiut na Euro

21 marca nie tylko polscy piłkarze rozpoczynają walkę o jeden z ostatnich trzech biletów na EURO. Wśród dwunastu uczestników baraży znajduje się również reprezentacja Luksemburga – 40. co do wielkości oraz 39. co do populacji państwo Europy. Państwo, które w piłce nożnej przebyło nieprawdopodobną drogę, zaliczając skok o ponad 100 miejsc w rankingu FIFA. Jak skład listonoszy, zbierający bęcki od wszystkiego, co się rusza, przerodził się w sprofesjonalizowanego na wielu płaszczyznach europejskiego średniaka?

Jeżeli Luksemburg awansuje na niemieckie EURO, będzie najmniejszym powierzchniowo krajem, którego reprezentacja zagrała na europejskim czempionacie. O żadnym szczęściu ani wybryku natury mówić jednak nie można – jeśli zajmujesz w swojej grupie eliminacyjnej trzecie miejsce, notując pięciopunktową stratę do strefy gwarantującej bezpośredni awans, to oczywiste, że miejsce w barażach nie wzięło się znikąd. Tym bardziej że luksemburska kadra jeszcze kilka miesięcy wcześniej mocno postraszyła w Lidze Narodów Turków. Szalone spotkanie w Stambule zakończyło się wysokim remisem 3:3, który nie wydarzyłby się, gdyby nie trafienie Ismaila Yukseka w 87. minucie.

A przecież jeszcze dwie dekady temu nie było w Luksemburgu niczego.

Pamiętacie czasy, kiedy strata gola z kadrą „Czerwonych Lwów” była uznawana za absolutny wstyd? Na pewno część z was, tym bardziej że wstydu tego doświadczyła reprezentacja Polski w eliminacjach EURO 2000. Nawet podwójnie, bo na Stade Jose Barthel straciliśmy dwie bramki. Jak się później okazało, jedyne, jakie Luksemburg zdobył w całej kwalifikacyjnej kampanii. Dziś różnica polega jedynie na tym, że przy potencjalnym starciu to prawdopodobnie Luksemburg wygrałby 3:2. A do siatki nie trafialiby listonosz czy piekarz, tylko zawodnicy Koln, Mainz lub Borussii Monchengladbach.

Od ludzi dla ludzi

Jest czerwiec 2006 roku. Luksemburski futbol sięga dna, a nazwa kraju widnieje na 195. miejscu w rankingu FIFA. Leżący między Francją a Niemcami maleńki kraj był wówczas największym chłopcem do bicia w Europie. Więcej powodów do szczęścia miało nawet San Marino, które ulokowane było pięć pozycji wyżej. W UEFA nie było gorszej drużyny. „Czerwone Lwy” kończyły właśnie serię meczów towarzyskich, podczas której zanotowały siedemdziesiąty z rzędu mecz bez zwycięstwa. Owa niechlubna seria zostanie przerwana dopiero pół roku później, w towarzyskim starciu z Gambią.

Paul Philipp – jeden z pierwszych profesjonalnych piłkarzy w historii luksemburskiej piłki – nie mógł tego tak zostawić. Jak sam twierdzi, problemy w reprezentacyjnej piłce widział już wcześniej, podczas swojej wieloletniej kadencji trenerskiej. Tylko dwóch jego podopiecznych grało wówczas na nieamatorskim poziomie. Diagnoza była więc jasna: w Luksemburgu brakowało zawodowych graczy.

Ciężko było wykształcić w młodych chłopakach profesjonalne podejście. Pamiętam sytuację, gdy miałem pod opieką pewnego 15-letniego chłopaka. Był bardzo utalentowany, więc zaradziłem mu, by spróbował poszukać dla siebie profesjonalnego klubu w Belgii. Ale wtedy jego rodzice przyszli do mnie z pretensjami: ‚Dobrze, ale jaka jest gwarancja, że będzie bezpieczny? Gdzie będzie pracował po powrocie do Luksemburga?’ – Trudno było to zmienić.

W 2004 roku poszedł o krok dalej. Został prezesem i zapowiedział zmiany. Przeniósł siedzibę federacji do Mondercange i założył tam unowocześnioną szkółkę piłkarską. Dziś to główna akademia w kraju. Najbardziej utalentowani chłopcy trafiają tam już przed ósmym rokiem życia, gdzie trenują dwa razy w tygodniu. Później następuje selekcja. Co rok najlepiej rokujące talenty w przedziale wiekowym 12-18 trafiają do głównego centrum szkolenia pod oko profesjonalnych trenerów, gdzie już od najmłodszych roczników przygotowywani są do gry w reprezentacji narodowej.

