Pierwszy raz na meczu Premier League. Szaleństwo w Londynie!

Bilety na mecz kupione w piątek, rywalizacja na Stamford Bridge w niedzielę. I to jaka – hit Chelsea : Manchester City! Aż trudno uwierzyć, że ten wyjazd mógł się udać. Z niedowierzaniem można przyjąć też wynik 4:4. To był futbol z innego świata.

Wielkie emocje na Stamford Bridge

Stamford Bridge robi wrażenie, na zewnątrz stadionu znajduje się… luksusowy hotel, a w drodze na obiekt można zobaczyć sylwetki legend (Gianluca Viali, Gianfranco Zola czy Didier Drogba), ale widnieją tam też wspomnienia o znakomitych piłkarzach sprzed wielu dekad.

Ponadto zwraca uwagę także ogromny pomnik  Petera Osgooda. Dla mnie to był asumpt do lekcji historii. Dopiero po zobaczeniu tego monumentu, poznałem koleje losów „króla Chelsea”, który grał w niebieskich barwach w latach 1964-74 i strzelił ponad 100 goli.

Co do samego meczu, siedząc za bramką, miałem nadspodziewanie dobrą widoczność. Kolega, który organizował tę podróż, kupił bilety na stronie Ticombo, gdzie miejsca były losowane. Osoby planujące wspólny wyjazd muszą więc liczyć się z tym, że nie będą pewnie siedzieć obok siebie, ale to drobiazg.

Przed meczem wszyscy kibice wstali i w zadumie obserwowali patriotyczną, podniosłą uroczystość z okazji Remembrance Day – upamiętnienie poległych żołnierzy brytyjskiej armii.

Gdy spotkanie się rozpoczęło, mogliśmy napawać się niesamowitą intensywnością gry (z czasem dramaturgię wzmogły obfite opady deszczu). Przyznam, że gdy sędzia Taylor wskazał na jedenasty metr, byłem zaskoczony. Po interwencji VAR arbiter podtrzymał decyzję o rzucie karnym dla gości. Jak napisał na Twitterze Michał Okoński, był to „miękki” faul (Cucurella pociągał Haalanda).

Z trybuny za bramką świetnie widziałem, jak Robert Sanchez brawurowo wygrał pojedynek z Erlingiem Haalandem, doświadczyłem też tego, jak po strzale przy dalszym słupku Phila Fodena na stadionie zaległa cisza wynikająca z obawy o stratę gola, do czego wtedy nie doszło. Gol na 2:2 Manuela Akanjiego  zmroził kibiców Chelsea, którzy zamilkli, choć – oddajmy im to – przez większą część meczu imponowali ekspresją.

Sęk w tym, że trudno było zrozumieć cokolwiek z ich przyśpiewek, niemniej samo to zdzieranie przez nich gardeł mogło się podobać. W przerwie jeden z kibiców siedzących obok mnie był zdegustowany grą Nicolasa Jacksona, który nie dochodził do sytuacji, jego zdaniem był wręcz ciałem obcym. Gdy po przerwie Senegalczyk zachował przytomność umysłu i dopadł do piłki odbitej przez Edersona, by strzelić gola na 3:3, odbiór tego napastnika zmienił się o 180 stopni.

W drugiej połowie doszło do zmian w obu drużynach. Dla mnie zaskoczeniem było szybkie zejście Enzo Fernandeza (w 64. minucie zastąpił go Mychajło Mudryk), organizatora gry Chelsea, mózgu drużyny, który tego dnia nie zawodził. Warto dodać, że obserwowanie wizji gry Rodriego czy Bernardo Silvy sprawiało dużo przyjemności.

Gdy Jack Grealish zmienił Jeremiego Doku, na dzień dobry został wybuczany. Przez jakiś czas każdy kontakt z piłką Anglika był tak kwitowany. Ten frywolnie prowadzący się były skrzydłowy Aston Villi nie mógł liczyć na przychylność miejscowych fanów. Z kolei Mateo Kovacic, niegdyś gracz Chelsea, zmiennik w tym meczu, po wejściu na boisko otrzymał burzę braw. I raz, wykonując efektowną ruletę, rzeczywiście oczarował wielu.

Później było mi żal kibiców Chelsea, gdy wstrząsnął nimi pechowy gol Rodriego (po rykoszecie od Thiago Silvy). Wtedy niektórzy opuszczali już stadion, tymczasem w samej końcówce sędzia, jeszcze przed przerwą lżony przez miejscowych (to jedyny niemiły akcent, generalnie kibice trzymali poziom), przyznał gospodarzom jedenastkę, a Cole Palmer wyrównał. To, że akurat on dał zasłużony remis Chelsea, też ma swoją wymowę, skoro to był mecz z City…

Zwiedzanie

Po meczu w niedzielę kolejnym punktem wyprawy do Londynu była poniedziałkowa wizyta na stadionie z przewodnikiem i w klubowym muzeum. Byliśmy obok stref dla trenerów i rezerwowych, w tunelu prowadzącym na murawę, na usytuowanej blisko boiska trybunie prasowej czy w szatni: gospodarzy i gości. W szatni gości widzieliśmy tablicę, na której Arsene Wenger czy sir Alex Ferguson przed laty przekazywali uwagi podopiecznym.

Wiszą tam też koszulki gwiazd futbolu, które grały przeciwko Chelsea na tym londyńskim stadionie. Największe wrażenie wywarły na mnie te Ronaldinho z Barcelony (w takiej strzelił jednego ze swoich najsłynniejszych goli w karierze:

Jeśli chodzi o muzeum, była tam pokazana cała historia klubu w pigułce. Koszulki z różnych okresów historycznych, piłki, trofea czy pamiątki od rywali. Buty Edena Hazarda i Didiera Drogby, ale też koszulki tych niegdysiejszych asów The Blues. Z rzeczy nietypowych – wódka od Spartaka Moskwa, słoń z tournee w Azji czy notatki i odzienie Jose Mourinho.

To jest chyba wymowne, że choć w planach wycieczki pierwotnie była wizyta także na The Emirates, musieliśmy z niej zrezygnować, bo pobyt w domu Chelsea zajął tak dużo czasu…

Bartek Najtkowski

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