Czy Sheffield United wraca do Premier League lepiej przygotowane?

Nowy sezon Premier League zbliża się wielkimi krokami, jak zwykle przynosząc ze sobą wiele nowości. Największymi są oczywiście trzej beniaminkowie, którymi w tym roku będą Burnley, Sheffield United i Luton Town. Jeśli jednak o Burnley mówi się dużo ze względu na Kompany’ego i przemianę stylu tej drużyny w ciągu ich rocznego pobytu na zapleczu, a o Luton rozpisuje się dzięki ich wspaniałej drodze z Non-League do elity i byciu kopciuszkiem pośród gigantów, to o Sheffield wiele się nie mówi. Ot, zespół jakich wiele, można by pomyśleć. To jednak nie do końca prawda. Przyjrzyjmy się więc drużynie „The Blades”.

Gdy poprzednio SUFC zagościło w Premier League, stało się prawdziwą rewelacją. Skazywany na pożarcie beniaminek zajął 9 miejsce w swoim pierwszym sezonie po powrocie, a chyba każdy fan angielskiej piłki pamięta analizy taktyczne drużyny Chrisa Wildera czy Lorda Lundstrama w popularnej grze FPL. W międzyczasie klub, po długiej sadze zwieńczonej w sądzie, trafił w ręce saudyjskiego inwestora, księcia Abdullaha. Wydawało się, że czeka go świetlana przyszłość. Jednak równie szybko jak Sheffield na szczyt się wspięło to i z niego zleciało, sezon później zaliczyli już bowiem tragiczną kampanię zakończoną spadkiem do Championship. Pod koniec sezonu Wilder odszedł, a tymczasowym menedżerem został Paul Heckingbottom. Nikt nie podejrzewał, że to on odbuduję ten zespół.

Spadek był bolesny, ale zderzenie z Championship, było jeszcze brutalniejsze. Początkowo, zamiast zaufać Heckingbottomowi, misję awansu powierzono Slavisy Jokanovicowi. Serb został pierwszym niebrytyjskim menedżerem w historii klubu, a z łatką speca od awansów (wcześniej wprowadzał do Premier League Watford i Fulham) rozbudził oczekiwania kibiców. Skończyło się jednak istną katastrofą. Jokanvić narzekał na brak obiecanych wzmocnień, nie potrafił wnieść do drużyny swojej myśli szkoleniowej, klub gubił punkty, a w końcu rozstał się z Serbem, będąc w dole tabeli. Na ratunek znów przyszedł Heckingbottom, który zdołał wprowadzić ich do play-offów, przywracając wyuczone przez Wildera 3-5-2. Ostatecznie w drodze po awans lepsze okazało się Nottingham Forest, ale jasnym stało się, kto powinien odpowiadać za próbę powrotu w przyszłym sezonie.

Łatwo jednak nie było. Saudyjski właściciel okazał się kulą u nogi, klub bowiem cały sezon męczył się z problemami finansowymi, a w styczniu dostał nawet zakaz transferowy przez spóźnienie się z płatnościami za poprzednie ruchy. Tym razem do akcji wkroczyć chciał nigeryjski biznesmen, Dozy Mmobuosi, ale powiedzieć, że negocjacje utknęły w martwym punkcie to nic nie powiedzieć. Obecnie wciąż nie wiemy, czy Sheffield zmieni właściciela przed nowym sezonem Premier League. Równocześnie Ollie McBurnie, jeden z najważniejszych zawodników zespołu, został oskarżony o napaść, o uniewinnienie walcząc aż do grudnia, kiedy wreszcie wygrał sprawę w sądzie. Cały czas były też obawy o odejścia ich gwiazd, Sandera Berge i Ilimana Ndiaye, za których oferty leżały ponoć na stole. Szczęśliwe dla „The Blades” obaj zdecydowali się jednak pozostać. Jak w takich warunkach stworzono drużynę na awans?

W sposób tak banalny, że wydaje się to wręcz kiepskim scenariuszem serialu, który moglibyśmy nazwać „Ufając dobrym ludziom”. Bo Paul Heckingbottom to właśnie w Sheffield zrobił. Dlatego sprowadził do klubu swojego znajomego, Stuarta McCalla, a z roli trenera akademii promował Jacka Lestera, kolejnego człowieka, którego po prostu dobrze znał. „Kolesiostwo” powiedzą niektórzy, ale dla Heckingbottoma najważniejsze jest to, by za wyniki odpowiadali ludzie, którym w pełni ufa. Atmosfera w Sheffield jest zresztą bardzo swojska, Paul nie wymaga bowiem od piłkarzy, by twardo nazywali go menedżerem czy trenerem, a wielu młodszych nazywa go po prostu „Hecky”.

Nie mylmy jednak dobrej atmosfery z luzem. W drużynie Heckingbottoma można obyć się bez konwenansów, ale trzeba zapracować sobie na to ciężką pracą. Wszystkie sesje treningowe są nagrywane z drona, tak by można je było potem dokładnie przeanalizować i bieda temu, komu przyjdzie do głowy się lenić.