Najlepsi już grają i błyszczą w seniorskiej kadrze. Powołanie na baraże otrzymał m.in. utalentowany duet z Borussii Monchengladbach – Tiago Pereira Cardoso (2006) i Yvandro Borges Sanches (2004). Ten drugi ma już za sobą 23 występy w narodowych barwach, a swój debiut w dorosłej reprezentacji zaliczył w wieku zaledwie 17 lat. Spośród wszystkich luksemburskich nastolatków, to właśnie on uznawany jest za najzdolniejszego.

Ta akademia była kolosalną inwestycją, stanowiącą około 1/4 naszego budżetu, ale była potrzebna. Chodziło o to, by móc wstępnie szkolić młodzież. To pozwala nam budować solidną pulę krajowych graczy, eksportować te talenty do najlepszych lig zagranicznych i nawiązywać partnerstwa z niektórymi klubami, takimi jak FSV Mainz w Bundeslidze, gdzie trzech Luksemburczyków jest już w składzie, czy FC Metz w Ligue 1. Tylko grając na najwyższym poziomie można się rozwijać, dlatego stworzyliśmy akademię piłkarską. Drużyna narodowa będzie bardziej konkurencyjna.

Paul Phillip

Mondercange – luksemburska akademia przyszłości

Głównym celem Mondercange jest to, żeby największe piłkarskie perełki opuszczały kraj jak najwcześniej. Liga luksemburska wciąż stoi na poziomie półamatorskim, a jej największe gwiazdy prezentują poziom adekwatny co najwyżej do klubów z 2-3 szczebla rozgrywkowego w Niemczech lub Francji. Nie planowano zmian w tym kierunku. Pełna profesjonalizacja ligi w kraju, którego populacja sięga zaledwie sześciuset tysięcy mieszkańców i tak nie pozwoliłaby wejść reprezentantom kraju na oczekiwany poziom. W Luksemburgu brakuje profesjonalnych akademii, a także warunków do tego, żeby odpowiednio te akademie rozwinąć. Wobec tego obrano inną drogę. Drogę, która podobnie jak w sferze gospodarczo-ekonomicznej, prowadzi do największych sąsiadów.

Bo jaki może być inny kierunek dla chłopaków, którzy swoim poziomem przerastają najlepszą akademię w kraju? Oczywiście pobliskie, zagraniczne miasta. Moguncja, Kolonia, Metz, Norymberga, czy nawet Lyon to najpopularniejsze kierunki dla luksemburskich talentów. Wspomniany tercet z Mainz, o którym mówił Philipp to Alessio Curci (2002), Timothe Rupil (2003) i Leandro Barreiro (2000). Pierwsza dwójka to zawodnicy drugiej drużyny, Barreiro zaś jest największą gwiazdą i liderem klubu oraz reprezentacji narodowej. Ostatnio do tego grona dołączył także skrzydłowy Aiman Dardari (2005), który znalazł się w kadrze na baraże, kilka miesięcy po debiucie w narodowych barwach.

Zdecydowanie najwięcej absolwentów Mondercange udaje się jednak do francuskiego Metz, które od Luksemburga dzieli nieco ponad 67 kilometrów. Gerson Rodrigues, Ryan Johansson, Mica Pinto, Vincent i Oliver Thill, czy były zawodnik Legii Warszawa, Chris Philipps. Wszyscy z nich, przynajmniej na początku kariery, przewinęli się przez świetną szkółkę „Les Grenats”. W bordowej koszulce biegał swego czasu nawet… 17-letni Miralem Pjanić.

Niewielu wie, że rodzina Bośniaka podczas wielkiej wojny na Bałkanach wyemigrowała właśnie do Luksemburga. To właśnie tam były pomocnik Barcelony czy Juventusu stawiał swoje pierwsze kroki w futbolu. Załapał się nawet do reprezentacji U17 i U19, gdzie był jednym z wyróżniających się zawodników, lecz w 2008 roku zdecydował się na zmianę barw. Wtedy jeszcze nigdy nie pomyślałby, że za 15 lat jego rodzinny kraj dwukrotnie zbierze od „Czerwonych Lwów” łomot w eliminacjach EURO 2024.

2:0 i 4:1 – takie wyniki osiągnęła ekipa Luca Holtza przeciwko zespołowi z Bałkanów. Mają za sobą również świetne spotkania ze Słowacją (0:1, 0:0) i Islandią (3:1, 1:1), czyli rywalami z pozoru silniejszymi. Co ciekawe, wszystkie bramki dla Luksemburga w eliminacjach zdobyli zawodnicy z podwójnym obywatelstwem. I tu wyjawia się kolejny bardzo istotny czynnik dla rozwoju luksemburskiej piłki – diaspora.

Multi-kulti

Luksemburg to kraj wielu narodów. Ponad 47% obywateli ma wyrobione dwa paszporty. Aż 14,5% to Portugalczycy, 7,6% – Francuzi. Reszta to rozsyp mieszkańców pochodzący z całej Europy, najczęściej z Niemiec, Belgii lub innych krajów Europy Zachodniej. 0,8% populacji stanowią Polacy.

O ile tak dużego odsetka Francuzów, Niemców czy nawet obywateli państw bałkańskich nie trzeba tłumaczyć, tak szczególnie interesujący jest przypadek Portugalii. Portugalczycy są największą mniejszością narodową w Luksemburgu, a ich odsetek stale rośnie, mimo że powiązania kulturowe między obydwoma państwami nie wydają się być tak silne, jak w przypadku innych państw, z których pochodzą mieszkańcy księstwa. W praktyce mają jednak bardzo wiele wspólnego.

Aby zrozumieć przyczynę tak dużego napływu imigrantów z Portugalii do Luksemburga, trzeba cofnąć się aż do 1893 roku, kiedy to ówczesny luksemburski książę, Wilhelm IV, poślubił Marię Annę do Carmo de Braganca – później znaną jako księżna Maria Anna Portugalska. Od tej pory relacje między krajami znacząco się poprawiły. Za rządów Wilhelma IV, między Luksemburgiem i Portugalią powstała bardzo silna więź, która przetrwała aż do dnia dzisiejszego. Najbardziej umocniła się podczas drugiej wojny światowej. Już wtedy mające duże wpływy na międzynarodowym rynku księstwo pomagało portugalskim uchodźcom, zapewniając im bezpieczeństwo z dala od konfliktu.

Kolejny ważny moment dla relacji portugalsko-luksemburskiej przyszedł w latach 60. Mimo zmian, jakie zaszły w Europie po zakończeniu wojny, w Portugalii wciąż panowała autorytarna dyktatura, sprawowana przez Antonio de Oliveirę Salazara. Wielu mieszkańców uciekało z powodu biedy i głodu, jaki panował w kraju. Pomocną dłoń znów wyciągnął Luksemburg. Między 1960 a 1970 rokiem w księstwie odnotowano masowy przypływ imigrantów. Znajdowano im także miejsca pracy na mocy umowy o zatrudnianiu portugalskich pracowników w Luksemburgu, podpisanej w 1970 roku i ratyfikowanej dwa lata później.

Reszta jest już historią – do dziś drzewo genealogiczne rodziny książęcej pozostaje bez złamanej gałęzi, a Luksemburg cały czas jest domem dla wielu Portugalczyków. Aż 7 z 25 zawodników powołanych na baraże o awans do piłkarskich mistrzostw Europy pochodzi właśnie z Portugalii. Wśród nich są największe gwiazdy kadry – wspomniani Leandro Barreiro i Yvandro Borges, Christopher Martins Pereira, a także najlepszy strzelec w historii reprezentacji, Gerson Rodrigues, którego na mecz z Gruzją niestety może zabraknąć (kwestie dyscyplinarne).

Ciekawym przypadkiem jest także Dany Mota. O snajpera Monzy luksemburska federacja ubiegała się już kilka lat temu, lecz za każdym razem zawodnik odmawiał zaproszenia. Patrząc na to, jak nikłe szanse 25-latek ma na zaistnienie w reprezentacji Portugalii, wielu kibiców zastanawiało się nad jego faktycznymi intencjami. Ba! Część z nich snuła teorie, jakoby Mota… po prostu nie chciał grać przeciwko Portugalii (z którą Luksemburg w ostatnich latach mierzy się wyjątkowo często). W każdym razie, ku zaskoczeniu wszystkich, powołanie do „Selecao” otrzymał, a o tym, czy Roberto Martinezowi faktycznie zaimponowała przewrotka z Genoą, przekonamy się w najbliższych miesiącach.

Brazylijska diaspora, czyli piłkarskie geny zaszczepione we krwi

To nie jest jednak koniec historii z luksemburskimi mniejszościami. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, jak wielu obywateli tego kraju żyje w… Brazylii. Konkretnie w jej południowej części, bo właśnie tam mieszka ponad 50 tysięcy ludzi pochodzących z Luksemburga.

Dziwne połączenie, czyż nie?

Cała historia rozpoczęła się w XIX wieku, gdy po kongresie wiedeńskim Wielkie Księstwo Luksemburga podpisało unię personalną z Wielką Brytanią i Holandią. Dzięwiętnastowieczny historyk, Nicolas Gonner, twierdzi, że właśnie to wydarzenie było główną przyczyną exodusu mieszkańców Luksemburga do Ameryki Południowej. Księstwo odnotowało duży rozwój gospodarczy, któremu towarzyszył ogromny wzrost podatków.