Kolejną ciekawostką jest obciążanie piłkarzy analizą rywala, tak jak przed meczem z Birmingham City, kiedy to analizę mocnych i słabych stron obrony przeciwnika przygotowywali napastnicy, Billy Sharp i Ollie McBurnie. Tak samo za swoje obszary odpowiedzialni są pomocnicy i obrońcy. Metoda może niekonwencjonalna, ale jak udowodnił poprzedni sezon, była ona skuteczna.

Bo takie jest właśnie Sheffield Heckingbottoma, to zespół, w którym za wynik odpowiedzialni są wszyscy. On sam, może nie jest najbardziej charakternym trenerem, może nie jest nazwiskiem, które pobudza wyobraźnie fanów, jako młody, zdolny trener, ale jest kimś znacznie lepszym. Menedżerem, gotowym zarządzać ludźmi i pozwalać im wykonywać swoją pracę, zamiast narzucać odgórnie swoją i tylko swoją ideę. Nie ma jednak wątpliwości, kto jest szefem na Bramall Lane. Sztab i piłkarze mogą wyrażać swoje opinie, doradzać i rzucać przemyślenia, ale ostateczna decyzja jest jego i wszyscy mają jej słuchać.

Poruszając temat stylu gry Sheffield United, musimy wrócić do Chrisa Wildera, bo to jego asystentem był „Hecky” i to do podstaw zaprowadzonych w tym klubie przez niego, wrócił on gdy został menedżerem. „BladeBall”, czyli styl gry, który powoli staję się tożsamy z drużyną z Bramall Lane opiera się na formacji 3-5-2 a kluczową rolę odgrywają tu obrońcy. Są oni ogromnie ważni w fazie budowania ataku, gdzie skrajni obrońcy pełnią funkcję rozgrywających, zasypując pole karne dośrodkowaniami, a półboczni tak jak w ekipie Wildera, nabiegają na pozycję skrajnych, tworząc przewagi w ich sektorach. To pozostawia samotnego środkowego, pełniącego rolę „Libero”, ostatniej zapory Sheffield. Wymaga to postawienia na środek pola bardziej wybiegany niż kreatywny, w końcu najważniejsze jest tu udzielnie wsparcia tak z tyłu jak i z przodu. Warto tu podkreślić jedyny gotówkowy transfer, jakiego Sheffield dokonało przed tym sezonem, czyli Anela Ahmedhodzicia, pełniącego rolę półprawego obrońcy. Był on jednym z najważniejszych piłkarzy w drodze do awansu i w Premier League na pewno odegra znaczącą rolę.

            Pomoc składa się z dwóch graczy skupionych na destrukcji i asekuracji oraz jednego, ruchliwego i nadającego się do pressingu. Niekoniecznie jest on kreatywny, lecz umie wejść w pole karne i samemu sfinalizować akcję. Tutaj pojawia się największy problem SUFC, bowiem dwaj ich pomocnicy, Tommy Doyle i James McAtee, byli tylko wypożyczeni z Manchesteru City, na razie nie wiadomo więc kim zostaną zastąpieni.

Na samym końcu duet napastników, którym najczęściej byli Olli McBurnie i Iliman Ndiaye. Obaj waleczni, sprawni fizycznie i dobrzy w pojedynkach o piłkę. Nie ma więc w tej drużynie wiele finezji, gdyż na pierwszym miejscu stawia się na wybieganie i zgranie.

W błędzie jest jednak ten, kto myśli, że wybiegana drużyna musi uprawiać pressing. Tak popularny w wielkich klubach sposób gry, nie jest bowiem elementem taktyki Sheffield. Wiedząc, iż ich ustawienie z piłką jest ryzykowne, a także rozumiejąc braki jakościowe w stosunku do większych klubów, bez piłki Sheffield chowa się za podwójną gardą 5-3-2, cierpliwie czekając na ruch przeciwnika. „BladeBall” sprawia, że SUFC jest niczym wprawny szermierz, przybierający postawę i szykując się na odpowiedni moment, by zadać błyskawiczne pchnięcie.

Czemu więc nie mówi się o Sheffield więcej przed nadchodzącym sezonem? Bo może i rzeczywiście nie ma o czym. Problemy z zeszłej kampanii zostawili za sobą, łatki kopciuszka mieć nie mogą, w końcu niedawno grali na tym poziomie. Głośnego projektu pełnego wielkich obietnic i jeszcze większych nazwisk też tam nie tworzą. Są po prostu bardzo zgranym zespołem, mającym swój własny styl, którym chcą zawojować elitę. Ironicznie może właśnie taka normalność, będzie w Premier League największą nowością.

Wiktor Morawski  

fot: commons.wikimedia.org

Dodaj komentarz

Zacznij bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Do góry ↑