To spowodowało kilka dużych fal migracyjnych. Luksemburczycy podróżowali w różne strony. Jedni do Argentyny, drudzy do Stanów, jeszcze inni dołączyli do niemieckiej ekspedycji na Gwatemalę. Najwięcej mieszkańców osiedliło się jednak na południu Brazylii, w prowincji Espirito Santo. Założyli tam nawet własną osadę o nazwie Lussemburgo.

Luksemburska diaspora w Brazylii ma również swoich piłkarskich reprezentantów. I to właśnie o nich walczy krajowa federacja piłkarska:

– Leo Scienza (1998): były skrzydłowy Schalke i Magdeburga, obecnie gwiazda 3-ligowego niemieckiego SSV Ulm

– Bernardo Schappo (1999): lewonożny stoper Fortalezy, obecnie świetnie sobie poczyna w drugiej lidze brazylijskiej, do której został wypożyczony

– Gustavo Hemkemeier (1997): świeżo upieczony mistrz Luksemburga ze Swift Hesperange

Czas na nowy rozdział

Już jutro o godzinie 20:45 „Czerwone Lwy” rozpoczną najważniejszy mecz w swojej historii – półfinałowe starcie barażowe z Gruzją w Tbilisi. Stawką jest przejście do finałowej rundy, a zarazem zbliżenie się do historycznego awansu na EURO 2024. To dzień, który może rozpocząć nową erę w dziejach luksemburskiego futbolu.

Przeżywaliśmy już wielkie chwile entuzjazmu, ale tylko od czasu do czasu. Na przykład, gdy w październiku 1990 roku zmierzyliśmy się z niemiecką drużyną, która właśnie została mistrzami świata (przegrywając 2:3 przyp. red.). Ale nigdy przez tak długi okres. Ten szał nie jest czymś, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku tygodni. To coś, co naprawdę się rozwinęło. Wyniki ostatnich kilku miesięcy są oczywiście ważne, ale moim zdaniem ziarno zostało zasiane znacznie wcześniej, 3-4 lata temu. Jest to związane ze sposobem, w jaki gra nasz zespół. Kibice wiedzą, że nigdy nie będziemy mistrzami Europy, ale chodzą na mecze dla przyjemności, jaką daje im ta drużyna. Świadczy o tym fakt, że wszystkie nasze ostatnie mecze u siebie były wyprzedane.

Paul Phillip dla dziennika Virgule

Spójrzmy na wyjściową XI reprezentacji Luksemburga sprzed 10 lat:

A teraz potencjalny skład na jutrzejszy mecz z Gruzją:

Widać różnicę, prawda?

Mimo że luksemburska kadra latami zmieniała się i transformowała na coraz lepszy zespół, to przez te wszystkie lata nie zmieniła się jedna rzecz – selekcjoner. Luc Holtz rozpoczął swoją pracę na ławce trenerskiej „Czerwonych Lwów” w 2010 roku. Co ciekawe, pierwotnie miał zostać zatrudniony tymczasowo, po tym, jak dotychczasowego sternika kadry, Guya Hellersa, odpalono ze stanowiska po aferze e-mailowej. Dziś Holtz wciąż kontynuuje swoją 14-letnią kadencję i będzie ją kontynuował co najmniej do końca 2025 roku, bowiem w grudniu przedłużył swoją umowę o kolejne dwa lata.

Dziś rzadko spotyka się takie przypadki, tym bardziej, że Holtza zdecydowanie można zaliczyć do grona „niekochanych”. Spędził na stołku selekcjonera ponad 13 lat, mimo że początkowo nikt go na tym stanowisku nie chciał. Podczas swojej kadencji bardzo często mierzył się z krytyką – głównie przez kłótnie z piłkarzami, czy niezrozumiałe decyzje taktyczne – jednak koniec końców to właśnie on znajduje się na szczycie, jako jedyny stały punkt ciągle ewoluującego mechanizmu. Nawet, jeśli luksemburska kadra zmaga się obecnie z plagą kontuzji, to wiara Holtza nigdy nie była większa niż w tym momencie. Ma kontrolę nad szatnią i trzyma drużynę w ryzach. Zna piłkarzy, jak własną kieszeń, a kibice wiedzą, że nie ma lepszej osoby, której można powierzyć tak istotną misję. Misję pod tytułem EURO 2024.

Adam Kowalczyk

Dodaj komentarz

Start a Blog at WordPress.com.

Up ↑